De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza życia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza życia. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 27 sierpnia 2019
schyłek lata
Obejrzałam jakiś czas temu "Piranie" skutkiem czego film rozsiadł się we mnie i spokoju nie daje. Aż książkę na podstawie której popełniono tę wspaniałą dla mnie produkcję, zdecydowałam się pozyskać. Musiałam pojechać po nią dziś, a czasu jakoś mało. Więc na rower i śmig, jako że sieciówka nieaktywna (karta miejska na środki transportu publicznego), aktywuję jutro. Cyklistka nawrócona po kilkunastu latach przerwy. Samochodami już jeździłam, następnym etapem skuter, jak w Neapolu?
Latka lecą. Trzeba jakoś racjonalnie dobę zagospodarować, choć w minimalnym stopniu. Ruch. Rower, siłownia, basen, praca fizyczna jakaś, choćby wyrzucanie śmieci (tak z dziesięć razy dziennie bez windy), ogarnięcie chałupki. Podlanie kwiatków i zrobienie herbaty się nie liczy.
Przez ostatni rok przeczytałam 12 scenariuszy filmowych. I jedno opowiadanie Hena. No to teraz nadrabiam czytając szóstą książkę pod rząd. Teraz czyli w sierpniu. I znowu oglądam sporo filmów, ale to jeszcze i tak nie tyle ile bym chciała.
Przerwa długa? No to co? Teraz będzie częściej. Facet nie sprzyja pisaniu, ale o tym innym razem, albo i nie. Pa, czółko, mam do dooglądania film, do doczytania książkę, a jutrzejsze wstawanie bladym świtem, poniekąd z konieczności.
piątek, 9 marca 2018
? hm
*
Myślę o oswajaniu. I niekoniecznie mam na myśli Małego Księcia i lisa, ale coś na kształt.
***
mały mix-Staff:
Budowałem na piasku
I zwaliło się.
Budowałem na skale
I zwaliło się.
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina.
Kochać i tracić, pragnąć i żałować
*****
Nie zasnę dziś przez całą noc
Pewność jest dla tych, co myślą mniej
Jesteś (...) moją ciszą
Lemon - "Jutro", wybór xbw
***
Zdobędę wszystko, gdy wszystko rzucę.
Odzyskam bezmiar straciwszy kąt.
*
33+33=
Myślę o oswajaniu. I niekoniecznie mam na myśli Małego Księcia i lisa, ale coś na kształt.
***
mały mix-Staff:
Budowałem na piasku
I zwaliło się.
Budowałem na skale
I zwaliło się.
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina.
Kochać i tracić, pragnąć i żałować
padać boleśnie i znów się podnosić
krzyczeć tęsknocie: precz! i błagać: prowadź!
oto jest życie: nic, a jakże dosyć
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie
iść w toń za perłą o cudu urodzie
ażeby po nas zostały jedynie
ślady na piasku i kręgi na wodzie
Jakie by bądź nieszczęścia, rozpacze i niedole,
Ja wiecznie żyję w śmiechu, wesele mam na czole!
Jakie by bądź rozkosze, uciechy i radości!
Ja ciągle żyję w płaczu, boleści i żałości!
Ma dola jest nieszczęsna, ma dola jest szczęśliwa!
Muszę mieć zawsze w duszy to, na czym innym zbywa.
Jakie by bądź rozkosze, uciechy i radości!
Ja ciągle żyję w płaczu, boleści i żałości!
Ma dola jest nieszczęsna, ma dola jest szczęśliwa!
Muszę mieć zawsze w duszy to, na czym innym zbywa.
*****
Nie zasnę dziś przez całą noc
Pewność jest dla tych, co myślą mniej
Jesteś (...) moją ciszą
Lemon - "Jutro", wybór xbw
***
Zdobędę wszystko, gdy wszystko rzucę.
Odzyskam bezmiar straciwszy kąt.
*
33+33=
sobota, 21 października 2017
mix
A w Norwegii kobiet w rządzie mnóstwo wiele. I to na najwyższych stanowiskach. Kobieta premierem. Kobieta ministrem finansów. I kobieta ministrem spraw zagranicznych. Ha!
Punkt procentowy (w skrócie p.p.) – jednostka różnicy między wartościami jednej wielkości a drugiej wielkości, podanymi w procentach. Na przykład wzrost wielkości z 20% do 30% jest równy 10 punktom procentowym. Punkt procentowy jest często mylony z rzeczywistą zmianą procentową (rozumianą jako procentowa zmiana wartości: wartość końcowa minus wartość początkowa) w odniesieniu do wartości początkowej. Nieodróżnianie procentów od punktów procentowych jest powszechnym błędem, powielanym i utrwalanym także w mediach, które pogłębiają nieporozumienia związane z tymi pojęciami. (cytat z Wikipedii)
A jutro ostatni dzień Warszawskiego Festiwalu Filmowego...
A książki same do mnie przychodzą stosami, stertami, muszę się powoli opędzać, bo atakują ;) Domagają się uwagi, niepodzielnej. Odwrotnie proporcjonalnej do tej, jaką mogę im poświęcić. Zwłaszcza, że dorwałam się do audiobooków...
czwartek, 31 sierpnia 2017
Rower. Sasnal.
