.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Henning Mankell. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Henning Mankell. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 11 marca 2014

"Włoskie buty" - Henning Mankell



Uwielbiam czytać Mankella. Wszystko. "Włoskie buty" też już polubiłam. Uwaga. Zdradzam treść. Główny bohater, Frederick, lat 66, odciął się od życia i zaszył na wyspie. Kiedyś popełnił błąd lekarski, jeszcze wcześniej, powodowany niezidentyfikowaną siłą, zostawił kobietę którą kochał. Teraz, kompletnie wyłączony, nie chce albo nie potrafi wyrwać się z samotni, biernie egzystuje w towarzystwie mrowiska w salonie, psa, kota, sporadycznie widując się z listonoszem. Coś się wydarza. Odwiedza go Harriet, lat 69, kobieta, którą lata temu porzucił znikając bez wyjaśnienia. Harriet ledwo funkcjonuje, przemieszcza się o balkoniku. Choruje, pozostało jej niewiele czasu. Nieinwazyjnie acz skutecznie wyrywa byłego chłopaka z jego wyspowej wegetacji, ładują się w auto i wyruszają na wyprawę do czarującego leśnego jeziorka. Po drodze odwiedzają Louise, lat 37, mieszkającą w leśnej głuszy aktywistkę. Kobieta okazuje się być córką Fredricka i Harriet. Podejmuje rodziców w swojej malutkiej przyczepie. Zamawia dla nowo poznanego ojca buty u włoskiego szewca. Wydarzają się kolejne sytuacje, toczą się rozmowy, czasem słychać krzyk, czasem Harriet ma "zjazd", bohaterowie przemieszczają się, lądują ostatecznie z powrotem na wyspie, jednak w zupełnie zmienionej wydarzeniami konfiguracji.

Książka jest właściwie o różnych sposobach radzenia sobie z nieradzeniem, z naporem życia na jednostkę. Jest też o śmierci (umiera człowiek, pies, kot). Jest o smole i Caravaggiu, o leśnym jeziorku i sztuce tworzenia obuwia. Jest o poplątanych ścieżkach ludzkich reakcji w złożonych sytuacjach. Jest o ucieczkach i powrotach. O dochodzeniu do porozumienia z sobą samym poprzez wymuszone współuczestniczenie w życiu innych. O impulsie, który, wychodzi na to, powinien przyjść z zewnątrz.

Znikam czytając Mankella. Jakby poumieszczał w tekście jakieś zapadnie czy guziczki aktywujące przeniesienie do nieistniejących miejsc. (Jak między Cortazara: "Owa godzina, która może zaistnieć poza wszelkimi zegarami, dziura w sieci czasu, ów sposób bycia między, nie ponad ani poza, a między, owa godzina-otwór, do której się dochodzi od zawietrznej innych godzin, nieogarnionego życia pełnego godzin ważnych i nieważnych, pełnego czasu na wszystko, wszystkiego w swoim czasie"). Czytam u Mankella o smole - i znikam. Czytam o północnych lasach, wysepkach na skutym lodem Bałtyku, o spacerach po zamarzniętym morzu, o spacerach po zamarzniętym jeziorze, o Zatoce Fińskiej - i można mnie wołać i szukać, a mnie nie ma.

"- Zwyczajni ludzie nie istnieją - odparła Louise. - To politycy chcą, żebyśmy wierzyli w taki obraz świata. Zależy im na tym, żebyśmy myśleli, iż stanowimy cząstkę jednakowej masy i nie domagali się prawa  do bycia takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Strasznie dużo się mówi o normie, której tak naprawdę nie ma." (str. 155)

Henning Mankell
"Włoskie buty"
(Italienska skor)
rok wydania: 2006
wydanie polskie: 2013

sobota, 23 listopada 2013

"Mózg Kennedy'ego" - Henning Mankell


Prezydenta JFK nie ma już od półwiecza, ale mówi się o nim i pisze chyba częściej niż o Lennonie i Presley'u razem wziętych. Nawet Mankell pokusił się o zahaczenie tematu. Nie tyle Kennedy'ego, co jego autentycznie zaginionego mózgu. Przeczytałam "Kennedys hjärna" poganiana, że kolejka, że nowość (na polskim rynku, na świecie od ośmiu lat), w sierpniu to było i pamiętam, że nie czytało się tej pozycji tak dobrze, jak wcześniejszych powieści, które wszyściutkie, co do jednej (oprócz serii o Joelu i Comédia infantil) przeczytałam w pędzie z błyskiem w oku i co najmniej umiarkowaną radością. "Mózgu" nie czytałam z błyskiem, bardziej z grymasem.

