.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Miron Białoszewski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Miron Białoszewski. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 maja 2017

ślimak w dom


Śniadanie u Pani Sąsiadki, rykoszet robienia dla niej zakupów. Adam przywiózł pokrzywę świeżo ściętą. Wsadziłam łapę do woreczka chcąc wyjąć listeczki. Auć! Ludzie nie myślą, a ja wraz ze wszystkimi. Umiejętność zanika. Myślenia. Zrywania i suszenia pokrzyw. Porozkładałam. Ślimacze łebki ciekawe nowego środowiska wyruszyły badać terytorium. Wyłapałam, Adam wyniósł na trawkę. Listek po listku poprzekładałam. Poparzona wielokrotnie idę gotować krupnik.

Ugotowałam, zjedliśmy. Zapomniałam dodać groszek. Telefon. Awaryjnie do pracy na chwilkę. Za plac Konstytucji, na którym manifestacja opozycji. Ludzie protestują przeciwko tym, którzy chcą żeby było lepiej. By znowu było dobrze. Bo lepsze wrogiem dobrego. Miron Białoszewski pisał, że dobrze jak nie za dobrze. Tramwaje z prawa jadą objazdem z lewej. Ale też nie, bo jakiś wypadek albo coś i stoją. Piechotką przez tłum, szybko, jako jedyna z obowiązkiem w tłumie nic nie muszących, niespiesznie trwających w czasie i przestrzeni. Wróciłam. Grzmi. Zaraz kolejna praca i koniec dnia, posiekanego, rozproszonego zadzianego gęsto, choć niby nic.

Ślimaczy śluz podobno działa antybakteryjnie. Może niepotrzebnie wygnałam żyjątka? Może powinnam usadzić na ziemi w doniczkach. Ale na kaktusach czy paprotce?

piątek, 14 marca 2014

pisanie dla przekazania


"Nie ma tłumaczenia, że coś stare. Czym co starsze, tym powinno być lepsze. Bo przeważnie tak jest. Rozwlekłości są bliższe raczej naszych czasów niż dawnych. Na głupoty zawsze było miejsce, choć w dawnych epokach technicznie było trudniej o rozpowszechnianie głupot. Choćby ilościowo. Trud wyrycia, przepisania był duży. Mało ludzi umiało pisać. A ci, co pisali, to pisali nie dla pisania, ale dla przekazania. Więc ich przekazy były zwarte i celowe. Chociaż do końca nie wiadomo. Patrzę z zazdrością na taką przeszłość zza naszej góry śmieci."

Fragment książki "Zawał" Mirona Białoszewskiego, 1977, str. 76

piątek, 28 lutego 2014

nadprzestrzeń z pluszowymi misiami


No i jak teraz czytać kryminały? Nawet te najlepsze wydają się rozwlekłe, nudne, wręcz prymitywne. Bo oglądając serial Sherlock wchodzi się w nadprzestrzeń, z której trudno powrócić i zstąpić na ziemię. Scenarzyści i twórcy serialu, głównie chyba Steven Moffat i Mark Gatiss, poszli na całość i zrobili serial prawie doskonały. Moffat, specjalista od wywoływania skrajnych emocji i Gatiss, homoseksualista z rodziny górniczej, w oparciu, rzecz jasna, o materiały źródłowe w postaci twórczości Sir Arthura Conan Doyle'a wyprodukowali mieszankę wybuchową, którą można oglądać od najbliższej niedzieli w TV. Obejrzałam wszystkie trzy serie. Z powodu zaległości uszczęśliwiłam się w dość krótkim czasie dziewięcioma odcinkami plus pilotem. I teraz jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca :) Ale głównie mega zachwycona, idealnie dobranymi aktorami (na pewno Sherlock, Watson, Lestrade, pani Hudson, Molly, Janine, Wiggins, Henry Knight, Moriarty, Magnussen), świetną scenografią, dialogami, muzyką a najbardziej - przytulnością wszelako pojmowaną. Większość pozytywnych bohaterów ma w sobie coś przytulnego właśnie, są jak, dajmy na to, pluszowe misie. Mieszkanko na two two one bee Baker Street z kominkiem i wygodnymi fotelami aż przyzywa ludzkim głosem. A propos, już sam język jest fascynujący, przynajmniej dla mnie, uwielbiam angielską wymowę! Mam nadzieję, że dane Wam będzie, kto JESZCZE nie widział, obejrzeć w oryginale, ewentualnie z napisami.