Dlaczego rowerzyści mają na uszach słuchawki?
Żeby nie słyszeli "życzliwych słów" dedykowanych im od przechodniów, między którymi pędzą slalomem po chodnikach, kompletnie bezrefleksyjnie. Dziecko, matka z wózkiem, staruszki o lasce...
Fakt, nie wszyscy rowerzyści, jedynie niektórzy, ale skutecznie psują opinię reszcie.
Zastępczy koń, wskakuj nań... i pędź... i gnaj... przez step. Ale to nie step, to ludne miasto...
*******
Wilhelm Sasnal o przyjemności:
"Wielką radość znajduję w nienadużywaniu życia. Tak byłem wychowywany. Najpierw to, co konieczne, potem to, co pożyteczne, a na końcu to, co przyjemne"
sobota, 6 maja 2017
ślimak w dom
Śniadanie u Pani Sąsiadki, rykoszet robienia dla niej zakupów. Adam przywiózł pokrzywę świeżo ściętą. Wsadziłam łapę do woreczka chcąc wyjąć listeczki. Auć! Ludzie nie myślą, a ja wraz ze wszystkimi. Umiejętność zanika. Myślenia. Zrywania i suszenia pokrzyw. Porozkładałam. Ślimacze łebki ciekawe nowego środowiska wyruszyły badać terytorium. Wyłapałam, Adam wyniósł na trawkę. Listek po listku poprzekładałam. Poparzona wielokrotnie idę gotować krupnik.
Ugotowałam, zjedliśmy. Zapomniałam dodać groszek. Telefon. Awaryjnie do pracy na chwilkę. Za plac Konstytucji, na którym manifestacja opozycji. Ludzie protestują przeciwko tym, którzy chcą żeby było lepiej. By znowu było dobrze. Bo lepsze wrogiem dobrego. Miron Białoszewski pisał, że dobrze jak nie za dobrze. Tramwaje z prawa jadą objazdem z lewej. Ale też nie, bo jakiś wypadek albo coś i stoją. Piechotką przez tłum, szybko, jako jedyna z obowiązkiem w tłumie nic nie muszących, niespiesznie trwających w czasie i przestrzeni. Wróciłam. Grzmi. Zaraz kolejna praca i koniec dnia, posiekanego, rozproszonego zadzianego gęsto, choć niby nic.
Ślimaczy śluz podobno działa antybakteryjnie. Może niepotrzebnie wygnałam żyjątka? Może powinnam usadzić na ziemi w doniczkach. Ale na kaktusach czy paprotce?
środa, 22 lutego 2017
nie chce mi się
Ciśnienie jest tak niskie, że nie chce mi się nawet zaparzyć kawy. Zmusiłam się. Zaparzyłam. Ale nie chce mi się jej wypić. Okolice 980 hektopaskali. Przeczytałam książki, nie che mi się oddać ich do biblioteki i odebrać zamówionych. Nie chce mi się działać w ramach: "coś zróbmy, coś zaróbmy". Nawet żywności nie kupuję, zapasy konsumujemy i co facet upoluje. Rozwiązałam wszystkie krzyżówki w zasięgu, a było ich naprawdę sporo. Zaległam. Smog + niskie ciśnienie, mieszanka mocno nieciekawa. Wiecie co, nawet nie chce mi się oglądać filmów, a to już absolutnie niewiarygodne...
niedziela, 13 listopada 2016
długo długo nic
Cisza na blogu, życie intensywne. Może to i dobrze, że aż tak dobrze, że nie ma kiedy pisać. Wróć, jest kiedy pisać i pisane jest, ale na papierze. Oglądane jest, czytane mniej ale też jest, choć chaotycznie, a preferuję systematycznie. Słuchane jest. Poezji dużo, życie stało się poezją w czystej, najczystszej postaci. Chaos. W chaosie lepsze funkcjonowanie czasem. Człowiek wstaje rano i cisza, spokój, nic nie dzieje się, porządek, tempa brak. I kłuje ten biały, pastelowy, nowonarodzony spokój. I człowiek zaczyna konstruować chaos, włącza media, słucha, nasłuchuje, kłopocze się tym co usłyszał, popija używki, by emocje silniej bombardowały, dorzuca emocji muzycznych, filmowych, międzyludzkich, dzwoni, telefonuje, internetuje, fejsbukuje, twiteruje. Stara się, dwoi i troi by chaos pomnożyć. By móc w spokojności, z jakąś podkładką pod treść, biadolić, jak to nie ogarnia, jak nie ma czasu, jak ten czas gna pędzi ucieka. Jak ten przemijający czas łapie i złapać nie może. Jak kot na pustyni nieogarniający tej kuwety. Słuchaj bez rozproszenia.
sobota, 6 sierpnia 2016
filmowo i muzycznie, biegiem
Znowu filmy seryjnie seriami oglądam. Polskie stare, amerykańskie stare, z orkiestrami i big-bandami, z muzyką klasyczną, komedie, horrory, na faktach.
