.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

poniedziałek, 31 grudnia 2012

sprawy bieżące




Mój paszport kilka dni temu stracił ważność. Trzeba będzie udać się z wizytą do administracji miejskiej, dobrze, że przepisy się zmieniły i nie będę musiała jechać kilka godzin do "miejsca właściwego". Oprócz tego czekają mnie odwiedziny w jeszcze dwu urzędach. Mam alergię na urzędników. Poważne schorzenie. Ciekawe, jakie się tym razem objawią objawy. A może już się odczuliłam, na głowie coraz więcej siwych włosów, zwiastunów, podobno, mądrości. Czy już mam wystarczająco dużo lat, by alergia minęła? I czy to w ogóle od wieku zależy. Dystansu nabiera się z upływem czasu, więc pewnie tak.

Wybrałam się, z konieczności, do galerii handlowej, po słuchawki z mikrofonem, dotychczasowe zeszły były z tego świata przez zużycie materiału. Ukasz zrobił rozpoznanie w Sieci. Doprecyzowałam je. Jadę. W sklepie sprzedawca pokazuje "wszystko co jest", ceny 200+, 300+. I tylko to? TAK. Niczego tańszego? NIE. Na pewno? TAK. A na Waszej stronie internetowej jest większy wybór. No to powinna Pani złożyć zamówienie przez Internet i przyjechać po odbiór. A teraz mogę złożyć takie zamówienie? TAK, ale będzie drożej. Uparta jestem, drążę temat. Ale na Waszej stronie internetowej jest informacja, że w TYM SKLEPIE AKTUALNIE znajdują się słuchawki z mikrofonem za 39,90, sztuk pięć. A, TE... Minutę później wychodzę z nówka słuchaweczkami i radością w oczach.

Kilka godzin później, 1.15 w nocy. Ukasz snuje się w moją stronę z nówka słuchaweczkami, oczy mu się błyszczą, wkłada mi te słuchawki na strasznie długim kablu i słyszę, już prawie przez sen:


"I am sitting in the morning
At the diner on the corner
I am waiting at the counter
For the man to pour the coffee"


Fajnie, dawno nie słyszałam, ale teraz będzie mi się pałętało do świtu albo i dłużej pod czaszką. Będę nucić zamiast czytać. Będę nucić, zamiast spać. Ale to i tak lepsza dobranocka od poprzedniej. Była 2.00 w nocy, poszliśmy dopiero co do łóżek, cisza, choinka już wyłączona i nagle Zulus z góry zaczyna szorować, papierem ściernym albo szczotką ryżową, parkiet, akurat nad moją głową. O BASTA LA.


niedziela, 30 grudnia 2012

dziwna choinka


W Wigilię, kiedy o siódmej rano poszłam po chlebek na świąteczne dni i po gazetę dla sąsiadki, odkryłam, dzięki topniejącym gwałtownie śniegom, że przeciekają moje ukochane uniwersalne buty. Minus kilkanaście stopni zamieniło się w zero. Dobrze, że zdążyłam nacieszyć się mrozem przez te kilka godzin przedreptanych w najzimniejsze grudniowe dni, no aż sama buzia uśmiechała się z radości. Bardzo lubię duże mrozy. Pod warunkiem, że wracam z nich do cieplutkiego pomieszczenia.

Resztę wigilijnego poranka spędziłam na podłodze w łazience. Podjęłam próbę ponaprawiania przeciekającej pralki. Może to filtr. Odkręciłam, popatrzyłam (wzrok, który naprawia) i przykręciłam mocno obcęgami. Może tylko chodziło o niedokręcony filtr. Nastawiam pranie. Nie cieknie. Hura. Ostatnie pół godziny. Cieknie, mało powiedziane, rzeka płynie. Szmatki, szybko, stare prześcieradło. I tak pół godziny minęło na zbieraniu wody. I po paznokciach. Jestem trochę zła. Gdzie ten świąteczny nastrój? Idę odebrać zmówione uszka. Sernik jest, ale zamiast makowca wracam z piernikiem, coś się komuś pomyliło. Siekam sałatkę. No to jeszcze tylko nie ma choinki. Dzień wcześniej pojechałam nawet obejrzeć jakie i za ile, ale zapomniałam o środku płatniczym i nie chciało mi się już kursować dwa razy, a może w tym roku bez? Jednak jadę, bida z nędzą, nie ma ładnych małych choinek, same monstrualne. Widzę taką dziwną małą kupkę nieszczęścia, pięć gałęzi na krzyż, ścięty czubek jakiegoś wielkoluda choinkowego. Jodła. Pytam o cenę. "Pani sobie weźmie". No to sobie biorę, coraz bardziej zachwycona. Ależ ona nietypowa, śliczna. I nie trzeba się kłopotać, jak oprawić, akurat zmieści się w mój stojak. Ukasz patrzy na nią podejrzliwie. Wyjmuję ozdoby i lampki. Ukasz ubiera. Ładnie. Stawiam na biurko. Zapalamy. Ale super. Jeszcze tylko wszystko zagrzać i na stół. I już siadamy, razem, przy choince. 


