De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 27 sierpnia 2019
schyłek lata
Obejrzałam jakiś czas temu "Piranie" skutkiem czego film rozsiadł się we mnie i spokoju nie daje. Aż książkę na podstawie której popełniono tę wspaniałą dla mnie produkcję, zdecydowałam się pozyskać. Musiałam pojechać po nią dziś, a czasu jakoś mało. Więc na rower i śmig, jako że sieciówka nieaktywna (karta miejska na środki transportu publicznego), aktywuję jutro. Cyklistka nawrócona po kilkunastu latach przerwy. Samochodami już jeździłam, następnym etapem skuter, jak w Neapolu?
Latka lecą. Trzeba jakoś racjonalnie dobę zagospodarować, choć w minimalnym stopniu. Ruch. Rower, siłownia, basen, praca fizyczna jakaś, choćby wyrzucanie śmieci (tak z dziesięć razy dziennie bez windy), ogarnięcie chałupki. Podlanie kwiatków i zrobienie herbaty się nie liczy.
Przez ostatni rok przeczytałam 12 scenariuszy filmowych. I jedno opowiadanie Hena. No to teraz nadrabiam czytając szóstą książkę pod rząd. Teraz czyli w sierpniu. I znowu oglądam sporo filmów, ale to jeszcze i tak nie tyle ile bym chciała.
Przerwa długa? No to co? Teraz będzie częściej. Facet nie sprzyja pisaniu, ale o tym innym razem, albo i nie. Pa, czółko, mam do dooglądania film, do doczytania książkę, a jutrzejsze wstawanie bladym świtem, poniekąd z konieczności.
środa, 28 marca 2018
"Widziałem wczoraj kobietę"
Na schodach świątyni
Widziałem wczoraj kobietę siedzącą między dwoma mężczyznami na marmurowych schodach świątyni.
Z jednej strony twarz jej była całkiem blada, z drugiej zarumieniona.
Khalil Gibran "Szaleniec"
taki sobie pakiecik
*****************************************
Lao-Tsy - Droga
Jiddu Krishnamurti - Wolność od znanego
Jiddu Krishnamurti - Dziennik
Khalil Gibran - Prorok
Khalil Gibran - Szaleniec
Wangyal Tenzin - Tybetańska joga snu i śnienia
Eckhart Tolle - Potęga teraźniejszości
Eckhart Tolle - Praktykowanie potęgi teraźniejszości
Iwona Łaszczyk - Obserwator współuczestniczący
*****************************************
Lao-Tsy - Droga
Jiddu Krishnamurti - Wolność od znanego
Jiddu Krishnamurti - Dziennik
Khalil Gibran - Prorok
Khalil Gibran - Szaleniec
Wangyal Tenzin - Tybetańska joga snu i śnienia
Eckhart Tolle - Potęga teraźniejszości
Eckhart Tolle - Praktykowanie potęgi teraźniejszości
Iwona Łaszczyk - Obserwator współuczestniczący
*****************************************
sobota, 2 grudnia 2017
targi książki
czwartek, 4 maja 2017
siedem i pół miliarda
A w Tel-Avivie konkurs fortepianowy. Do finału doszedł między innymi Szymon Nehring i taki jeden fajny ciekawy Rumun Daniel Petrica Ciobanu.
A tak sobie siedzę i czytam ale już nie mogę, więc sobie coś może obejrzę, dla odmiany. Czytałam Masłowską i Gretkowską i Łepkowską i Frankowską. I Marlenę de Blasi, o Orvieto. Zachwycona Orvieto i Kosmitką Manueli najbardziej.
A w Pucharze Polski Arka wygrała, Kolejorz przegrał.
A ludzi na świecie 7502253033 i ciągle przybywa.
środa, 8 czerwca 2016
End & Ends czyli zbieraninka
Po Teneryfie została ino opalenizna i wspomnienia. Czarny piasek! Następnym razem zabiorę trochę ze sobą na pamiątkę. Trochę? Usypię sobie warstwę na podłodze w salonie, kilkucentymetrową, nawet pod fortepianem. A, tak, nie mam fortepianu, salonu też nie. No i transport tony piasku z Teneryfy byłby za drogi.
Zapamiętałam z filmu Love & Mercy scenę, kiedy Paul Dano jako Brian Wilson siedzi przy fortepianie a u bosych stóp pełno piasku. Ale skoro to film o Beach Boys...
Co by tu napisać, tyle się dzieje. Prędkości kosmiczne. Woda się gotuje. Czerwona herbata z sokiem jabłkowym. Przepyszna. Teraz obok mnie pół litra :) Pralka świeci: End. Wieszam pranie. Kicham, przeziębiona, dlatego w domu. Rozpoczęłam sezon truskawkowy pochłonięciem dwóch kilogramów truskawek, na raty. Jutro kontynuacja, dziś przez katar nie chciało mi się wyjść nawet po truskawki. W kolejce do czytania Dziewczyna z pociągu. Dziś na CBS Europa o 21.00 druga część sfilmowanego Williama Goldinga, To the Ends of the Earth. Pisałam o nim dwa lata temu, wtedy też czytałam. Perełka.
