.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 czerwca 2015

"Gość w rzeczywistości"


W bibliotece na stoliczku leżała książka do zabrania za darmo. Lagerkvist, znakomicie. Od razu wzięłam się za czytanie. Mały chłopiec, syn pracownika kolei, najmłodszy z licznego rodzeństwa, żyje w kochającej ubogiej rodzinie. Nic się niby nie dzieje, ale to pozór. Przecież toczy się ŻYCIE, jakim by skromnym i spokojnym nie było. Chłopiec patrzy, widzi, myśli, analizuje, przeżywa, rośnie, dorasta. Panicznie boi się śmierci. Dostrzega piękno świata. Zauważa przepastną pustkę rzeczywistości, którą reszta rodziny zapełnia obecnością Boga, codziennym czytaniem Biblii. Walczy z lękami, czasem nawet z paniką. Na co dzień jest wesoły, pogodny. Docenia ciepło domowe, ale z własnej woli wychodzi na świat, gdzie chłodniej ale bardziej rześko i lepiej się oddycha. Ma nielicznych przyjaciół, poznaje dziewczynę.

W posłowiu tłumacza Zygmunta Łanowskiego wyczytałam, że ta powieść, prawdopodobnie w dużej mierze autobiograficzna, jest kluczem do zrozumienia twórczości Lagerkvista. Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej. Zatem klika jego książek przeczytałam bezrozumnie ;)


"Bez względu na to, jak połowicznie i nieprawdziwie się żyje, mimo to żyje się. Samo życie zmusza człowieka do tego i tak go przerabia, że się z tym dobrze czuje. Choćby grunt usuwał się komuś spod nóg - jednak jakoś to idzie"
"Gdy tylko wynurzył się ze swego lochu, świat leżał przed nim przedziwnie otwarty. Nie było wtedy żadnej wady, dobra widoczność na wszystkie strony. I to, co było w świecie dobre i rzetelne, rzucało się wtedy wyraźnie w oczy. Tak, gdyby zechciał, wystarczyłoby tylko wytknąć głowę przez piwniczne okienko..."


Pär Lagerkvist
Gość w rzeczywistości
(Gäst hos verkligheten)
rok wydania: 1925
wydanie polskie: 1986

wtorek, 7 października 2014

Åke Edwardson "Dom na końcu świata" (kryminał)




Jedenasty tom cyklu. Paskudna okładka. Tytuł średni. Ale treść całkiem sensowna. Nonsensów odrobina, ale każdemu się zdarza. Akcja płynna, zdarzenia wciągają, zwroty nagłe są. Poziom zaskakiwania w normie, zadowalający. Erik Winter po dwóch latach byczenia się w hiszpańskim ciepełku nagle postanawia wrócić, na razie sam. Czuje jakiś zew. Choć to styczeń-luty, pora w Göteborgu niezbyt ciekawa. Znaleziona zostaje matka z dwójką dzieci. Pozbawieni życia we własnym domu. W łóżeczku leży niemowlę, żyje, choć minęło już kilka dni od tragedii. Podejrzanych jest kilka osób, śledztwo toczy się średnim tempem. Dochodzi jeszcze jeden nieboszczyk. Matka Wintera, która wyemigrowała do Hiszpanii, choruje na raka. Policjant kursuje między Göteborgiem a Marbellą, gdzie mieszkają także jego żona i córeczki. Sporo rozważań, jak to u Edwardsona, pięćdziesięciodwuletniego już faceta (Edwardson w 2012 roku miał 59 lat, jego bohater 52). Erik robi zakupy, gotuje skromne ale wykwintne posiłki (podaje przepisy), pije whisky "na palce" i nieustannie słucha jazzu, głównie "A Love Supreme" Johna Coltrane'a. Współpracownicy Wintera, Aneta i Halders, w tej części są, niestety, jedynie tłem, wielka szkoda. Trochę Bertila, z którym Erik uskutecznia ping ponga spekulacyjno-dedukcyjnego. I suczka szczeniak Jana. Nie tęskniłam za Edwardsonem zajęta innymi książkami, ale kiedy otworzyłam i zaczęłam tom nr 11, to jakbym włożyła stare ulubione buty :) A po odniesieniu do biblioteki wróciłam do domu i zaczęłam słuchać, po latach, Coltrane'a i innych jazzowych dźwięków, trochę żałując, że nie mogę, jak Erik Winter, rozkręcić głośników na maksa o 3.30 w nocy.


Åke Edwardson
"Dom na końcu świata"
(Hus vid världens ände)
rok wydania: 2012
wydanie polskie: 2014

piątek, 1 sierpnia 2014

"Czwarta ofiara" Mari Jungstedt (kryminał)






No i znowu Marysia obsunęła się z jakością. Dotarłam z rozpędu do dziewiątej części serii kryminałów z Andersem Knutasem Mari Jungstedt. Serie czyta się łatwiej, zwłaszcza jeśli pamięć (albo notatki) zachowuje informacje co i jak, kto z kim i dlaczego. Bohaterowie są ciągle ci sami, ciągle tacy sami, jest ich dość sporo, więc Marysia ma problem z dobudowaniem do niektórych jakiejkolwiek akcji (na przykład do Emmy - z bezradności, ni w pięć ni w dziewięć, uśmierca jej byłego męża, byle tylko pociągnąć z sensem wątek). Ma kłopoty, nadal, z ogólnym ogarnięciem. Jeden z bohaterów "Czwartej ofiary" (części dziewiątej) idzie na studia, po studiach wyjeżdża na parę lat, potem wraca, poznaje kobietę, wiąże się z nią, pobierają się, mają dziecko, dziecko idzie do szkoły, a on ma 28 lat. Cud Marysiowy. Nie lubię takiego traktowania czytelnika. Nie jest to literatura w szlachetnym rozumieniu, ale jest to wciągający kryminał do machnięcia w kilka godzin. Na poziomie opowiadanek z pism kobiecych. Akcja prowadzona w dwóch perspektywach czasowych, teraz i szesnaście lat wcześniej, nadal głównie na Gotlandii. Trójka przyjaciół obiecuje sobie zawsze być razem. Ich drogi od wczesnej młodości są pogmatwane, prowadzą przez rodzinę zastępczą, poprawczak i podobne klimaty. Kaliber przewinień trojga nastolatków rośnie wraz z nimi. Włamują się, kradną, a potem ... Knutas ma zagwozdkę, którą oczywiście, przy pomocy innych bohaterów, rozwiązuje. Nic specjalnego, przeciętne czytadełko, ale czasem nie zaszkodzi czymś właśnie takim synapsy przeszorować. Różnorodność. Mari trzepie kolejne części równo, regularnie, rok po roku, w kolejce do tłumaczenia trzy nowe już stoją (Den sista akten, Du går inte ensam i Den man älskar). Pewnie też przeczytam.


