.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą español. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą español. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 grudnia 2013

Blanca Navidad


Oh Blanca Navidad, sueño
y con la nieve alrededor,
blanca es mi primera
y es mensajera de paz y de puro amor.

Oh Blanca Navidad, nieve
un blanco sueño y un cantar
Recordar tu infancia podrás
al llegar la blanca navidad.





czwartek, 5 lipca 2012

Puff - jak gorąco


"Buch - jak gorąco!
  Uch - jak gorąco!
  Puff - jak gorąco!
  Uff - jak gorąco!"


Może to dlatego. A może z powodu wygranej Hiszpanów na Euro. Zarzekałam się, że nie obejrzę, ale kiedy mecz okazał się sensowny, nawet bardzo, zasiadłam przed tv i obejrzałam, łącznie z kilkoma powtórkami. I teraz śpiewam po hiszpańsku, wszystko co znam. Od "Porque te vas" do "Blanca Navidad". I wierszyki recytuję. Mało. No to zabrałam się za "połebkowe" przejrzenie mojego starego kursu dla początkujących, dotrwałam do Unidad seis. Nie zaszkodzi sobie co nieco przypomnieć. No i podpaliłam palnik na kuchence, wstawiłam la sartén czyli patelnię i sobie poszłam. Węch mam działający sprawnie, więc la sartén nie zdążyła spłonąć, poranne jajko sadzone zostało usmażone.

Proszę się nie dziwić, jeśli zadzwonicie do mnie, a ja odbiorę po hiszpańsku i zamiast "Halo" usłyszycie "¡Digame!" :)

¡Adiós!
¡Hasta luego!

sobota, 9 czerwca 2012

Oczekiwania źródłem cierpień


Buddyści mają rację. Na pewno w odniesieniu do piłki nożnej. Tyle radości wczoraj unosiło się w powietrzu, mniej więcej przez pierwszą połowę meczu otwarcia. Euforia, coraz większe nadzieje i oczekiwania. Zanosiło się na jakieś 3:0. Piękna siedemnasta minuta, Lewandowski strzelił gola, polska drużyna grała jak natchniona. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, że nasi w ogóle tak potrafią. Kiedy hiszpański temperamentny sędzia wyrwał ze swojej książeczki z papierem kolorowym czerwoną stronę i Grekom ubył jeden zawodnik, wydawało się, że już pozamiatane. Nastała druga połowa, po chwili remis, obrońcy, stoperami zwani, nawalili, Szczęsny ratował sytuację, rzucił się na Greka niczym Rejtan, no pasaran, a właściwie no pasara (pasara, pasaras, pasara, pasaramos, pasarais, pasaran, si, de acuerdo :). I sędzia wyrwał kolejną kartkę z bloczku, znowu czerwoną. Bramkarz otrzymał urlop okolicznościowy. Wszedł, boso niemal, po drodze w biegu buty sznurując, rezerwowy Tytoń i z marszu, bez rozgrzewki, wziął i obronił karnego, którego mu Wojciech w spadku zostawił. Naród odetchnął zbiorowo. Trener Smuda zastygł i tak mu już zostało, zapomniał, że zawodnicy po kilkunastu minutach maksymalnego wysiłku fizycznego i psychicznego mają prawo być odrobinę zmęczeni. Świeża krew nie napłynęła do organizmu naszej drużyny narodowej. Coraz bardziej anemicznie dotrwaliśmy w jedynkowym remisie do końca. Kibice z głupimi minami odchodzili od telewizorów. Nie wiadomo, mamy się cieszyć czy mamy się nie cieszyć. Totalna dezorientacja.


Nad moją głowę nadciągnęła chmura, ciężka, gradowa, nastała jesień, konkretnie listopad. Nawet ja sama siebie nie lubię. Stoicyzm gdzieś się zapodział. Umiar i zrównoważenie też wybyły. Mecz wieczorny dołożył do pieca, Rosjanie roznieśli Czechów w proch i pył, 4:1. Biedny Petr Czech.

Niedługo Holendrzy zetrą się na Ukrainie z Duńczykami. A ja czekam niecierpliwie na Niemców. Może ten mecz poprawi mój nastrój.


poniedziałek, 7 kwietnia 2008

quien lo probó...