"Mózg Kennedy'ego" to podążanie za wewnętrznym chaosem. Rejestracja nieuporządkowanego fragmentu dziejącej się rzeczywistości na przestrzeni pewnego wycinka czasu. Matka znajduje martwego syna, policja orzeka samobójstwo, rodzicielka w totalnym szoku podejmuje intuicyjnie działania w kierunku wyjaśnienia i zrozumienia tego, co się tak naprawdę stało. Zdruzgotana docieka przyczyn, drąży, odkopuje przeszłość syna systematycznie, kawałek po kawałku. Zaczyna od porzucenia pracy archeologa, odszukuje byłego męża, wędruje z nim po świecie, docierają do Barcelony, gdzie odkrywają podwójne życie syna. Mąż tajemniczo znika, matka podąża kolejnym tropem do Afryki. Wraz z bohaterką zmieniamy co chwilę kontynenty, strefy czasowe i klimaty i wcale nie mamy wrażenia wspaniałości podróżowania, a jedynie mozół, trud i znój. Wszędzie jest źle, smutno, ciężko, bo nie ma już Henryka i Louise nadal nie wie, co się stało, a tym bardziej, dlaczego. W Afryce obraz sytuacji trochę się zaostrza, ale nadal pozostaje zamglony, niewyraźny. Pojawia się temat prostytucji, wykorzystywania, skrajnej biedy, różnic gospodarczych, jest też oczywiście AIDS. Taka afrykańska Puszka Pandory. Dodatkowo mamy eksperymenty na ludziach, nieuczciwe firmy farmaceutyczne, dziwne szczepionki, nieetyczne działania na masową skalę zawoalowane pomocą humanitarną i dobroczynnością. I wszyscy kłamią, zatajają, nie ujawniają. Mankell nie zgłębia żadnego z tematów, napomyka jedynie, sygnalizuje, prześlizguje się po nich. Książka się nie kończy a urywa, jakby w przypadkowym momencie. Jestem początkowo zdezorientowana. Ale akceptuję. Bo niby jaka forma i jakie zakończenie byłoby lepsze? Mankell powiedział, co chciał powiedzieć. Przekaz wyszedł, czytelnik przyswoi tyle ile zmieści w sobie, a pojemności mamy różne.

Henning Mankell
"Mózg Kennedy'ego"
(Kennedys hjärna)
rok wydania: 2005
wydanie polskie: 2013

środa, 19 grudnia 2012

córka policjanta - Henning Mankell - "Nim nadejdzie mróz"





Jak dobrze znów czytać Mankella, niech żyje i pisze jak najdłużej.

Na początku mamy afrykańską masakrę z lat siedemdziesiątych, guru morduje blisko tysiąc wyznawców, ale jednemu udaje się zbiec. Przedostaje się do Stanów, potem Europy, wraca w rodzinne strony. I sam staje się guru swojej własnej sekty, zostaje "prawdziwym prorokiem". Jego córka Anna jest przyjaciółką z dzieciństwa Lindy Wallander, która odgrywa tym razem rolę głównej postaci książki, jej słynny tata jest w zasadzie w tle. Przyjaciółka pewnego dnia znika, więc Linda, świeżo po szkole policyjnej, tuż przed podjęciem pracy u boku ojca, tknięta złym przeczuciem, włamuje się do mieszkania przyjaciółki, przeszukuje każdy kąt, czyta pamiętnik, zabiera klucze do mieszkania i "pożycza sobie" auto Anny, by jej szukać. Przy okazji pomieszkuje sobie u niej. Oj, nieładnie, panienko, nieładnie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mnie ktoś się, tak na podstawie przeświadczenia, "wbił na chatę"...

W trakcie poszukiwań córka policjanta natknie się na dziwne osoby i dziwne zbiegi okoliczności, na przykład matkę Anny, Henriettę, kompozytorkę muzyki, której nikt nie słucha, gromadzącą przeciwne odgłosy, posiadającą na przykład bibliotekę płaczu czy westchnień. Spotyka też nauczyciela muzyki z demencją (jest fragment o Chopinie). W galerii postaci nietypowych znajduje się także  badaczka i obrończyni ścieżek i polnych dróg oraz pewien okresowy outsider, uprawiający cyklicznie celibat medialny, odcinając się od od zewnętrznego świata z jego chaosem informacyjnym bombardującym śmieciowymi newsami.

