De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 22 stycznia 2017
jaszczurka za telewizorem
Dowiedziałam się dziś, że 7 listopada jest dniem uznawanym za rocznicę urodzin Platona. Ale reszta z Zupełnie Innej Beczki.
Przed świętami telefon: "Becia, lecimy, jeszcze nie wiem dokąd". Paszport nówka czeka, spoko, lecimy. Kilka dni przed Sylwestrem dowiedziałam się, że Mauritius. Ciut po Nowym Roku lecimy. Lotnisko, 6 rano, czas start, 11 godzin non stop. Wsiadłam do samolotu przez rękaw, na środkowy fotel, zapięłam pasy i usnęłam jak zabita. Nie pamiętam startu. Po przecknięciu obejrzałam na telewizorku wmontowanym w fotel przede mną "Słabą płeć" i "Moje córki krowy". Oba słabe, krowy kiepskie. Na Mauritiusie +3 godziny. Lądujemy chwilę po zachodzie słońca. Ciemności mauritiuskie. Lotnisko na południu wyspy, przesiadamy się w autokar i jedziemy 1,5 godziny do hotelu na północy, za stolicę Port Louis, do Trou aux Biches, w ciemnościach. Są jakieś latarnie gdzieniegdzie, ale słabo świecą. Docieramy do hotelu, trzy gwiazdki, kuchnia zamknięta, do pokoju wstawiają nam zafoliowane na talerzu "danie". Mięsko, jajko, zeschły ser, łyżeczka surówki, buteleczka wody. Obrzydliwe, ale głodny zje co dadzą, oprócz mięska, wsuwam obie porcje bo O. odrzuciło bardziej niż mnie. A w samolocie tylko herbata i kanapka. Pokój jakiś taki spartański, piwniczny chłód od klimatyzatora. Balkon i widok na palmy, za nimi rogalik księżyca. Powalające. Duszno, parno, wilgotność 70%. Temperatura nocna nie spada poniżej 23 stopni, w dzień ma być ponad 30. Telewizor z kilkoma kanałami lokalnymi, wiadomościami Euro i World. Przez ścianę przebiegła jaszczurka, malutka, utknęła za telewizorem. Owinięta w prześcieradło usnęłam na gigantycznym łożu z zaciekawieniem oczekując mauritiuskiego dnia.
czwartek, 9 czerwca 2016
środa, 8 czerwca 2016
End & Ends czyli zbieraninka
Po Teneryfie została ino opalenizna i wspomnienia. Czarny piasek! Następnym razem zabiorę trochę ze sobą na pamiątkę. Trochę? Usypię sobie warstwę na podłodze w salonie, kilkucentymetrową, nawet pod fortepianem. A, tak, nie mam fortepianu, salonu też nie. No i transport tony piasku z Teneryfy byłby za drogi.
Zapamiętałam z filmu Love & Mercy scenę, kiedy Paul Dano jako Brian Wilson siedzi przy fortepianie a u bosych stóp pełno piasku. Ale skoro to film o Beach Boys...
Co by tu napisać, tyle się dzieje. Prędkości kosmiczne. Woda się gotuje. Czerwona herbata z sokiem jabłkowym. Przepyszna. Teraz obok mnie pół litra :) Pralka świeci: End. Wieszam pranie. Kicham, przeziębiona, dlatego w domu. Rozpoczęłam sezon truskawkowy pochłonięciem dwóch kilogramów truskawek, na raty. Jutro kontynuacja, dziś przez katar nie chciało mi się wyjść nawet po truskawki. W kolejce do czytania Dziewczyna z pociągu. Dziś na CBS Europa o 21.00 druga część sfilmowanego Williama Goldinga, To the Ends of the Earth. Pisałam o nim dwa lata temu, wtedy też czytałam. Perełka.
Jakiś czas temu zgłosiłam inicjatywę obywatelską. Po masakrycznym okrojeniu skierowano ją do realizacji! Trochę biurokracji i sadziliśmy późną wiosną drzewa owocowe i łąkę kwietną. Teraz mam w środku miasta coś na kształt "prywatnego" sadu. Jabłonie rosną dzięki mojemu pomysłowi i fartowi przy realizacji. Nieformalny spadek po moim ojcu, zapalonym sadowniku, "genu nie wydłubiesz" :)
W Berlinie byłam niedawno, między innymi na festiwalu Berlin Music Video Awards. Mieliśmy darmowy wstęp na pierwsze trzy dni. Wspaniała atmosfera, rewelacyjna muzyka, kolejne ciekawe przeżycia i wspomnienia. Zachwyt miastem, dzielnicą Kreuzberg, komunikacją, szerokością. Tylko trzy dni, dwa noclegi, ale wypad intensywny.
