.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serial. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serial. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 czerwca 2016

End & Ends czyli zbieraninka


Po Teneryfie została ino opalenizna i wspomnienia. Czarny piasek! Następnym razem zabiorę trochę ze sobą na pamiątkę. Trochę? Usypię sobie warstwę na podłodze w salonie, kilkucentymetrową, nawet pod fortepianem. A, tak, nie mam fortepianu, salonu też nie. No i transport tony piasku z Teneryfy byłby za drogi.

Zapamiętałam z filmu Love & Mercy scenę, kiedy Paul Dano jako Brian Wilson siedzi przy fortepianie a u bosych stóp pełno piasku. Ale skoro to film o Beach Boys...

Co by tu napisać, tyle się dzieje. Prędkości kosmiczne. Woda się gotuje. Czerwona herbata z sokiem jabłkowym. Przepyszna. Teraz obok mnie pół litra :) Pralka świeci: End. Wieszam pranie. Kicham, przeziębiona, dlatego w domu. Rozpoczęłam sezon truskawkowy pochłonięciem dwóch kilogramów truskawek, na raty. Jutro kontynuacja, dziś przez katar nie chciało mi się wyjść nawet po truskawki. W kolejce do czytania Dziewczyna z pociągu. Dziś na CBS Europa o 21.00 druga część sfilmowanego Williama Goldinga, To the Ends of the Earth. Pisałam o nim dwa lata temu, wtedy też czytałam. Perełka.

Jakiś czas temu zgłosiłam inicjatywę obywatelską. Po masakrycznym okrojeniu skierowano ją do realizacji! Trochę biurokracji i sadziliśmy późną wiosną drzewa owocowe i łąkę kwietną. Teraz mam w środku miasta coś na kształt "prywatnego" sadu. Jabłonie rosną dzięki mojemu pomysłowi i fartowi przy realizacji. Nieformalny spadek po moim ojcu, zapalonym sadowniku, "genu nie wydłubiesz" :)

W Berlinie byłam niedawno, między innymi na festiwalu  Berlin Music Video Awards. Mieliśmy darmowy wstęp na pierwsze trzy dni. Wspaniała atmosfera, rewelacyjna muzyka, kolejne ciekawe przeżycia i wspomnienia. Zachwyt miastem, dzielnicą Kreuzberg, komunikacją, szerokością. Tylko trzy dni, dwa noclegi, ale wypad intensywny.

W Empiku byłam, w Jankach pod W-wą. Rzuciłam okiem na muzykę. TOP, miejsce trzecie: Gang Albanii. O czasy, o obyczaje. Zostałam niedawno zapoznana z twórczością Popka, znam, słuchałam, zjawisko ciekawe, ale nie miałam pojęcia, że AŻ TAK. W czołówce także O.S.T.R., nie przepadam. Dalej, ale jeszcze w dwudziestce, Łona i Webber z płytą Nawiasem mówiąc. Lubię Błąd. Kawałek o czytelnictwie ;) Słuchanie hip hopu nie przeszkadza mi w słuchaniu Chopina, nic a nic. Biegam do Łazienek w niedziele na koncerty chopinowskie pod pomnik kiedy tylko mogę. Przedostatnio pobiegłam aż dwa razy, koncerty są o 12.00 i o 16.00. Ostatnio nie mogłam, SYN PRZYJECHAŁ. Od września w kontakcie na odległość. Łzy pociekły, owszem. Urósł, jakiś szerszy się zrobił, normalnie dorosły facet... A ja nadal młoda :)

Jeszcze o monodramie, bo świetny widziałam, autorstwa Joanny Pawluśkiewicz w reżyserii Agaty Puszcz. Co modna pani wiedzieć powinna w wykonaniu Katarzyny Kołeczek. Mistrzostwo świata, spłakałam się ze śmiechu. "Ja w ogóle teraz nie mogę zaczynać o tym myśleć, bo wtedy mi się dzieje tak jakbym myślała o kosmosie.."

I teatr jeszcze polecam, wspaniale wyreżyserowany przez Agnieszkę Glińską Pieniądze i przyjaciele, z 2005 roku. Obejrzałam w poniedziałek i trwam w zachwycie!

Widziałam ostatnio masę filmów i klipów, wydeptałam własne ścieżki nad Wisłą, głównie w celu dotlenienia i utrwalenia słońca na skórze, rozwiązałam milion Jolek i Sudoku. I cieszę się, że mnie katar dopadł, bo nareszcie znalazłam chwilę by tu zajrzeć!

piątek, 16 stycznia 2015

"La Fea más bella" (serial, Meksyk 2006-2007)