Mari Jungstedt
"Czwarta ofiara"
(Det fjärde offret)
rok wydania: 2011
wydanie polskie: 2013, przełożył Wojciech Łygaś

wtorek, 11 marca 2014

"Włoskie buty" - Henning Mankell



Uwielbiam czytać Mankella. Wszystko. "Włoskie buty" też już polubiłam. Uwaga. Zdradzam treść. Główny bohater, Frederick, lat 66, odciął się od życia i zaszył na wyspie. Kiedyś popełnił błąd lekarski, jeszcze wcześniej, powodowany niezidentyfikowaną siłą, zostawił kobietę którą kochał. Teraz, kompletnie wyłączony, nie chce albo nie potrafi wyrwać się z samotni, biernie egzystuje w towarzystwie mrowiska w salonie, psa, kota, sporadycznie widując się z listonoszem. Coś się wydarza. Odwiedza go Harriet, lat 69, kobieta, którą lata temu porzucił znikając bez wyjaśnienia. Harriet ledwo funkcjonuje, przemieszcza się o balkoniku. Choruje, pozostało jej niewiele czasu. Nieinwazyjnie acz skutecznie wyrywa byłego chłopaka z jego wyspowej wegetacji, ładują się w auto i wyruszają na wyprawę do czarującego leśnego jeziorka. Po drodze odwiedzają Louise, lat 37, mieszkającą w leśnej głuszy aktywistkę. Kobieta okazuje się być córką Fredricka i Harriet. Podejmuje rodziców w swojej malutkiej przyczepie. Zamawia dla nowo poznanego ojca buty u włoskiego szewca. Wydarzają się kolejne sytuacje, toczą się rozmowy, czasem słychać krzyk, czasem Harriet ma "zjazd", bohaterowie przemieszczają się, lądują ostatecznie z powrotem na wyspie, jednak w zupełnie zmienionej wydarzeniami konfiguracji.

Książka jest właściwie o różnych sposobach radzenia sobie z nieradzeniem, z naporem życia na jednostkę. Jest też o śmierci (umiera człowiek, pies, kot). Jest o smole i Caravaggiu, o leśnym jeziorku i sztuce tworzenia obuwia. Jest o poplątanych ścieżkach ludzkich reakcji w złożonych sytuacjach. Jest o ucieczkach i powrotach. O dochodzeniu do porozumienia z sobą samym poprzez wymuszone współuczestniczenie w życiu innych. O impulsie, który, wychodzi na to, powinien przyjść z zewnątrz.

Znikam czytając Mankella. Jakby poumieszczał w tekście jakieś zapadnie czy guziczki aktywujące przeniesienie do nieistniejących miejsc. (Jak między Cortazara: "Owa godzina, która może zaistnieć poza wszelkimi zegarami, dziura w sieci czasu, ów sposób bycia między, nie ponad ani poza, a między, owa godzina-otwór, do której się dochodzi od zawietrznej innych godzin, nieogarnionego życia pełnego godzin ważnych i nieważnych, pełnego czasu na wszystko, wszystkiego w swoim czasie"). Czytam u Mankella o smole - i znikam. Czytam o północnych lasach, wysepkach na skutym lodem Bałtyku, o spacerach po zamarzniętym morzu, o spacerach po zamarzniętym jeziorze, o Zatoce Fińskiej - i można mnie wołać i szukać, a mnie nie ma.

"- Zwyczajni ludzie nie istnieją - odparła Louise. - To politycy chcą, żebyśmy wierzyli w taki obraz świata. Zależy im na tym, żebyśmy myśleli, iż stanowimy cząstkę jednakowej masy i nie domagali się prawa  do bycia takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Strasznie dużo się mówi o normie, której tak naprawdę nie ma." (str. 155)

Henning Mankell
"Włoskie buty"
(Italienska skor)
rok wydania: 2006
wydanie polskie: 2013

sobota, 23 listopada 2013

"Mózg Kennedy'ego" - Henning Mankell


Prezydenta JFK nie ma już od półwiecza, ale mówi się o nim i pisze chyba częściej niż o Lennonie i Presley'u razem wziętych. Nawet Mankell pokusił się o zahaczenie tematu. Nie tyle Kennedy'ego, co jego autentycznie zaginionego mózgu. Przeczytałam "Kennedys hjärna" poganiana, że kolejka, że nowość (na polskim rynku, na świecie od ośmiu lat), w sierpniu to było i pamiętam, że nie czytało się tej pozycji tak dobrze, jak wcześniejszych powieści, które wszyściutkie, co do jednej (oprócz serii o Joelu i Comédia infantil) przeczytałam w pędzie z błyskiem w oku i co najmniej umiarkowaną radością. "Mózgu" nie czytałam z błyskiem, bardziej z grymasem.

"Mózg Kennedy'ego" to podążanie za wewnętrznym chaosem. Rejestracja nieuporządkowanego fragmentu dziejącej się rzeczywistości na przestrzeni pewnego wycinka czasu. Matka znajduje martwego syna, policja orzeka samobójstwo, rodzicielka w totalnym szoku podejmuje intuicyjnie działania w kierunku wyjaśnienia i zrozumienia tego, co się tak naprawdę stało. Zdruzgotana docieka przyczyn, drąży, odkopuje przeszłość syna systematycznie, kawałek po kawałku. Zaczyna od porzucenia pracy archeologa, odszukuje byłego męża, wędruje z nim po świecie, docierają do Barcelony, gdzie odkrywają podwójne życie syna. Mąż tajemniczo znika, matka podąża kolejnym tropem do Afryki. Wraz z bohaterką zmieniamy co chwilę kontynenty, strefy czasowe i klimaty i wcale nie mamy wrażenia wspaniałości podróżowania, a jedynie mozół, trud i znój. Wszędzie jest źle, smutno, ciężko, bo nie ma już Henryka i Louise nadal nie wie, co się stało, a tym bardziej, dlaczego. W Afryce obraz sytuacji trochę się zaostrza, ale nadal pozostaje zamglony, niewyraźny. Pojawia się temat prostytucji, wykorzystywania, skrajnej biedy, różnic gospodarczych, jest też oczywiście AIDS. Taka afrykańska Puszka Pandory. Dodatkowo mamy eksperymenty na ludziach, nieuczciwe firmy farmaceutyczne, dziwne szczepionki, nieetyczne działania na masową skalę zawoalowane pomocą humanitarną i dobroczynnością. I wszyscy kłamią, zatajają, nie ujawniają. Mankell nie zgłębia żadnego z tematów, napomyka jedynie, sygnalizuje, prześlizguje się po nich. Książka się nie kończy a urywa, jakby w przypadkowym momencie. Jestem początkowo zdezorientowana. Ale akceptuję. Bo niby jaka forma i jakie zakończenie byłoby lepsze? Mankell powiedział, co chciał powiedzieć. Przekaz wyszedł, czytelnik przyswoi tyle ile zmieści w sobie, a pojemności mamy różne.

