.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mecz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mecz. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 października 2014

Polska - Szkocja 2:2


"Jest dobrze, ale nie najgorzej jest". Oczekiwania źródłem cierpień. Miny trochę niewyraźne. Chłopaki w sobotę żyły sobie niemal wypruli, wyprztykali się, fizycznie i emocjonalnie, do wtorku za mało czasu na pełną regenerację. Jest średnio. Niemcy i Szkocja nie grali jeszcze z Gibraltarem. Zakładając, że wygramy oba mecze z Gruzją, co wcale nie jest takie oczywiste, to przy "sprzyjającym układzie gwiazd" wystarczy nam jedno zwycięstwo i dwa remisy w meczu ze Szkotami, Niemcami i dwoma z Irlandią. A dwa zwycięstwa w tych czterech meczykach to pełnia szczęścia. Jasność w temacie uzyskamy za rok. No nic, czekamy. Z Gruzją już za miesiąc, ale kontynuacja eliminacji dopiero od marca. Latka, lećcie szybciej.

Cieszy, że Sobota wyszedł w podstawowym składzie. Mila nareszcie zauważony, nieustająco w jego talent piłkarski wierzyłam, meczów Śląska "pilnuję" każdego ekstraklasowego weekendu.

Warszawa, Stadion Narodowy.
Szczęśliwe minuty: 11 - Mączyński, 76 - Milik.

niedziela, 12 października 2014

kamień milowy: Polska - Niemcy 2:0


NajMILsi moi MILusińscy. No i jak tu nie kochać i nie wielbić tych naszych biało czerwonych. Wojtuś Szczęsny powinien dostać order, medal za zasługi dla kraju. Lewandowski i Piszczek, wielkie brawa za asysty, Milik i Mila cześć i chwała za skuteczne kopniaki. Wszyscy zagrali, piłkarze, trenerzy, publiczność. Święto narodowe przenieść na październik, też 11. Warszawa, Stadion Narodowy, Dach Otwarty. W 51 minucie wywiało strach z serc Polaków.

Przed meczem zastanawiałam się po cichutku czy Niemcy nie potraktują nas jak my Gibraltar. Już same nazwiska przyprawiały o drżenie nóg. Mario Götze, biegające 37 milionów euro, Thomas Müller, boiskowy zakapior o wyglądzie prymusa klasowego, "Hightower" Boateng, Manuel Neuer, Mats Hummels, no i co, że po kontuzji, Toni Kroos, Schürrle, no i "nasz" Lukas Podolski. Najgroźniejszy okazał się Podolski, przy jego poprzeczce Szczęsny nie zdążył mrugnąć, ale Opatrzność czuwała :)

Nasi popełniali błędy, komentatorzy je wytykali, a ja wytykałam komentatorom, żeby przestali narzekać, bo dobrze jest, przecież wynik jak złoto, NADAL REMIS. Pierwsza połowa nie zapowiadała niczego dobrego, może nikłą szansę na utrzymanie remisu. Zaświtała mi, mocno i wyraźnie, myśl: kto strzeli pierwszą bramkę, ten wygra. Emocje nie dla mnie, nie na moje nerwy. Włączam Sherlocka Holmesa. Ale zerkam. 1:0 dla nas, nawet nie wiem, kto ani jak. Twardo usiłuję oglądać film. Jak mysz pod miotłą. Odważam się sprawdzić. Koniec, dwa dla nas, Milik, Mila, oglądam bramki, potem powtórkę prawie całego meczu. Nawet przy powtórce serducho mocno pompuje, co za końcówka. Spełnione marzenia, na boisku "mój" Sobota, "mój" Mila, ten drugi zrekonstruowany, Mila reaktywacja. Złote lata Śląska Wrocław. A Milik zapowiadał się od dawna. W Ajaxie w jednym meczu pucharowym tak się zapędził, że rachubę stracił, ile strzelił. A trafił razy sześć plus dwie asysty. A teraz asysta idealna Piszczka, rozumna, z premedytacją, przemyślana, prosto na główkę Milika. I naród odetchnął i nabrał nadziei. I pięknie Lewandowski do Mili i jest takie małe niepozorne, skromne ale radosne 2:0.

Wcześniej pojawiła się myśl, coś na kształt "a może jednak", kiedy Kazachstan strzelił Holandii i długo trzymał wygraną, aż do 63 minuty, a w 64 już stracił gracza i dopiero wtedy wielka Holandia, w bólach, pod koniec czasu gry, dorzuciła dwa gole przewagi i ostatecznego zwycięstwa.

Posiadanie piłki: my 38%, oni 62%. Joachim Löw jak Mona Lisa. Wypadek przy pracy. Rewanż za rok.

51' Milik, główka, asysta Piszczka
88' Mila, asysta Lewandowskiego


czwartek, 18 kwietnia 2013

dobra polska piłka



Ale się będzie działo, w maju drugiego i ósmego, dwumecz Legii ze Śląskiem w finale Pucharu Polski. Wczoraj w półfinale Wisła Kraków dała się rozłożyć na łopatki Śląskowi Wrocław 2:3 czyli w sumie w dwumeczu 3:5, w czym udział miał zarówno Mila jak i Sobota. Harmonijnie brzmi: Śląsk Wrocław, Mila, Sobota.


Kiedy Śląsk wygrywa, cieszę się przeogromnie, kiedy Sebastian Mila w formie i dyryguje na boisku, asystuje i strzela, cieszę się podwójnie. A pełnia szczęścia kiedy i Waldemar Sobota zdobędzie bramkę. Więc wczoraj piknie oj piknie było, hej. Jeszcze dosładzali komentatorzy z TVN Turbo, że to najlepszy mecz rozegrany ostatnio na polskich stadionach, że Sobota taki doskonały technicznie. Postęp oczywisty, jeszcze niedawno Śląsk przegrał z Bełchatowem (!), Mila nie strzelił karnego w meczu z Podbeskidziem i tylko remis. A tu proszę, Mila co mecz, to strzela, już czwarty raz pod rząd. A wczoraj jeszcze kibice obu drużyn wespół w zespół, przyjaźnie nastawieni, nie wiem czemu, ale ponoć się LUBIĄ.