Walc Mefisto (The Mephisto Waltz), amerykański horror z 1971 roku, moim zdaniem, znakomity.
Mefisto Walc, polska fabuła telewizyjna z 1989 roku.
Paweł i Gaweł, polski z Bodo, 1938 roku.
Piętro wyżej, polski z Bodo, 1937 roku.
Serenada w Dolinie Słońca (Sun Valley Serenade), amerykański z 1941 z orkiestrą Glenna Millera.
Orchestra Wives , amerykański z 1942 z orkiestrą Glenna Millera.
Więzienny eksperyment (The Stanford Prison Experiment), amerykańska fabuła z 2015 roku.
Cicha furia: Stanfordzki eksperyment więzienny (Quiet Rage: The Stanford Prison Experiment), dokument z 1991 roku.
Najchętniej podzieliłabym się, jak w Sabinkach u Marcela Ayme, i jedną z siebie oddelegowała do permanentnego oglądania. Drugą oddelegowałabym do permanentnego słuchania, albo nawet ze dwie albo i trzy, bo słucham kilku gatunków równocześnie. Zmieniam płyty w odtwarzaczu, a to Glenn Miller, a to Liszt, a to Daniil Trifonov, a to Denis Kożuchin (Kozhukhin). Są transmisje live z koncertów, na YT, w radiowej Dwójce. Dziś o 2.00 w nocy Daniil Trifonov z Lenox, Massachusetts, USA. Za niecałą godzinę Szymon Nehring z festiwalu w Dusznikach. W środę 10 sierpnia Denis Kożuchin z festiwalu w Dusznikach, live w Dwójce.
Na wiosnę sadziłam drzewka. Inicjatywa obywatelska. Odwiedzam je czasem, jabłonki rosną jak na drożdżach, łąka kwietna też ma się dobrze.
A w piłce ile się dzieje i w ogóle Olimpiada Letnia się zaczęła, całkiem przyjemna dla oka ceremonia otwarcia dziś w nocy, momentami zachwycająca!
Etykiety:
Daniil Trifonov,
Denis Kozhukhin,
drzewa,
Duszniki Zdrój,
Ferenc Liszt,
film,
Glenn Miller,
igrzyska olimpijskie,
Marcel Aymé,
muzyka,
muzyka klasyczna,
piłka nożna,
proza życia,
sport
poniedziałek, 1 sierpnia 2016
gówniarze z Toronta
Ukazała się IV płyta Bad Bad Not Good. Z racji młodego wieku pieszczotliwie chłopaków ochrzciłam po mojemu. Za to, że wielokrotnie nie mogłam wyjść z domu przez ich wcześniejsze płyty. Siedziałam godzinami i niewolniczo słuchałam, zwłaszcza III. Teraz hipnotyzuję się nowością, cudna. A kanadyjskie trio to moje największe muzyczne odkrycie tego roku. Z całego mnóstwa tegorocznych muzycznych odkryć. W ogóle rok jest dziwny, ciekawy, zaskakujący.
Syn wrócił już z Wrocławia po obejrzanych od deski do deski 16. Horyzontach. Trochę tak, jakbym znowu jakąś swoją cząstką tam była. Jego filmowe opinie zawsze cenne, a opisywał wszystko co widział skrupulatnie. Znowu zapełniam notes nowościami, których obejrzenie mocno rozciągnie się w czasie.
Auć, wróciłam do III i słucham saksofonu. Leland Whitty w Confessions :) :) :)
Zaliczyłam 26 godzinne niespanie, tak się ułożyło, ciężkie doświadczenie. Miałam chwilę na krótką drzemkę, ale zaczęłam oglądać drogę krzyżową w tv z okazji wizyty Franciszka papieża, no i tylko poleżałam. W ogóle ciekawa oprawa muzyczna i wizualna tej wizyty, z zauważonych i zapamiętanych fragmentów jeszcze aranże muzyczne śpiewów chóralnych (na przykład Z dawna Polski Tyś Królową). Słowa Franciszka też warte zapamiętania, oczywiście. Zamieńcie kanapę na buty. Świetne! I z tą radością i smutkiem i marzeniami też takie bardzo moje, fajnie, że ktoś jeszcze myśli tak samo jak ja ;)
Zawyły syreny, 17.00.W.
wtorek, 12 lipca 2016
wyścig uliczny + deszczyczek
Na mieście kolarze, Tour de Pologne, dawniej Wyścig Pokoju. Kolejny pierwszy mój raz. Widziałam, jak przejeżdża peleton, cztery razy z bliska. Część ulic w centrum wyłączona z ruchu, akurat tam, gdzie spraw kilka do załatwienia, w tym trzy biblioteki do odwiedzenia. Korki, jazda szarpana, do tego deszczyczek. Tak sobie szłam z konieczności od miejsca do miejsca i załatwiałam te moje sprawy i co chwilę mijali mnie kolarze, a to sznureczek, a to w gromadkę zbici, a za nimi, jak pawi ogon, serwisanci kolorowi. No może jak ogon komety bardziej. W każdym razie ślicznie, ucieszyłam się jak dziecko a przy uchu Ukasz, akurat zadzwonił i miał relację szybszą niż za pośrednictwem mediów.