Leticia Padilla Solís jest osobą mądrą, inteligentną, starannie wykształconą, ale brzydką. Nosi okulary, aparat na zęby, lata jej powieka i opada kącik ust, ma brzydką cerę i w ogóle jest jakaś nieforemna, na pierwszy rzut oka Fiona ze Shreka skrzyżowana z Barbamamą. Pomimo bardzo wysokich kwalifikacji stara się o pracę sekretarkiZahukana, wyizolowana, totalnie bez wiary w siebie. Dostaje angaż ze względu na kompetencje, ale jej biurko stoi w małej kanciapce w kącie biura. Szefem i prezesem firmy jest Fernando Mendiola, piękny, młody i bogaty, do tego wykształcony i bystry. Lety bez reszty zakochuje się w swoim przełożonym (tan divino...). Fernando, wykorzystuje przywiązanie dziewczyny, namówiony przez przyjaciela i powiernika, a równocześnie współpracownika, Omara Carvajala ("soy amigo, hermano y colaborador"). Lety zakłada firmę i bierze kredyt, z którego ma korzystać firma Fernanda. By dziewczyna się nie "odkochała", co mogłoby źle wpłynąć na biznesowy układ oparty na wzajemnym przywiązaniu, Fernando musi Lety okazać wzajemność... Akcja serialu rozkręca się na dobre. Ona kocha i wzdycha, on kombinuje, jak się przemóc i dotknąć, pocałować taką odrażającą paskudę. Wspierany dzielnie i obficie przez druha Omara, patrząc na zdjęcie jakiejś wystrzałowej laski, upijając się, całuje w końcu Leticię. Ale jeden beso nie wystarczy, trzeba iść za ciosem. No i Fernando, pobrecito, idzie. I sam nie widząc, kiedy i jak, zakochuje się w dziewczynie. Ale intryga wychodzi na jaw, następuje nagły zwrot w relacji damsko-męskiej, w biznesie też się komplikuje, na dodatek Lety poznaje innego. I tak się dzieje, na przemian dobrze, źle, lepiej, gorzej, śmieszno, straszno, wspaniale, tragicznie - przez 285 odcinków, na które trafiłam w wersji rozciągniętej na odcinków 300, więc już sama nie wiem, ile ich jest. Typowe dla produkcji tasiemcowych.


Realia innego kraju i kontynentu, odległa kultura, obcy język, a przesłanie swojskie, bo uniwersalne. Nie szata zdobi człowieka. Oglądałam "Brzydulę" w wersji polskiej (taka sobie) i niemieckiej (Verliebt in Berlin - rewelacja!) i mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać. La Fea más bella wciągnęła mnie od początku a potem nawet uzależniła na wiele wieczorów i nocy. Coraz więcej rozumiałam, coraz bardziej działało hipnotyzujące brzmienie języka, którego uczyłam się jakieś 20 lat temu, mniej więcej przez rok czy dwa. Ciekawa byłam rozwiązań wątków, których jest w serialu sporo. W firmie pracują sekretarki i asystentki zjednoczone w nieformalną grupę "brzydkich". Jest Marcia Villarroel, oficjalna narzeczona prezesa, jest jej brat Ariel, niezbyt pozytywna postać. Są jeszcze Saimon, Celso ochroniarz z psem, López, dzieciaki sekretarek, oryginalny gej Luigi Lombardi, i niesamowita Alicia Ferreira. W filmie pojawiają się postaci rodziców Leticii, jej przyjaciela Tomasa, rodziców Fernanda, jest sympatyczna Carolina del Angel i rozwydrzona i głupawa Ana Leticia. No i oczywiście jest Aldo Domenzaín, ten drugi. I dziwny człowiek Jorge. W serialu występują postaci sławnych gwiazd meksykańskich i nie tylko, grających siebie lub kogoś podobnego do siebie. Najbardziej zapamiętałam śpiewającego przyzwoitą piosenkę Tiziano Ferro, który akurat jest Włochem, ale śpiewa również po hiszpańsku. Z serialu zapamiętam wiele momentów, starałam się oglądać tak, jak oglądam filmy. Podobał mi się fragment wesela, kiedy grali panu młodemu marsz żałobny. Podobały mi się chwile "wpadek", kiedy aktorzy nie wytrzymywali ze śmiechu i opadała na kilka sekund aktorska maska, świetnie, że je zostawiono! Mniej cierpliwie odniosłam się do drugiej kamery wjeżdżającej w kadr kilkakrotnie, podczas sceny a Acapulco na plaży (Lety i Jorge). Podobał mi się "taniec" Omara przed Fernandem. Uśmiałam się z portretu Einsteina, który Tomás  powiesił sobie nad biurkiem (dla inspiracji). Spłakałam się straszliwie podczas wyjaśnienia wątku rozmów przez komórkę Alicii z ojcem (ostatnio aż tak ryczałam chyba na Kolorze purpury). Z powtórkami oglądałam występ zespołu "tylko dla pań" ;) Zabójczego ruchu tanecznego Leticii pozazdrościłby pewnie sam Ian Curtis. A Louis de Funès z całą pewnością śmiałby się do łez z niektórych scenek odgrywanych przez Don Fernanda. Podobały mi się przezwiska: Oxigenada ("soy rubia natural"), Ornitorrinco, Gargolita, GargoLety i inne, których pisowni nie znam, więc pozostaną w notesiku. Łapię, kto to Pituka i Petaka (imiona dwu meksykańskich dziewczynek, coś w rodzaju O dwóch takich, co ukradli księżyc), kumam noventa-sesenta-noventa (wymiary 90-60-90), czaję chin-chan-pu (kamień-nożyce-papier). Zachwyciłam się aktorem grającym Fernanda (Jaime Camil, syn Brazylijki i Egipcjanina, cudo!). Doceniłam grę aktorską odtwórczyni roli Lety, to było nadzwyczaj karkołomne zadanie. Jeśli macie specyficzne poczucie humoru i nie przeraża Was ilość odcinków i brak polskiego tłumaczenia, to polecam, oglądajcie :)

--------------------------
tan divino - taki boski
beso - pocałunek
pobrecito - biedaczek
ornitorrinco - dziobak
gargola - gargulec 
--------------------------
Przy okazji zapytam, może ktoś wie, co znaczy becho abacho y apapacho gacho (wym. beczo abaczo i apapaczo gaczo)?


poniedziałek, 2 czerwca 2014

"To the Ends of the Earth", miniserial (2005)