Śląsk potrafi być mocno niestabilny, więc emocje były do ostatniej doliczonej minuty. Nie zapomnę nigdy listopadowej rywalizacji z Jagiellonią, kiedy to już wygrywali 3:0, Jaga miała dziesięciu zawodników na boisku po czerwonej kartce, a tych zielonych poniosło i dali sobie wyrównać na 3:3, choć Jaga kończyła w dziewiątkę po drugiej czerwonej kartce. Choć w sumie nic dziwnego, skoro na drugą połowę Hajto wypuścił Smolarka. Miałam mały dylemat, bo drużynę z Białegostoku też lubię.

Da się oglądać polską piłkę nożną.

A może by ich tak z tego Wrocławia w komplecie i z trenerem na mecz z Anglią, Ukrainą, Czarnogórą? I tak nie mamy już nic do stracenia.

czwartek, 7 lutego 2013

żenaaaada...


... jak mawiał w "South Parku" niemiecki super robot opowiadający najlepsze dowcipy na świecie. Mnie do śmiechu po wczorajszym meczyku w Dublinie polskiej "Reprezentacji Narodowej", bynajmniej, nie było. Gdybym się mogła gdzieś zapaść, to bym się zapadła. Przerżnęli z Irlandczykami DWA - ZERO, dacie wiarę

(Muszę przestać "oglądać", bo niedługo będę się porozumiewała ze światem samymi, li i jedynie, cytatami z filmów. "Dasz wiarę" to z serialu "Brzydula", polskiej wersji, no śmieszy mnie, lubię...)

A tak było pięknie jeszcze kilka dni temu, kiedy nakopali goli Rumunom, i to sami "nasi" z Ekstraklasy + Celeban. 4:1... z Rumunami ... i wcześniej z Macedonią...

A wczoraj, jak prawdziwi kibice, zasiedlimy, -śmy (też cytat z filmu, przedwojennego, polskiego) w dobrej wierze (to z kolei "odchył" zawodowy), z michą pełną płatków kukurydzianych, zamiast czipsów, zdrowiej i smaczniej, znów zapomniałam kupić kwas chlebowy, ale za to batonik miał "procenty". Miny komentatorów rzedły coraz bardziej, konsternacja pełna. Mogę sobie przekląć? WTF?! Nic, nic, spoko, to tylko "nasi" piłkę kopią. Znów syndrom bitej żony. I znowu wystarczy jakiś malutki sukcesik, i znów w sercach kibiców, Polaków, zapalą się iskierki nadziei. I znów będą walić tłumami na stadiony, a nasze patałachy będą się "wozić" na nadziejach. Głupia sprawa, żenująca sprawa, czy nie ma 11, no 10, bo bramkarzy urodzaj i chyba to nie do nich pretensja, dziesięciu chłopa zgranych i potrafiących? NIE ROZUMIEM. Co tu jest grane? NIE WSTYD WAM?!

Szkoda, że Australian Open już się skończyło. W końcu Polacy poodpadali, ale było i tak na co patrzeć, niemal do końca. Jeden sędzia o uśmiechu delfina, inny jak z filmów Jima Jarmuscha, sędziujący mecz Stanislasa Wawrinki z Novakiem Djokovicem, nazywał się chyba Enric Molina. Ależ widowisko pięciogodzinne, dzielny Wawrinka zdobył ogromną sympatię za walkę i w ogóle, chyba najciekawsze godziny tego turnieju. Obejrzałam też debel Kubota, pierwszy w życiu, fajna sprawa, jak zabawa małych psiaków, tyle, że ze sporą gotówką w tle.

No i już nie wiem czy się dobijać kolejną kolejką Ekstraklasy ruszającą wkrótce po przerwie zimowej, czy może lepiej snooker i takie tam, bezpieczne, bo bez "Orłów Sokołów" naszych. No bo coś muszę, bo lubię. Muszę podtrzymywać przecież "sportowy" styl życia ;)

czwartek, 15 listopada 2012

pocztówki z Montevideo


Miałam ciotkę, która szefowała jakiś czas w nadmorskiej knajpce, znała wielu marynarzy i dostawała od nich pocztówki ze świata, które oddawała małej mnie. Pamiętam najlepiej kartki z Montevideo, stolicy Urugwaju. Mam je zresztą do dziś. Słyszałam, że to taka Szwajcaria Ameryki Południowej. Kraj demokratyczny (z przerwami) i niesamowicie usportowiony, a zwłaszcza upiłkowiony, usiany wprost boiskami do piłki nożnej. No i przyszło naszej 54. drużynie zagrać z 11. w rankingu FIFA Urugwajem, na szczęście, towarzysko. Diego Forlan nie przyleciał i poczułam się zrobiona w konia, oczekiwania źródłem cierpień ;) Dla mnie 70% frajdy z meczu nie przybyło razem z Forlanem. Obawiam się podświadomie, że nas rozniosą. No dobra, udział religii w piłce nożnej, czyli wiara w cuda i rzeczy niemożliwe, w fazie maksimum, oglądamy. 

Widowisko doskonałe. Tempo, wrzawa, ruch, energia.
Stadion nówka sztuka.
Trawka świeżutko wymieniona.
Kibice nareszcie zachowali się, bez zarzutu.
Piłkarze z turbodoładowaniem.
Komentatorzy nakręceni, z pasją i zaangażowaniem (ES).
Mam pełną satysfakcję, czystą satysfakcję, aż nie do wiary.

Samobój. Słychać gwizdoświst uchodzącego z zawodników powietrza. Kolejny błąd Glika  i druga bramka :( Nie potępiam, tak samo jak nie potępiam Soboty w sobotnim meczu Śląska, który podobnie dwukrotnie zawalił z takim samym skutkiem. Ale Sobota w sobotę asystował przy pierwszym golu, podobnie i Glik wczoraj miał swoje liczne zasługi. Spoko, meczyk towarzyski, li i jedynie. No przegraliśmy 1:3, ale bramka Obraniaka cud piękności. Kibic radochę miał, piłkarz doświadczenie, działacze sukces. Pozostaje nam klepać paciorki o drobniutkie malutkie wspomożenie instancji wyżej i natchnienie dla trenera Fornalika, bo samym treningiem wszystkich braków do wiosny nie nadrobią.