Jakiś czas temu zgłosiłam inicjatywę obywatelską. Po masakrycznym okrojeniu skierowano ją do realizacji! Trochę biurokracji i sadziliśmy późną wiosną drzewa owocowe i łąkę kwietną. Teraz mam w środku miasta coś na kształt "prywatnego" sadu. Jabłonie rosną dzięki mojemu pomysłowi i fartowi przy realizacji. Nieformalny spadek po moim ojcu, zapalonym sadowniku, "genu nie wydłubiesz" :)
W Berlinie byłam niedawno, między innymi na festiwalu Berlin Music Video Awards. Mieliśmy darmowy wstęp na pierwsze trzy dni. Wspaniała atmosfera, rewelacyjna muzyka, kolejne ciekawe przeżycia i wspomnienia. Zachwyt miastem, dzielnicą Kreuzberg, komunikacją, szerokością. Tylko trzy dni, dwa noclegi, ale wypad intensywny.
W Empiku byłam, w Jankach pod W-wą. Rzuciłam okiem na muzykę. TOP, miejsce trzecie: Gang Albanii. O czasy, o obyczaje. Zostałam niedawno zapoznana z twórczością Popka, znam, słuchałam, zjawisko ciekawe, ale nie miałam pojęcia, że AŻ TAK. W czołówce także O.S.T.R., nie przepadam. Dalej, ale jeszcze w dwudziestce, Łona i Webber z płytą Nawiasem mówiąc. Lubię Błąd. Kawałek o czytelnictwie ;) Słuchanie hip hopu nie przeszkadza mi w słuchaniu Chopina, nic a nic. Biegam do Łazienek w niedziele na koncerty chopinowskie pod pomnik kiedy tylko mogę. Przedostatnio pobiegłam aż dwa razy, koncerty są o 12.00 i o 16.00. Ostatnio nie mogłam, SYN PRZYJECHAŁ. Od września w kontakcie na odległość. Łzy pociekły, owszem. Urósł, jakiś szerszy się zrobił, normalnie dorosły facet... A ja nadal młoda :)
Jeszcze o monodramie, bo świetny widziałam, autorstwa Joanny Pawluśkiewicz w reżyserii Agaty Puszcz. Co modna pani wiedzieć powinna w wykonaniu Katarzyny Kołeczek. Mistrzostwo świata, spłakałam się ze śmiechu. "Ja w ogóle teraz nie mogę zaczynać o tym myśleć, bo wtedy mi się dzieje tak jakbym myślała o kosmosie.."
I teatr jeszcze polecam, wspaniale wyreżyserowany przez Agnieszkę Glińską Pieniądze i przyjaciele, z 2005 roku. Obejrzałam w poniedziałek i trwam w zachwycie!
Widziałam ostatnio masę filmów i klipów, wydeptałam własne ścieżki nad Wisłą, głównie w celu dotlenienia i utrwalenia słońca na skórze, rozwiązałam milion Jolek i Sudoku. I cieszę się, że mnie katar dopadł, bo nareszcie znalazłam chwilę by tu zajrzeć!
Etykiety:
Beach Boys,
Berlin,
Brian Wilson,
film,
herbata,
klipy,
Kreuzberg,
książki,
muzyka,
Niemcy,
Paul Dano,
podróże,
proza życia,
serial,
teatr,
Teneryfa,
William Golding
niedziela, 24 stycznia 2016
"Ślubno mowa"
Był w jednej wsi taki chłop, co bywoł w Hameryce i myśloł, ze syćkie rozumy zjod. Mioł się za nomądrzejsego cłeka we swojej wsi.
Raz mu się tak zdarzyło, ze przyśli go pytać młodzi, co się brali, na ślub i na wesele. Jako go pytajom, tak on do nik radzi:
- Dobrze! Jo na tyn was ślub przyde, ale po ślubie piyrsy do wos mowe bede trzymoł.
Ślub sie odbył, młodzi ze ślubu wychodzom, a on se postawił stół przed bramom, hipnon na to podwyzsenie i zacon tyn mowe tak:
- Zajaśniałaś panno młodo jak świyca...
Ale nie był ani taki mądry, ani wymowny, tak mu sie mowa w tym miejscu urwała i ni móg dalej rusyć. Tak stęko i kwęko, a myśli se, jako by tu tyn mowe skońcyć. Nic, ino od nowa jom trza zacząć... I chycił na roz drugi:
- Zajaśniałaś, panno młodo, jak świyca...
Urwało sie. Zaś chłop stęko i kwęko, jaze mu wpadła setno myśl do głowy: do trzeciego razu sztuka!
Pewny, ze mu za trzecim razem pódzie, na cały głos zawołoł:
- Zajaśniałaś, panno młodo, jak świyca! - Urwało sie.
Wtórysi z weselników pogniewany takim godaniem odpedzioł:
- No, to jom pocałuj w liktorz!
połóż kres urojonemu istnieniu czasu
Pomysł, żeby przestać utożsamiać się z umysłem, wydaje się prawie niewykonalny. Przecież wszyscy jesteśmy zanurzeni w umyśle.
Oto klucz: połóż kres urojonemu istnieniu czasu. Czas i umysł są ze sobą nierozerwalnie związane. Wyruguj z umysłu czas, a wtedy umysł znieruchomieje i dopiero gdy zechcesz nim się posłużyć, znów ruszy z miejsca. Kto utożsamia się z umysłem, tkwi uwięziony w czasie, pod jarzmem przymusu, który każe mu żyć niemal wyłącznie wśród wspomnień i oczekiwań. Stąd niekończące się pochłonięcie przeszłością i przyszłością oraz niechęć do tego, żeby oddać należną cześć obecnej chwili i pozwolić jej być. Przymusowe rozpięcie między przeszłością a przyszłością bierze się stąd, że tej pierwszej zawdzięczasz tożsamość, a ta druga niesie ze sobą obietnicę zbawienia, takiego czy innego spełnienia. Obie są urojone.