C i u t  s p a m u  t e r a z  b ę d z i e, ale tylko odrobinę. Serial najbardziej jest o przyjaźni i o różnych stopniach bycia człowiekiem. Najpierw widzimy relację Sherlock-Watson, potem Mycroft-Sherlock, Watson-Mary. I wyłania się takie nierówne stopniowanie Mysroft - Sherlock - Watson - Mary, potem wszystko trochę się zaciera. Ludzką (z uczuciami, silnymi emocjami) stronę Sherlocka poznajemy w scenach, kiedy Benka C. zastępuje małe, bezbronne, osamotnione dziecko, posunięcie doskonałe. A co do przyjaźni Sherlocka z Watsonem, to jest urocza i rozbrajająca. Ich relacje są jedyne w swoim rodzaju i mogą stanowić wzorzec z Sevres, oczywiście jeśli chodzi o istotę relacji.

Sherlock, guru ludzi normalnych po swojemu, pokazany jest w serialu na wiele sposobów, a jeden dziwniejszy od drugiego. Czasem zachowuje się jak Ptasiek, czasem drażniąco nerwowy. Zapewne nie czytał Mirona Białoszewskiego twierdzącego, że "nerwowość jest nudna, brzydka, śmieszna". Może powinien zapatrzyć się w bohaterów typu "spoko wodza", jak Winnetou czy Bruce Lee ;)

Szkoda, że scenarzyści pominęli Sir Arhurowe napomknięcie o piątym aksjomacie Euklidesa. Choć w zamian mamy Bee Gees, piwo w menzurkach i Sherlocka à la Kopernik.

Mogłabym tak o Sherlocku i Sherlocku i Benku i w ogóle klikać do rana, co skończyłoby się pewnie opisaniem kadr po kadrze moich ulubionych momentów czyli znakomitej większości scen (overreacting). Napiszę więc tylko o jednej, symbolicznie, tej z 1. odcinka 3. serii, kiedy Sherlock stoi na ruchomych schodach w metrze a w tle nakładają się na siebie różne ruchome obrazy.

Pozostaje mi teraz, czekając niecierpliwie ("remember, remember", nerwowość jest śmieszna) na sezon 4. przeczytać ostatnią powieść o Sherlocku ("Dolina trwogi" - UWAGA, MIELIZNA. Jedno z wydawnictw pod tym tytułem wydało pierwszą powieść o Sherlocku (!)), wszystkie opowiadania, których jeszcze nie znam i być może książkę Anthonego Horowitza "Dom jedwabny".

Ciekawe czy ktoś się teraz odważy nakręcić kolejną wersję przygód detektywa Holmesa, bardzo wątpię, ale jeśli już, to na pewno mnóstwo wody w Tamizie do tego wydarzenia upłynie. Serial BBC jest bardzo bliski ideału, a Benek jako Sherlock jest doskonały. Jak można przebić najlepsze?


wtorek, 17 września 2013

Mironowe miejsca



Na placu Dąbrowskiego pod oknem dawnego mieszkania Mirona Białoszewskiego stoi Mironławka. Nareszcie nikt na niej nie siedział, siódme podejście ;)


Między Marszałkowską a placem Dąbrowskiego znajduje się Mironowy DREPTAK.