Urugwaj ma fajny hymn.

A już za miesiąc kolejny mecz towarzyski z Macedonią (Former Yugoslav Republic of Macedonia – FYR Macedonia), 83. w rankingu, tyle tylko, że gramy wyłącznie w oparciu o zawodników Ekstraklasy. Też dobrze. Coś nowego. 14 grudnia, w Turcji.

piątek, 24 sierpnia 2012

hiszpańska piłka


Ze świata słowa pisanego nie tak łatwo się wyrwać, książki wciągają jak wir, uzależniają. Moim zdaniem powinno się je wymieniać obok alkoholu, narkotyków, papierosów, kawy jako kolejną groźną używkę.

Wczoraj przywiozłam sobie z jeszcze jednej "nowej" biblioteki długo oczekiwaną i poszukiwaną książkę, tym razem fińską. Już trzymałam, już czytałam, ale przypomniało mi się, że późnym wieczorkiem jakiś dobry meczyk w TV miał lecieć. No i leciał, akurat zdążyłam obejrzeć zajmującą drugą połowę Realu Madryt z FC Barceloną (pierwsza podobno niezbyt "bystra"). Działo się mnóstwo. Gra na bardzo wysokim poziomie, aż nie można się było oderwać. Od bramki Ronaldo dla Realu to już oboje z Ukaszem, którego zawołałam (i on przyszedł!), jak sroki w gnat, brody podparte i OGLĄDAMY. Bo Barcelona od razu wyrównała (Pedro) i potem wszyscy myśleli, że będzie 4:1, ale przy 3:1 (Messi i Xavi) gospodarze (meczyk na Camp Nou, czyli w Barcelonie) wywinęli niezły numer, patrzyłam i nie wierzyłam. Pod własną bramką ktoś podał do bramkarza, ten pomarudził z piłką jakoś tak fatalnie, że zdążył go dopaść Di Maria i po dzikiej szarpaninie strzelił! I w tym momencie pewna swego Barcelona oklapła, przestraszyła się, ale Real nie zdołał już "podciągnąć" wyniku i stanęło na zwycięstwie Barcelony 3:2. Rewanż w środę. Ależ emocje, a było już po północy. Nie wiem czemu grali tak późno, zapewne przez upały. 

Zadowolenie moje z pięknego widowiska zasnuła refleksja na moment. Czemuż, ach, czemuż choć jednego meczu nie może tak ładnie zagrać jakaś nasza drużyna, o reprezentacji nie mówiąc. Legia co prawda wczoraj zremisowała z Norwegami, ale szanse na wędrówkę "dalej" w Lidze Europejskiej ma niewielkie. A Śląsk poległ z niemieckim Hannoverem 3:5. Rewanże za tydzień, tyle, że oba na "obcej" ziemi.


czwartek, 16 sierpnia 2012

odstawić sport


Ale jak? Wczoraj święto czyli państwowy dzień lenistwa całkowitego. Pilot. Odruch włączenia kanału sportowego. A tam tenis. Świetnie, stękania nie lubię, więc mogę ze spokojem wyłączyć, zobaczę tylko, kto z kim. O kurczę, Agnieszka Radwańska gra ze Szwedką, czyli 3 z rankingu WTA (Dabliutiej) z 50. Live. Nasza gra słabo. Już jakoś nikt nie mówi na nią Isia, społeczeństwo jakby trochę mniej za nią przepada. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Okrucieństwo opinii publicznej... Wychodzę z domu, ale na końcówkę meczu wracam, Agnieszka wygrywa 6:4, 6:3. Trochę dzięki sobie, parę sytuacji pięknych, ale w dużym stopniu dzięki słabości i błędom sąsiadki zza morza. Ale i tak jestem (i byłam wczoraj) zadowolona, Radwańska przegrywała 0:2, wydobyła się na 2:2, potem znów przegrywała 2:3 i w końcu wygrała 6:3. No jest to sukces, mały, ale zawsze. Na dobry początek dnia. Choć raczej popołudnia. No dobra, wczesnego wieczoru. 

Teraz pora na skoczków narciarskich, co prawda śniegu w Europie nie ma, ale jest igielit, który bardzo ładnie się prezentuje, zwłaszcza ten we francuskim Courchevel. Letnia Grand Prix. Live. Do konkursu zakwalifikowało się pięciu chłopaków naszych, więc będzie komu kibicować. Odpadł tylko jeden, zajęli dość dobre miejsca: 5, 7, 15 i 30, ale w klasyfikacji generalnej nadal prowadzi Polak, Maciek Kot. W sumie nie najgorzej.

I wisienka na torcie, mecz reprezentacji Polski w piłce nożnej z Estonią. Co za niesmak! Wymamrotałam sobie niejedno przekleństwo pod nosem, raz sobie nawet wrzasnęłam, potem to już mi się nawet powiek nie chciało podnosić, by patrzeć na tę żałość. W zasadzie to chciałam kibicować Estończykom, ale sumienie nie pozwoliło. "Nasi" dobili mnie w dogrywce tracąc bramkę. A tak się ucieszyłam kiedy wyszli na boisko, znów miałam nadzieję i wiarę w dobrą grę. Ale żeby aż tak się rozczarować?! Oni na Euro grali, więc wiem, że potrafią, ale co się działo wczoraj? Jakaś amatorka. Podania piłki jak w rugby, do tyłu. Był jeden naprawdę piękny moment, kiedy kamery pokazywały studio telewizyjne przed meczem, bardzo piękny wystrój.



niedziela, 12 sierpnia 2012

koniec ze sportem, no ile można


Przypadkowo, nie z wyboru, obejrzałam większość walki Rosjan z Brazylijczykami w piłce siatkowej o złoty medal olimpijski. Sborna przegrywała właśnie drugiego seta powolutku i systematycznie. Rosjanie coraz bardziej pogrążeni coraz gorzej grali, coraz więcej tracili. No, trudno, nie miałam faworyta, niech będzie. Brazylijczycy wczoraj przegrali walkę o złoto z Meksykanami w piłce nożnej (pierwszy gol na samiutkim początku). Fajnie, odkują się, pocieszą. Aż tu nagle, w trzecim secie, w Rosjan COŚ wstąpiło, coś ich natchnęło. Szli łeb w łeb, punkt do punktu. Brazylijczykom brakował JEDEN PUNKCIK do wygrania trzeciego seta, do złota. Ale trzeciego seta wygrali Rosjanie. To samo z czwartym. Remis w setach 2:2. Ostatni set - 13:6, 14:7, trener Brazylijczyków ma łzy w oczach, 14:9, 15:9. Mecz i złoty medal wygrywają Rosjanie.

Podnieśli się, dźwignęli na wyżyny, wydobyli z sytuacji beznadziejnej, pokazali, że w sporcie wszystko jest możliwe. Niesamowicie silne psychiki zawodników, waleczność ogromna. Chapeau bas! Siatkówki nie oglądałam i oglądać nie będę. Ale robię wyjątek na mecze Sbornej, zostałam dziś ich kibicką. Pokazali piękno sportowej walki, urzekli mnie. 

Nastawiłam się na oglądanie meczu Śląska z Legią, ale nie dałam rady po walce na najwyższym poziomie, zaciekłej, pięknej, do ostatniej kropli potu, lotem koszącym przenieść się w dolinę stadionu z polską piłką nożną, nie tak od razu. Zerknęłam kontrolnie, komentatorzy psioczą na poziom gry obu drużyn, zerowy remis. Wydreptałam więc do Łazienek, które znajdują się przy ulicy, no tak, Łazienkowskiej, podobnie jak stadion, na którym grali dziś piłkarze Legii i Śląska. Kiedy tylko zasiadłam na ławeczce (dziś moje kolanko nie hulało, więc kilometrów nie "natłukłam") usłyszałam dziki ryk niosący się od stadionu. Na pewno Legia strzeliła. Po jakimś czasie kolejny ryk, słabszy nieco. Kurczę, jeśli remis, to będą rzuty karne. Zaczęło mnie aż w pięty łaskotać, nie wytrzymałam i w te pędy pognałam do domu, dzwoniąc po drodze, by się upewnić czy remis. Tak, 1:1. Na szczęście zdążyłam. A w pięknym pojedynku na karne zwyciężył Śląsk. Spaliłabym się ze wstydu na miejscu "działaczy" kiedy chłopaki ze Śląska biegali z pucharem wokół stadionu ciesząc się niezmiernie - przy puściutkich trybunach, bo kibice przeciwnika, co w zasadzie oczywiste, poszli sobie odreagować zawiedzione nadzieje.


piątek, 6 lipca 2012

kiedy jakiś mecz?


Wczoraj Ukasz mnie zapytał, kiedy będzie jakiś mecz. Euro mi syna odmieniło. Zaklepał sobie czas. Dziś o 17.30 oglądamy "oba" razem powtórkę meczu Francja - Chorwacja, a o 19.00 na żywo mecz Hiszpania - Portugalia, w ramach ME U-19. 

Jako kraj awansowaliśmy w rankingu FIFA z 62 na 54 miejsce. Langsam langsam aber sicher :)


Agnieszka Radwańska za to awansowała na 2 miejsce w rankingu WTA (dabljutiej), doszła do finału Wimbledonu i jutro będzie grała z Sereną Williams o zwycięstwo. Cała Polska trzyma kciuki za Isię.

Lech Poznań (Kolejorz) rozpoczął wędrówkę w ramach Ligi Europejskiej i wygrał z Żetysu Tałdykorgan z Kazachstanu 2:0.

środa, 4 lipca 2012

nieznane obszary :)


Cóż, zagłębiam się w dość dziwne rejony. Obejrzałam mecz Serbia - Francja w ramach ME w piłce nożnej do lat 19. Z Rakvere staadion w Rakvere, w Estonii. ME U-19 rozgrywane są corocznie, w 2006 roku odbyły się w Polsce, ale jakoś nie zarejestrowałam. W 2006 mało co rejestrowałam.

Anyway. Serbia - Francja. Zdziwił mnie fakt mnogości ciemnoskórych zawodników o nietypowych francuskich nazwiskach w drużynie Francji. Samuel Umtiti (Kamerun), Richard-Quentin Samnick (Kamerun), Dimitri Foulquier (Gwadelupa), Paul Pogba (Gwinea), Geoffrey Kondogbia (Republika Środkowoafrykańska), Jean-Christophe Bahebeck (Kamerun), Alassane Plea (Mali). I jeszcze Alphonse Aréola (Filipiny). Rezerwowi z Gabonu, Kamerunu... Francuzi w drużynie francuskiej z podstawowego składu: Thibaut Vion, Lucas Digne, Jordan Veretout. W każdym razie Serbowie, wszyscy prawie o nazwiskach kończących się na -ić, przegrali 0:3, i to już na początku, w pierwszej połowie ('17, '26, '32). Nie mam nic przeciwko ciemnoskórym, nie aktywował mi się mechanizm segregacji ludzi, ani wg koloru skóry, ani w ogóle. Ale trochę to dziwne, że jedna drużyna opiera się wyłącznie na zawodnikach urodzonych we własnym kraju, a inna "łowi" po świecie. Najbardziej hermetyczni są Baskowie. A u nas tyle zachodu o Perquisa, Polanskiego, Obraniaka. Na estońskim stadionie widniał napis: NO TO RACISM.  Sędzią liniowym w meczu był Tomasz Listkiewicz.

Rośnie nowe pokolenie zawodników, może jeszcze nie na najbliższy Mundial, ale już na pewno na następne Euro. A Francuzi będą groźni. W kwalifikacjach do ME drużyna Francji pokonała Holendrów 6:0. Co znaczy, że Holendrzy są słabi i nie mają następców. Dodam jeszcze, że młodą reprezentację Francji trenuje Pierre Mankowski.

