.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"chodziłem po Bydgoszczy"


"... chodziłem po Bydgoszczy bez planu, bez pytania nikogo o nic. Pamiętałem ulicę Dworcową jako długą, ale nie jako krzywą. A tu - po odejściu od niej na boki i powrocie bocznymi ulicami, od których odchodzą jeszcze boczniejsze, dziewiętnastowieczne, pustawe, kamieniste - myślę sobie: zabłądziłem, to powinna być ta Dworcowa, ale ta od dworca czy była aż taka krzywa i wąska? Wszystko jedno - idę nią. Świetna. Nie wiadomo w obie strony, co będzie dalej. Wąsko, wysoko, w dole sklepy i nurty ruchu. Dopiero taką ulicą krzywą, jakby skręcając, gdzie wygodniej, wymacując sobie bieg jak rzeka, tłumy i pojazdy płyną. Zatrzymują się po brzegach, zatykają, ruszają dalej. Nie wiadomo, gdzie wpadną.


Trochę z pamięci, reszta z widoku i z przypadku - poznajdywałem, co dobre. Brda ze statkami. Wygięte do góry mosty z tłumami. Nad wodą ściany wysokich domów. Idą falująco, prosto, kręto. Scalają się we mgle, wypogodzeniu przed ściemnianiem. Ileś panoram. Z wodami. Stare spichrze, wielkie kamienice balkonowo-gzymsowe. Wkręcanie się w boczne ciasnoty. W wyżej, niżej, skręty, przejścia. Wychodzę na domy i domki nad rzeką. Nawet jest i ta powieszona bielizna. Wychodzę na obraz Turnera pomieszany z kimś, kto malował któryś port od wody, wysokie ściany zemglone w całość, niebo różowozłote, to samo w wodzie. Dziewczynka z psem przy barierce, od strony wody. Po drugiej stronie kulawy pan idzie przy samej ścianie. Ja trzeci.

Trzy stare rynki, zaułki zupełnie stare, w górę, w dół zakręcające, śliskie i rupieciowate. Wieczorna już ulica z ludźmi, z ruchem, krzywa, sklepy, sklepy, ciasne światła, bo ciasno. Tłok, sennie, wodniście.

Byłem w domu towarowym z galeriami na cztery piętra i z klientami przymierzającymi co się da, zaglądałem do księgarni, do baru mlecznego, do kilku sklepów spożywczych. Kolejki duże. Tłok, tłok. Wiercenia się. Ale w bocznym sklepiku kupiłem sobie ser jeden i drugi, bo nie jadłem dwa razy w sanatorium. I nic więcej. Nie kupiłem. Odpoczywałem w ławkach po kościołach. Z widokami na stare ładności. Albo i piękności. Matka Boska z dzieckiem, w wolnej ręce trzyma różę. Święty Roch między wpatrzonym w świętego pana zziajanym psem a aniołkiem trzymającym ręcznikowy napis: "S. Roche, eris in peste patronus". Z laską, wysoką, jakby uskrzydloną. W srebrnej sukni. Podkasanej nad lewe kolano. Pokazuje palcem ranę tam na nodze. Święta Barbara - wielka dama. Z hostią w kielichu. Perły na szyi, perły na czole. Na dalszym planie w dalszym czasie jakiś Tatar czy Turek w turbanie zamachnął się. Zaraz jej zetnie głowę. Ona klęczy splątana perłami. Jeden ze sznurów pereł osunął jej się z czoła i zasłonił oczy. Tak mi się wydawało".


Fragment książki "Zawał" Mirona Białoszewskiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz