Wrócilim - śmy z Belfastu. Chcę się tam znaleźć znowu.... Miasto, mimo skrajnej dziwności, mną zawładnęło. Jest równocześnie po przejściach i zwykłe. W centrum życie toczy się, jak w każdej innej europejskiej stolicy. Do 20.00. O tej godzinie wszystko, oprócz pubów, zostaje zamknięte, ulice pustoszeją. Pod hostelem, w którym spaliśmy, 18 lat temu wybuchła bomba. Pub, w którym zatrzymaliśmy się na krótką przerwę w zwiedzaniu chodzonym, został zamieciony w części od wybuchu bomby w hotelu naprzeciwko, także dość dawno temu. Na ulicy, tuż po pierwszym wyjściu z hostelu, stał nadzwyczaj mocno opancerzony radiowóz policyjny. Do dzielnicy protestanckiej lepiej nie wjeżdżać autem z rejestracją z Irlandii. Zrobiliśmy to jednak, wjechaliśmy do tej mniej niebezpiecznej części Belfastu, gdzie wszędzie, bez żadnej specjalnej okazji, wiszą flagi brytyjskie, drzwi, słupki i krawężniki pomalowane są na biało - niebiesko - czerwono, gdzieniegdzie charakterystyczne graffiti na murach. Zatrzymaliśmy się na światłach, kiedy zza rogu wyszedł typ o nieprzyjemnej twarzy, rzucił długie spojrzenie na tablicę rejestracyjną, a potem na nas... Byłam za ruszeniem, bez czekania na zielone.... Nie była to miła chwila...
Po powrocie po raz kolejny "przeładowałam" zawartość portfela, euro --> funty, funty --> euro.... W UK, moim zdaniem, jest TANIEJ :)
Granica między Irlandią a Irlandią Północną niemal niezauważalna, tyle, że kilometry zmieniają się na mile i znikają podwójne napisy (angielski/gaelic). Droga jest niezwykle urocza, zwłaszcza w słoneczny dzień, prawie cały czas widać na horyzoncie piękne góry.
Tęsknię do Ukasza... Co z tego, że rozmawiamy przez Skype. Przed chwilą przy mojej asyście wstawiał pranie :))) Chcę do domu! Przynajmniej na chwilę. A potem, mocium panie... Nad OCEAN jakiś pobliski by może?