Kolejnym meczem wczorajszym było starcie Estonii z Portugalią, na Lilleküla staadion w Tallinnie. Gospodarze polegli, też 0:3. Pierwsza bramka to samobój Artura Pikka już w 5 minucie. A potem już szaleli młodzi Portugalczycy (bramki '25 i '72), przewaga mocno rzucająca się w oczy. Zachwycająca była bramka ostatnia, autorstwa Daniela Martinsa, z rzutu wolnego, trochę w stylu Ronaldo, łukiem i podkręcona, tak jak to zrobił ostatni Pirlo, bez styku z "murem", prościutko w róg bramki. Z przyjemnością wielką czekam na wejście chłopaków do "dorosłej" reprezentacji.

Ciekawostki. Estończycy wyglądali jak dzieci, Portugalczycy jak mężczyźni, trochę dziwnie ten mecz wyglądał. Najbardziej charakterystyczną fryzurę miał Agostinho Cá. A najdziwniej nazywał się Bruma. 


Następne mecze ME U-19 w piątek, pojutrze.

wtorek, 3 lipca 2012

latka lecą dalej, choć już po


Obejrzałam dziś powtórkę ostatniego eurowego meczyku i trochę ŻAL. Ale już teraz na żywo faza grupowa Mistrzostw Europy w piłce nożnej do lat 19 :)  Dziś dwa mecze:  Serbia - Francja  i Estonia - Portugalia.


W Helsinkach też ME, w lekkoatletyce, nawet zdobyliśmy 3 brązowe medale i złoto. Za tydzień Tour de Pologne. Się dzieje. W sporcie. Dużo. Bardzo. Gut.

sobota, 30 czerwca 2012

kobiety w natarciu


Obejrzałam wczoraj fragmenty finałowego meczu Niemcy-Francja, transmisja na żywo ze Szwajcarii.  Mistrzostwa Europy w piłce nożnej kobiet do lat 17. Panny z Francji pierwsze zdobyły bramkę, po dość długim czasie Niemki wyrównały. Ponieważ to młodzież, mecz trwał 2 x 40 i nie było dogrywki, od razu rzuty karne. Ale w jakim wykonaniu! Ostatecznie w karnych 4:3 wygrały Niemki zdobywając mistrzostwo Europy.

Mało kto wie, że właśnie trwają eliminacje do Mistrzostw Europy 2013 w piłce nożnej kobiet. Polki nadal w grze. Dziewuszki czekają jeszcze dwa kwalifikacyjne mecze we wrześniu, z Włoszkami i Rosjankami. Na razie zajmujemy 3 miejsce w grupie ze sporą ilością punktów, a nasza "Lewandowska" Anna Żelazko zajmuje trzecie miejsce wśród najlepszych strzelczyń bramek tych kwalifikacji (6 goli). Kobiety awansując wywinęłyby chłopakom niezły numer. Do tego gdyby jeszcze wyszły z grupy. Czekam niecierpliwie. Jeśli dojdą do ćwierćfinałów zostanę feministką.

piątek, 29 czerwca 2012

nie uśmiechnę


Kiedyś Piter Pendragon próbował mnie rozśmieszyć, a ja nie chciałam, bo nie, i już. Nasze małe dzieci się bawiły (czytaj: tłukły) obok. Chodził z tym aparatem fotograficznym dokoła, ale ja się uparłam. Potem przysłał mi filmik zatytułowany "Nie uśmiechnę", na którym utrwalił moją niedającą się rozśmieszyć twarz (ale kąciki ust drgały :) i dialog: 
- Uśmiechnij się. 
- Nie uśmiechnę.
Tak mi się przypomniało patrząc na Balotelliego, który od niechcenia, na pełnym luzie, pyknął Niemcom dwie brameczki, ani się obejrzeli. Nie powiem, żebym była z tego powodu szczęśliwa, pewnie dziś też się "nie uśmiechnę". To już czwarta "żałoba". Pierwsza po meczu naszych z Grekami, druga z Czechami, trzecia po Anglikach. Finału nie oglądam, mam dosyć. No, chyba że będą karne. Włosi grali lepiej. Buffon dobrze bronił. Trochę się dziwiłam, że nie nakopali trzech, czterech, a może i jeszcze więcej. Niemcy -  porażka, jak mogli się tak z meczu na mecz rozsypać? Jeszcze kilka dni temu wyszli na pierwszą połowę w mocnym składzie i zdobyli 4 bramki z dość dużą łatwością. Prawie wszyscy zawodnicy spisywali się doskonale, bez zarzutu, niemal bezbłędnie. A to wczoraj - to jakaś farsa. Gdzie się zgrana ekipa podziała? Jeden Özil nie odpuszczał, reszta czasem grywała, trochę Reus, trochę Klose, Khedira. Pozostałych właściwie jakby nie było. Nawet bramkarz był aktywniejszy niż oni. Nie chce mi się o tym meczu więcej pisać.

Do tego denerwował mnie komentator, który tragicznie i z uporem maniaka przekręcał nazwiska. Bierze pieniądze, jest (powinien być) fachowcem, a odstawia fuszerkę. Czy nie jest w stanie opanować wymowy nazwisk zawodników drużyny grającej w meczu półfinałowym ME? BAlotelli, BAlzaretti, BArzagli, ale BOnucci.

Idę prać sprzątać szyć zmywać prasować gotować. Nie ma ktoś ogródka do przekopania może?

poniedziałek, 25 czerwca 2012

czwórkami do bramki Anglicy szli


Nie będzie Rooneya w Warszawie. Znów ciężkie godziny "po", ja trochę zła, trochę wściekła, trochę smutna, ale w sumie to już pogodzona. Chciałam, żeby Anglicy odpadli, ale pogonieni przez Niemców, w półfinale dopiero. Ale co tam, będzie mi łatwiej kibicować w czwartek, bez lekkiego rozdarcia, zdecydowany faworyt, od początku.

To był mecz! Piękny, porywający, emocjonujący, na najwyższych obrotach, zwłaszcza przez pierwszą godzinę i po dogrywce. Chłopaki obu drużyn tak skutecznie bronili, że nie padła ani jedna bramka i wszystko wyraźnie zmierzało ku karnym. Wczorajsze starcie to głównie blokady, blokady i blokady. Plus, od czasu do czasu, przedarcia się, jak słupek dla Włochów w 4. minucie czy atak Anglików minutę później, który Buffon wybronił lewą ręką, jakimś cudem. Poziom w zasadzie wyrównany, ale Włosi o wiele częściej przy piłce i chyba ciut więcej akcji na bramkę. I tak aż do przerwy i trochę po, nie było prawie wcale czasu, by sobie chociaż pomrugać, tyle się działo. Realizatorzy nie mieli kiedy wcisnąć Replay z najgorętszych momentów, bo już piłkarze aranżowali następne podnoszące ciśnienie akcje. 