Wimbledon skończony, Euro skończone a dziś Legia w Bośni w Mostarze zremisowała 1:1 w drodze do Ligi Mistrzów. Wiedziałam że ci fuksiarze z trzeciego miejsca Portugalczycy pokonają Francję, aż mi się nie chciało oglądać i zbojkotowałam meczyk, tylko na końcówkę luknęłam. To jak zapalenie wirusowe to Euro, zespół odstawienia dokucza, z rozpędu człowiek by oglądał i oglądał wieczorkami do poduszki. A tak co, znowu ta po-li-ty-ka jak dementor krążąca nad głową. A może jednak książka? Mam fajną fińską w tłumaczeniu Sebastiana Musielaka, można boki zrywać, co dziwne, bo jej tłem wojna na Bałkanach.
czwartek, 9 czerwca 2016
siedem dni z katarem
Jest, co jest.
Jest, jak jest.
Tak sobie siedzę i myślę.
Każdy żyje tak, jak chce żyć.
Każdy ma to, co chce mieć.
Oglądałam wczoraj film Wieczny student z Ryanem Reynoldsem przekonana, że to ten aktor z hiszpańskiego Trzy metry nad niebem, Mario Casas. W filmie na imprezie drinkowano Jägermeistery. W Berlinie na festiwalu częstowano nas tym specjałem przy wejściu na powitanie, mniam. W Berlinie piliśmy piwo w parku, nie ma zakazu, zaskoczenie. Nie piję piwa, w ogóle jestem ledwo co alkoholowa, ale wśród rozmaitości teraźniejszej nawet ja mogę znaleźć coś co mi smakuje. Nareszcie. Różnorodność dobra. No i w końcu nic co ludzkie nie jest mi obce. Siedzę w dwóch różnych, choć podobnych, skarpetkach, w porannym zamroczeniu sięgałam, świtem bladym wyglądały identycznie. Śniadanie wyjadam prosto z garnuszka, zimne, wczoraj ugotowane. Oglądam Diabły, diabły Doroty Kędzierzawskiej, zachwycona!
środa, 8 czerwca 2016
End & Ends czyli zbieraninka
Po Teneryfie została ino opalenizna i wspomnienia. Czarny piasek! Następnym razem zabiorę trochę ze sobą na pamiątkę. Trochę? Usypię sobie warstwę na podłodze w salonie, kilkucentymetrową, nawet pod fortepianem. A, tak, nie mam fortepianu, salonu też nie. No i transport tony piasku z Teneryfy byłby za drogi.
Zapamiętałam z filmu Love & Mercy scenę, kiedy Paul Dano jako Brian Wilson siedzi przy fortepianie a u bosych stóp pełno piasku. Ale skoro to film o Beach Boys...
Co by tu napisać, tyle się dzieje. Prędkości kosmiczne. Woda się gotuje. Czerwona herbata z sokiem jabłkowym. Przepyszna. Teraz obok mnie pół litra :) Pralka świeci: End. Wieszam pranie. Kicham, przeziębiona, dlatego w domu. Rozpoczęłam sezon truskawkowy pochłonięciem dwóch kilogramów truskawek, na raty. Jutro kontynuacja, dziś przez katar nie chciało mi się wyjść nawet po truskawki. W kolejce do czytania Dziewczyna z pociągu. Dziś na CBS Europa o 21.00 druga część sfilmowanego Williama Goldinga, To the Ends of the Earth. Pisałam o nim dwa lata temu, wtedy też czytałam. Perełka.
Jakiś czas temu zgłosiłam inicjatywę obywatelską. Po masakrycznym okrojeniu skierowano ją do realizacji! Trochę biurokracji i sadziliśmy późną wiosną drzewa owocowe i łąkę kwietną. Teraz mam w środku miasta coś na kształt "prywatnego" sadu. Jabłonie rosną dzięki mojemu pomysłowi i fartowi przy realizacji. Nieformalny spadek po moim ojcu, zapalonym sadowniku, "genu nie wydłubiesz" :)
W Berlinie byłam niedawno, między innymi na festiwalu Berlin Music Video Awards. Mieliśmy darmowy wstęp na pierwsze trzy dni. Wspaniała atmosfera, rewelacyjna muzyka, kolejne ciekawe przeżycia i wspomnienia. Zachwyt miastem, dzielnicą Kreuzberg, komunikacją, szerokością. Tylko trzy dni, dwa noclegi, ale wypad intensywny.