Henning Mankell
"Mózg Kennedy'ego"
(Kennedys hjärna)
rok wydania: 2005
wydanie polskie: 2013

czwartek, 1 sierpnia 2013

Åsa Larsson - "W ofierze Molochowi"



Åsa Larsson


Piąta z cyklu książka Åsy Larsson z prawniczką Rebeką Martinsson. Przeczytałam wszystkie, pochłonęłam. Ulubiona Larssonowa. Kiruna, pogranicze szwedzko-fińskie, chatka nad rzeką, psy swobodnie żyjące, o pięknych imionach. I sama Rebeka, trochę dziwna, inna, bardzo przystosowana i zarazem nieprzystosowana, żyjąca po swojemu, a nie tak jak "powinna". Podejmująca decyzje zgodne z własnym wewnętrznym drogowskazem, na co mają odwagę tylko nieliczni. Prawniczka porzuciła pracę w Sztokholmie i została prokuratorem w Kirunie.

W Till offer åt Molok zajmuje się dziwną sprawą. Giną członkowie jednej rodziny, od blisko stu lat. Przypadek czy celowe zaplanowane działanie? Kiedy zagrożenie sięga siedmioletniego chłopca niechcianego przez własną matkę, opiekę nad nim przejmuje przyjaciel Rebeki, Krister, policjant, przewodnik psów, poparzony i ze zdeformowaną twarzą. I zaczyna się plątanina uczuć i działań, złe siły podstępnie knują w ukryciu. Po książce biega zgraja rozbrykanych psów, przemykają się fińskie powiedzenia i zwroty, czasem pada śnieg, bohaterowie przyrządzają lokalne potrawy, idą do sauny. Szczególnie polecam fragment, kiedy Rebeka wraz z patologiem zażywają bimbru, uśmiałam się do łez!

Larssonowa wie o czym pisze, wychowała się w Kirunie, była też prawniczką. Ta wiedza to wartość dodana, czyta się momentami jak literaturę faktu albo pracę etnograficzną. A ja na każde fińskie słowo reaguję żywiołowo ;)


Gorąco polecam, choć wiem, że nie każdy skorzysta. Ale kto lubi Północ, niech sięga śmiało, niech.


Nie podoba mi się tylko jedno, okładka, dlatego tym razem BEZ. 

Fragment książki do posłuchania w oryginale.



Åsa Larsson 
"W ofierze Molochowi"
(Till offer åt Molok)
rok wydania: 2012
wydanie polskie: 2013

piątek, 26 lipca 2013

Åke Edwardson - "Najpiękniejszy kraj"




Wakacyjnie i pooperacyjnie wpadłam w ciąg szwedzko-fińsko-norwesko-islandzki, książkowy oczywiście, powieści z wątkiem kryminalnym. Przeważnie kontynuacje zaczętych wcześniej serii. W bibliotecznej kolejce ustawiłam się jeszcze przed szpitalem, więc po wyjściu, jak znalazł, zaczęły spływać kolejne tytuły, mniam. Przynajmniej tę strawę można jeść bez ograniczeń, czego nie mogę powiedzieć o żywności sensu stricto (pooperacyjna ograniczająca dietka). 


Na jedyne dwa tygodnie, bo duża kolejka, dostałam w ręce ósmy tom serii Edwardsona z Erikiem Winterem, napisany siedem lat temu, powstał już nawet film. Chyba oglądałam, ale dawno i zdążyłam na szczęście zapomnieć. Z czytaniem uwinęłam się w trzy dni, tylko albo aż. Jak to często bywa u Edwardsona, książka wyrasta ponad przeciętny kryminał, jest miejscami poetycka, filozoficzna, stanowczo można ją nazwać literatura piękną. I porusza ważne tematy. Tym razem problem Kurdów i w ogóle imigrantów w Szwecji.


Taksówkarz znajduje w środku nocy w sklepie 24h ciała trzech osób, imigrantów, przyjeżdża ekipa policyjna i Erik Winter ma kolejną zagwozdkę, kto i dlaczego był aż tak okrutny i bezwzględny. Przebija się przez bariery kulturowe, narodowościowe i językowe, próbuje zrozumieć, poskładać informacje, jak zwykle dopuszcza do głosu intuicję. I jak zwykle słucha swojego ukochanego jazzu. Winter ma już dosyć zbrodni, zła, zakłamania, wykonywana praca coraz bardziej go męczy, odbija się na zdrowiu i samopoczuciu. Ale wiedziony bezcenną intuicją rozwiązuje tajemnicę. W książce Edwardson próbuje zrozumieć sytuację imigranta, wczuć się w jego skomplikowaną sytuację, zrozumieć mechanizm który wypchnął go z ziemi przodków i przywiódł do Szwecji, jednego z ośmiu krajów arktycznych. Pokazuje północne dzielnice Göteborga zasiedlone przez 86 narodowości. Autor wkręca czytelnika bez reszty w swój sposób postrzegania świata, "wskakujemy" w jego oczy, w jego system przetwarzania danych, na trochę stajemy się Edwardsonem. Ciekawe to spojrzenie, bogate, różnorodne.

Małe déjà vu - tytuł powieści to fragment narodowego hymnu szwedzkiego, inny fragment niż w ostatnio opisywanej tutaj książce.

Jag hälsar dig, vänaste land uppå jord 
Pozdrawiam Cię, najpiękniejszy kraju na ziemi


Okładka, kurczę, przypomina mi tory kolejowe pod Santiago de Compostela :(


Åke Edwardson
"Najpiękniejszy kraj"
(Vänaste land)
rok wydania: 2006
wydanie polskie: 2013



wtorek, 23 lipca 2013

"wielbłądzi jazz"- osiedlowa jedność z kosmosem


"Kobiecy głos śpiewał melancholijną pieśń. Brzmiała niemal jak cichy płacz. Instrument wystukujący rytm jakby się oddalał. Był jak inny sposób myślenia. Dźwięk zdawał się odwracać, ulatywać w przeciwnym kierunku. Kołysał się w powietrzu, niespodziewanie pojawiał się z drugiej strony. Jakaś odmiana jazzu. Rozpoznał ten charakterystyczny dysonans i asymetrię. (...) Wielbłądzi jazz (...)".


"Jechali na Gråbovägen, a potem Bergsjövägen. Na wschodzie pokazała się góra Bergsjön* - rosła z każdą sekundą. Wbrew jej nazwie w okolicy nie było jeziora, ale góra - owszem. Cały płaskowyż pokrywały połacie lasu i betonu. Bergsjön wyglądało jak ogromna średniowieczna twierdza otoczona fosą - asfaltową Bergsjövägen. Niesamowite miejsce. Surrealistyczne. Obrazu dopełniały kosmiczne nazwy ulic: Stratosfärvägen, Nebulosagatan, Universumsgatan, Meteorgatan, Kometgatan.
Winter zaparkowal przy Rymdtorget**. No tak, tutaj wszystko - i ulice, i plac - stanowi jedność z kosmosem. Może dlatego, że tę część miasta zbudowano z myślą o przyszłości. Zbudowano ją z rozmachem. Może mieli się tutaj osiedlić mieszkańcy innych planet".