Fabuła staje się coraz bardziej pokręcona, Linda nie opiera się na faktach ale na intuicji, trudno jej, jako początkującej w zawodzie, przekonać do swoich racji kogokolwiek, a już najbardziej ojca. Ale w końcu wydarzenia potwierdzają trop, którym podąża Linda i udaje się powstrzymać szaleńców, choć zło się wymyka.

"Nim nadejdzie mróz" to jedno wielkie potępienie przemocy stosowanej w imię religijnego wyzwolenia. Mankell pokazuje tu mechanizm wykorzystania do niewłaściwych celów wiary, głębokiej autentycznej religijności, ufności w autorytet. Straszne, przerażające. Jak zwykle szwedzki pisarz porusza problemy największego kalibru. Książka mądra i potrzebna. Szkoda tylko, że znowu wydana z refleksem szachisty korespondencyjnego, DZIESIĘĆ lat po reszcie świata.

Mankell gdzieś do fabuły wplata drobne fragmenty o Larsie Gullinie, saksofoniście, jednym z największych muzyków jazzowych Szwecji. Plus.

Powieść napisana krótkimi, prostymi zdaniami, nawet surowymi, ale z doskonałym efektem, to taka stara sztuczka mankellowska :)

Choć Wallander widziany oczami córki jest inny niż ten nam znany z powieści o nim samym, to i tak dobrze znów o nim choć trochę poczytać :)


Henning Mankell
"Nim nadejdzie mróz"
(Innan frosten)
rok wydania: 2002
wydanie polskie: 2012

poniedziałek, 15 października 2012

wkurzam się


Czekam na książkę. Na "nowego" Mankella. "Nim nadejdzie mróz" (Innan frosten). Książka w oryginale ukazała się w Szwecji w 2002 roku. W naszym kraju-raju ukazała się, %%%&&&***###..., w 2012 roku. Faktycznie, ze świecą szukać tłumacza szwedzko-polskiego, rozumiem problem i współczuję wydawcom. Czekam na pozycję biblioteczną od lipca, w kilku bibliotekach tkwię w kolejce jak za komuny, ale przecież Mankella trzeba przetrzymać minimum ze trzy miesiące, bo po co czytać książkę w góra dwa dni, skoro można sobie przyjemność rozciągnąć w czasie, nasycić oczy widokiem, przy okazji marmoladą usmarować, poczuć potęgę posiadania, choć przez krótki czas.


To jeszcze nic. Ale kino nadaje już film brytyjski nakręcony na podstawie tej książki. Oni jakoś nie mieli problemu ze znalezieniem tłumacza, wydaniem, przerobieniem na scenariusz i nakręceniem i wyprodukowaniem. Wiecie co, bolą mnie takie rzeczy jak siarczysty policzek.

No dobra, ma ktoś pożyczyć na dwa dni?


środa, 28 lipca 2010

zaczęło sie od Wallandera



  

Zapora (Brandvägg) – Henning Mankell




A na początku był Mankell :)


Najpierw książeczki firmowane przez „Politykę” (chwała „Im” za to!), potem „Chińczyk”. No i rozgłos wokół trylogii Larssona - zostałam kupiona, przepadłam na amen w otchłani współczesnych powieści skandynawskich z wątkiem policyjno-kryminalnym. Ostatnio natknęłam się w bibliotece na „Zaporę”, nieczytaną jeszcze kolejną część z cyklu o komisarzu Wallanderze – zgarnęłam pazernie i chyłkiem ze zdobyczą za pazuchą umknęłam do przytulnego domowego kącika. Punktem wyjścia akcji są nie tyle wydarzenia (zabójstwo taksówkarza), co niemożność przyjęcia przez Wallandera do wiadomości i świadomości faktu popełnienia wyrachowanego mordu przez dwie nastolatki, dla niewielkiej korzyści finansowej, bez cienia wyrzutów sumienia, niewiara w nieumotywowane zabójstwo z zimną krwią. Dociekamy wraz z prowadzącym dochodzenie, co jest ważne, a co nas zwodzi na boczne ślepe tory. Przekopujemy się przez fakty stopniowo sobie uświadamiejąc wielowarstwowośc i złożoność materii prowadzonego śledztwa. W efekcie podjętych przez ekipę policji z Ystad działań oraz dzięki intuicji Wallandera podpowiadającej mu współpracę z nastoletnim hakerem, grupa fanatyków pragnących zburzyć porządek tego świata zostaje powstrzymana. Mankell w „Zaporze”, napisanej w 1998 roku, przewiduje schyłek dochodzeń opartych na dotychczasowych tradycyjnych szwedzkich metodach policyjnych, widzi konieczność pilnego otwarcia się na nowe technologie komunikacyjne, satelity, Internet. Książka została napisana pod zwrotnikowym słońcem, w Mozambiku, w treści także obejmuje wątek południowoafrykański. Mankell pisze krótkimi zdaniami. Taki jasny zwięzły przekaz treści czyta się doskonale. Jako dodatek do akcji otrzymujemy rozterki samotnego, rozwiedzionego pięćdziesięcioletniego policjana poszukującego kobiecego ciepła. Jego świat kręci się wokół pracy, sprawy oraz potrzeby osobiste spychane są na margines życia jako te mniej istotne. Psujący się samochód, dziurawy but, pożyczona kurtka, to wszystko są detale. Z absolutnej nieregularności w funkcjonowaniu Wallandera wyłania się w pewnym momencie porządek w chaosie, wszystko się prostuje i wyjaśnia, wskakuje na swoje miejsce. Wyjaśnia sie to, co na początku wydawało się niemożliwe, nieogarnione. Mankell spisuje przepływ myśli przez umysł komisarza i czuję się TROCHĘ  tak, jakbym czytała Joyce’a.