Ale jak byśmy funkcjonowali w tym świecie, gdyby nie poczucie czasu? Nie byłoby do czego dążyć. Nie wiedziałbym nawet, kim jestem, bo przecież to moja przeszłość czyni ze mnie tę a nie inną osobę. Moim zdaniem, czas to coś ogromnie cennego, a my musimy nauczyć się mądrze nim gospodarować, zamiast go marnotrawić.
Czas nie przedstawia żadnej wartości, ponieważ jest urojeniem. To nie on wydaje ci się cenny, lecz jedyny punkt wyłączony z czasu: teraźniejszość. Ta rzeczywiście jest cenna. Im bardziej skupiasz uwagę na czasie - na przeszłości i przyszłości - tym mniej dostrzegasz teraźniejszość, chociaż to właśnie ona jest ze wszystkiego najcenniejsza.
Dlaczego? Po pierwsze, dlatego, że nic oprócz niej nie istnieje. Jest tylko teraźniejszość. Wieczne teraz to jedyny stały czynnik – przestrzeń, w której toczy się całe twoje życie. Życie trwa właśnie teraz. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby twoje życie toczyło się kiedy indziej niż teraz i nigdy tak się nie zdarzy. Po drugie, teraźniejszość to jedyny punkt, przez który możesz się wydostać poza wąskie ramy umysłu. Tylko tędy prowadzi droga w niepoddaną czasowi, bezpostaciową sferę Istnienia.
"Potęga teraźniejszości" (The Power of Now) Eckhart Tolle
wtorek, 17 listopada 2015
Williams, Tennessee
"Mieszkanie Wingfieldów na tyłach jednego z tych ogromnych, przypominających ule konglomeratów mieszkalnych, mnożących się jak narośle w zamieszkałych przez biedniejszą klasę średnią, zatłoczonych centrach miast i będących dla tej największej i zasadniczo zniewolonej grupy amerykańskiego społeczeństwa hamulcem ich aktywności i indywidualizmu, egzystuje w nich bowiem i funkcjonuje jak jedna wielka zautomatyzowana masa.
Okna mieszkania wychodzą na alejkę, do wnętrza prowadzą schody przeciwpożarowe, których nazwa akurat ma w sobie coś z poezji życia, gdyż we wszystkich tych wielkich domach powoli i nieustępliwie płonie ogień ludzkiej rozpaczy."
Szklana Menażeria
*******
Tom Potrzebuję wielu przygód.
Amanda Dla wielu młodych mężczyzn przygodą jest ich praca.
Tom Wielu młodych mężczyzn nie pracuje w hurtowni.
Amanda Mnóstwo młodych mężczyzn pracuje w hurtowniach, biurach i fabrykach.
Tom I dla wszystkich to jest przygoda?
Amanda Dla jednych jest, dla drugich nie jest! Nie każdy ma bzika na punkcie przygód.
Tom Mężczyzna ma instynkt kochanka, instynkt myśliwego i instynkt zdobywcy, a praca w hurtowni nie ma z nimi nic wspólnego!
Amanda Instynkt! Nie mów mi nic o instynkcie! Ludzie uwolnili się od tego! Instynkt jest cecha zwierząt! Dojrzały chrześcijanin ma inne potrzeby!
Tom Jakie potrzeby?
Amanda Wyższe! Potrzeby umysłu i ducha! Tylko zwierzęta muszą zaspokajać instynkty! Twoje dążenia są wyższe niż ich! Niż małp... i świń...
Szklana Menażeria
*******
Przeczytałam pięć dramatów. Uważam że są rewelacyjne. Każdy, kto czyta, powinien. Cała głowa poruszona. Notatek siedemset, więc raczej trzeba mieć na własność. Tłumaczenie brutalne, dosadne, szokujące, mnie nie, ale podejrzewam, że jednak sporą część czytelników. Chcę jeszcze. Nie czytajcie tego. Chyba, że naprawdę musicie ;)
***************************************************
Słodki ptak młodości (Sweet Bird of Youth)
Noc iguany (The Night of the Iguana)
Szklana menażeria (The Glass Menagerie)
Kotka na gorącym blaszanym dachu (Cat on a Hot Tin Roof)
Tramwaj zwany Pożądaniem (A Streetcar Named Desire)
czwartek, 5 listopada 2015
Wiłkomirska i skrzypce
Ćwiczyłam. Jeszcze przed wyzwoleniem ojciec zamykał okiennicę i kazał ćwiczyć. Wojna, powstanie, płonąca Warszawa, szok, trauma - wszystko jedno. Musiałam grać. Przyszło wyzwolenie, a zaczął się koszmar. Do Łodzi wjechała zwycięska armia radziecka i zaczęły się kradzieże, gwałty. Gwałcono dziewczynki w moim wieku i kobiety w wieku mojej matki. Któregoś wieczoru - jak zwykle - grałam na skrzypcach. Okiennica była zamknięta. Usłyszeliśmy, że ktoś w nią wali. Mocno. Natarczywie. Mama otworzyła. Do mieszkania wpadł styczniowy mróz. W drzwiach stał bardzo przystojny oficer z kozacką włochatą czapą na głowie. Po zamglonych oczach od razu spostrzegliśmy, że jest pijany. Obok stał drugi żołnierz, pewnie jego adiutant. Był jeszcze bardziej pijany. Zapytał: "kto zdies na skripkie igrajet?". Popatrzył na moją mamę, ładną kobietę, popatrzył na mnie. Ojciec odpowiedział piękną ruszczyzną: "Moja córka gra pięknie, może chce pan posłuchać?". No i ten oficer usiadł i wydał mi rozkaz: "Graj". Ojciec szepnął: "Serenadę melancholijną", i siadł do pianina. Wzięłam do ręki skrzypce. Tirira, tirira... Grałam mu przepiękną melodię Czajkowskiego. Tirira - grałam coraz smutniej. Po jakimś czasie oficer zdjął czapkę, a po chwili zerwał ją z głowy towarzysza. Ta serenada trwa jakieś osiem minut. Jest bardzo nostalgiczna, sama się prawie popłakałam. Zrobiło się potwornie smutno. Kiedy skończyłam, Rosjanin powiedział: "Nu, i poszli, spasiba". Wyszli. To wszystko było jak cud. Nikomu z nas nic się nie stało. Uratowała nas muzyka. Ten chłopak mógł być na wojnie tak długo, że zrobiło mu się tęskno za matką Rosją. Poczułam nad sobą opatrzność. I czuję do dzisiaj.