Morza i oceany, podobnie jak góry najwyższe, pociągają mnie silnie, jednakowoż, jak dotąd, teoretycznie. Miałam okazję otrzeć się o podróż transoceaniczną, na dodatek fikcyjną, do tego ulokowaną ponad dwieście lat temu. Serial według Goldinga zachwycił mnie, obudził ogłuszone czy uśpione porywy żeglarskie. Lektura trylogii morskiej też już za mną. Teraz czas na refleksje i czuję, że będą się we mnie tygodniami tliły, niczym potraktowana rozżarzonymi metalowymi prętami drewniana podstawa fokmasztu na statku, którym płynął z Anglii do Australii główny bohater Edmund Talbot (Benedict Cumberbatch). Chłopak skojarzył mi się z Kmicicem z Potopu, na początku za sprawą seryjnych poważnych uszkodzeń głowy, potem z powodu przeżywanych rozterek oraz intensywnej przemiany. Wytrącony z ciepełka domu rodzinnego znajduje się nagle w hermetycznym środowisku, wyizolowany na blisko rok, w dziwnie funkcjonującej społeczności, rządzącej się niepisanymi prawami, gdzie zwykłe życie zostaje zawieszone na czas podróży. W serialu są sceny pikantne, romantyczne, dramatyczne, momentami ogarnia zgroza, a czasem nie można powstrzymać chichotu, nawet w miejscach smutnych. Sceny kręcone są w dużych zbliżeniach, akcja dzieje się niemal wyłącznie na pokładzie statku. Przez trzy półtoragodzinne odcinki widzimy w tle dziewiętnastowieczny (a nawet osiemnastowieczny) statek, portrety bohaterów (od kapitana Andersona wzroku nie mogłam oderwać), fragmenty morza. Akcję stanowią poczynania pasażerów i załogi, ich zmagania z kołysaniem, morską chorobą, skutkami długotrwałej izolacji od reszty świata, z wielokrotnym zagrożeniem życia, próby dostosowywania się do stopniowych czy też gwałtownych zmian sytuacji i okoliczności. Mistrzostwo Goldinga uzupełnione i wzmocnione profesjonalnym działaniem twórców serialu. Kłaniam nisko.

na podstawie trylogii Williama Goldinga
"To the Ends of the Earth":

Rytuały morza (Rites of Passage)
Twarzą w twarz (Close Quarters)
Piekło pod pokładem (Fire Down Below)

"Na koniec świata"

(To the Ends of the Earth)
miniserial TV
ilość odcinków: 3
Wielka Brytania 2005
Reżyseria: David Attwood
Scenariusz: Tony Basgallop, Leigh Jackson

sobota, 10 maja 2014

"Marple: Murder Is Easy", 2008



Margaret Rutherford - nie ma doskonalszej Panny Marple. Jestem i pozostanę wierna jej wizerunkowi. Wyłamałam się na chwilę, czego się nie robi dla ulubionego aktora. Co, bynajmniej, nie było torturą, jako, że Agathę przeczytałam prawie w całości i jej utwory uwielbiam pod każdą postacią. Preferuję książki, nie za dobrze toleruję odstępstwa scenarzystów. W niniejszej odsłonie filmowa (serialowa) wersja różni się od książkowego oryginału. Którego nie pamiętam, bo czytałam kilkanaście lat temu, ale tak słyszałam.

Panna Marple (Julia McKenzie) przyjeżdża do Wychwood, malutkiej mieściny, by odkryć przyczynę niespodziewanej śmierci poznanej w pociągu starszej pani. Wspomagana przez Luca Fitzwilliama (dość obszerna rola Benedicta Cumberbatcha), byłego policyjnego detektywa, przy współpracy miejscowego konstabla Reeda (znany z Sherlocka - The Hounds of Baskerville - Russell Tovey), odkrywa minione wydarzenia i odnajduje osobę, która po cichu pomaga przenosić się na tamten świat kolejnym mieszkańcom miasteczka. Film nie najwyższych lotów, a zdecydowanie najsłabszym punktem drewniana kukłowata Amerykanka. Ale fajny małomiasteczkowy klimat, doskonali aktorzy, no i doskonały Benedict jako przystojny detektyw, tylko "nieco" mniej błyskotliwy niż Sherlock, ale również jeżdżący na motocyklu.



"Morderstwo to nic trudnego"
(Marple: Murder Is Easy)
Wielka Brytania 2008
seria: "Agatha Christie's Marple"
sezon 4, odcinek 2

niedziela, 4 maja 2014

"Jane Eyre", miniserial 2006



Miniserial na podstawie powieści Charlotte Brontë Jane Eyre z 1847 roku. Polski tytuł książki - Dziwne losy Jane Eyre.

Jane mieszka u zamożnej ciotki, która po śmierci męża z ulgą oddaje trudną dziewczynkę do przytułku. Tam, przez osiem lat, bardzo surowo traktowana, dziewczyna stara się jak najwięcej nauczyć, by znaleźć pracę jako guwernantka. Daje ogłoszenie i kiedy przychodzi pierwsza propozycja, Jane (Ruth Wilson) bez wahania wyrusza w podróż do nowego pracodawcy. Pierwsze z nim spotkanie nie jest najszczęśliwsze, ale już pozostałe - coraz bardziej ciekawe. Pan Rochester (Toby Stephens) jest całkiem miły (stara się) i traktuje ją, tylko guwernantkę, jak równą sobie, choć dla młodziutkiej dziewczyny jest trochę stary i trochę brzydki. Wychowanica Edwarda Rochestera, Adele, także jest miłą podopieczną uwielbiającą swoją nową nauczycielkę. Jane po raz pierwszy w życiu czuje, że ma prawdziwy dom i życzliwych ludzi wokół. Jako osoba skromna, cierpliwa, zrównoważona, powściągliwa, do tego mądra, spędza coraz więcej czasu na rozmowach z panem domu, ku obopólnej radości i przyjemności. Rochester przestaje podróżować, wyjeżdża jedynie na krótko w interesach. Jako bogaty samotny mężczyzna rozgląda się za towarzyszką życia. Okazuje się, że Thornfield Hall skrywa jakąś mroczną tajemnicę. Rozpoczyna się seria dramatów...