W Empiku byłam, w Jankach pod W-wą. Rzuciłam okiem na muzykę. TOP, miejsce trzecie: Gang Albanii. O czasy, o obyczaje. Zostałam niedawno zapoznana z twórczością Popka, znam, słuchałam, zjawisko ciekawe, ale nie miałam pojęcia, że AŻ TAK. W czołówce także O.S.T.R., nie przepadam. Dalej, ale jeszcze w dwudziestce, Łona i Webber z płytą Nawiasem mówiąc. Lubię Błąd. Kawałek o czytelnictwie ;) Słuchanie hip hopu nie przeszkadza mi w słuchaniu Chopina, nic a nic. Biegam do Łazienek w niedziele na koncerty chopinowskie pod pomnik kiedy tylko mogę. Przedostatnio pobiegłam aż dwa razy, koncerty są o 12.00 i o 16.00. Ostatnio nie mogłam, SYN PRZYJECHAŁ. Od września w kontakcie na odległość. Łzy pociekły, owszem. Urósł, jakiś szerszy się zrobił, normalnie dorosły facet... A ja nadal młoda :)
Jeszcze o monodramie, bo świetny widziałam, autorstwa Joanny Pawluśkiewicz w reżyserii Agaty Puszcz. Co modna pani wiedzieć powinna w wykonaniu Katarzyny Kołeczek. Mistrzostwo świata, spłakałam się ze śmiechu. "Ja w ogóle teraz nie mogę zaczynać o tym myśleć, bo wtedy mi się dzieje tak jakbym myślała o kosmosie.."
I teatr jeszcze polecam, wspaniale wyreżyserowany przez Agnieszkę Glińską Pieniądze i przyjaciele, z 2005 roku. Obejrzałam w poniedziałek i trwam w zachwycie!
Widziałam ostatnio masę filmów i klipów, wydeptałam własne ścieżki nad Wisłą, głównie w celu dotlenienia i utrwalenia słońca na skórze, rozwiązałam milion Jolek i Sudoku. I cieszę się, że mnie katar dopadł, bo nareszcie znalazłam chwilę by tu zajrzeć!
Etykiety:
Beach Boys,
Berlin,
Brian Wilson,
film,
herbata,
klipy,
Kreuzberg,
książki,
muzyka,
Niemcy,
Paul Dano,
podróże,
proza życia,
serial,
teatr,
Teneryfa,
William Golding
wtorek, 22 marca 2016
w.brrr.i.brr.o.brrr.s.brr.n.brr.a?!.a.a.a.psik!!
Udało mi się. Zarazić. I ja też, a co, pozazdrościłam. Kaszelek. Dopadł. Zaledwie. Reszta spoko, na szczęście. Obejrzę kilka filmów więcej niż zazwyczaj. Opatulona na filmowej leżance patrzę i wchłaniam obraz za obrazem. W przerwach wynurzam się po coś do picia, jedzenia, do kuchni albo sklepu, albo i po fundusze jakoweś, by było za co jeść i pić. Byle do świąt, bo po świętach... Spokojnie, wszystko we właściwym czasie. A filmy ostatnio setkami. Oprócz fabuł krótkie metraże, ale i tak potrafię oglądać z powtórkami sporych fragmentów, czasem wielokrotnie powtarzam jakiś niesamowity urywek. Obudził się z drzemki filmomaniak w xbw. Ale z kolei usnął czytelnik. Gorąca herbata z sokiem jabłkowym, jabłko, kiwi i cytryna, żelazny repertuar. I odwieczne pytanie, iść do apteki czy obędzie się bez? Jutro ulegnę zapewne i podrepcę do farmaceutki najbliższej. A póki co, zanurzam się w OBRAZ. Jaki tym razem? Nie powiem, nie napiszę. Ale inicjały PPP.
Umilająco: obrazki z Wiosennych przygód krasnala Hałabały, filmik z 1959 roku do obejrzenia w Ninatece.
środa, 2 marca 2016
w głośniczkach dziś Fintelligens
Upolowałam komórką nowe buty, to znaczy znowu znalazłam na mieście fajne buty na człowieku i je utrwaliłam, ale nadal nie mam kabelka do ściągania zdjęć z mobilu i one wszystkie ciasno upakowane sobie tkwią milcząco w magazynie na karcie. Jakość zapewne tragiczna tych foć komórkowych, ale nie przekonam się, póki nie ściągnę. Gdzie w ogóle taki kabelek pozyskać?
Poszłabym jutro na wykład o akceleratorach, ciekawe, czy Baba J. mnie puści. Jeśli się mocno szarpnę to powinno się udać.
Oglądam filmy, NIE czytam książek. Straszne. Podczytuję książki po kawałku, ale taka forma nie zasługuje na miano CZYTANIE.
W kuchni królują ziemniaki w mundurkach, pozyskane z Kooperatywy, więc pyszne. Obieram je po ugotowaniu i podpiekam w piekarniku, na sucho. Robią za najpyszniejsze ciasteczka świata.