Na budynku przy placu Dąbrowskiego wisi tablica pamiątkowa, za wysoko, bez sensu. Niech ktoś do niej dorobi jeszcze schodki lub drabinkę, albo prościej, przewiesić NIŻEJ. Poproszę.


I tablica na Poznańskiej.

zdjęcia: xbw

piątek, 30 sierpnia 2013

nadwrażliwość


Wyjaśniło się, czemu aż tak bardzo nie mogę znieść odgłosów wiertarki, młota pneumatycznego, maszyny do cięcia krawężników, stukania, czyli wszelkich akustycznych skutków prac budowlano-remontowych. Mam nadwrażliwość słuchową. Słyszę w zakresie, w jakim statystyczny ziemianin rozkoszuje się błogą ciszą. A "cięższe" dźwięki słyszę w sposób zwielokrotniony. Po lekturze "Tajnego dziennika" i "Chamowa" Mirona Białoszewskiego pomyślałam, że biedak musiał mieć to samo. Teraz już wiem, czemu tak rzadko odkurzam, choć bardzo lubię czystość, czemu powyrzucałam wszystkie dywany i każdą powierzchnię podłogową po prostu myję.


A Śląsk pogoniony wczoraj przez Sevillę 0:5, nie patrzyłam, jedynie słuchałam układając Ravensburger puzzle 500. Sobota zweryfikowany w czwartek negatywnie. Cóż, 9-1 w dwumeczu, musi boleć, ale chyba bardziej kibiców niż "onych". Czasem można porwać się z motyką na słońce, tyle, że najpierw trzeba przejść porządny trening obsługi narzędzi rolniczych. Czekam na weekend, może w ekstraklasie pohulają. A może nie. 


Weszłam w posiadanie instrumentu grzechoczącego i sobie grzechoczę, uradowana niczym noworodek, pozazdrościwszy kariery muzycznej Pendragonowi. Piter, dzięki za inspirację :)


Lecę, obiadek w lesie, fińska książka woła, że dziś jeszcze nieotwierana i nowy słonecznik kusi zapachem. A przy komputerze nie lubię siedzieć dłużej niż godzinkę, taka niewspółczesna się robię. Czego i Wam życzę?

niedziela, 7 lipca 2013

letnie miejskie wędrowanie




zdjęcia: xbw

Jest w Warszawie kilka miejsc, które da się lubić. Na pewno placyk przed kinem Muranów ze świetnistą fontanną i pięknymi starymi drzewami (korzystajmy, póki są, w tym mieście lubią stare drzewa unicestwiać). No i Plac Dąbrowskiego, który kiedyś był cały Mirona, wiele lat później cały mój (mieszkałam przy nim przez kilka lat).


piątek, 28 czerwca 2013

"nie ma sensu czytać tyle"


"W pokoju pana Zdzisława półki z książkami. Przeglądanie ich, niby łakomie, a ze znudzeniem. Nie ma sensu czytać tyle. Im więcej się czyta, tym więcej się zapomina i myli. Zrastają się jedne rzeczy z drugimi i nawet przestaje się rozróżniać autorów. Zresztą na tym by mi nie zależało. Chodzi o to, że takie czytanie ubiernia bardzo i zatyka czas. Mnie do pisania nigdy nie było specjalnie potrzebne wielkie czytanie. Czytanie w przerwach między pisaniami. A tak to wpływało na mnie rozgadanie się z dobrymi partnerami. Puszczenie w ruch myślenia. Tak jakby od siebie. I od swoich bliskich. Myślę, że ja żyję bardziej tym, co jest koło mnie, i moimi bliskimi, którzy bardzo mi są pomocni w pisaniu. Tak jak inni czerpią z autorów książek".


Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, z części drugiej "Nadawanie", pod datą 23 czerwca 1979 roku, str. 633, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

*******

"Są książki, które mnie nie interesują tak jak kiedyś. Albo wręcz nudzą. To nie to, że brak cierpliwości w ogóle. Ale cierpliwość się przemieszcza. Taką cierpliwość można również nazwać wytrzymałością w miarę potrzeb".

Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, z części drugiej "Nadawanie", pod datą 20 sierpnia 1979 roku, str. 650, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.


środa, 26 czerwca 2013

niespodziewane, częśc pierwsza


Dzień. Zjadłam. Boli. Ukasz też zjadł i nie boli. Zwijam się, przesypiam, budzę, wściekle boli. Noc, twardzielka sięga po przeciwbólowy. Zasypiam. Budzę się. Boli. Chodzę. Przestaje. Nareszcie. Idę na umówioną wiele dni wcześniej wizytę u ortopedy. Wspominam, że boli. Nakrzyczał i wygonił do chirurga przyszpitalnego najbliższego w trybie bezwzględnie natychmiastowym. Szpital Dzieciątka Jezus. Chyba przeginam z wędrówką śladami Mirona. To tu leżał w 1974 roku po pierwszym zawale. Zaczyna padać. Szukam "emergency", jest SOR. Kładą od razu na łóżko, w ciuchach, butach, tętno, ciśnienie, płyny do analizy, wkłucie, wenflon, kroplówka, przychodzi ratownik medyczny, stażystka, lekarz, pytają, badają, uciskają. Leżę, płyn z butli kapie, rozpoznaję wzrokowo teren, za oknem grzmi. Ze mną jeden gej, drugi rodzi kamień. Wiozą nas meleksem na drugi koniec kompleksu szpitalnego (dawne koszary) na USG. Cisza, pochmurno, rześko, jedziemy przez Aleję Kasztanową. Badają nam brzuchy. Burza szaleje z piorunami, grzmotami. Jedziemy z powrotem mokrym meleksem, cicho, rześko, tylko wdychać. Ale nie, łóżko i kapanie, choć przerwane brakiem współpracy naczyń krwionośnych. Jeszcze jedna konsultacja, idę z pielęgniarzem przez park, już noc. Czekam, komary szaleją. Wokół kobiety z dużymi brzuszkami. Badają. Przychodzi pielęgniarz, wracamy przez park. Nikt nie ma pojęcia, co mi jest, dr USG wykluczył aliena, stan kosmitów w organizmie zero. Zdrowa. Ale boli. Wypisali z SOR-u. O 3 w nocy jadę meleksem Aleją Kasztanową na chirurgię, ach, romantycznie. Kładą mnie na pustej sali. Wszystko się lepi, myślałam, że z brudu, a to od płynu dezynfekującego. W zasadzie zdrowa zasypiam jak zabita. Dwie godziny później budzi mnie przystojny miły pan dr. Rozkręca się szpitalna karuzela. Wenflony, strzykawki, pobrania, ciśnienie, kroplówki (woreczki małe i duże), EKG, rentgen, w końcu tomografia z kontrastem, jadę na nią karetką. Bingo, jednak wyrostek, skurczybyk nie chciał się dać zdiagnozować, stawiał zacięty opór. Zwiedzam pięterko. Kibelek masakra, pokoik kąpielowy czyściutki, przytulny. Jestem głodna, chce mi się pić! Wkładam kusą kiecę rozciętą na plecach, bandażują mi nogi, taka procedura antyżylakowa. Jadę na wózku na ciachanie. Serducho trochę kołacze, ale pojęcia nie mam, czemu. Przecież JA się nie boję nic a nic. Twardzielka. Okablowują mnie całą, krząta się dziki tłum ludzi - na jeden kilkucentymetrowy wyrostek, maseczka i ...