Mój ulubiony dialog (Jane przybywa po 8 latach zimnego wychowu klasztornego do Thornfield, normalnego, zwykłego, pełnego ciepła i serdeczności miejsca):
- Ależ musi być pani głodna. Pewnie spędziła pani w podróży cały dzień. Kiedy ostatnio siedziała pani przy kominku, jedząc ciepły posiłek?
- Oa, jakieś osiem lat temu.

Bardzo lubię tę historię i samą postać Jane. Jest naturalna, powściągliwa, nie ujawnia emocji, które intensywnie odczuwa, niemal w każdej sytuacji zachowuje stoicki spokój i podziwu godne opanowanie. Teraz czas na książkę.

Zdjęcia do serialu kręcono głównie w hrabstwie Derbyshire. W roli Thornfield Hall - średniowieczny zamek Haddon Hall.  

PS. Chcę KOMINEK!

"Jane Eyre"
miniserial TV
ilość odcinków: 4
Wielka Brytania 2006
Reżyseria: Susanna White
Scenariusz: Sandy Welch

sobota, 3 maja 2014

"Small Island", miniserial 2009



Dwuodcinkowy miniserial nakręcony na podstawie wielokrotnie nagradzanej powieści Andrei Levy "Small Island" wydanej w 2004 roku. W Polsce książka ukazała się w 2006 roku pod tytułem "Wysepka". Levy jest córką emigrantów z Jamajki przybyłych do UK w 1948 roku.

Queenie (Ruth Wilson), sprzedawczyni w sklepie ciotki, przyjmuje niespodziewane oświadczyny Bernarda, nieśmiałego pracownika banku (Benedict Cumberbatch). Ciotka umiera, młodzi pobierają się, a po roku dość nudnego dla Queenie wspólnego życia Bernard wstępuje do Royal Air Force i wyrusza na wojnę. Opuszczona żona zostaje z teściem, który w wyniku stresu po udziale w I wojnie światowej, zwanego wtedy shell shock, nie mówi. Kobieta przyjmuje na jedną noc na kwaterę żołnierzy z RAF-u, między innymi Jamajczyka Michaela, w którym zakochuje się. Tęskniąca Queenie widząc Gilberta, myśli, że to Michael. Zaprzyjaźniają się (platonicznie). W bójce ulicznej pomiędzy żołnierzami o różnym kolorze skóry ginie przypadkowo ojciec Bernarda. Gilbert wraca po wojnie na Jamajkę, ale pragnie zamieszkać na stałe w Londynie.

Hortense (Naomie Harris) mieszka na Jamajce. Chce zostać nauczycielką. Zakochana bez wzajemności w Michaelu, który i tak zaciągnął się do RAF-u, decyduje się na desperacki krok - poślubia obcego jej Gilberta w zamian za obietnicę, że ten ściągnie ją wkrótce do Londynu. Daje mu pieniądze na bilet. W Londynie Gilbert zamieszkuje u Queenie, po jakimś czasie dołącza do niego Hortense. Rozczarowana zastaną na miejscu sytuacją nie może na dodatek, ze względu na kolor skóry, dostać pracy jako nauczycielka.

Queenie spędza kolejną noc z Michaelem, który pojawił się przejazdem w drodze do Kanady. Po jakimś czasie okazuje się, że kobieta jest w ciąży. Jako mężatka, której mąż zaginął na wojnie, bandażuje brzuch, by ukryć cudzołóstwo przed światem. Powraca Bernard. Jako przeciwnik ciemnoskórych wyrzuca lokatorów, czemu Queenie zdecydowanie się sprzeciwia. Dochodzi do kłótni, kobieta z emocji zaczyna rodzić. Dziecko ma ciemną skórę. Bernard postanawia zaopiekować się żoną i jej synkiem. Jednak Queenie decyduje inaczej...

Generalnie serial pod hasłem: No to racism. Ciężkie początki przecierania ścieżki równego traktowania czarnoskórych po II wojnie światowej.

Bardzo dobre aktorstwo, nie mam żadnych zastrzeżeń, wciągnęłam się w akcję błyskawicznie. Zwłaszcza obie panie, Queenie i Hortense, świetne.

Obejrzałam trzeci pod rząd film/serial, dobór zupełnie przypadkowy, w którym Benedict za pośrednictwem swoich bohaterów opiekuje się dziećmi swoich żon, kochając je jak swoje. Kto mu wybiera te scenariusze?


"Small Island"
miniserial TV
ilość odcinków: 2
Wielka Brytania 2009
Reżyseria: John Alexander
Scenariusz: Sarah Williams,
Paula Milne

czwartek, 1 maja 2014

"Parade's End" (Koniec defilady), miniserial 2012



Scenariusz "Parade's End" (Koniec defilady) powstał na podstawie tetralogii Forda Madoxa Forda o tym samym tytule.

W jej skład wchodzą powieści:
Some Do Not ... (1924)
No More Parades (1925)
A Man Could Stand Up — (1926)
Last Post (1928)
Przetłumaczona na polski została tylko pierwsza część, pod tytułem Saga o dżentelmenie.

Odcinek 1 - Początek XX wieku. Christopher Tietjens (Benedict Cumberbatch), "najtęższa z londyńskich głów" pozwala złowić się na męża ślicznej Sylvii (Rebecca Hall) już po dwóch miesiącach od zawarcia znajomości (pikantna scena w przedziale kolejowym). Rodzi się synek Michael, nie ma jednak pewności, kto jest jego ojcem. Christopher przywiązuje się do dziecka. Sylvia wyjeżdża z kochankiem, ale, znudzona, szybko wraca. Christopher, wzór męskich cnót, ideał gentlemana, troskliwy i opiekuńczy w stosunku do kobiet, słabszych, potrzebujących, dzieci, nawet zwierząt, przyjmuje żonę. Ta mówi o nim "kloc".