Fińskiego rapu słucham, odkryłam Fintelligens :)
wtorek, 23 lutego 2016
nei
Słucham muzyki, dźwięków, ostatnio dużo i bardzo dużo. Żałuję, kiedy nie mam możliwości zabrania jej ze sobą, kiedy wychodzę. Chyba wczuję się w omnia mea mecum porto i wykombinuję coś, by wychodzić z muzyką. Ale, że bez inwestycji się nie obejdzie, więc sprawa na koniec kolejki, jednak. Manna z nieba mi spada różnymi kawałkami, zwłaszcza taki jeden wielki kawałek o gabarytach wieloryba wylądował. I pojawiły się głośniczki do komputera, żebym mogła słuchać bez słuchawek. I pojawiło się mnóstwo muzyki w komputerze zachwycającej. A wcześniej przez całe lata nie słuchałam muzyki wcale albo prawie wcale. Jakaś dziwna nietolerancja trwająca w czasie. Wtedy słuchałam głosów delfinów i taśm z nauką różnych języków, może z dziesięciu różnych. Fiński, szwedzki, włoski, arabski, niemiecki, angielski, hiszpański, portugalski, francuski, węgierski, norweski. I chyba czasem nawet z rozpędu rosyjski. Nie uczyłam się, tylko słuchałam, zamiast muzyki. Najczęściej fińskiego. Skutkiem powyższego zdarza mi się użyć jakiegoś słowa w mowie codziennej i nie mam pojęcia, jaki to język, a często nie znam znaczenia. Ostatnio wypłynęło słówko nei, nie. Zaczęłam się zastanawiać, jaki to język, żeby wymowa i pisownia się zgadzała i wyszło że włoski, litewski i esperanto. Więc jeśli spotkacie kogoś, kto mówi nei zamiast nie, to prawdopodobnie będę ja ;)
W Poskromieniu złośnicy Elizabeth Taylor mówi kilka razy nei, jako, że akcja dzieje się w Padwie.
Wybrałam się obstawić, jeden jedyny i zapewne ostatni raz, wyniki meczów naszej czołowej ligi piłkarskiej, dla większych emocji przy śledzeniu wyników, ale porażka od pierwszego meczyku, więc na przyszłość sobie daruję i poobstawiam co najwyżej sama dla siebie na papierze dla ewentualnej satysfakcji, bo liga jest nieprzewidywalna. Na dodatek dostałam burę za sam fakt udania się do "punktu". Anioły i wieloryby pilnują ;)
Nie chce mi się wychodzić z domu, mam głośniczki i mogę oglądać filmy bez uwiązania do kompa, co czynię na potęgę. A co za tym idzie znowu nie czytam za dużo. Bibliotekarka zaprzyjaźniona tylko mi przedłuża te, na które nikt nie czeka, a jeśli ktoś czeka, oddaję nieprzeczytane lub czytam w ostatnie dwa dni.
W ogóle dziś mało mi się chce, produkcja słów też idzie opornie. Muszę iść wieczorkiem na nagranie, muszę kupić coś do jedzenia, muszę wpaść do apteki. Dobrze czasem coś musieć.
W nawiązaniu do powyższego: lenistwo jest dobrą metodą na odchudzanie. Nie mieć w domu niczego do jedzenia, ewentualnie coś obrzydliwie zdrowego i lekkostrawnego, co można wtrząchać do oporu, a ślad nie zostanie. Plus czerwona herbata, w której działanie nikt nie wierzy, kiedy opowiadam. A ja ją litrami, uwielbiam, czasem z sokiem jabłkowym. Dieta zaczyna się podczas robienia zakupów. Dobra, lecę po twarożek, może z rzodkiewką? Oczywiście, że bez pieczywa. Glutenowi na pohybel. Niech żyją soczewice, kasze gryczana i jaglana, ryże i WARZYWKA. No i owoce owoce owoce w każdej ilości. Znalazłam fajny sklep z bułkami bezglutenowymi, pychotka, kukurydziane. Ktoś chce namiar?
niedziela, 14 lutego 2016
piguła ździś
Od jakiegoś czasu nie dodaję wstawek meczowych. Kto odetchnął, ten ma problem, bo znów zaczynam. Właśnie Lech dokopał Termalice w emocjonującej końcówce 5:2 a zaraz zarutko Legia z Jagiellonią. Chodzę do pracy, słucham hip-hopu, oglądam filmy, w tym MyFrenchFilmFestival, czytam Szekspira. Równoważenie Szekspirem najlepsze ze wszystkiego. Odkryłam zalety przyschniętego ryżu, skutki uboczne nieposiadania lodówki. Pycha!Przysypał mnie stos książek i grad filmowych tytułów do obejrzenia, jak mi dobrze, chyba wezmę urlop... Rozszerzenie soon...