... budzę się na OIOM-ie. Teraz to dopiero boli. Jęczę rozdzierająco, błagam o cokolwiek przeciwbólowego, twardzielka się ulotniła, rozpuściła w narkozie. Mają mnie dosyć, a ja ich i całej sytuacji. Lecą mi łzy, bo co bezsilnej babie pozostaje. W końcu ból przycicha, da się wytrzymać. Każą wstawać, siadam, wszystko się dziwnie rusza. Chcę do łazienki, przynoszą basen. Okablowują, monitor, serce, ciśnienie, w wenflonie już dwa kabelki z kranem, oba pompują, cewnik. Kleik i szpitalna herbatka, powoli i niepewnie przyswajam, śniadanko kończy się gwałtownym protestem trwającym kilka najbliższych godzin z przerwami. Zasiadam na wózeczku, wiozą na salę. Wstaję jakoś, twardzielka wróciła, snuję się zgięta wpół po ścianach, dosłownie. Trzeba chodzić, wyganiają, żeby nie było zrostów. Padam, na szczęście okablowują, więc mam wymówkę. Tankują mnie niemal non stop. Kłują, w ramię, w brzuch, pobierają, mierzą. Wstaję za pomącą drabinki metodą podciągania, wenflon przeszkadza we wszystkim, 

Ciąg dalszy nastąpi niebawem. Mały, którego już nie ma, protestuje z niebytu i zarządza leżenie, jednak.

Odcinek Scrubs z wyrostkiem :)


"Stolica" z Mironem



Warszawski magazyn "Stolica" poświęcił wiele stron Mironowi Białoszewskiemu. Już mam, rzuciłam okiem, przeczytam z namaszczeniem, "ciekawe ciekawe", polecam gorąco.

wtorek, 18 czerwca 2013

"bo czytelników na jakiś sposób przecież się kocha"


          "Teraz jeszcze zostaje nadzieja na przyszłość daleką, nieco po życiu. Co łączy się z wiarą (w siebie i odbiór). Bo mowa tu o pamięci, więc głównie o skutkach pisania. To też się łączy z miłością, bo czytelników na jakiś sposób przecież się kocha. Przynajmniej w czasie pisaniowo-czytaniowego kontaktu, który rozciąga się w czasie, i chodzi o to, żeby w jak najdłuższym czasie.
          Tego, co później kiedyś po mnie - nie będę przeżywał. Ale przeżywam to trochę teraz. Jest to nieco analogiczne z przeżywaniem mimo odległości.
          To tak wygląda z mojej strony. Czytelnika nie obchodzi (raczej), czy ja żyję, często o tym nie będzie wiedział. I to wtedy też mnie ożywi, czego nie będę czuł wtedy, ale mogę poodczuwać potencjalnie na zapas teraz, szczególnie przy pisaniu."


Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, z "Listów do Eumenid", zapis z 5 maja 1983 roku, str. 903, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

sobota, 15 czerwca 2013

Miron mieszkał





zdjęcia: xbw

Pojutrze minie trzydzieści lat. Miron Białoszewski zmarł 17 czerwca. Od 1975 do ostatniego zawału mieszkał w mrówkowcu na "Chamowie", na ulicy Lizbońskiej. Przejechałam się tam dziś. Mrówkowiec stoi. Gdzieś na dziewiątym piętrze znajdują się okna, kiedyś zamalowane i należące do pokoju i kuchni Białoszewskiego. Nade mną skrzeczały wrony, ciągle im pośród bloków dobrze. Na klatce pamiątkowy wizerunek słynnego poety i pisarza, niestety ZAMALOWANY!

Przed Lizbońską Miron mieszkał z Le. na placu Dąbrowskiego, tam tablica piękna, szkoda, że z boku budynku i wysoko. Mieszkałam kilka lat w budynku obok.

Zaczęłam czytać "Chamowo".


czwartek, 30 maja 2013

"wszystko wypozamykane"


"A na świecie święto, święto.
Wszystko wypozamykane."