Remigiusz Grzela "Hotel Europa", z rozmowy z Wandą Wiłkomirską
sobota, 31 października 2015
Andrzej Bursa - "Zabicie ciotki"
Krótkometrażówkę zobaczyłam i od razu do biblioteki po pierwowzór. Czytałam już kiedyś? Zapewne tak, ale dziesięciolecia temu, więc oczywiście noch ein mall, tym bardziej, że to powieść krótka. A może nie czytałam?
Z przedmowy wydawnictwa IGNIS: Andrzej Bursa (1932-1957)... poeta kamikadze... poeta buntu, martwej perspektywy, czarnej poezji... liryka i brutalność... ekstremalny wyraz artystyczny... specyficzne poczucie humoru... Kraków... filologia słowiańska... "Piwnica pod Baranami"... Cricot 2... Kantor... dziennikarz...
Biedak zmarł na serce w wieku 25 lat. Szkoda wielka przeogromna. "Zabicie ciotki" już po jego śmierci wyciągnięto z szuflady w formie nagryzmolonych rękopisów. Trochę czasu zajęło zredagowanie, zapewne tekstu niepełnego. I wyszła jedyna powieść Bursy. Czytam teraz jego wiersze i żałuję, że już nic więcej.
- Pytał więc pan - podjął mój rozmówca - czy słyszałem głos Boży? Wydaje mi się, że nie można stawiać sprawy w ten sposób. Nie jestem dewotką miewającą objawienia. Wola Boża dociera do człowieka bez metafizycznego sztafażu. Po prostu objawia się ona przez pewne postanowienia i myśli naszego mózgu. Przez kierowane wypadkami naszego życia.
str. 57
Wiedziałem, że kobieta nie potrafi zaspokoić i zastąpić wszystkich tęsknot miotających mną, wiedziałem, że stabilizacja mojej miłości z Teresą byłaby morderstwem tej miłości. Ale oto pod wpływem dziewczyny zacząłem jak gdyby odzyskiwać wiarę w życie. Wiedziałem, że jest to złuda, i próbowałem sobie to tłumaczyć. Zbyt wiele lat łudziłem się marzeniami o podróżach, przygodach i nadzwyczajnych losach, jakie mnie czekają. (Zbyt wiele razy byłem za te marzenia miażdżony codziennymi sprzętami naszego mieszkania, salą wykładową, całą tą machiną potworności, w jakie byłem wprzęgnięty bez możliwości uwolnienia się). Jednak gdy byłem z Teresą, czułem się uspokojony i wierzyłem, wbrew logice, że czekają mnie jeszcze sprawy niezwykłe.
str. 73-74
- Zresztą nie wiesz, nie wiesz - zacząłem mówić bardziej chaotycznie - mówiąc to wszystko, staram się być powściągliwy, aby... - zgubiłem wątek słów i myśli - Teresa. Rozumiesz? Tysiące dni, tysiące godzin, podczas których nic się nie dzieje. Podstawowy pokarm mego dzieciństwa i wczesnej młodości. Marzenia okazują swoją zwiewność, co więcej, okazują się być trucizną utrudniającą zdrową wegetację. Czyż po to karmienie opowieściami i czynach królów, rycerzy i innych gierojów, żeby wegetować? Dlaczego zostałem skazany na wegetację? Kogo za to winić, kogo?
str. 90
Wydawnictwo IGNIS 1999
projekt okładki: Michał Bursa
wtorek, 14 lipca 2015
"personifikacja psychicznej dominacji"
"Alexandre Dorfmann z ociąganiem wstaje zza biurka, wyraźnie zaaferowany dokumentem, którego lekturę przerwało mu moje wejście. Królewskim gestem zdejmuje okulary. Twarz mu się zmienia, posyła mi skąpy uśmiech.
- Ach, pan Delambre!