środa, 30 grudnia 2015
spomiędzy świąt
Idę do biblioteki, na stoliczku leży książka Simone de Beauvoir. Podnoszę, otwieram przypadkowo na stronie 208: "Wakacje Bożego Narodzenia spędziliśmy całkiem inaczej niż dotychczas". Ha! No właśnie, takich świąt jak tegoroczne jeszcze nie miałam. Zwłaszcza dziwnej Wigilii, którą zaczęłam o trzeciej w nocy. O czwartej stałam na przystanku czekając na autobus nocny. Potem pewne małe zlecenie wykonywane na dodatek w zastępstwie, w przerwie jazda metrem z jakimś przypętanym człowiekiem z Mazur, który koniecznie chciał, bym z nim na te Mazury pojechała. Jeździł za mną tym metrem godzinę, ale był tak uroczy, dziwny i sympatyczny, że nie miałam sumienia, by pogonić. Potem dostałam ciasto, uskuteczniłam mały spacer po parku w miłym towarzystwie i pojechałam na kolację z rodziną, która pierwszy raz spędzała na swoich nowych włościach święta w Warszawie. Obsypała mnie manna z nieba obficie, aż mi łzy w oczach stanęły. Pierwszy świąteczny wieczór takoż spędziłam przedziwnie, między innymi grając w karteczki naklejane na czoło, z lampką białego wina, poznając fajnych nowych ludzi. Na śniadanie zjadłam otrzymane dzień wcześniej ciasto, na obiad tort urodzinowy od siostry. Potem trochę spokoju i odpoczynku, leniwe oglądanie normalnych filmów, słuchanie z zapartym tchem gówniarzy z Toronta, trio BBNG. Książki. Przeczytałam "Kurację", na jej podstawie Smarzowski zrobił teatr tv. I chyba będzie ona zamknięciem roku czytelniczego 2015, już nic więcej nie zdążę, nijak.
Żarówki, hasło dnia, pojęcia nie mam, gdzie ich szukać. Jeśli już się w tym roku nie odezwę, to właśnie z ich powodu. A właściwie z powodu ludzi, którzy podwiesili sufit w mojej łazience. O, żarówki, dajcie jakiś znak, bym wiedziała w którą stronę świata wyruszyć na Wasze poszukiwanie.
sobota, 7 listopada 2015
zwykłość
Po wielu tygodniach przerwy aktywowałam gotowanie. Zawieszone, bo ciepło było, bo konkurs chopinowski i tylko woda na herbatę, bo krzątanie około kuchenne zagłusza i przeszkadza w słuchaniu. Ciepły posiłek przy coraz niższych temperaturach wskazany. Sprezentowana przez Panią Sąsiadkę biała herbata już mi bokiem wychodzi i postanowiłam wrócić do czerwonej. Jeszcze lipa i malina, ale to gdy chłody spotęgowane albo gardło drapiące.
Gdy grypa - kwiat lipy i syrop z malinką.
Dokładnie otulić pacjenta pierzynką
Jak mawiała ciotka Malwinki, Molesta Zgrzypik, w Tajemnicy szyfru Marabuta Macieja Wojtyszki.
Nie muszę już codziennie słuchać Chopina, nie muszę już nawet słuchać muzyki klasycznej. Ale chętnie słucham sobie skrzypiec, od których mnie całe życie skutecznie odrzucało. W serialu Dziewczyny ze Lwowa jest fajny wątek o skrzypaczce Ulianie, urozmaicony autentyczną muzyką skrzypcową. Więc jest Bach, Czajkowski, Wieniawski w dość sporych jak na polski serial dawkach. Chopina usłyszałam ostatnio w serialu tureckim o Szecherezadzie (Tysiąc i jedna noc).
Idę wczoraj jeść obiadek, wchodzę do pomieszczenia zaludnionego i słyszę rozmowę dwóch młodych ludzi. Coś o konkursie chopinowskim. Idę do Pani Sąsiadki, a ona Chopina słucha. Wsiadam do autobusu, a tam chłopak opowiada kolegom o Krakatau. Pisałam o tym wybuchu rok temu tutaj, oglądałam też film. Niedawno obejrzałam, jak zwykle, garść krótkometrażówek i etiud filmowych. Najbardziej polecam Chomika, spłakałam się ze śmiechu. Zwłaszcza przy piosence Gawędy. Dobre były też Opowieści z chłodni. Wszyscy mówią o nowym Bondzie, a nikt nie posługuje się tytułem. Może dlatego, że Bonda nie oglądałam i oglądać nie zamierzam, żadnego, znam tytuł, mianowicie Spectre. W Hameryce będą kręcić film, którego nigdy nie obejrzę. Ekranizacja "kontynuacji" trylogii Stiega Larssona. Obiecałam, że nie przeczytam tej sztucznej książki, dorzucam obietnicę nieobejrzenia filmu. I wszelkich następnych w serii, obawiam się, licznych. Przykre. Umacnia mnie w postanowieniu odtwórca roli Mikaela Blomkvista, czyli Bonda z ostatnich filmów.
"Hej, hej, hej! Hej, hej, hej!
Dobry dzień! Dobry dzień!
Jak niedobry, jak niedobry, to go zmień"
Dobry dzień! Dobry dzień!