"Zaporę" tłumaczono na polski 10 lat... Ukazała się u nas dopiero w 2008 roku. Pozostała jeszcze jedna nieprzetłumaczona na język polski powieść kończąca cykl o komisarzu z Ystad, "Den orolige mannen", napisana w zeszłym roku. Czekam, powiedzmy, że cierpliwie. Czekanie umilają mi 3 nieprzeczytane jeszcze powieści Mankella oczekujące pod ręką na swoją kolej.

Z internetowej strony wydawnictwa WAB dowiedziałam się o obecności Mankella na jednym ze statków z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy, zatrzymanych przez Izrael. Być może w oparciu o to wydarzenie narodzi się kolejna powieść... Nie można Mankellowi odmówić wielkiego czynnego zaangażowania w sprawy społeczne, zdaje się, że współcześni Szwedzi właśnie tacy są, mocno zaangażowani.


środa, 20 stycznia 2010

codzienność


Trzeci czy czwarty dzień z kolei usiłuję dokończyć czytanie Chińczyka Mankella. Liczyłam na porządny szwedzki kryminał, a tu niespodzianka. Brnę przez współczesną zmuszającą do myślenia powieść. Wydeptuję mimowolnie niezliczone ścieżki myślowe, przemierzam kulę ziemską wraz z bohaterką. Byłam w Pekinie, gdzie Szwedka marzła niczym ja w Szkocji ( :) ), w Zimbabwe, Mozambiku, Londynie, Kopenhadze... O ludzie, ależ mnie po świecie przeciągnęło, co prawda, nie dosłownie, ale mam tak bujną wyobraźnię, że prawie. Zostało mi pięć stron do końca. Polecam, warto.

Co poza Chińczykiem? Ciepłe posiłki i obiadki domowe. Wojna wypowiedziana stojącym wszędzie kartonom, to już półtora roku, może się jednak coś da z tym zrobić, jakimś cudem... A, i Ukasz oznajmił, że rzuca szkołę, jak skończy 18 lat. Codzienność.

Pierwszy raz w życiu widziałam, u koleżanki, jamnika, który przykrywał się na noc kołderką. Otulony i śpiący wyglądał jak z bajki dla dzieci, w której zwierzęta maja ludzkie cechy. Szkoda, że nie zrobiłam mu zdjęcia. U koleżanki też zobaczyłam, jak wygląda nastolatek uśmiechnięty i zadowolony z życia, byłam w szoku. Ja mam teraz w domu okres burzy i naporu. Jest ciężko. Myślę, że się jakoś w bólach ułoży, ale jeszcze muszę to jakoś PRZETRWAĆ.

Kilka spraw URZĘDOWYCH, które usiłuję jakoś zamknąć, mimo mojej niespotykanej alergii na urzędy i urzędników, dopełniają słodkiego obrazka kobiety chwilowo niepracującej.

Od początku roku zabieram się do rozebrania choinki, ale ta, jak zaczarowana, zahibernowana, zmutowana, zmodyfikowana - NIE SYPIE SIĘ. Niepojęte. Tym bardziej, że w zeszłym roku w tym samym miejscu i czasie, w takich samych warunkach ostał się sam suchy badyl.

A może by tak do Haiti wyjechać?