Bergsjön - (szw.) górskie jezioro
** Rymdtorget - Plac Kosmosu

Fragmenty pochodzą z książki "Najpiękniejszy kraj" (Vänaste land) Åke Edwardsona, 2006, wydanie polskie 2013, strony 20 i 104. Przełożyła Małgorzata Kłos.

niedziela, 14 lipca 2013

Liza Marklund - "Granice"




Tytuł oryginału "Du gamla, du fria" to tytuł i początek hymnu Szwecji. Narodowego, bo Szwecja ma dwa hymny, drugi królewski. Znaczy mniej więcej "O, dawna, o wolna".

"Granice" to JUŻ (!) dziewiąta część opowieści o perypetiach dziennikarki Anniki. Czyta się znakomicie, nie mogę wprost doczekać się tomu kolejnego. Skończyłam w nocy a od rana zrobiłam sobie powtórkę w skrócie. Rzadkość. Annika ma już 38 lat, wróciła z Waszyngtonu, gdzie przebywali całą rodziną trzy lata, dzieci podrosły a jej ukochany Thomas, któremu już dawno wybaczyła zdradę i wyprowadzkę do innej, wyjechał na konferencję do Kenii. Został tam porwany i prawdopodobnie wywieziony do Somalii. Annika zbiera kasę na okup i wraz z szefem Thomasa leci do Afryki ratować swojego niewiernego eks. Ten ch...robotek reniferowy poleciał do Kenii wyłącznie po...chrobotać z konferencyjną koleżanką. Lojalna i jeszcze trochę zafascynowana Thomasem Annika robi wszystko, by ojciec jej dzieci wrócił do domu cały i zdrowy. Ciągłe przebywanie z pomagającym jej Haleniusem odmienia dziennikarkę, uwalnia od fascynacji przystojniaczkiem Thomasem. Jimmy Halenius i Annika lecą do Afryki...


W tle historii uproszczony obraz sytuacji na kontynencie afrykańskim, jedynie momentami oddający drastyczne realia, choć całkiem dobrze ukazana sytuacja porwanych.


Doskonała lektura wakacyjna :)


Liza Marklund
"Granice"
(Du gamla, du fria)
rok wydania: 2011
wydanie polskie: 2013

poniedziałek, 18 marca 2013

Maj Sjöwall & Per Wahlöö - "Zamknięty pokoj"






Znowu zanurzamy się w szwedzkie wczesne lata siedemdziesiąte, znów północnoeuropejski dobrobyt. Serii część ósma.


W pokoju zamkniętym od wewnątrz znaleziono martwego człowieka. Zastrzelony. Oczywiste jest, że odebrał sobie życie, aż do czasu, kiedy okazuje się, że w pokoju nie ma żadnej broni. Martin Beck, po długiej rekonwalescencji, rozplątuje supełki i dociera do jedynego możliwego wyjaśnienia. W tle napad na bank, do którego podejrzany absolutnie się nie przyznaje. Następuje komedia omyłek i przypadków, nagromadzenie zbiegów okoliczności. Polecam gorąco i namiętnie scenę zajęcia przez policję pewnego mieszkania, z użyciem psa oraz gazu łzawiącego. Nie zrozumiem tych, którzy nie popłaczą się ze śmiechu. Ale po otarciu łez nadchodzi smutna refleksja...

Książka dobrze napisana, trzyma poziom całego cyklu, narracja nie męczy. Duet Maj i Per dokuczają rządowi, strukturom policyjnym, wytykają absurdy, pokazują szwedzki dom starców - niezbyt piękny wizerunek kraju raju.


Ale pojawia się promyczek radosny wśród tej ponurej rzeczywistości :) Umęczony zołzowatą małżonką rozwiedziony Martin Beck poznaje zwykłą fajną mądrą kobietę Rheę.



Maj Sjöwall & Per Wahlöö
Zamknięty pokój
(Det slutna rummet)
rok wydania: 1972
wydanie polskie:
1980 (tłum. Maria Olszańska)
2011 (tłum. Halina Thylwe)

Maj Sjöwall & Per Wahlöö - "Twardziel z Säffle"














"W ostatnich dziesięciu latach centrum Sztokholmu padło ofiarą gruntownych, radykalnych przeobrażeń. Całe kwartały zrównano z ziemią i zastąpiono innymi. Zmieniła się infrastruktura, system komunikacyjny coraz bardziej się rozrastał, nowe budowle zaspokajały wyłącznie eksploatatorskie zapędy właścicieli, którzy nie mieli żadnych ambicji kreowania osiedli przyjaznych ludziom. W sercu miasta nie zadowolono się wyburzeniem dziewięćdziesięciu procent zabudowy i unicestwieniem dotychczasowej sieci ulic - zniszczono także naturalną topografię terenu

Sztokholmczycy ze smutkiem i goryczą patrzyli na rozbiórkę funkcjonalnych, niezastąpionych starych czynszówek, które musiały ustąpić miejsca sterylnym biurowcom, a lokatorzy musieli się wynieść do odległych przedmieść sypialni. Ich urokliwe, tętniące życiem dzielnice, gdzie mieszkali i pracowali, obrócono w gruzy. Centrum stało się trudno przejezdnym, zgiełkliwym placem budowy, na którym powoli, acz nieubłaganie wyrastało nowe city: szerokie hałaśliwe arterie komunikacyjne, błyszczące fasady ze szkła i metalu, martwe betonowe płaszczyzny, chłód i pustka."

Gdzie wojny nie było, tam sami sobie stolice wyburzają...

Przenoszę się mimowolnie do Ratyzbony, w której spędziłam kiedyś uroczy dzień wędrując po zamkniętym dla ruchu ulicznego zabytkowym starutkim centrum miasta, niech żyją mądrzy decydenci jak najdłużej i oby ród ich nie wyginął.

"Twardziel z Säffle" to numer siedem cyklu. Pewnemu policjantowi zamknięto w celi żonę, Finkę, chorą na cukrzycę, sądząc, że jest pijana. Zmarła. Samotnemu ojcu odebrano córkę. Po latach skutkiem tamtych wydarzeń dochodzi do zemsty, a główny bohater Martin Beck zostaje ciężko ranny. Maj Sjöwall i Per Wahlöö coraz ostrzej krytykują państwo dobrobytu.