Anglicy w biało-czerwonych barwach, w momentach dopingu "wszyscy jesteśmy Anglikami" :) Przypomniał mi się pobyt w Yorku i chwila, kiedy stałam w zadartą głową przed monumentalną katedrą i wczułam się. Trzymałam kciuki, jak za swoich.

Ale karne znów przyciągnęły chmurę gradową, Ashleye dwaj bidaki wymiękli, i Young, i Cole, jeden w poprzeczkę, drugi w bramkarza i stanęło na 4:2. Trudno się mówi i żyje się dalej. 

Mała zagwozdka na koniec. Nie pojmuję, ale może Wy mnie oświecicie, czemu komentatorzy tak dziwnie mówią: "Wydaje mi się, że Rooney między nogami próbował obsłużyć Welbecka". Autentyk z wczorajszej relacji TVP.

niedziela, 24 czerwca 2012

grecka noc świastaka


Przetrwałam jakoś najsmutniejszy w moim życiu dzień ojca. I jak niemal każdego dnia ostatnio, mecz obejrzałam, ale nie do końca, bo usnęłam. Francuzów na boisku w ogóle nie jestem w stanie traktować poważnie, a Hiszpanie, mimo renomy, jakoś się do mojego serca nie przebili. Co to za przyjemność, kiedy nie ma emocji? No jak można nie wystawiać napastnika, no jak?! Kiedy wszedł Torres, to ja już przysypiałam i nie dało się mnie zawrócić z przedsionka królestwa Morfeusza. W zawiązki  snów wplotło się słowo "karny". Wynik był dla mnie oczywisty od kilku dni, to znaczy nie cyferki po obu stronach dwukropka, ale fakt, że to Hiszpanie pójdą dalej. 

Doskonale za to oglądało mi się meczyk przedwczorajszy, Greków z Niemcami. Pomijając konsekwencję w postaci "Dnia świstaka" w jaki zamieniła się moja pomeczowa noc. Nie wiedzieć czemu calutką bożą nockę śnił mi się mecz z Grekami, nie wiadomo, z kim grali. Nie dało rady się przekwalifikować na inny rodzaj czy gatunek, grecki mecz trwał i trwał, apiać dwadcat piat. Aż do ostatniej sekundy. Może to przez poduszkę, nie "pobiłam" jej przed snem. Ale za to Niemcy pobili Greków, powiedziałabym, że z mozołem, przynajmniej na początku. Bramek padło w meczu siedem!!! Pierwsza nieuznana, ze spalonego, dla drużyny niemieckiej. Wynik zmienił się "dopiero" w 39 minucie, kapitan i OBROŃCA Philipp Lahm, ważący zaledwie 61 kg, strzelił pierwszego uznanego gola. Po przerwie Grecy wyrównali, Joachim machał łapskami jak szalony, zaczęłam się nawet o niego martwić, wyglądało na to, że stracił nad sobą panowanie, biedak. Ale festiwal bramek trwał, w drugiej połowie "gooool" padał co 6-7 minut. Skutecznie wbijali nogami i głowami Khedira, Klose i Reus. Na koniec sędzia położył wisienkę na czubek tortu, miał fantazję, odgwizdał karnego dla Greków, nie bardzo wiadomo jak, gdzie, kiedy, skąd, dokąd, po co i dlaczego. I padł ten siódmy w meczu gol i malutkie już napięcie do ostatniego gwizdka, z tymi Grekami to nigdy nic nie wiadomo, a nuż jeszcze dwa znienacka wyprowadzą i będzie remis, dogrywka i karne. A jak malutki Lahm po zdobyciu bramki utonął w czarnych przepastnych objęciach uradowanego Boatenga - cudny obrazek :) Fajnie się takie widowiska ogląda. 


Żeby nie było monotematycznie. Znalazłam w moich krzyżówkach przepiękną nazwę motyla, szkodnika na dodatek. Powiedzcie to sobie "na głos": tantniś krzyżowiaczek.

wtorek, 19 czerwca 2012

tot ziens "van"


Holendrzy odpadli. Nawet z grupy nie wyszli. Dziwne, bo to wicemistrzowie świata (Mundial 2010). Ale na Mistrzostwach Europy coś im nie idzie. Ostatnio (2008) w ćwierćfinałach niby zremisowali z Rosją, ale w dogrywce ulegli i pojechali do domu. Miejsce 4 w rankingu FIFA. Hm. 

Niby nie żal, ale jednak przyzwyczaiłam się i będzie mi brakowało głosu komentatorów powtarzających co chwilę "van". Van Bommel, van Persie. Wszystkie obie bramki strzelili właśnie "van", mianowicie van Persie i van der Vaart. Strzelali tak jak my, też mamy +2. Ale za to my mamy dwa punkty i -3 (trzy stracone bramki), a Holendrzy punktów ZERO i -5. 

Ale to po naszych zawodnikach "się jeździ". Na szczęście, nie wszyscy :) A ci nasi biedacy ze skóry wyłazili, siódme poty wylewali, nikt się nie snuł po zielonej trawce jak biała dama, zasuwali, aż im para uszami wychodziła. Dopiero druga połowa ostatniego meczu, kiedy załamali się, stracili wiarę i beznadziejne położenie odebrało im siły, była naprawdę kiepska. Ale łomot na początku meczu z Czechami był, taktyka wg planu, tylko skutek odmienny od założonego. Potem się okopali na pozycjach, też wg planu, tyle, że nie było czego bronić.

Weszliśmy jako organizator, bez eliminacji. Jakoś nie bierze się tego faktu zbyt często pod uwagę. Sprytnie usuwa się też ze świadomości, że Grecja 8 lat temu została mistrzem Europy.

