.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą animacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą animacja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 17 marca 2017

z dziejów pary



Obejrzałam film ze Zbigniewem Cybulskim z 1963 roku. Ich dzień powszedni. Kilkukrotnie nie wskakuje w nim do pociągu. Piękne kobiety mu partnerują, Aleksandra Śląska, Pola Raksa, Barbara Krafftówna, Barbara Brylska. Wniosek z filmu jakoś taki: jedna zdrada to nie zdrada, a on i ona zawszę będą w jakimś stopniu skonfliktowani.

Wcześniej obejrzałam krótkometrażówkę nominowaną do Oskara w 2013 roku, także o organicznej niemożności porozumienia się jego i jej i o próbie pokonania tego powszechnie obowiązującego prawa ziemskiego. Oba przypadkowo niezamierzenie po kolei się ustawiły do obejrzenia, a są jakby swoją kontynuacją. Poniekąd. Head Over Heels (Po uszy). Bardzo gorąco polecam!



wtorek, 22 marca 2016

w.brrr.i.brr.o.brrr.s.brr.n.brr.a?!.a.a.a.psik!!


Udało mi się. Zarazić. I ja też, a co, pozazdrościłam. Kaszelek. Dopadł. Zaledwie. Reszta spoko, na szczęście. Obejrzę kilka filmów więcej niż zazwyczaj. Opatulona na filmowej leżance patrzę i wchłaniam obraz za obrazem. W przerwach wynurzam się po coś do picia, jedzenia, do kuchni albo sklepu, albo i po fundusze jakoweś, by było za co jeść i pić. Byle do świąt, bo po świętach... Spokojnie, wszystko we właściwym czasie. A filmy ostatnio setkami. Oprócz fabuł krótkie metraże, ale i tak potrafię oglądać z powtórkami sporych fragmentów, czasem wielokrotnie powtarzam jakiś niesamowity urywek. Obudził się z drzemki filmomaniak w xbw. Ale z kolei usnął czytelnik. Gorąca herbata z sokiem jabłkowym, jabłko, kiwi i cytryna, żelazny repertuar. I odwieczne pytanie, iść do apteki czy obędzie się bez? Jutro ulegnę zapewne i podrepcę do farmaceutki najbliższej. A póki co, zanurzam się w OBRAZ. Jaki tym razem? Nie powiem, nie napiszę. Ale inicjały PPP.

Umilająco: obrazki z Wiosennych przygód krasnala Hałabały, filmik z 1959 roku do obejrzenia w Ninatece.



wtorek, 23 lutego 2016

na ciemnej dziwnej szemranej ulicy


Po Instytucie Benjamenta przerzuciło mnie automatycznie na Ulicę Krokodyli. Chyba najlepsza animacja braci Quay, choć reszty nie widziałam, jeszcze. Według Terry'ego Gilliama z Monty Pythona, jedna z dziesięciu najlepszych na świecie. Na podstawie opowiadania Brunona Schulza o tym samym tytule. Opowiadanie przeczytałam od razu wczoraj, sześć mega gęstych stron. I tak oto przepadłam, teraz nie spocznę póki nie przeczytam wszystkiego co napisał, a pisał w takim natężeniu, w olbrzymiej kondensacji, że przekopywanie się przez Brunona potrwa. Nie to, żeby trudne, wcale nie. Ale magnetyzujące, chce się każde zdanie po wielokroć.

A film jest krótki, czerń i biel, plakat Starowieyskiego, szarość, ponurość i mięcho, konkretnie wątróbka, dokładnie za dwadzieścia osiem pensów.

Z rozmowy z twórcami:

"Staramy się powoływać do życia stany umysłu"

"Schulz rzeczywiście dociera do mistycznej gęstości materii. Wprowadza czytelnika w arbitralność swojej krainy językowej. Raptem kilka dni temu ktoś powiedział nam, że język Schulza jest tak bogaty, że można czytać tylko jedną stronę dziennie. Dla nas lektura każdej stronicy to jak wypicie butelki pięcioputtonowego węgierskiego tokaju"

CAŁOŚĆ WYWIADU TUTAJ.







Ulica Krokodyli
Street of Crocodiles
Wielka Brytania 1986
Reżyseria: Timothy Quay, Stephen Quay
Scenariusz: Timothy Quay, Stephen Quay
Na podstawie opowiadania Brunona Schulza "Ulica Krokodyli"

piątek, 17 października 2014

bociany na kolorowym niebie


Śniły mi się dziś bociany latające wysoko, daleko, ale centralnie nade mną, na pięknym niebie, zagęszczonym różnymi "przedmiotami", jak na fantazyjnym kolorowym dziecięcym rysunku. Bocianów było kilka, może ze trzy w sumie. Potem zaczęły latać łabędzie, wielkie stado, wylądowały koło mnie, a wraz z nimi jakieś kulki, które w zetknięciu z podłożem smażyły się jak placuszki, podskakując, żeby się podprażyć równomiernie. Łabędzie po króciutkim spoczynku odlatywały stopniowo. Poczęstowałam się jednym z placuszków, były dziwne, jak prażynki, bez tłuszczu, bez smaku...

Staram się zapamiętywać sny, ale nie zawsze dadzą się złowić, nawet we fragmencie. Najczęściej muszę zadowalać się wrażeniami jakie po sobie zostawiają.

Poniżej coś, co idealnie wpasowuje się w moją codzienność, czyli współczesne kino polskie, dokumenty, krótkometrażówki. Dorzucam do kompletu dobrą animację :)

"Snępowina"
Polska 2011
animacja, krótkometrażowy
Reżyseria: Marta Pajek
Scenariusz: Marta Pajek