Już sam jego głos jest narzędziem dominacji. Bezbłędnie ustawiony, po najdrobniejszą intonację. Dorfmann podchodzi, ściska gorąco moją dłoń, i drugą trzymając mnie za łokieć, prowadzi do miejsca pełniącego funkcję salonu z biblioteką, która woła z daleka: "Jestem nie tylko wielkim bossem, ale i humanistą". Siadam.
Dorfmann zajmuje miejsce obok mnie. Bez ceregieli.
Trudno opisać, co w tym momencie czuję.
Ten człowiek ma niesamowitą charyzmę.
Są tacy ludzie. Elektryzujący. Emanujący prądy.
Dorfmann uosabia potęgę, tak jak Fontana uosabia zagrożenie. Dorfmann to personifikacja psychicznej dominacji.
Gdybym był zwierzęciem, zacząłbym warczeć".
Powyższy fragment pochodzi z książki "Zakładnik" (Cadres noirs), autor Pierre Lemaitre, Muza SA Warszawa 2012, przełożyła Joanna Polachowska, strony 333-334.
pewne blade pojęcie
"Wchodzimy do ajencji banku i oto jest "doradca klienta". Istna kopia mojego zięcia, ten sam garnitur, ta sama fryzura, ten sam sposób bycia, mówienia. Ile klonów tego modelu stworzono?"
"... siadam na jednym z foteli, z którego podnoszę nieźle już wymięty "Le Monde". Czytam: Pracownicy stanowią w chwili obecnej "największe zagrożenie" dla finansowego bezpieczeństwa przedsiębiorstw.
Zerkam na zegarek, nerwowo przerzucając gazetę. Strona ósma: Rekordowy wynik na licytacji jachtu Shahida Al-Abbasiego: sto siedemdziesiąt cztery miliony dolarów".
"Dlaczego w żaden sposób nie mogą mnie zrozumieć? To dla mnie zagadka. Choć w istocie niezupełnie. Początkowo dla Mathilde i Nicole bezrobocie było pewnym bladym pojęciem, pewnym konceptem: czymś, o czym piszą w gazetach, o czym się mówi w telewizji. Ale wkrótce rzeczywistość im uświadomiła, jak bardzo powszechne stało się bezrobocie. Bardzo szybko okazało się, że trudno nie zetknąć się z osobą bezpośrednio nim dotkniętą, nie spotkać kogoś mającego bezrobotnego wśród najbliższych. Jednak dla Mathilde i Nicole rzeczywistość ta nadal pozostawała mglista, bezrobocie bezsprzecznie występuje, lecz można z nim żyć; wiadomo, że istnieje, ale dotyczy tylko innych. Tak jak głód na świecie, jak bezdomni, jak AIDS. Jak hemoroidy. Dla tych, których bezpośrednio nie dotknęło, pozostaje abstrakcyjnym tłem. I nagle, kiedy nikt się tego nie spodziewał, bezrobocie zadzwoniło do naszych drzwi. Zachowało się jak Mathilde; położyło gruby paluch na przycisku domofonu, tyle że nie wszyscy słyszeli jego dzwonek równie długo. Na przykład ci, którzy rano idą do pracy, przez cały dzień pozostają poza jego zasięgiem, słyszą go dopiero wieczorem po powrocie do domu. I to tylko ci, którzy mieszkają z bezrobotnym, albo kiedy ten temat pojawi się w wieczornym dzienniku. Mathilde ten dzwonek słyszała rzadko, tylko w niektóre wieczory lub weekendy, kiedy nas odwiedzała. I tu jest właśnie ta zasadnicza różnica: mnie bezrobocie już dawno zaczęło rozrywać bębenki w uszach. I jak im to wytłumaczyć!?"
Powyższe fragmenty pochodzą z książki "Zakładnik" (Cadres noirs), autor Pierre Lemaitre, Muza SA Warszawa 2012, przełożyła Joanna Polachowska, strony 104 - 107.
poniedziałek, 13 lipca 2015
"ostatnio często sam siebie zaskakuję"
"Swego czasu dość dobrze znałem siebie. Mam na myśli to, że nigdy nie byłem zaskoczony własnym zachowaniem. Człowiek, który wiele w życiu przeszedł, wie, jak w danej sytuacji należy się zachować. Potrafi nawet określić okoliczności, w jakich niekoniecznie musi się kontrolować (jak na przykład rodzinne pyskówki z takim idiotą jak mój zięć). Poczynając od pewnego wieku, życie jest już tylko powtórką. Tymczasem tego, czego dowiadujemy się (lub nie) z własnego doświadczenia, dzięki metodom zarządzania nauczymy się w dwa lub trzy dni, za pomocą tabel, w których ludzie zostają sklasyfikowani zależnie od ich charakteru. Jest to praktyczne, zabawne, schlebia umysłowi, daje poczucie bycia inteligentnym; dzięki temu wyobrażamy sobie nawet, że zdołamy się nauczyć skuteczniejszego postępowania w życiu zawodowym. Krótko mówiąc, uspokaja. Z biegiem lat mody się zmieniają i jedne tabele zastępują drugie. Jednego roku poddajemy się testowi, żeby dowiedzieć się, czy jesteśmy metodyczni, energiczni, zdeterminowani i czy umiemy pracować w zespole. Następnego roku proponuje się nam sprawdzenie, czy jesteśmy pracowici, buntowniczy, twórczy, wytrwali, empatyczni i czy potrafimy marzyć. Jeśli zmienimy coacha, odkryjemy, że w rzeczywistości jesteśmy opiekuńczy, potrafimy kierować, porządkować, wyzwalać emocje i dodawać otuchy, a kolejne seminarium pomoże nam ustalić, czy jesteśmy nakierowani bardziej na działanie, na metodyczność, na idee czy na procedury. Jest to rodzaj oszustwa, które wszyscy uwielbiają. Jak w horoskopach - w końcu zawsze odkrywamy jakieś cechy, które nas upodabniają do innych, ale prawda jest taka, że nie będziemy wiedzieć, do czego tak naprawdę jesteśmy zdolni, dopóki nie znajdziemy się w sytuacji ekstremalnej. Ja na przykład ostatnio często sam siebie zaskakuję".