Desmayarse, atreverse, estar furioso,
áspero, tierno, liberal, esquivo,
alentado, mortal, difunto, vivo,
leal, traidor, cobarde, animoso;
no hallar fuera del bien centro y reposo,
mostrarse alegre, triste, humilde, altivo,
enojado, valiente, fugitivo,
satisfecho, ofendido, receloso;
huir el rostro al claro desengańo,
beber veneno por licor suave,
olvidar el provecho, amar el dańo;
creer que un cielo en un infierno cabe,
dar la vida y el alma a un desengańo;
esto es amor, quien lo probó lo sabe.

Lope de Vega "Varios efectos del amor"


niedziela, 17 lutego 2008

Verde que te quiero verde




Verde que te quiero verde.
Verde viento. Verdes ramas.
El barco sobre la mar
y el caballo en la montaña.
Con la sombra en la cintura
ella sueña en su baranda
verde carne, pelo verde,
con ojos de fría plata.
Verde que te quiero verde.
Bajo la luna gitana,
las cosas la están mirando
y ella no puede mirarlas.

Verde que te quiero verde.
Grandes estrellas de escarcha,
vienen con el pez de sombra
que abre el camino del alba.
La higuera frota su viento
con la lija de sus ramas,
y el monte, gato garduño,
eriza sus pitas agrias.
¿Pero quién vendrá? ¿Y por dónde...?
Ella sigue en su baranda,
verde carne, pelo verde,
soñando en la mar amarga.

Compadre, quiero cambiar
mi caballo por su casa,
mi montura por su espejo,
mi cuchillo por su manta.
Compadre, vengo sangrando
desde los puertos de Cabra.
Si yo pudiera, mocito,
este trato se cerraba.
Pero yo ya no soy yo,
ni mi casa es ya mi casa.
Compadre, quiero morir
decentemente en mi cama.
De acero, si puede ser,
con las sábanas de holanda.
¿ No veis la herida que tengo
desde el pecho a la garganta?
Trescientas rosas morenas
lleva tu pechera blanca.
Tu sangre rezuma y huele
alrededor de tu faja.
Pero yo ya no soy yo.
Ni mi casa es ya mi casa.
Dejadme subir al menos
hasta las altas barandas,
¡Dejadme subir!, dejadme
hasta las altas barandas.
Barandales de la luna
por donde retumba el agua.

Ya suben los dos compadres
hacia las altas barandas.
Dejando un rastro de sangre.
Dejando un rastro de lágrimas.
Temblaban en los tejados
farolillos de hojalata.
Mil panderos de cristal,
herían la madrugada.

Verde que te quiero verde,
verde viento, verdes ramas.
Los dos compadres subieron.
El largo viento dejaba
en la boca un raro gusto
de hiel, de menta y de albahaca.
¡Compadre! ¿Dónde está, dime?
¿Dónde está tu niña amarga?
¡Cuántas veces te esperó!
¡Cuántas veces te esperara,
cara fresca, negro pelo,
en esta verde baranda!

Sobre el rostro del aljibe,
se mecía la gitana.
Verde carne, pelo verde,
con ojos de fría plata.
Un carámbano de luna
la sostiene sobre el agua.

La noche se puso íntima
como una pequeña plaza.
Guardias civiles borrachos
en la puerta golpeaban.

Verde que te quiero verde.
Verde viento. Verdes ramas.
El barco sobre la mar.
Y el caballo en la montaña.

 

Zielonej pragnę zieleni.
Pnie zielone. Wiatr zielony.
Koń na stromym zboczu gór
i okręt na morskiej toni.
Ona, cieniem przepasana,
śni wsparta o balustradę.
Zieleń ciała, włosów zieleń,
w oczach srebro lodowate.
Zielonej pragnę zieleni.
Cygański księżyc jej świeci;
rzeczy ją widzą, lecz ona
nie może ujrzeć tych rzeczy.