Christopher poznaje Valentine Wannop (Adelaide Clemens), sufrażystkę. Wyraźnie iskrzy z obu stron. Akcja płynie spokojnie, ale pod powierzchnią pozornej nudy się dzieje, kłębią się i kipią gwałtowne uczucia, emocje, czasem tylko ledwo ujawnione gestem czy mimiką. Dobra stara angielska szkoła. Rewelacyjna scena przy stole z udziałem szalonego pastora Duchemina (Rufus Sewell).

Odcinek 2 - Umiera matka Christophera. Sylvia postanawia być przykładną żoną i udaje się do klasztoru, by ćwiczyć charakter. Pracujący w Imperial Department of Statistics Christopher porzuca posadę ("gardzę tym czego się tu ode mnie wymaga, urząd zmienia statystykę w sofistykę, rezygnuję"). Pojawia się wzmianka o (kultowej już trochę, moim zdaniem) herbatce Lapsang Souchong. Doskonała scena z pastorem Ducheminem - rozmowa duchownych o damskiej bieliźnie. Christopher postanawia wstąpić do armii. Tekst odcinka: "Mężczyźni grożą, jakby wojny rozgrywały się na mapach". 

Odcinek 3 - I wojna światowa, Christopher zostaje ranny na froncie we Francji i z silnym wstrząsem mózgu wraca do domu. Wielebny Duchemin po dłuższym pobycie w szpitalu psychiatrycznym "wyleczony" wraca do domu i natychmiast popełnia samobójstwo. Po Londynie krążą ploteczki, plotki i ploty, oblepiają brudem także Bogu ducha winnego Christophera. Jego ojciec, po wysłuchaniu "nowinek", nie podejmując próby ich weryfikacji, od razu strzela do siebie. Tietjens, za namową żony, postanawia zostać wreszcie kochankiem Valentine. Nie zdąża, ponownie wyjeżdża na front. Snuje się cieniutki wątek "katolicyzm kontra anglikanizm", oczywiście.

Odcinek 4 - Mark Tietjens (Rupert Everett) czyni starania, by jego brata Christophera trzymano jak najdalej od linii frontu. Sylvia upiera się, by odwiedzić męża. I zaczyna się akcja, która przebija chyba nawet słynny Catch 22. Uparta i przebojowa Sylvia zjawia się we Francji u dowódcy męża, tuż obok trwa nalot bombowy, w obozie nie ma gaśnic (!), przyjeżdża matka jednego z kanadyjskich żołnierzy prosić o możliwość pożegnania syna przed wysłaniem go na pole bitwy, Tietjens usiłuje uspokoić genialnego ale roztrzęsionego McKechniego (Patrick Kennedy), w czasie nalotu ginie jeden z młodych Kanadyjczyków, u Christophera stawia się profesor nauk o koniach, w podeszłym wieku, na wojnie od dwóch tygodni, z przydziałem do opieki nad zwierzętami. I w takim to momencie Tietjens zaczyna pisać sonet. Spotyka się w końcu z Sylvią. Christopher wchodzi w konflikt z generałem O'Harą. Wraca problem gaśnic. Generałowie wydają znoszące się wzajemnie rozkazy. Christopher przeprowadza inspekcję blisko trzech tysięcy szczoteczek do zębów, nieużywanych przez żołnierzy, by były czyste na wypadek inspekcji. A wszystko przeplatane niemal surrealistycznymi scenami przemarszu orkiestry wojskowej przez obóz. Tekst odcinka: "Nikt z wysłanych do Bazy Piechoty tutaj nie pasuje. I dlatego właśnie tu jesteśmy". Ten odcinek jest zdecydowanie najlepszy.

Odcinek 5 - Tietjens, McKechnie i kochanek Sylvii, Perowne, zostają wysłani jednym transportem na front. Tietjens przejmuje dowództwo w okopach. Lekko ranny, zostaje odesłany na stałe do domu. W posiadłości rodowej Tietjensów, Groby, z dyspozycji Sylvi zostaje ścięty wiekowy cedr, drzewo-symbol. Poruszony Christopher spotyka się z Valentine. W pewnym sensie oboje czyści, nieskalani, podążający przez życie niepopularnymi ścieżkami, oboje wierni swoim wartościom, ideałom, odkąd wiedzą o swoim istnieniu są skazani na bycie razem. Tietjens urządza przyjęcie dla nowych przyjaciół, kolegów z frontu.

Serial ciekawy, o wojnie, przeciwko wojnie, o polityce, o intrygach, plotkach, stosunkach damsko-męskich, o trudzie bycia sobą, o miłości. 

Słyszałam różne opinie o "Końcu defilady", między innymi, że nudny. A dla mnie po prostu na wskroś brytyjski ;) Benedict Cumberbatch doskonały! Znowu gra mądralę i znowu z powodzeniem.

Wielkie brawa także, choć za udział niemal symboliczny, dla Rufusa Sewella :) Dobra Miranda Richardson w roli pani Wannop.





"Koniec defilady"
(Parade's End)
miniserial TV
5 odcinków
Wielka Brytania 2012

Reżyseria: Susanna White
Scenariusz: Tom Stoppard

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

"Fortysomething"


Lekka, zabawna, prościutka komedyjka, bez głębszych treści, ale nie pozbawiona wartości. Sporo się dzieje, jest śmiesznie, jest pewne napięcie, choć momentami bywa nudno. Obejrzałam, bo Benedict, bo Hugh Laurie (kto nie lubi Doktora House'a) i tylko 6 odcinków. Miałam nieustające wrażenie, że treść serialu nie dorównywała nawet w części możliwościom aktorskim większości grających w nim aktorów. Chyba czuli się jak na deskach szkolnego przedstawiania, śmiesznego, ale zbyt prostego w stosunku do ich zaawansowanych umiejętności.