***
Znalazłam fajne długie słowo w przypisach - Medborgarrättsrörelsen (MRR), Szwedzki Ruch Praw Obywatelskich, powstały w 1974.


Maj Sjöwall & Per Wahlöö
Twardziel z Säffle
(Den vedervärdige mannen från Säffle)
rok wydania: 1971
wydanie polskie:
1976 (Człowiek z Säffle)
2011 (Twardziel z Säffle)

środa, 19 grudnia 2012

córka policjanta - Henning Mankell - "Nim nadejdzie mróz"





Jak dobrze znów czytać Mankella, niech żyje i pisze jak najdłużej.

Na początku mamy afrykańską masakrę z lat siedemdziesiątych, guru morduje blisko tysiąc wyznawców, ale jednemu udaje się zbiec. Przedostaje się do Stanów, potem Europy, wraca w rodzinne strony. I sam staje się guru swojej własnej sekty, zostaje "prawdziwym prorokiem". Jego córka Anna jest przyjaciółką z dzieciństwa Lindy Wallander, która odgrywa tym razem rolę głównej postaci książki, jej słynny tata jest w zasadzie w tle. Przyjaciółka pewnego dnia znika, więc Linda, świeżo po szkole policyjnej, tuż przed podjęciem pracy u boku ojca, tknięta złym przeczuciem, włamuje się do mieszkania przyjaciółki, przeszukuje każdy kąt, czyta pamiętnik, zabiera klucze do mieszkania i "pożycza sobie" auto Anny, by jej szukać. Przy okazji pomieszkuje sobie u niej. Oj, nieładnie, panienko, nieładnie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mnie ktoś się, tak na podstawie przeświadczenia, "wbił na chatę"...

W trakcie poszukiwań córka policjanta natknie się na dziwne osoby i dziwne zbiegi okoliczności, na przykład matkę Anny, Henriettę, kompozytorkę muzyki, której nikt nie słucha, gromadzącą przeciwne odgłosy, posiadającą na przykład bibliotekę płaczu czy westchnień. Spotyka też nauczyciela muzyki z demencją (jest fragment o Chopinie). W galerii postaci nietypowych znajduje się także  badaczka i obrończyni ścieżek i polnych dróg oraz pewien okresowy outsider, uprawiający cyklicznie celibat medialny, odcinając się od od zewnętrznego świata z jego chaosem informacyjnym bombardującym śmieciowymi newsami.

Fabuła staje się coraz bardziej pokręcona, Linda nie opiera się na faktach ale na intuicji, trudno jej, jako początkującej w zawodzie, przekonać do swoich racji kogokolwiek, a już najbardziej ojca. Ale w końcu wydarzenia potwierdzają trop, którym podąża Linda i udaje się powstrzymać szaleńców, choć zło się wymyka.

"Nim nadejdzie mróz" to jedno wielkie potępienie przemocy stosowanej w imię religijnego wyzwolenia. Mankell pokazuje tu mechanizm wykorzystania do niewłaściwych celów wiary, głębokiej autentycznej religijności, ufności w autorytet. Straszne, przerażające. Jak zwykle szwedzki pisarz porusza problemy największego kalibru. Książka mądra i potrzebna. Szkoda tylko, że znowu wydana z refleksem szachisty korespondencyjnego, DZIESIĘĆ lat po reszcie świata.

Mankell gdzieś do fabuły wplata drobne fragmenty o Larsie Gullinie, saksofoniście, jednym z największych muzyków jazzowych Szwecji. Plus.

Powieść napisana krótkimi, prostymi zdaniami, nawet surowymi, ale z doskonałym efektem, to taka stara sztuczka mankellowska :)

Choć Wallander widziany oczami córki jest inny niż ten nam znany z powieści o nim samym, to i tak dobrze znów o nim choć trochę poczytać :)


Henning Mankell
"Nim nadejdzie mróz"
(Innan frosten)
rok wydania: 2002
wydanie polskie: 2012

poniedziałek, 12 listopada 2012

"Fabrykantka aniołków" - Camilla Läckberg




Zrobiłam szwedzki "myk" ze wschodniej Gotlandii do zachodniej Fjällbacki i z książki Marysi Jungstedt przeskoczyłam do Kamilki Bestsellerowej Läckbergowej. Znowu zmiana "koleżanek". Choć  Eryka i Patrik, bohaterowie "Fabrykantki aniołków" i wcześniejszych siedmiu tomów serii, to sympatyczna para, nie wciągnęłam się w cykl bez opamiętania. Owszem, Camilla pisze bardzo sprawnie i całkiem sensownie "ogarnia" całość, co w dzisiejszych chaotycznych czasach należy do rzadkości. Ale jakoś dla mnie "za mało". Tylko historia, ciekawa, zajmująca, wciągająca, ale jakaś taka "łysa". To nie zarzut, to tylko ja nie do końca kompatybilna. Wzrastają moje wymagania, nieustająco.

Już na początku powieści dostajemy obuchem, kiedy uświadamiamy sobie, któż to taki owa "fabrykantka", brr. Wystarczy włączyć jakiekolwiek Wiadomości, i na pewno natkniemy się na wieści o naszej własnej rodzimej "fabrykantce". Makabra.

Znika rodzina, po anonimowym telefonie policjanci przybyli na miejsce znajdują roczną dziewczynkę. Sprawa nie zostaje wyjaśniona. Dziewczynka po latach wraca w miejsce zdarzenia i znów się dziać zaczyna dziwnie. Czyta się bardzo dobrze, napięcie wzrasta. Trochę głupi koniec. Najlepiej zacząć serię od początku, od "Księżniczki z lodu". Tak właśnie zrobiłam, czytałam każdą kolejną część tuż po wydaniu po polsku. Ręce mi się do kolejnego tomu nie trzęsą, ale na pewno znajdę "dwa wieczorki" i przeczytam bez odwlekania w czasie,  jak tylko się ukaże.

Camilla Läckberg
"Fabrykantka aniołków"
(Änglamakerskan)

piątek, 26 października 2012

"Podwójna cisza" Mari Jungstedt



"Podwójna cisza" (Den dubbla tystnaden) to siódma z cyklu i chyba najlepsza część historii z Andersem Knutasem. Akcja dzieje się, oprócz Gotlandii, na wyspach Fårö i Stora Karlsö. Na  Fårö wiele lat spędził Ingmar Bergman i właśnie w pobliżu jego domu rozgrywają się dziwne wydarzenia. Nowe wątki pojawiają się niemal do połowy książki. A potem powolutku zaczynają się ze sobą łączyć. Bohaterowie, trzy pary przyjaciół, wybierają się na przegląd filmów Bergmana.  Ktoś znika. Po jakimś czasie znowu ktoś znika, i jeszcze. Anders Knutas zastanawia się, co mogło się stać i czy należy rozpocząć poszukiwania? Główne postaci ciągle przemieszczają się promami pomiędzy Gotlandią,  Fårö i Stora Karlsö (zazdroszczę!). Doświadczony inspektor, z pomocą Karin Jacobsson, rozplątuje gmatwaninę, znajduje winną osobę. Schemat klasyczny, a jednak Marysia tak namotała, że dałam się wkręcić i zakończenie mnie zaskoczyło.