W Empiku byłam, w Jankach pod W-wą. Rzuciłam okiem na muzykę. TOP, miejsce trzecie: Gang Albanii. O czasy, o obyczaje. Zostałam niedawno zapoznana z twórczością Popka, znam, słuchałam, zjawisko ciekawe, ale nie miałam pojęcia, że AŻ TAK. W czołówce także O.S.T.R., nie przepadam. Dalej, ale jeszcze w dwudziestce, Łona i Webber z płytą Nawiasem mówiąc. Lubię Błąd. Kawałek o czytelnictwie ;) Słuchanie hip hopu nie przeszkadza mi w słuchaniu Chopina, nic a nic. Biegam do Łazienek w niedziele na koncerty chopinowskie pod pomnik kiedy tylko mogę. Przedostatnio pobiegłam aż dwa razy, koncerty są o 12.00 i o 16.00. Ostatnio nie mogłam, SYN PRZYJECHAŁ. Od września w kontakcie na odległość. Łzy pociekły, owszem. Urósł, jakiś szerszy się zrobił, normalnie dorosły facet... A ja nadal młoda :)
Jeszcze o monodramie, bo świetny widziałam, autorstwa Joanny Pawluśkiewicz w reżyserii Agaty Puszcz. Co modna pani wiedzieć powinna w wykonaniu Katarzyny Kołeczek. Mistrzostwo świata, spłakałam się ze śmiechu. "Ja w ogóle teraz nie mogę zaczynać o tym myśleć, bo wtedy mi się dzieje tak jakbym myślała o kosmosie.."
I teatr jeszcze polecam, wspaniale wyreżyserowany przez Agnieszkę Glińską Pieniądze i przyjaciele, z 2005 roku. Obejrzałam w poniedziałek i trwam w zachwycie!
Widziałam ostatnio masę filmów i klipów, wydeptałam własne ścieżki nad Wisłą, głównie w celu dotlenienia i utrwalenia słońca na skórze, rozwiązałam milion Jolek i Sudoku. I cieszę się, że mnie katar dopadł, bo nareszcie znalazłam chwilę by tu zajrzeć!
Etykiety:
Beach Boys,
Berlin,
Brian Wilson,
film,
herbata,
klipy,
Kreuzberg,
książki,
muzyka,
Niemcy,
Paul Dano,
podróże,
proza życia,
serial,
teatr,
Teneryfa,
William Golding
wtorek, 26 kwietnia 2016
manna hiszpańska nadoceaniczna czyli zalew pierwszych razów
Tym razem manna z nieba spadła wielkim kawałem, bryłą całą, z zaskoczenia. Telefon. - Becia, lecisz ze mną na Teneryfę. Serio? Ano serio. No to poleciałam. Pierwszy raz samolotem pasażerskim, pierwszy długi lot, pierwszy raz w Hiszpanii, pierwszy raz poza Europą (Teneryfa geograficznie rzecz ujmując należy do Afryki), pierwszy raz na oceanicznej wyspie, pierwszy kontakt z oceanem, pierwszy raz na wulkanie, pierwszy raz na wysokości 3500 m n.p.m., pierwszy raz na katamaranie, pierwszy kontakt z wielorybami, na dodatek z bliska. Nawet nie zdążyłam wyrobić paszportu, złożyłam jedynie wniosek a odebrałam w dniu porwotu.
Nie mam walizki. - Dobra, przywiozę. Przy wyjmowaniu z auta odpadło kółko. - Dobra, przywiozę drugą. Wieczorem przed rannym wylotem przyjechałą walizka i mogłam się spakować. W nocy z działającą bezbłędnie walizką wychodzę na nocny. Urwało mi się sznurowadło. Trudno, drobnostka, jadę z supełkiem. Na Centralnym szukam nocnego na lotnisko, nikt nie wie, skąd odjeżdża, ale na pewno nie z miejsca, z którego odjeżdżają wszystkie nocne warszawskie autobusy. W ostatniej minucie odkrywam, że z Jerozolimskich po prostu i zdążam. Jestem ciut przed czasem, znajdujemy się, znajdujemy biuro podróży, punkt odprawy, nadajemy walizki i buszujemy po strefie bezcłowej. Śmiesznym autobusem do samolotu, kanaryjskie linie lotnicze, ależ ciasnota! Lot czarterowy, okazuje się, że posiedzymy dłużej, strajk francuskich kontrolerów lotu. Po niespełna godzinie jednak jest zgoda na start, moje pierwsze wznoszenie na 11 kilometrów. Uczucie niesamowite, uwielbiam starty samolotów! Jeszcze, jeszcze!!! Dziwny zapach i zbyt duży warkot. A potem dziwne widoki nieba, cały czas nad niekończącym się oceanem chmur. Toaleta nie należąca do najwygodniejszych. Kawa, herbata, kanapka płatne, trudno, śniadanko trzeba zjeść, chlebek twardawy, ale to pierwszy w życiu posiłek w samolocie na wysokościach, smakuje jak żaden inny. Cofamy zegarki o godzinę i koło południa jedziemy do hotelu.