Miron Białoszewski, fragment "Uciekam zjeżdżam" 
Z wyboru wierszy "Sprawdzone sobą", PIW 2008, str. 198


Jakieś wytrącenie nastąpiło z rytmu przyzwyczajonego, pory roku wymieszane, intynkty ludzkie głupieją, natura dezinformuje. Siła wyższa. Do tego dziś znów niedziela, jutro piątek, potem sobota i znów niedziela. Ludzkim już całkowicie zarządzeniem. Instynkty ludzkie jeszcze bardziej głupieją, wytrącają się i wtrącić z powrotem nie dają. A ty człowieku tylko się dostosowuj, dopasowuj, aklimatyzuj, przyzwyczajaj, odzwyczajaj. Ajajaj.



poniedziałek, 27 maja 2013

"leżenia"

                       1
naprzeciw nocnych szpar 
ciemno-ja
mieszkanio-ja
leżenio-ja

                       2
leżenie 
w wydłużenie się 
bez jednej poprzeczki złości która skraca
idzie się tylko na długość idzie się idzie
puszcza się w dobrze sobie bycie
nie kończy się

                        3
kiedy leżę nie nadaję się do wstania 
leżenie zapuszcza korzenie
nie wierzę w poruszenie się 
zawsze do wyrwania zielony

                        4
takie leżenie-myślenie jak ja lubię 
to jest niedobre z natury
bo niech ja w naturze
tak sobie leżę-myślę
to zaraz napadnie mnie coś i zje

                        5
leżąc w łóżku chcę być dobrym 
przez sen rośnie dużo dobroci 
leżenie dobroć wygrzewa
ale wstanie ją zawiewa


Miron Białoszewski, "Leżenia" z tomu "Mylne wzruszenia"
Z wyboru wierszy "Sprawdzone sobą" - Agnieszko, dziękuję!



poniedziałek, 13 maja 2013

"śpiew baby na tle harfy"


       "Le. zasłonił okno firaną w szarojasne i szarociemne pasy, zrobiło się staroegipsko czy starożydowsko, zapalił świece w lustrach  i kadzidło, dzień wciąż szary, z deszczem. Puścił operę Haendla Alcina, świetne głosy. A co za pomysły kompozytorskie. Opera kameralna, tym lepiej słychać te pomysły. Śpiew baby na tle harfy, czasem pobrzęczy klawesyn, czasem słychać ją i pojedynczą basetlę, to znów jedna baba i dwa flety. Chwila zawieszenia, pół śpiew, pół zagadanie, i hopsa, taniec ze słowami od początku. Ani chwili nudy. To byli mistrze. Umieli bezbłędnie obliczyć działanie na ludzi na całe godziny.
       Mówię w pewnej chwili
       - Jak ona ma to śpiewać? Kręcić się w kółko?
       - Ona siedzi na tronie i śpiewa
       - Aha, a kiedy to się dzieje?
       - W starożytności
       - W której?
       - A nie wiem
       - To ładnie dawniej królowe śpiewały
       - A teraz śpiewa "Barbara!"
       - Ona do kogoś? "Barbara" to barbarzyńca?
       Głosy splątane, namiętność się podnosi, wtem pioruny czy strzały. Ja zaskoczony.
       - Co to? Zdobywanie czy burza?
       Le.
       - Całus się udał
       - Co? Całus?
       - Zeus się wdał
       - A, Zeus. Strzelił.
       - Strzelił. Wszystko poszło. Kłótnia. Nie mogli się zgodzić. Ta już śpiewała Magnificat. Ten, że tego nie dostał, ten tego nie dostał. Teraz słyszysz: pasterz z capem, tak se pogwizdują, skaczą".


Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, część pierwsza "Dokładne treści", zapiski z lutego 1977 roku, str. 320, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.


piątek, 10 maja 2013

w świecie Mirona




Po przeczytaniu "Zawału" zabrałam się od razu za "Tajny dziennik". I przeniosłam się w części w końcówkę lat 70 i sobie w niej tkwię i nie chce mi się kończyć książki i wychodzić poza jej okładki, a najbardziej odnosić do biblioteki, chciałabym mieć na własność pod ręką. Więc jeszcze w trakcie czytania piszę. Albo czytam coraz lepsze książki, albo coraz bardziej się w czytane treści angażuję, albo i jedno i drugie. Świat miniony pokazywany w prozie Białoszewskiego przyzywa hipnotycznie, a z Mironem zakumplowałam się, jak z nikim wcześniej. Ktoś gdzieś o nim powiedział czy napisał "ciepło ironiczny". Wielbiciel szarości, półmroków, ciemności, nocy. Skromny, zwyczajny, naturalny. Niewbijający się w żadne schematy ani stereotypy, nawet na chwilę. Całym sobą zanurzony w teraźniejszości, w codzienności, zwykłości, zwyczajności. Miłośnik szwendania się, zwłaszcza nocnego. Żywiący się głównie mlekiem w proszku i tortem serowym z galaretką. Ciąg dalszy wkrótce.




wtorek, 7 maja 2013

"Parę osób, mały czas"


Miron Białoszewski
Jak to powiedzieć 

między tymi blokami
między kwaczącymi dziećmi, wronami
i się zwleczeniami
parę osób
mały czas
tu dech
tu strach
tu cho cho cha
i tyle 



Film o Mironie i Jadwidze Stańczakowej

"Parę osób, mały czas"
Reżyseria: Andrzej Barański
Polska, 2005

poniedziałek, 6 maja 2013

"Pamiętnik z powstania warszawskiego"











Czytam powolutku kolejne słowa teksty książki Mirona, ale jakoś tak od końca raczej, do Pamiętnika jeszcze nie doszłam i nie wiem, tekst do ręki i oczami czy wysłuchać z YT. Na filmiku spektakl na podstawie "Pamiętnika", w całości. Temat jak lej krasowy, wciąga bezwzględnie, ale nie narzekam.





poniedziałek, 29 kwietnia 2013

bo ja nie



"Kochacie siebie na wiosnę?
 bo ja nie"


Miron Białoszewski, z cyklu Nowa wiosenna słabocha czyli wiersze antywiosenne
Utwory zebrane t. 10 "Oho" i inne wiersze.

piątek, 26 kwietnia 2013

"Chodzi o to, żeby miały luz"

       
      "Moje ostatnie wiersze.
       Chodzi o to, żeby miały luz, nie zapychały nic odbiorcy - ale żeby były ścisłe, w siatce konieczności.
       Żeby nie przenosić sytuacji w co innego, w coś wtórnego. Ani nie robić rusztowań z obcych przedmiotów, niewchodzących w grę bezpośrednio (chyba że coś ważnego z przypomnienia na tę okoliczność). Więc gospodarować zastanym (przy mnie i we mnie), bo i nie dodawać nic do swojego stanu.
       Starać się schwytać w tej kolejności i na gorąco.
       Napięcia (powód wiersza).
       Ja - sytuacja.
       Przestawianie, "ulepszanie" (przechytrzanie) mści się. Jednak trzeba wydłubywać niepotrzebnostki, wiązania niekonieczne, zdaniowatości, które zwalniają tempo.
       Ma być często jeden skręt (jedno skręcenie, jak bielizny w wyżęciu).
       Zauważyłem, że kiedy mi nie rośnie wiersz, a tylko kolejność i  już tracę pewność, czy był powód - bo nieraz wystarczy jeden większy element, nieraz kilka elementów prowadzących do zadziałania razem na końcu - kiedy więc w tym ciągu dalszym, końcowym nagle zjawi się coś wizyjniejszego i ja staram się tym skręcić ostatecznie wiersz, ukręcić, a nie wiem ostatecznie co, jak, nagle okręca mi się to słowami w dużą sprężynę, monumentalnieje. A więc złapałem to konieczne. Albo wypuściłem, bo dostałem skrzydeł".


Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, część pierwsza "Dokładne treści", zapiski ze stycznia 1976 roku, str. 79-80, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.