Ze względu na sporą dawkę informacji o Bergmanie i jego filmach, ale też i ze względu na sama akcję, tę akurat część serii mogę śmiało polecić, jako dość wciągający kryminał.


wtorek, 23 października 2012

"Upadły anioł" Mari Jungstedt



Szósta pozycja cyklu "Gotlandzkiego" Marysi ze Szwecji, "Upadły anioł" (Den mörka ängeln). Mimo najszczerszych chęci nie da się zbyt wiele na temat tej książki napisać. Akcja może być, napięcie rośnie, umiera organizator przyjęcia, trucizna w kieliszku. Okazuje się, że pan "kogoś miał", oprócz żony. Owa ona także zostaje otruta. Anders Knutas wraz z Karin Jacobsson szukają truciciela, ale, przede wszystkim, motywu. Dokopują się do nieciekawej przeszłości. W zasadzie książka jest o toksycznym rodzicielstwie i trudnych relacjach rodzinnych. Jest też o powierzaniu tajemnic i późniejszym ich "dźwiganiu" przez osobę "obdarowaną".

Mari rezygnuje z datowania rozdziałów, na szczęście, bo nadal ma problemy z chronologią i liczeniem. Może pisała "w biegu" i potem nie zdołała ogarnąć całości. Mimo mankamentów czyta się dobrze, w sumie.

wtorek, 16 października 2012

na szwedzkich wyspach - "Słodkie lato" Mari Jungstedt



Mari Jungstedt to kolejna szwedzka pisarka, w której twórczość zagłębiłam się do dna. Głęboko nie było. Ale i pewnie być nie miało. Mari napisała siedmioczęściowy cykl z akcją umiejscowioną na Gotlandii. Inspektorem policji i głównym bohaterem jest w nim Anders Knutas, jego prawą zaufaną ręką Karin Jacobsson, w ściganiu czarnych charakterów wspiera ich dziennikarz Johan Berg na śmierć zakochany w Emmie Winarve. Przebrnęłam przez "systkie siedem". (Przypomniał mi się stary dowcip - Jakie masz piękne zęby! - Systkie tsy?) Jakoś wybitnie wstrząśnięta ani ubogacona nie jestem. To co "wyniosłam" z całości to wstępna znajomość Gotlandii i okolic, geograficzna i troszkę historyczna, no i bakcyl zaciekawienia tematem, ochota na dowiedzenie się czegoś więcej o tym ponoć najpiękniejszym rejonie Szwecji.

Po kolei o książkach nie napiszę, początkowe części czytałam już jakiś czas temu a mam sklerozę i wiele nie pamiętam.

Ostatnio przeczytałam "Słodkie lato" (I denna ljuva sommartid), numer 5/7. Co do akcji, to ktoś, naturalnie, zostaje zamordowany, ktoś inny wylatuje w kamieniołomie w powietrze, zemsta nie umiera nigdy, policja dopada uciekinierów, (UWAGA! zdradzam treść!!!!) ale morderczyni zaczyna rodzić i policjantka w ramach solidarności matek rodzących pomaga jej i pozwala uciec. Tak właśnie. W sumie ciekawy problem moralny, ale przedstawiony w sposób mocno naciągany i byle jak.

Dziennikarz Johan próbuje uporać się z fochami ukochanej, a ja, szczerze mówiąc, mam dość kobiecych problemów z hormonami. Bo przecież on powinien w życiu głownie przejmować się tym "co ona czuje" i że on "za dużo czasu poświęca pracy" i w ogóle to ona "jeszcze nie jest gotowa", a on "nic nie rozumie". O święci Pańscy!

Dla niezainteresowanych Skandynawią, dla których opisy wysp nie są "wartością dodaną", tak jak są dla mnie, to książczyna jest raczej, sama w sobie, marna. Autorka ma na przykład problem z dzianiem się rzeczy w czasie, lekko gubi chronologię. Ale. Za to. Dowiedziałam się o istnieniu "bezludnej" wyspy Gotska Sandön (dwie godziny promem z Gotlandii), która jest rezerwatem przyrody i znajdują się na niej tylko domki dla turystów, których bagaże przewozi wyspowy TRAKTOR. Na kilkudniowy pobyt w domku lub pod namiotem pasjonaci dzikości muszą zabierać dużo zapasów, zwłaszcza jedzenie i picie, bo na wyspie króluje natura. Mari Jungstedt opisuje też Furillen, wysepkę połączoną z Gotlandią mostem. Aż sięgnęłam do mojego dwunastoletniego Pascala przewodnika, ale oprócz dość dobrze opisanej Gotlandii, nie ma w nim za dużo informacji o sąsiadujących pomniejszych skrawkach lądu.

Zdziwiło mnie trochę traktowanie Finów na równi z Polakami i mieszkańcami byłych republik nadbałtyckich, jako tych gorszych, przeważnie zatrudnianych na czarno.

Denerwują (mnie) używane w książce nazwiska: Knutas, Bovide, Winarve.

I wszyscy, jak to w Szwecji, non stop szamią ciasteczka i bułeczki cynamonowe, do kawy, oczywiście.

W miarę przewracania kolejnych kartek, kiedy już się całkiem pogodziłam, że to nie żadne arcydzieło, czytanie szło coraz lepiej. Ale żadnego gorącego polecania nie będzie.

I jeszcze - nauczyłam się nowego słowa, "sztauer" (robotnik portowy), co trochę później przydało mi się do akurat rozwiązywanej krzyżówki.

środa, 3 października 2012

"Dożywocie" Lizy Marklund




Czytelniczo przenoszę się z fińskiego Espoo, ze świata Marii Kallio wykreowanego przez Leenę Lehtolainen, do Sztokholmu i świata Anniki Bengtzon utworzonego w wyobraźni Lizy Marklund. Trochę szkoda "kolegowania się" z silną, stanowczą, wysportowaną, pewną siebie, znającą swoją wartość, przebojową Marysią z Finlandii. Teraz pora (przejściowa) na "nową koleżankę", Annikę, niepewną, kompletnie zagubioną, wiecznie drżącą. Nieustająco mam ochotę babką potrząsnąć i wrzasnąć, by się wreszcie pozbierała i nie dała tak po sobie wszystkim "jeździć". Mam wrażenie, że ona tak dłużej nie wytrzyma i się żywcem zamęczy. No bo ile czasu można tkwić na granicy wszelkiej wytrzymałości? Annice przydarza się tak ilość nieszczęść, że cierpliwość i sympatia czytelnika (choć z pewnością częściej czytelniczki) osiąga wartości krytyczne. Bo kiedy, na przykład płoną jej wszystkie dokumenty, to nie idzie tego zgłosić, nie bierze zaświadczenia, nie wszczyna procedury odnowienia kwitów, tylko awanturę w banku (wypłaćcie mi moje pieniądze, bo ich potrzebuję), i to nie w Pcimiu Górnym, gdzie wszyscy się znają, ale w wielkim anonimowym Sztokholmie. Pierwszy kopniak dla Anniki, nie powiem w co. No dobra, w kostkę. Kiedy kasjerka odmawia, Annika wpada we wściekłość, czytelnicy też, z modlitwą na ustach do świętego od książek (serio?, nie ma takiego?) o cierpliwość w znoszeniu humorów głównej bohaterki. Annika wojująca.