W recepcji zaczynam dwa zdania po hiszpańsku i już szerokie uśmiechy, choć potem od razu wygodniejszy angielski jednak, nie przygotowałam się. All inclusive, idziemy na obiad w oczekiwaniu na pokój. Szok. Jedzenia mega stosy. Dwa stoiska z warzywami,sosami, wędlinami, serami, milionem dodatków i komponentów. Lada z potrawami na ciepło, mięsnymi i wegetariańskimi. Lada z potrawami smażonymi na miejscu, w tym rybami. I stoisko z ciastem, lodami i owocami plus dodatki. Jest WSZYSTKO. Jest OBFITOŚĆ. Automaty z różnymi rodzajami kawy i wrzątkiem, mlekiem, torebki z herbatą, czekoladą i kakao. Kraniki z sokami wyciskanymi, z napojami gazowanymi, z piwem, z trzema rodzajami wina. Dostaję oczopląsu i serii zawrotów głowy. Rzucam się na jedzenie i wsuwam stosy sałatek i owoców, mam już ulubiony zielony sos. Idziemy do pokoju, każde z nas do swojego kąta, ja instaluję się w sypialni, O. w salonie z wnęką kuchenną. Mamy widok na ocean, który już po drugiej stronie ulicy. Hotel ma 4 gwiazdki i jest ogromnym kompleksem. W patio trzy baseny i bar z przekąskami, oczywiście niemal cały czas czynny i free. Także alkohole free. Korzystam, a to herbatka, a to lody, a to oliwki, można jeść non stop i na początku próbuję, ale fizycznie się nie da! Temperatura 21-23 stopnie, słonecznie ale czasem pochmurno. Na szczęście. Uniknęłam natychmiastowego spalenia i udało mi się dowieźć do kraju opaleniznę. Pierwszego dnia po emocjach podróży, zakwaterowania i po szoku ogólnym, no wiecie, wszędzie skały, palmy, inna rzeczywistość, wszyscy mówią nagle po hiszpańsku, trzeba przywitać OCEAN. Plaża czarna i skalista, fale potężne, silne, groźne. Jesteśmy na południowym zachodzie wyspy, okolice Los Americanos. Niedaleko, w Adeje, mieszka Kazik. Ten Kazik. Nie spotkałam, szkoda. Ciąg dalszy opowieści niebawem. Poniżej zdjęcia z ostatniego dnia na wyspie.
zdjęcia: xbw
środa, 13 kwietnia 2016
szary ocean
Takie zdjęcia ostatnio pstrykałam, inne trochę też. I mnie pstrykano. A gdzie? Na Teneryfie!
Więcej wkrótce :)
sobota, 1 listopada 2014
grobowiec Loughcrew, hrabstwo Meath, Irlandia
Byliście kiedyś w grobowcu? Dobra data, by udostępnić zdjęcia z mojej bytności w takowym. Do grobowca Loughcrew w hrabstwie Meath uwiózł mnie Piter Pendragon, za co dozgonnie wdzięczna pozostanę. Pomysł, by wybrać się do Irlandii - jeden z najlepszych, jaki skutecznie wpadł mi do głowy. A był to środek listopada, zimno, wietrznie, momentami deszczowo. Ale od czego są swetry, golfy, szaliki, rękawiczki i kaptur. Dałam radę nawet ja ;) Najpierw trzeba było pojechać po klucz, potem wdrapać się na szczyt slalomem pomiędzy owcami, nie dać się zwiać, nie zwichnąć nogi na kamieniach... Potem otwarcie kraty i jesteśmy w grobowcu, który ma ponad pięć tysięcy lat!
zdjęcia: xbw
zdjęcie: Pendragon
środa, 2 lipca 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)