Aktualny ranking FIFA:
Rosja - miejsce 13
Grecja - miejsce 15
Czechy - miejsce 27
Polska - miejsce 62

Chłopaki, wielkie dzięki, i tak było PIĘKNIE :)

Po tym solidarnym odpadnięciu pewnie nadal będą nas w świecie mylić: Holand - Poland :)

No i kto powiedział, że nie można łączyć pasji?! :D



Zdjęcie: https://www.facebook.com/trombonesrco  za wiedzą i zgodą :)

Trombones Royal Concertgebouw Orchestra 



niedziela, 17 czerwca 2012

jednak Krecik


Prawdziwa żałoba narodowa. Trochę w nią wczoraj weszłam, przeszłam i wychodzę powoli, nie zwyciężyliśmy. Przegraną zasadniczo "odchorowałam" po meczu z Grecją, teraz porażkę zniosłam spokojnie.

Bardzo jestem zadowolona, bo.

* Mamy Euro, u nas, za oknem, w tv i komputerze na okrągło, jest radośnie, biało-czerwono, wszędzie czysto, ładnie, przyjaźnie, twarze uśmiechnięte, gościnność i uczynność na porządku dziennym. Świat się kręci wokół piłki i w zasadzie tylko, piła nam słoneczko zastąpiła, została pępkiem, centrum i tematem numer jeden. Choć na chwilę. Wznieść piłce nożnej pomnik.

* Drużyna polska, okazało się, istnieje. Co prawda okresowo, czasem blednie i zanika, ale z tendencją do ponownego wyraźnego zaistnienia. W meczu z Grecją pojawiła się na pół meczu, potem powoli zaczęła znikać. W meczu z Rosją jaśniała jak żarówa, zgodnie z wytycznymi Polanskiego rozpoczęła nawet mecz z Czechami, ale w drugiej połowie zniknęli całkiem. Ale na pewno się jeszcze pojawią :)

* Znam skład polskiej reprezentacji, nareszcie lepiej niż niemieckiej, łącznie z rezerwowymi, kojarzę twarze z nazwiskami i wiem, który biegający punkcik na ekranie jak się nazywa, bo wiem nawet, na jakich pozycjach grają, jakiego są wzrostu, prawie pamiętam numery na koszulkach i znam fryzury i tatuaże. Tak stanowczo łatwiej kibicować. Trochę także pogłębiła się moja wiedza o zawodnikach innych drużyn.

* Poznałam trochę wnikliwiej regulaminy mistrzostw. Coraz bardziej kumam co jest konsekwencją czego i dlaczego.

* Przeżyłam niesamowite emocje, przedmeczowe, meczowe, okołomeczowe - dotyczy wszystkich drużyn, głównie naszej.

* Mogłam się wyrwać z rutyny codzienności, wejść na kilka (naście, dziesiąt) dni w inny wszechświat, zająć myśli tylko jednym tematem, odsunąć resztę i cieszyć się jak dziecko na super wakacjach, na maksa.

Bardzo jestem niezadowolona, bo.


* Smuda trener zrobił z gęby cholewę i nie wystawił do ostatniego meczu Wojtka Szczęsnego. Bu.

* Liczyłam na Maćka Rybusa, a on zniknął i tyle.

* Nie bardzo wiemy co się stało, że przegraliśmy i odpadliśmy. Dach, deszcz, zawodnicy, trener, taktyka, przygotowania, kto zawinił, co przeszkodziło? 


Stanowczo będę oglądała teraz z większą pasją pozostałe mecze, także po Euro. I, pomimo małych naszych szans, od 7 września, kiedy gramy z Czarnogórą, będę obserwowała eliminacje do Mistrzostw Świata. Stanowczo piłka jest najfajniejszym sportem. Obyśmy wreszcie pozyskali mądrego skutecznego trenera i pozwolili mu spokojnie robić swoje. Dołączmy tę pozycję do codziennych wieczornych próśb w paciorku, amen.




sobota, 16 czerwca 2012

migawki z Euro


Wszystko się wymieszało, nadmiar wrażeń mimo ograniczenia bodźców. Nie czytam książek (!), nie oglądam filmów, nie słucham muzyki, od ponad tygodnia. Oglądam mecze, wysłuchuję dziesiątki komentarzy.

Dowiedziałam się, że hymn hiszpański nie ma słów.

Wydaje mi się, że pojęłam już z grubsza, co znaczy "tiki-taka".

Ani jeden mecz na Euro 2012 nie zakończył się dotychczas bezbramkowo, wczoraj w obu meczach padło siedem bramek, w tym jedna tyłem :)

Gola tyłem zdobył dla Anglików Danny Welbeck we wczorajszym meczu ze Szwecją.

Przedwczoraj jako pierwsza drużyna odpadła Irlandia, kibice stanęli na wysokości zadania i cud piękności wykonali chórem na stadionie w ostatnich minutach meczu "The Fields of Athenry". Trener Irlandczyków Giovanni Trapattoni ma 73 lata. Jest najstarszym trenerem na Euro 2012. 

Wczoraj odpadła druga drużyna, Szwedzi. Uwielbienie szwedzkiej literatury, języka i kraju nie przekłada się w moim przypadku na Trzy Korony. Już wiem, że tak nazywana jest reprezentacja szwedzka (Szwedzi mają w herbie trzy żółte korony na niebieskim tle).

Zachwyciła mnie bramka Andrei (czy tak odmienia się włoskie męskie imię Andrea?) Pirlo. Strzelił ją z rzutu wolnego, kop, lot nad głowami "murujących" Chorwatów i piłka wpada prościutko do bramki, tuż obok wyciągniętych dłoni bramkarza.

Jeszcze nie wiem czemu na Francuzów mówi się Koguty.

A wczoraj była burza nad stadionem w Doniecku, sędzia po pierwszym piorunie, w strugach deszczu przerwał mecz już w 4. minucie. Reprezentacje Ukrainy i Francji skryły się na godzinę pod dach, kibice mimo potopu doskonale się bawili.

"Prawy do lewego". Jeśli "Lewy" to Lewandowski, to kto jest "Prawy"?

Eugen Polanski nadal swojsko przeklina, tym razem na konferencji prasowej. "Piękną" polszczyzną wyraził najtrafniej jak umiał, co powinniśmy zrobić by dziś wygrać, rozśmieszając nawet Smudę o kamiennej twarzy. "N.........ć".