Z drugiej strony, to ludzie wokół niej są jacyś zdehumanizowani, obojętni, wrogo nastawieni, obcy. Albo autorkę poniosła wyobraźnia albo jest spora różnica między naszymi krajami. Nie wyobrażam sobie, by u nas mogłaby ją spotkać taka niechęć. Choć jeszcze z innej strony (ile tych stron właściwie jest?), Annika jest jak jeż, bez kija nie podchodź. I pojawia się odwieczny pytanie, co tak naprawdę jest skutkiem czego.

Zdaję sobie sprawę, że na świecie masa kobiet ma problemy annikopodobne, w różnym natężeniu i konfiguracji, na przykład "relacje z mamusią". Jeśli nie można z różnych powodów liczyć na własną matkę, podstawę wszelkich podstaw i opok, to w zasadzie nie za bardzo można wznieść swoje życie jako konstrukcję niezachwianą, stabilną. Tak właśnie jest z Anniką.

Głównym tematem napisanego w 2007 roku "Dożywocia" (Livstid) są właściwie problemy głównej bohaterki z resztą świata. Kobitka wrzeszczy, wścieka się, odrzuca wszystkich wokół siebie, z czytelnikami włącznie. Współczucie topnieje i kiedy prawie mamy ochotę wyrzucić książkę przez okno, Annika stopniowo przechodzi przez próg życia i wstępuje w nową jego fazę, zaczyna nowy etap, jakby trochę przejrzała na oczy, wydoroślała, dojrzała. Zaczyna patrzeć na ludzi wokół trochę innym wzrokiem, zaczyna dostrzegać relacje międzyludzkie i siebie jako ich aktywną współautorkę. A czytelnik oddycha z ulgą i odkłada powieść w miejsce jej właściwe.

"Dożywocie" to też wątek kryminalny, ktoś ginie, ktoś znika, ktoś zostaje skazany i nie wiadomo czy słusznie bo nie ma dowodów (no jak można skazać kogoś za zamordowanie osoby zaginionej?!), kilka osób słyszy wyrok, trwają prace "na górze" nad kwestią długości wyroków w Szwecji. Są też refleksje nad rolą i funkcją mediów we współczesnym skomputeryzowanym świecie, nad zastąpieniem treści aktualnością (Annika jest dziennikarką pracującą w redakcji gazety). Nieważne o jak nieistotnej błahostce się informuje, grunt, żeby to był NEWS.

Całość stanowczo zajmująca i bardzo ciekawa, pochłaniająca bez reszty, nie radzę zaczynać wieczorem.

Kolejne tomy napisane przez Lizę czytam regularnie w miarę pojawiania się w formie przetłumaczonej na język polski. TUTAJ o początku cyklu.

"Dożywocie" to trochę przewodnik po Sztokholmie, podobnie jak poprzednie części. Znów biorę mój prawdziwy książkowy przewodnik po szwedzkiej stolicy i wertuję przy okazji pojawiania się kolejnych miejsc. Proces czytelniczy wydłużony ale za to urozmaicony. Powieść zaczyna się w "Söder" i już wiem, że chodzi o "Södermalm". Większość "północnych" książek czytam obłożona mapami i przewodnikami, kilkoma, takie tam niegroźne "odchylenie". Mój starutki atlas geograficzny, dopóki nie wróciłam po latach do taśmowego rozwiązywania krzyżówek, pozostawał stale rozłożony na stronie Skandynawii.

Wkrótce trochę więcej o moich "północnych" lekturach.

czwartek, 23 sierpnia 2012

znowu czytam - Olle Lönnaeus - "Pokuta"





Na dobry początek i rozruch po dwumiesięcznej ponad przerwie - książka akurat. "Pokuta" (Det som ska sonas). Szwedzki autor Olle Lönnaeus. Nie powaliła na kolana, nie zachwyciła, a wciągnęła leciutko, ale na tyle, by nie porzucić. Porównanie do Stiega Larssona to nieporozumienie. Książka jest przeciętna, autor też. Budzi sympatię ale letnią. Nie jest to kryminał prosty jak budowa cepa, ale też nie jest jakąś perełką architektoniczną. Natknęłam się w bibliotece i zabrałam z ciekawości, nie żałuję ale też i za specjalnie nie polecam. Syn Polki, wychowywany przez szwedzkie małżeństwo na południu Szwecji w Tomelilla, wraca do miasteczka po 30 latach na prośbę policji. Przybranych rodziców ktoś zamordował, został spadek do podziału między przysposobionego i rodzonego syna. Przy okazji Konrad, bo tak na imię głównemu bohaterowi, postanawia dowiedzieć się, co się stało z jego biologiczną matką. I spotyka się po latach z przyjacielem z dzieciństwa. Jakoś takie to wszystko płytkie, w sumie materiał na jakieś opowiadanie, ale po co aż rozciągać taki drobiażdżek w powieść? Niby zahaczony został temat Szwedów stojących w czasie II wojny światowej po niewłaściwej stronie, ale to już Mankell w "Powrocie nauczyciela tańca" zrobił jak trzeba, a tu tylko jakaś próba nieudolna. W ogóle czytając Lönnaeusa tęskniłam do Mankella i do Larssona, wzorów niedoścignionych, póki co. 



czwartek, 19 stycznia 2012

Åke Edwardson - "Taniec z aniołem"




 



No nie można w tym kraju zacząć czytania serii od początku, chyba, że jest się poliglotą i to takim rozszerzonym. Marudzę i narzekam, ale z pewnością nie bez racji. No bo dlaczego serię dziesięciu powieści o Eriku Winterze zaczęto od przetłumaczenia części piątej, po jakimś czasie ukazały się trzy pierwsze, a wkrótce (koniec stycznia) ukaże się część czwarta, ale przecież nie pobiegnę do księgarni, muszę czekać na proces przetwórczy książki na produkt biblioteczny, a to potrwa :(

Początek cyklu, "Taniec z aniołem", poza nurtem głównego kryminalnego wątku, owionął mnie niczym podmuch pierwszego dnia lata. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego, ale bardzo silnie na mnie zadziałał, jakąś taką poezją, ulotnością tego co pomiędzy słowami. Po prostu, Edwardson ciekawym oraz interesującym pisarzem jest i to nie tylko od kryminałów, ma potencjał. Może to z powodu miejsc akcji, Londynu i Małego Londynu czyli Göteborga, może z powodu klimatu muzycznego, głównie jazzowego, a może przyczyną była osoba głównego bohatera? Jag vet inte. Życzyłabym sobie w każdym razie jak najszybszego dostępu do całości serii i chyba jednak szybciej będzie nauczyć się tego szwedzkiego. A może i nie, skoro nadal chodzę na kurs fińskiego. To znaczy mam kontynuować chodzenie od lutego.