Zielonej pragnę zieleni.
Wielkie gwiazdy, całe w szronie,
nadciągają z rybą cienia,
rozchylić świtu podwoje.
Figowiec o wicher czochra
gęstwę gałęzi chropawych,
a góra, drapieżny kot,
jeży swe cierpkie agawy.
Lecz kto przyjdzie? I którędy...?
Włosów zieleń, zieleń ciała.
Ona, wciąż przy balustradzie,
w snach gorzkie morze ujrzała.

- Krewniaku, zróbmy zamianę:
za dom konia chciejcie zabrać,
mój sztylet za koc wam oddam,
moje siodło za zwierciadła.
Krewniaku, przybywam krwawiąc
od samych przełęczy Cabra.
- Rad bym, chłopcze, z tobą zawarł
tę umowę, to wiadome.
Ale ja to już nie ja,
dom mój nie jest moim domem.
- Krewniaku, godnie chcę umrzeć:
jeżeli można, w stalowym
moim łóżku, na pościeli
z holenderskich płócien nowych.
Pierś przebitą mam po gardło:
nie widzicie mojej rany?
-Trzysta ciemnych róż splamiło
biel twej bluzy poszarpanej.
Pachnie krew, krew po twej szarfie
spływa strumieniem czerwonym.
Ale ja to już nie ja,
dom mój nie jest moim domem.
- Więc przynajmniej pójść mi dajcie
do wysokiej balustrady!
Niech tam pójdę! Niechaj dojdę
do zielonej balustrady,
do balustrad księżycowych,
gdzie szumią wodne kaskady.

Już wspinają się Cyganie
do wysokiej balustrady,
zostawiając ślady krwi
i łez zostawiając ślady.
Latarki z blachy cieniutkiej
dygotały nad dachami.
Świt tysiącem kryształowych
tamburynów zorzę zranił.

Zielonej pragnę zieleni.
Wiatr zielony, pnie zielone.
Wspięli się obaj Cyganie.
Silny wiatr rzucił w ich stronę
dziwny smak, który lawendę,
żółć i miętę przypominał.
- Krewniaku! Gdzie twoja córka?
Mów, gdzie ta gorzka dziewczyna?
- Ileż razy cię czekała!
Ileż razy czekać miała
przy zielonej balustradzie!
Czarne włosy i twarz biała.

Na ciemnym stawie Cyganka
kołysała się samotnie.
Zieleń ciała, włosów zieleń,
w oczach twarde srebro chłodne.
Lodowy sopel księżyca
trzymał ją na tafli wodnej.

Noc się zrobiła zaciszna
jak mały placyk. We wrota
kilku pijanych żandarmów
jęło kolbami łomotać.

Zielonej pragnę zieleni.
Pnie zielone. Wiatr zielony.
Koń na stromym zboczu gór.
I okręt na morskiej toni.

Federico García Lorca - Romance sonámbulo (Romanca lunatyczna)

Przekład: Irena Kuran-Bogucka



czwartek, 25 października 2007

Onze minutos



"Jakże wygodnie jest marzyć, jeśli nie musimy urzeczywistniać naszych planów!"

Se eu tivesse que contar hoje minha vida para alguém, poderia fazê-lo de tal maneira que iriam me achar uma mulher independente, corajosa e feliz. Nada disso: estou proibida de mencionar a única palavra que é muito mais importante que os onze minutos - amor.      Durante toda a minha vida, entendi o amor como uma espécie de escravidão consentida.É mentira: a liberdade só existe quando ele está presente. Quem se entrega totalmente, quem se sente livre, ama o máximo.
     E quem ama o máximo, sente-se livre.
     Por causa disso, apesar de tudo que posso viver, fazer, descobrir, nada tem sentido. Espero que este tempo passe rápido, para que eu possa voltar à busca de mim mesma - encontrando um homem que me entenda, que não me faça sofrer.
     Mas que bobagem é essa que estou dizendo? No amor, ninguém pode machucar ninguém; cada um de nós é responsável por aquilo que sente, e não podemos culpar o outro por isso.
     Já me senti ferida quando perdi os homens pelos quais me apaixonei. Hoje estou convencida de que ninguém perde ninguém, porque ninguém possui ninguém.
     Essa é a verdadeira experiência da liberdade: ter a coisa mais importante do mundo, sem possuí-la.