Głównym bohaterem jest Paul Slippery (Hugh Laurie), ojciec rodziny, lekarz, po czterdziestce. Jego żona Estelle, po latach wychowywania trójki synów, szuka zajęcia. Synowie Rory (Benedict Cumberbatch) i Daniel chodzą już do pracy, Edwin nie chodzi do szkoły. Okresowo pojawiają się też trzy dziewczyny, siostry Proek, Laura i Lucy oraz ich kuzynka Woj. Odcinki zaczynają się sympatyczną, wprowadzającą w klimat serialu, muzyczką.

Odcinek 1 - Estelle jedzie do pracy, której nie dostaje, w parku poznaje sympatyczną Gwendolen, którą Paul bierze za lesbijkę, w domu Slipperych pojawia się cała masa lodówek, a brat bratu odbija dziewczynę. Znajomy Paula, Nobby, poderwał jakąś pannę (lots and lots and lots of love). W finale stypa połączona z rocznicą ślubu. Tekst odcinka: "Mąż nosi żonę pod podszewką, żona nosi męża na twarzy".

Odcinek 2 - Po roku nieobecności z Tajlandii wraca dziewczyna Daniela, Lucy, ale Daniel chodzi teraz z jej siostrą Laurą, którą odbił swojemu bratu. Rory pracuje z bezdomnymi, przyprowadza do domu jednego z nich, ciemnoskórego z depresją. Ktoś zamawia przez Internet dmuchane lalki naturalnej wielkości. Ojciec dziewczyn, pan Proek, pacjent Paula, ma na odwrotności przodu coś w rodzaju czyraka. Paul postanawia przyrządzić "erotyczną" kolację we dwoje, przygotowuje zestaw potraw o kuszących nazwach w rodzaju "dumny banan". Tekst odcinka: "Czasami uważam, że mężczyźni i kobiety poruszają się zupełnie różnymi prędkościami".

Odcinek 3 - Wspólnik Paula, Pilfrey, zakochuje się w Estelle. Pisze do niej maile, na które odpisuje po kryjomu najmłodszy Slippery, Edwin. W przychodni Paula spodziewana jest inspekcja. Pilfrey bierze omyłkowo Edwina za inspektora. Wpędza się w paranoję i ląduje na oddziale zamkniętym. Rory i Lucy zostają parą.

Odcinek 4 - Edwin kupuje miłosny eliksir, ale szkoda mu wydanej kasy i odsprzedaje ojcu. Estelle wygłasza przemowę, wstęp tylko dla kobiet, Paul przebrany za muzułmankę Jasmine, usiłuje dostać się na wystąpienie żony ("pieniądze w druga burka, w pralka").

Odcinek 5 - Paul podejrzewa żonę o romans. Estelle potajemnie usiłuje zorganizować przyjęcie-niespodziankę dla męża, spotkanie po latach z jego dawnymi dobrymi kumplami. Paul przez pomyłkę zostaje wzięty za alkoholika. Postanawia się upić. Rewelacyjna scena - Hugh Laurie zasiada, już trochę wcięty, do pianina, gra i śpiewa - perełka! Odwiedza w pracy syna - kolejna scena nie do przegapienia, Hugh, już mocno wcięty, na kolanach Benedicta :)

Odcinek 6 - Rory i Daniel wyprowadzają się. Woj, jako indywidualistka, nie chce zostać dziewczyną Edwina. Po wyprowadzce chłopaków wszyscy czują się dziwnie, włącznie z nimi samymi. Pilfrey wychodzi ze szpitala psychiatrycznego. Hipnotyzuje Paula, nakazuje mu gdakać na widok każdej atrakcyjnej kobiety. Serial kończy się sekwencją lots and lots and lots of love :) 


"Fortysomething"
miniserial
6 odcinków
Wielka Brytania 2003

Reżyseria: Hugh Laurie (1-3), Nic Phillips (4-6)
Scenariusz: na podstawie własnej powieści Nigel Williams

sobota, 22 marca 2014

"The Last Enemy"




"Człowiek, który nic nie znaczy, wymaga od innych,
ten, który coś znaczy, wymaga od siebie".

Poszłam na łatwiznę. Chcąc obejrzeć coś dobrego podążyłam za moim aktualnym białym królikiem, Benkiem C. Nie myliłam się, jego wybory ról są staranne, do tego bardzo "moje". Nos, babo, nos!