Powyższy fragment pochodzi z książki "Zakładnik" (Cadres noirs), autor Pierre Lemaitre, Muza SA Warszawa 2012, przełożyła Joanna Polachowska, strona 93.
sobota, 6 czerwca 2015
"Gość w rzeczywistości"
W bibliotece na stoliczku leżała książka do zabrania za darmo. Lagerkvist, znakomicie. Od razu wzięłam się za czytanie. Mały chłopiec, syn pracownika kolei, najmłodszy z licznego rodzeństwa, żyje w kochającej ubogiej rodzinie. Nic się niby nie dzieje, ale to pozór. Przecież toczy się ŻYCIE, jakim by skromnym i spokojnym nie było. Chłopiec patrzy, widzi, myśli, analizuje, przeżywa, rośnie, dorasta. Panicznie boi się śmierci. Dostrzega piękno świata. Zauważa przepastną pustkę rzeczywistości, którą reszta rodziny zapełnia obecnością Boga, codziennym czytaniem Biblii. Walczy z lękami, czasem nawet z paniką. Na co dzień jest wesoły, pogodny. Docenia ciepło domowe, ale z własnej woli wychodzi na świat, gdzie chłodniej ale bardziej rześko i lepiej się oddycha. Ma nielicznych przyjaciół, poznaje dziewczynę.
W posłowiu tłumacza Zygmunta Łanowskiego wyczytałam, że ta powieść, prawdopodobnie w dużej mierze autobiograficzna, jest kluczem do zrozumienia twórczości Lagerkvista. Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej. Zatem klika jego książek przeczytałam bezrozumnie ;)
"Bez względu na to, jak połowicznie i nieprawdziwie się żyje, mimo to żyje się. Samo życie zmusza człowieka do tego i tak go przerabia, że się z tym dobrze czuje. Choćby grunt usuwał się komuś spod nóg - jednak jakoś to idzie"
"Gdy tylko wynurzył się ze swego lochu, świat leżał przed nim przedziwnie otwarty. Nie było wtedy żadnej wady, dobra widoczność na wszystkie strony. I to, co było w świecie dobre i rzetelne, rzucało się wtedy wyraźnie w oczy. Tak, gdyby zechciał, wystarczyłoby tylko wytknąć głowę przez piwniczne okienko..."
Pär Lagerkvist
Gość w rzeczywistości
(Gäst hos verkligheten)
rok wydania: 1925
wydanie polskie: 1986
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Chopin i reszta
Natenczas eliminacje do Konkursu Chopinowskiego nastały, od dziś przez 11 dni, non stop niemal, na żywo, można słuchać i oglądać na YT. Wystarczy kliknąć w niebieski pasek z Chopinem u góry ;) Konkurs Międzynarodowy dopiero 1 października, ale jego uczestnicy właśnie teraz przecierani przez sito. Miałam podjęte zobowiązania dziś na cały dzień, jednak nie mogłam ich wykonać z pakietem zafundowanym mi przez gardło & Co. Musiałam odwołać, zła na cały świat i z fochem. Ale jak tu wypiąć się na własne gardło? Teraz już głaskam, chucham, dmucham (niezwykle trudne technicznie w realizacji ;) Rozpieszczam i wygrzewam, byle szybko wyzdrowiało i pozwoliło żyć. Ale za to mogę SŁUCHAĆ :)
*******

Usłyszałam o książce niedawno i zastanawiam się skąd zdobyć, chciałabym przeczytać. Znalazłam początek w Sieci, umieszczony na zachętę, ciekawa wydaje się strona 43. Czy ktoś czytał całość i może podzielić się wrażeniami? Tytuł jednego z podrozdziałów "Blokady pojęciowe".
"Ani świadomość, ani umysł, ani też ciało witalne nie są zaklasyfikowane jako twory niefizyczne. Należy rozwiązać problem dwoistości, ale kto powiedział, że nie da się go w żaden sposób obejść i że to przeszkoda nie do pokonania?"
Amit Goswami "Lekarz kwantowy"
*******
Rozwiązanie ostatniej zagadki. Okazało się, że ja także nie znam pełnej prawidłowej odpowiedzi (dzięki, Nitagerze!)...
*******
A skąd jest ten wierszyk?
"Ooo Mamba, Mamba, Mamba!
Ikakindra Kolomamba!
Jaki to ma brzuch pękaty,
jaki to ma grzbiet łuszczaty,
jakie łapy ma palczaste,
jakie ślepia wyłupiaste –
wzrok na pewno mnie nie myli:
najwstrętniejszy z krokodyli!"