Dziś wieczorem najwyższe emocje. Trzeba się im poddać :) Jak powiedział Tomasz Zimoch: "dajmy się zwariować" :D

Nie pamiętam, kto tak błyskotliwie ujął myśl w słowa: "Nie widzę innego wyjścia jak wyjście z grupy". 

Flaga 52 x 30 uszyta, kibice trenują szybki "rozwój" "zwoju", nie wiem tylko, czemu z dołu go góry zamiast z góry na dół.

Wygramy, wygramy, wygramy!

Dziś wieczorem.

środa, 13 czerwca 2012

"zachód słońca gdzieś nad Warszawą"


Był wtorek, dwunastego czerwca. Nad Stadionem Narodowym zachodziło słońce. Polska drużyna wybiegła na murawę. Chłopaki zagrali na poziomie, mądrze, zadziwili kibiców remisując z potencjalnie silniejszym przeciwnikiem. Robili swoje, każdy z osobna i wszyscy razem. Bramkarz jak Inspektor Gadżet, "dalej, dalej, ręce Tytonia", Obraniak dośrodkowywał niemal wzorcowo, Wasilewski hamował i pilnował, Boenisch był wszędzie i tam gdzie trzeba, Piszczek wypracowywał, Kuba strzelał, no każdy z nich dawał z siebie, co miał najlepszego. Polanski strzelił bramkę, wydarł ryk najwyższego zachwytu z gardeł Polaków na całym świecie, nie szkodzi, że był spalony, prawie się udało. I kiedy Boguś Eugenem zwany zaklął całkiem nie po niemiecku, nie trzeba było eksperta, by odczytał z ruchu jego warg nasze swojskie "k.... m..". Wszak to chłopak z Sosnowca, co z tego, że potem przysposobiony.
Dobrze wiedzieć, że mamy skuteczną, bojową, odważną, zgraną drużynę tworzącą jeden organizm. Nasi nie grali perfekcyjnie, do ideału im jeszcze odrobinę brakuje, robili błędy, tracili piłkę. To był chyba największy mankament, ale jeśli nad nim popracują, to jeszcze może być kosmos :)

Z fletu szkolnego najprostszego przysposobionego na wuwuzelę udało mi się wydobyć w czasie meczu charakterystyczną dopingującą piłkarzy sekwencję odgłosów.

Szkoda, że Lewandowski nie odpalił.

Szkoda, że w sobotę nie możemy mieć dwóch bramkarzy, bo serce już oddałam obu ;) Ale chętnie w sobotę popatrzę sobie na Wojciecha.

Sborna smutna.
Ciekawe czy matki kibicki   Arszawinem dzieci będą straszyły.

niedziela, 10 czerwca 2012

Euro 2012 - dzień drugi. Löw na Arenie Lwów


- No ale Tytoń przecież obronił karnego.
- To nie Tytoń bronił tylko aniołowie i wszyscy święci. Klękał i modlił się i znak krzyża zrobił, załatwił sobie wsparcie. Akurat bardzo było mu potrzebne. A jak kto w potrzebie i wie jak poprosić o pomoc, to ją dostanie.

Dzień pierwszy.
Polska - Grecja 1:1
Rosja - Czechy 4:1

Dzień drugi.
Holandia - Dania 0:1
Niemcy - Portugalia 1:0

To już czwarty dzień bez książek, nie mogę czytać. Ani jednej linijki. Ciekawe, kiedy mi przejdzie, nie przewiduję bym mogła długo pociągnąć nie dokarmiając się słowem czytanym.

Wczorajszy popołudniowy mecz Holendrów z Duńczykami ani mnie ziębił ani grzał. Nie kibicowałam żadnej z drużyn, oglądałam z pozycji neutralnej. Ale takiego bombardowania i zmasowanego ciągłego ataku na bramkę dawno nie oglądałam. A Duńczycy z tego zamieszania na chwilę myk zrobili, potem drugi i nie wiadomo kiedy zdobyli bramkę. Holendrzy biegali, strzelali, atakowali, dwoili się, troili, a w tym czasie Dania spokojnie dowiozła sobie zwycięstwo do końca drugiej połowy, niezbyt się "szarpiąc". Dziwny to był mecz, ale szacunek dla zwycięzców.

Wieczorem "mój" mecz. Na Arenie Lwów :D Z niemieckiej drużyny znam więcej zawodników, niż z polskiej. Bardzo trzymałam za chłopaków kciuki i pomogło! Byli lepsi w grze, ale ostatnio jakoś tak się dzieje, że nie zawsze lepszy wygrywa. Trzeba zdobyć bramkę. Ale Niemcom udało się jedno i drugie. Obrońcy byli niepokonani, razem z bramkarzem stworzyli zaporę nie do przebicia. Z przodka też było dobrze a i w środku i po bokach :) Drużyna kompletna. Jednak czegoś mi w ich grze brakowało. Podolski jakiś taki niemrawy, Müller też jakoś nieskuteczny, choć pracowity jak mróweczka. Özil mokry już od początku meczu, ganiał jak nawiedzony, komentatorzy mówią, że był najlepszy. Nie podobało mi się, kiedy Pepe, który wcześniej troskliwie pomagał wstać właśnie Mesutowi Özilowi, koledze z Realu Madryt, staranował bezczelnie Klosego, kiedy ten zasuwał lewą stroną pod portugalską bramkę, a sędzie nawet tego nie odgwizdał. Ostatnie dziesięć minut niby byłam spokojna, ale serducho mi waliło z emocji. Portugalczycy wyczyniali cuda by strzelić bramkę i mogło im się udać. Ale obrońcy i bramkarz do samego końca zachowali mega czujność. A Joachim Löw jak zwykle dłubał w nosie.  

W bardzo dobrym nastroju pomyślałam sobie, że jeśli wyjdziemy  z grupy - to na drugim miejscu. Niemcy zapewne wyjdą ze swojej na pierwszym. I wtedy w ćwierćfinale zagramy z nimi i oczywiście wygramy i tak oto znajdziemy się w półfinale. Czemu nie? :D