W "The Last Enemy" Benedict Cumberbatch jako naukowiec Stephen Ezard przyjeżdża do Londynu na pogrzeb brata. Londyn jest dziwny, wszędzie kontrole, barierki, skanowania, ochrona, bez ważnej karty ID nie da się funkcjonować. Przywitanie na lotnisku dziwne, pogrzeb dziwny, mieszkanie, kiedyś wspólne z bratem, też dziwne, w sypialni leży nieznana chora dziewczyna. Na dodatek wchodzi, jak do siebie, jakaś kobieta twierdząca, że była żoną zmarłego. Stephen cierpi. Nie z powodu śmierci brata ale z powodu nerwicy natręctw (obsessive - compulsive disorder, OCD). Nowe zaskakujące sytuacje nie pasują do jego sterylnego świata. Materializuje się jednak, niespodziewanie i gwałtownie, potężna moc uczucia, która napędza Stephena niczym paliwo rakietowe. Wdowa po bracie, Yasim Anwar (w jej roli Anamaria Marinca), zdecydowanie potrzebuje natychmiastowego wsparcia. Akcja rusza galopem. Rząd chce przeforsować projekt centralnej bazy wszystkich danych wszystkich obywateli, T.I.A. (Total Information Awareness). Chodzi o absolutną i totalną wiedzę o najdrobniejszych szczegółach życia każdego obywatela. Stephen dostaje propozycję kilkuletniego finansowania swoich badań naukowych w zamian za poparcie projektu. Yasim znika. Stephen porusza niebo i ziemię by ją odnaleźć i ponownie wziąć w ramiona. Ich relacja jest miękka, piękna, tworzą razem całość, jedność - niesamowite role obojga. Wspomnienia o mężu bolą Yasim, kochali się mocno i zbyt krótko. Wspomnienia o bracie bolą Stephena, obaj nie znosili się serdecznie. Nie pora jednak na cierpienie jednostki, wzywają ważne kwestie społeczne, nadchodzi czas działania dla dobra ludzkości. W obliczu wyższych wartości drobne ludzkie bóle, pretensje i zapiekłe żale schodzą na plan dalszy, w końcu znikają. Bohaterowie odkrywają masowe zatajenia, szczepienia i wszczepienia, wyciszenia, tajemnicze zniknięcia i masowe zgony pakistańskich uchodźców. Kto wygra w tej nierównej szarpaninie jednostki z systemem?

Benedict znowu gra geniusza i, jak zwykle, dobrze mu to wychodzi. W scenach, w których mózg granego przez niego bohatera pracuje na najwyższych obrotach, jest zdecydowanie wiarygodny.

The Last Enemy
miniserial TV BBC
5 odcinków
Wielka Brytania 2008

piątek, 28 lutego 2014

nadprzestrzeń z pluszowymi misiami


No i jak teraz czytać kryminały? Nawet te najlepsze wydają się rozwlekłe, nudne, wręcz prymitywne. Bo oglądając serial Sherlock wchodzi się w nadprzestrzeń, z której trudno powrócić i zstąpić na ziemię. Scenarzyści i twórcy serialu, głównie chyba Steven Moffat i Mark Gatiss, poszli na całość i zrobili serial prawie doskonały. Moffat, specjalista od wywoływania skrajnych emocji i Gatiss, homoseksualista z rodziny górniczej, w oparciu, rzecz jasna, o materiały źródłowe w postaci twórczości Sir Arthura Conan Doyle'a wyprodukowali mieszankę wybuchową, którą można oglądać od najbliższej niedzieli w TV. Obejrzałam wszystkie trzy serie. Z powodu zaległości uszczęśliwiłam się w dość krótkim czasie dziewięcioma odcinkami plus pilotem. I teraz jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca :) Ale głównie mega zachwycona, idealnie dobranymi aktorami (na pewno Sherlock, Watson, Lestrade, pani Hudson, Molly, Janine, Wiggins, Henry Knight, Moriarty, Magnussen), świetną scenografią, dialogami, muzyką a najbardziej - przytulnością wszelako pojmowaną. Większość pozytywnych bohaterów ma w sobie coś przytulnego właśnie, są jak, dajmy na to, pluszowe misie. Mieszkanko na two two one bee Baker Street z kominkiem i wygodnymi fotelami aż przyzywa ludzkim głosem. A propos, już sam język jest fascynujący, przynajmniej dla mnie, uwielbiam angielską wymowę! Mam nadzieję, że dane Wam będzie, kto JESZCZE nie widział, obejrzeć w oryginale, ewentualnie z napisami.


C i u t  s p a m u  t e r a z  b ę d z i e, ale tylko odrobinę. Serial najbardziej jest o przyjaźni i o różnych stopniach bycia człowiekiem. Najpierw widzimy relację Sherlock-Watson, potem Mycroft-Sherlock, Watson-Mary. I wyłania się takie nierówne stopniowanie Mysroft - Sherlock - Watson - Mary, potem wszystko trochę się zaciera. Ludzką (z uczuciami, silnymi emocjami) stronę Sherlocka poznajemy w scenach, kiedy Benka C. zastępuje małe, bezbronne, osamotnione dziecko, posunięcie doskonałe. A co do przyjaźni Sherlocka z Watsonem, to jest urocza i rozbrajająca. Ich relacje są jedyne w swoim rodzaju i mogą stanowić wzorzec z Sevres, oczywiście jeśli chodzi o istotę relacji.

Sherlock, guru ludzi normalnych po swojemu, pokazany jest w serialu na wiele sposobów, a jeden dziwniejszy od drugiego. Czasem zachowuje się jak Ptasiek, czasem drażniąco nerwowy. Zapewne nie czytał Mirona Białoszewskiego twierdzącego, że "nerwowość jest nudna, brzydka, śmieszna". Może powinien zapatrzyć się w bohaterów typu "spoko wodza", jak Winnetou czy Bruce Lee ;)

Szkoda, że scenarzyści pominęli Sir Arhurowe napomknięcie o piątym aksjomacie Euklidesa. Choć w zamian mamy Bee Gees, piwo w menzurkach i Sherlocka à la Kopernik.

Mogłabym tak o Sherlocku i Sherlocku i Benku i w ogóle klikać do rana, co skończyłoby się pewnie opisaniem kadr po kadrze moich ulubionych momentów czyli znakomitej większości scen (overreacting). Napiszę więc tylko o jednej, symbolicznie, tej z 1. odcinka 3. serii, kiedy Sherlock stoi na ruchomych schodach w metrze a w tle nakładają się na siebie różne ruchome obrazy.