********
Günter Grass
16 października 1927 - 13 kwietnia 2015
Ikakindra Kolomamba!
Jaki to ma brzuch pękaty,
jaki to ma grzbiet łuszczaty,
jakie łapy ma palczaste,
jakie ślepia wyłupiaste –
wzrok na pewno mnie nie myli:
najwstrętniejszy z krokodyli!"
********
Günter Grass
16 października 1927 - 13 kwietnia 2015
niedziela, 25 stycznia 2015
"Biedny pan Lucas!"
Pan Lucas przyszedł dziś rano, żeby się dowiedzieć, czy matce nie potrzeba pomocy. To bardzo miłe z jego strony. Pani Lucas myła od zewnątrz okna ich domu. Drabina, na której stała, nie wyglądała na zbyt bezpieczną.
Zapisałem się do biblioteki. Wypożyczyłem Jak dbać o cerę, O powstawaniu gatunków oraz książkę tej baby, o której matka bez przerwy ględzi. Książka nazywa się Duma i uprzedzenie, a napisała ją jakaś Jane Austen. Zauważyłem, że mój wybór zrobił wrażenie na bibliotekarce; niewykluczone, że też jest intelektualistką.
Pan Lucas pił z matką kawę w kuchni. W pomieszczeniu było pełno dymu. Zanosili się śmiechem, ale urwali, kiedy wszedłem. W domu obok pani Lucas czyściła rynny. Odniosłem wrażenie, że jest w złym humorze. Małżeństwo państwa Lucasów chyba nie jest udane. Biedny pan Lucas!
Przyszedł pan Lucas i zaproponował, że zawiezie matkę samochodem do sklepu. Podrzucili mnie do szkoły. Z przyjemnością wysiadłem z samochodu, gdzie aż się kłębiło od chichotu i dymu tytoniowego. Po drodze widzieliśmy panią Lucas, która niosła wielkie torby z zakupami. Matka jej pomachała, ale pani Lucas nie miała czym odmachać.
Zacząłem dzisiaj czytać O powstawaniu gatunków, ale książka nie dorównuje serialowi telewizyjnemu.
Dziś rano obudzono mnie bardzo wcześnie. Pani Lucas betonowała podwórko od frontu i nie mogła wyłączyć betoniarki, żeby beton nie zastygł, kiedy go rozprowadzała. Pan Lucas podał jej herbatę. To naprawdę dobry człowiek.
Pani Lucas pokłóciła się z moją matką o psa, który jakoś wydostał się z domu i zostawił ślady na jej świeżym betonie. Ojciec zaproponował, że odda psa do uśpienia, ale matka zaczęła płakać, więc obiecał, że tego nie zrobi.
Pies znowu był u weterynarza. Beton przykleił mu się do łap; nic dziwnego, że w nocy tak hałasował na schodach.
Matka szuka pracy! Teraz już na pewno skończę jako młodociany przestępca, wałęsający się po ulicach i w ogóle. Co zrobię w ferie? Będę przesiadywał w pralni samoobsługowej, żeby się ogrzać? Albo zostanę dzieciakiem z kluczem na szyi, cokolwiek to oznacza? I kto zajmie się psem? Co będę jadł przez cały dzień? Będę musiał się odżywiać chrupkami i słodyczami, od których zrujnuję sobie cerę i wypadną mi zęby. Uważam, że matka zachowuje się bardzo samolubnie. A w pracy i tak się nie sprawdzi - nie jest zbyt bystra i za dużo pije w święta Bożego Narodzenia.
Państwo Lucas się rozwodzą! Są pierwsi na naszej ulicy. Matka poszła pocieszyć pana Lucasa. Musiał być bardzo zdenerwowany, bo kiedy ojciec wrócił z pracy, wciąż jeszcze tam siedziała. Pani Lucas pojechała gdzieś taksówką. Chyba odeszła na zawsze, bo zabrała ze sobą komplet kluczy francuskich. Biedny pan Lucas, teraz będzie musiał sam sobie robić pranie i w ogóle.
powyżej fragmenty:
Sue Townsed "Adrian Mole lat 13 i 3/4. Sekretny dziennik" (The Secret Diary of Adrian Mole Aged 13 3/4), W.A.B. Warszawa 2005, przełożyła Barbara Kopeć-Umiastowska
sobota, 13 grudnia 2014
pieskie życie
Na wczorajszym przyjęciu ojciec upił psa wiśniówką.
Czuję się dzisiaj fatalnie. Wszystko przez matkę, która o drugiej w nocy zaczęła śpiewać My Way, stojąc u szczytu schodów. To po prostu pech mieć taką matkę. Ale jest nadzieja, że moi rodzice okażą się alkoholikami. W przyszłym roku mógłbym już być w domu dziecka.
Pies odegrał się na ojcu. Podskoczył i strącił jego model żaglowca, po czym wybiegł do ogrodu, plącząc się w takielunku.
Oszaleję z niewyspania! Ojciec zabronił psu wchodzić do domu, więc ten przez całą noc szczekał pod moim oknem!
Ojciec ma grypę.
Pies uciekł na ulicę, bo matka nie zamknęła furtki.
Pies nie wrócił. Jakoś spokojniej bez niego. Matka zadzwoniła na policję, żeby podać im opis, w którym pies wypadł jeszcze gorzej niż w rzeczywistości, kudły na oczach i w ogóle.