Jak niedobry, jak niedobry, to go zmień"
A, zapomniałabym. Mam dziś urodziny.
piątek, 23 października 2015
chopinowski październik
Cisza. Co to jest cisza? Po trzech tygodniach konkursu chopinowskiego wszędzie brzmi muzyka. Jeśli brak zewnętrznego źródła, słyszę ją w głowie. Słuchałam w tv, w radiu, przez komórkę ze słuchawkami, odtworzenia na komputerze, w najprzeróżniejszym otoczeniu, w autobusach miejskich, na ulicach, przystankach, tramwajach, na trawnikach, ławkach, w sklepach. Niemal nie robiłam zakupów, bo w podziemiach mojego sklepu traciłam zasięg. Zresztą po co jeść, muzyka to też forma energii i karmi. I to jeszcze jak! Tylko raz udało mi się dostać do filharmonii by posłuchać uczestników w II etapie. Byli to Rachel Naomi Kudo, USA; Kate Liu, USA; Eric Lu, USA; Łukasz Mikołajczyk; Alexia Mouza, Grecja/Wenezuela. Przy Kate Liu oniemiałam z zachwytu. Ale Eric Lu był rozbrajający. Ta dwójka wbiła mi się dożywotnio do serca. Przeżyłam przez te trzy tygodnie tak wiele momentów zachwytu różnorakiego, że aż niewiarygodne, ile człowiek może wytrzymać. Urosłam jakoś, zrobiłam się przezroczysta. Ilość procesów chemicznych w organizmie przez ten czas - niepoliczalna. Zrobiłam się lżejsza, jakaś bardziej skoczna, rzutka i mobilna. A u podstaw tego wszystkiego muzyka Fryderyka. Wszystko wokół nabiera szlachetności, wszyscy jakoś wypięknieli. Mam ochotę przytulać niemal wszystkich po kolei. Myślałam, że po konkursie mi przejdzie, ale jakoś nie chce. Musze się powstrzymywać przed uściskiwaniem znajomych ;) Najdrobniejsza rzecz jest spotęgowana i czuję się jak na jakimś mocnym dragu o długofalowym działaniu. Rozmawiałam z ludźmi i każda rozmowa była ciekawa. Zwłaszcza, kiedy ja o konkursie a oni zainteresowani podejmowali temat. Nie dało się właściwie oglądać filmów, więc znowu przerwa, ale już powoli zapełniam lukę. Udało mi się przecież jakoś wcisnąć "Ścieżki chwały" Kubricka, dokument "Niebieskie kwiaty" i już na bieżąco, bo wczoraj oglądałam cudną krótkometrażówkę animowaną Tomasza Bagińskiego "Kinematograf".
Ludzie. Cała masa, choć nieliczni, ale zmultiplikowani przez rolę, jaką odgrywają w moim życiu. Ci z którymi wespół słuchaliśmy konkursu. I nieznajomi z FB, którym ja czasem coś zalajkowałam, czasem ktoś mnie. I nieznajomi, ale przecież znajomi na wskroś, rodzina z muzycznego forum. I ci, z którymi mogłam spotkać się osobiście by radość dzielić w realu. Lub choć przez telefon czy e-mail. Aż szkoda, że nie mogłam się dzielić jeszcze tu, na blogu. Ale dzielę się teraz, od teraz. Mam nadzieję, że uda mi się już uprzedzać wielkie radosne muzyczne wydarzenia i dzielić się tu z Wami na bieżąco. Bo konkursy będą, bo koncerty będą, festiwale i to jakoś takie samolubne się tym wielkim dobrem towarzyszącym ciekawym wydarzeniom nie wymieniać.
I Requiem Mozarta było w Bazylice św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, w 166. rocznicę śmierci Chopina, i poszłam i spłakałam się, ale wystałam do końca. I miałam zjazd klasowy i millions and millions różnego kalibru wydarzeń. Odsapnę troszku, zdystansuję się i wracam z kolejnym postem, soon. Już nie będzie tak długich przerw. Howg.
niedziela, 9 sierpnia 2015
tempo
Ciepełko. Dobrze, nareszcie nie marznę. Chyba, że ktoś z klimą przesadzi. Przeczytałam Kobietę z wydm, usiłuję dokończyć oglądanie filmu na podstawie książki, ale nie mam aż tyle wolnego, by dokonać tego za jednym zamachem. Dziś, na przekór temperaturze, prasowałam, chyba pierwszy raz od kilkunastu lat, robiłam zapiekanki w piekarniku, piję kubek za kubkiem i szklanka za szklanką. Napoje gorące, no ok, mocno ciepłe, czerwona herbata na zmianę z ziółkami. Lody omijam szerokim łukiem, oszczędzam gardło. No i jakoś nie mam pewności odnośnie zawartości loda w lodzie. Kilka miesięcy temu zjadłam jednego i od razu wyskoczył mi pryszcz. Przeczytałam nareszcie Tramwaj zwany Pożądaniem w tłumaczeniu Jacka Poniedziałka, cztery pozostałe sztuki Tennessee Williamsa czekają cierpliwie w kącie łóżka, śpię 10 cm obok tomu wydawnictwa Znak, chwała im za wydanie. Miałam być teraz gdzie indziej, albo jeszcze gdzie indziej. Przedobrzyłam, odwołałam, potem to drugie gdzie indziej odwołało mnie i teraz siedzę w domu, do 3 rano muszę zdążyć wyspać się porządnie, przeczytać 400 stron Jedwabnika (JKR), którą to powieść miałam oddać trzy dni temu. O piątej rano spotkanie ze SZTUKĄ. Kamera, akcja. Z energią.
Subskrybuj:
Posty (Atom)