Pozostaje mi teraz, czekając niecierpliwie ("remember, remember", nerwowość jest śmieszna) na sezon 4. przeczytać ostatnią powieść o Sherlocku ("Dolina trwogi" - UWAGA, MIELIZNA. Jedno z wydawnictw pod tym tytułem wydało pierwszą powieść o Sherlocku (!)), wszystkie opowiadania, których jeszcze nie znam i być może książkę Anthonego Horowitza "Dom jedwabny".

Ciekawe czy ktoś się teraz odważy nakręcić kolejną wersję przygód detektywa Holmesa, bardzo wątpię, ale jeśli już, to na pewno mnóstwo wody w Tamizie do tego wydarzenia upłynie. Serial BBC jest bardzo bliski ideału, a Benek jako Sherlock jest doskonały. Jak można przebić najlepsze?


wtorek, 4 lutego 2014

Leciał i mrygał i świecił. Post interaktywny.


Latający talerz śnił mi się dzisiaj, taki prawdziwy, jak z filmu z Oscarem za efekty. Najpierw latał wysoko jako punkcik, przybliżał się i oddalał ruchem meszki latającej latem pod żyrandolem czyli dość chaotycznie. Schodził stopniowo coraz niżej, ku nam, aż pokazał się w całej okazałości. Szkoda, że nie potrafię rysować, był piękny, urozmaicony technicznie, w kilku miejscach coś z niego wystawało, jakieś anteny czy inne wypustki. Ale sen nie o inwazji kosmitów na Ziemię, bo ja przebywałam w jakiejś bazie, na Księżycu, zdaje się :)

A zagadka z przedostatniego posta okazała się trudna, pewnie dlatego, że nie dała się wyguglować ;) Apologise me. Kto teraz czyta książki dla dzieci, włączając w to dzieci. A zagadka miała źródło właśnie w książce "Dziewczyna i chłopak" Hanny Ożogowskiej. No i co to za zagadka, bez nagrody. Bo nagrodą czysta radość z ruszenia głową i poszperania zewnętrznego lub wewnętrznego (mind palace).


No to jeszcze raz. Pytam dziś, z jakiego filmu lub serialu pochodzi poniższy kadr. Albo dodam jeszcze jeden schodek - w jakim budynku znajduje się przedmiot ze zdjęcia.



PODPOWIEDZI (czy są tu miłośniki dedukcji, chociaż ze dwa;):

- chodzi o serial
- dokładniej trzecią serię serialu
- jeszcze dokładniej, o trzecią część trzeciej serii
- produkcja jest świeżutka (premiera 2014)
- tytuł serialu przewija się ostatnio na moim blogu dosyć często
- kadr ze strusiem pochodzi z "domu" Ch.A. M. o nazwie "A"




piątek, 27 grudnia 2013

"Muñeca brava"


Dobra telenowela od czasu do czasu zła nie jest ;) Uradowałam się niezmiernie z faktu powtórki "Zbuntowanego anioła" (Muñeca brava) w tv (Puls). Nie obejrzałam tej dłużyzny (270 odcinków) nigdy w całości, znam ją jedynie z kilku, może kilkunastu odcinków.

Rolę główną gra Natalia Oreiro urodzona w Urugwaju, partneruje jej Facundo Arana, Argentyńczyk. Coś Wam się nie zgadza? Dlaczego? Dlaczego Wasza xbw ogląda argentyńską telenowelę? Bo dobra jest, śmieszna, ciekawa, wciągająca, romantyczna (ach! :). Natalia jest rozbrajająca, Facundo powalający, muzyczka bardzo dobrze dobrana, główne źródło to ścieżka dźwiękowa z mojej ukochanej "Nikity" Luca Bessona (autorem Éric Serra). Chyba wszyscy bohaterowie, dają się bardziej lub mniej lubić, złe postępki są równoważone (przeważnie). Szprycha Andrea, zwana Żyrafą (ale dłużyca!), próbuje związać się z Ivo (Facundo Arana), który zakochał się w Milagros zwanej Cholito (Natalia Oreiro), z wzajemnością, choć oboje za nic nie chcą się przyznać do uczucia, gdyż On jest paniczem a Ona służącą w jego domu. Bardzo często się całują! Są oczywiście nieślubne dzieci, notoryczne ukrywanie prawdy i mnóstwo zabawnych pomyłek. A wszystko to w języku hiszpańskim, bardzo lubianym przez moje uszy.

Akcja rozgrywa się głownie w posiadłości rodziny Di Carlo - Rapallo - "La Soledad". Kierowca Rocky zwany Morganem może przyprawić o turlanie się ze śmiechu po dywanie, niezależnie od sceny w której bierze udział. Ogrodnik przypomina Pinokia ze Shreka. Babcia Angélica jest jak na panią starszą, bardzo miła i zabawna, zwłaszcza kiedy uczy Cholito słuchać Beethovena. A Ivo, przeważnie doskonale ubrany (są, niestety wyjątki), czasem trochę rozebrany, mógłby grywać bogów, gdyż boski jest w każdym calu, ach ;)

sobota, 25 lutego 2012

polskie drogi




Obejrzałam niedawno, przypadkowo, odcinek serialu "Polskie drogi" i spłakałam się jak bóbr. Jacy ci przedwojenni ludzie byli ufni, jacy naiwni, jak dzieci, wierzyli, mieli nadzieję na przestrzeganie zasad postępowania międzyludzkiego. Nawet profesorowie uniwersytetu wierzyli, że Niemcy pozwolą nauczać... A dzień później dołożyłam sobie, również w sposób niezamierzony, końcówkę filmu "Jutro idziemy do kina". Trzęsie mnie i telepie, choć minęło ponad siedemdziesiąt lat. Bo ja, tu i teraz, całe życie ponoszę konsekwencje. I mój syn ponosi. A ludzie nie uczą się na błędach, ani w wymiarze jednostkowym ani na poziomie narodów, społeczeństw, krajów.