Pies ma niezłe kłopoty! Zrzucił z roweru strażnika, sprawdzającego parkometry, i pomieszał mu wszystkie mandaty. Z pewnością teraz wszyscy wylądujemy w sądzie. Policjant pouczył nas, że musimy pilnować psa, i zapytał, od kiedy kuleje. Matka odparła, że wcale nie kuleje, po czym go obejrzała. W lewej przedniej łapie uwięzła mu mała figurka pirata. Pies, wyraźnie zadowolony, że matka usunęła pirata, skoczył na policjanta i pobrudził mu mundur zabłoconymi łapami. Matka przyniosła z kuchni ścierkę, w którą przedtem wytarłem nóż po dżemie truskawkowym, więc mundur zaczął wyglądać jeszcze gorzej.
Pies został zamknięty w składziku na węgiel.
Teraz matka ma grypę, co oznacza, że muszę się zajmować obojgiem rodziców.
Przez cały dzień biegałem tam i z powrotem po schodach. Ugotowałem dla nich porządny obiad - dwa sadzone jajka z fasolą, a na deser kasza manna z puszki. Z trudem powstrzymałem się od uwag, widząc, że rodzice niczego nie tknęli. Przecież nie są aż tak chorzy! Zaniosłem wszystko psu do składzika na węgiel. Jutro przychodzi babcia.
Przyszła babcia. Stan domu napawa ją obrzydzeniem.
Babcia wypuściła psa ze składzika i oznajmiła, że zamykając go, matka postąpiła okrutnie. Pies zwymiotował na podłogę w kuchni, więc babcia znowu go zamknęła.
Teraz z kolei chory jest pies! Wciąż wymiotuje, więc musiałem wezwać weterynarza. Matka prosiła, żebym mu nie mówił, że pies przez dwa dni był zamknięty w składziku na węgiel.
Weterynarz zabrał psa ze sobą. Mówi, że chyba ma zaparcie i musi być natychmiast operowany.
Poszedłem zobaczyć, jak czuje się pies. Jest już po operacji. Weterynarz pokazał mi plastikowy worek pełen różnych obleśnych przedmiotów, wśród których dostrzegłem kawałek węgla, szyszkę z choinki oraz kilku piratów z ojcowskiego żaglowca. Jeden z piratów wymachiwał szablą, co musiało być dla psa bardzo bolesne. Teraz pies wygląda znacznie lepiej. Pewnie za dwa dni wróci do nas, niestety.
Teraz wiem na pewno, że jestem intelektualistą. Wczoraj w telewizji oglądałem Malcolma Muggeridge'a i rozumiałem prawie każdy wyraz. Wszystko się zgadza - nieudane życie rodzinne, marna dieta, brak upodobania do muzyki punk. Chyba się zapiszę do biblioteki i zobaczę, co z tego wyniknie. Szkoda, że w naszej okolicy nie mieszkają żadni intelektualiści. Pan Lucas co prawda nosi sztruksy, ale pracuje jako agent ubezpieczeniowy.
powyżej fragmenty:
Sue Townsed "Adrian Mole lat 13 i 3/4. Sekretny dziennik" (The Secret Diary of Adrian Mole Aged 13 3/4), W.A.B. Warszawa 2005, przełożyła Barbara Kopeć-Umiastowska
piątek, 31 października 2014
Ian McEwan - "Betonowy ogród"
Książka z pozoru lekka, cienka, krótka. Ale im dalej, tym bardziej gęsto, ciężko, duszno, niestabilnie. Jest dom na zapomnianej ulicy, gdzieś w oddali osiedle bloków, w pobliżu żadnych sąsiadów, jedynie szczątki domów z prefabrykatów. Rodzina wyobcowana, żadnych gości. Czwórka dzieci ma kontakt z rówieśnikami w szkole, najmłodszy bawi się dodatkowo z dziećmi z bloków. Rodzeństwo jak to rodzeństwo, raz się czubi, raz się lubi. Umiera ojciec, wkrótce okazuje się, że matka trwale zaniemogła. Dla dzieci zaczynają się dni dowolności, mogą bezkarnie robić wszystko, co im wpadnie do głowy. Akurat zaczynają się wakacje. Najmłodszy Tom ma mniej więcej sześć lat, starsze są nastolatkami. Najstarsza Julia przyprowadza do domu swojego chłopaka, już młodzieńca, dobrze sytuowanego bilardzistę Dereka. W wyizolowanej rodzinie pojawia się "normalny" człowiek, nareszcie ktoś z zewnątrz. Dzieci pozornie także żyją normalnie, ale pozostawione same sobie brną w ślepą uliczkę. Nikt nie zabiera śmieci z pojemników pod domem, a lato wyjątkowo gorące. Tom chce być dziewczynką i nosić sukienki. Kiedy indziej chce znowu być dzidziusiem. Sue wszystkie uczucia lokuje w pamiętniku. Jack całkowicie przestaje dbać o higienę. W cywilizowanym świecie taka "sielanka" nie może trwać długo.
Nie wiem czy polecać. Nikogo nie namawiam, kaliber ciężki, tematy trudne, właściwie tematy tabu, niemedialne, niepopularne, ale jak najbardziej życiowe.
Jest też film, jeszcze nie oglądałam.
Ian McEwan
"Betonowy ogród"
(The Cement Garden)
rok wydania: 1978
wydanie polskie: 1994
Subskrybuj:
Posty (Atom)