Åke Edwardson
"Taniec z aniołem"
(Dans med en ängel)
rok wydania: 1997
wydanie polskie: 2010




poniedziałek, 5 grudnia 2011

Stieg - konsekwencje niewłaściwego wyboru prezentu urodzinowego



  


Eva Gabrielsson i Stieg Larsson to znajomość trzydziestodwuletnia. Eva dwa razy odchodziła od Stiega. "Żyli" wspólnie około trzydziestu lat. Po śmierci Larssona została z mieszkaniem nabytym na spółkę i ze wspomnieniami. No i z ubezpieczeniem na życie. Miliony po złożonym do wydawnictwa rękopisie "Millennium" odziedziczył ojciec Siega i jego brat. Stieg napisał, złożył i wdrapawszy się na siódme piętro (winda była zepsuta) zszedł był na zawał. Eva chciała mu na nadchodzące 50 urodziny ufundować wspólnie z rodzeństwem pakiet badań lekarskich, ale ostatecznie wręczyli mu dvd. Eva ma żal i pretensję. Głęboki, zapiekły żal, na pograniczu nienawiści. Do wszystkich "nieprzyjaciół". Dlatego napisała to wspomnienie o wspólnym życiu. Bo nadal próbuje odzyskać część należnego jej wynagrodzenia za dzieło życia Stiega.

Mały Larsson wychowywał się z dziadkami w drewnianej chacie pod lasem. "Mieli jeden pokój i kuchnię, nie było tam ani wody ani elektryczności, ani toalety (...). Cały system ogrzewania stanowiła opalana drewnem kuchnia (...). Zimą temperatura na dworze spadała nawet do -37 stopni Celsjusza, a w ciągu dnia światło pojawiało się najwyżej na pół godziny. W takie dni Stieg wędrował do szkoły na nartach biegowych i przy blasku księżyca." Po śmierci dziadka wyrwany brutalnie z łona natury i ciepła kochającej się, zżytej rodziny zamieszkał w mieście z rodzicami. Obcymi w sumie rodzicami. Miasto też było obce. Trudne przejście. Rozumiem trochę jego trudności z przystosowaniem się. Wychowywałam się nie na wsi co prawda, ale w podmiejskich warunkach, każdego roku dzieciństwa przez kilka miesięcy nie schodziłam niemal z drzew rosnących w sadzie :) Dziczałam sobie do czasu wyprowadzki do "osiedla w mieście". Koszmar, nie przystosowałam się w pełni do teraz.

Nie rozumiem, dlaczego we współautorstwo książki została wplątana jakaś Francuzka i musiałam wspomnienia Szwedki o życiu w Szwecji ze Szwedem czytać w tłumaczeniu z francuskiego. Przecież Eva sama jest osobą piszącą, wspomina nawet o swoim dużym wkładzie do powieści Larssona: "Czysty przypadek sprawił, że to Stieg, a nie ja, wykorzystał wszystkie te elementy tworząc z nich literaturę". W miarę czytania coraz więcej mnie denerwowało, coraz mniej mi się podobał sposób w jaki Eva opisywała życie ze Stiegiem. Wspomnienia są niespójne, chaotyczne, niektóre wydarzenia są opisywane dwukrotnie, brak ciągłości, nic z niczego się nie wywodzi, nic z niczego nie wynika. Logika wydarzeń jest jakby pozorna. Moim zdaniem książka jest nie do końca wiarygodna, odnoszę wrażenie, że została napisana, by coś udowodnić. Czułam lekkie zażenowanie. Zamurowało mnie przy rytuale nio, mściwym przeklinaniu "wrogów". Nie podobają mi się też sprzeczności w tekście. W jednym miejscu na przykład pisze, że bardzo rzadko żeglowali, w innym miejscu następują opisy licznych wielodniowych wypraw żeglarskich, na łodzi własnej lub wynajętej, odbywanych regularnie co roku. Wyprawy odbywali na jesieni, bo poza sezonem jest taniej, później Eva pisze, że jak zawsze w sierpniu. Według Evy byli ze Stiegiem niezbyt zamożni, na nic nigdy nie mieli czasu, bo pracowali, nie mieli na życie. Ale regularnie wynajmowali domki letnie na wysepkach, kupili dużą łódź, bardzo często bywali w Londynie, odwiedzili Grenadę (Karaiby) no i kupili mieszkanie. Zawsze mnie zadziwia skandynawskie rozumienie ubóstwa. Stieg pół roku ciężko pracował w tartaku by zarobić na półroczną podróż do Afryki. Znowu mam wizję przełożenia sytuacji na polskie warunki - na co można odłożyć u nas po półrocznej harówce w tartaku? 

Czwarta część Millennium. Jasne, że chciałabym przeczytać. Tyle, że jest niedokończona i nie wiadomo gdzie w ogóle się znajduje. Eva opisała treść tego czwartego tomu, co jest absolutnym idiotyzmem, tego się po prostu nie robi!

Kiedyś na szczęście obejrzałam "Rashomona" Kurosawy i jakoś tak wynurzenia Evy brzmią mi jak fałszywe zeznanie przed sędzią na rozprawie. Może się czepiam, ale jakoś to wszystko się kupy nie trzyma. Męczyłam się czytając tę książkę, z kąta w którym się zaszyłam z lekturką weekendową co chwilę rozlegały się jęki i okrzyki zniechęcenia. Biografię Larssona pozostaje chyba odczytać z jego trzech wydanych powieści, patrząc poza słowa. Bo "zeznania" strony pokrzywdzonej przy podziale spadku niestety nie są dla mnie zbyt wiarygodne. Bije z nich zła energia. W przeciwieństwie do samej "trylogii" autorstwa, co jest dla mnie po ostatniej lekturze tym bardziej oczywiste, samego i wyłącznie Stiega.


MILLENNIUM, STIEG I JA
Eva GabrielssonMarie-Francoise Colombani

tytuł oryginału: MILLENNIUM, STIEG ET MOI 
tłumaczenie: Krystyna Szeżyńska - Maćkowiak
liczba stron: 200
data wydania: marzec 2011