piątek, 21 grudnia 2012

relacja z mojego skromnego "końca świata"


Obudziłam się jeszcze przez sen, taką świadomością częściową. Nie otwierając oczu zarejestrowałam, że zaczęły jeździć tramwaje, ruszyła pobliska budowa, rozpoczął się kolejny zwykły dzień. Uniosłam fragment powieki, ciemno, ale to normalne o tak wczesnej porze. Znaczy się wszystko hula, końca świata nietu. No to sobie wygenerowałam "zastępstwo", widocznie jakiś odzew na pobudzone ogólnoświatowym wieszczeniem zapotrzebowanie mózgu. Usnęłam i przyśniło mi się, że jest dzisiaj i że wszyscy się śmieją, że nic się nie dzieje, a miał być przecież ten koniec. I nagle osoby wokół zapadają w jakiś dziwny paraliż, zastygają, ja też. Mam świadomość, chcę się ruszyć, wstać, iść, mówić, komunikować, skomentować to co się dzieje - i nie mogę. Próbuję pokonać to zastygnięcie, tę niemożność, staram się ze wszystkich sił, i w końcu się udaje, nie wiem tylko czy przemogłam to coś czy bodziec ustał. Wychodzę na zewnątrz i widzę świat w dziwnej rozdzielczości, jak z ekranu, który śnieży. Dociera do mnie, że się dzieje coś niesamowitego, że wieszczenia jakoś zaczęły się przecież realizować. Jakiś typ sieje zniszczenie, nie siłą fizyczną tylko jakąś "mocą". Próbuję odeprzeć jego oddziaływanie także używając "mocy". Okazuje się, że niewprawnie, ale potrafię się "nią" posługiwać. Sen się kończy tak ni w pięć ni w dziewięć, mózg się trochę pobawił, ale znudził się szybko głupiutką zabawką i ją porzucił. Obudziłam się. Wir działań przedświątecznych mnie pochłonął, choć mój wir nie jest typowy. Na przykład ktoś po prostu bierze odkurzacz i odkurza, a ja rozpoczynam pielgrzymkę po punktach agd w poszukiwaniu pasujących do mojego ciut nie zabytku worków. Ktoś wkłada pranie do pralki i sobie idzie, ja wkładam pranie do pralki i waruję ze szmatkami w pogotowiu, bo akurat pralka zaczęła przeciekać na maksa i muszę chronić parkiet w przedpokoju przed kompletnym zniszczeniem. Ktoś uciera mak, lepi uszka, wypieka, pichci. Ja zamawiam uszka i makowiec, do odbioru tuż przed kolacją wigilijną, nie mam lodówki, nie mam zamrażarki, nie mam sprawnego piekarnika, blachy do pieczenia. Ani ochoty na przesiadywanie w kuchni, której też zresztą nie mam, taka niewielka wnęka w pokoju, nijak na przybytek sztuki kulinarnej mi nie pasuje. Ale przejaśnienie w domu i zagrodzie widoczne powolutku. Jeszcze biblioteki, trzeba porobić zapasy papierowe na ucztę zasadniczą :) I, z kapiącą szmatką w garści, odbieram telefon, że może na spacer. Za godzinkę, dwie. W minus kilkanaście. No ok, powinnam się wyrobić. Kończę rozkopane ogarnianie, trzeba odpocząć, udowodnić, że nadchodzące święta nie równają się kieratowi. Spóźniam się chwilkę, ale Starówka wygląda pięknie, decyzja dobra. Chowając się przed ziąbem spożywamy gorącą czekoladę i łyżeczką czekoladową wyjadam nadzienie z bułki z pieczarkami. Gadamy sobie o komiksach i różnych takich :) Jak miło może być w dniu końca świata i tuż przed Bożym Narodzeniem. Próbujemy poszwendać się, na Rynku jarmark. Trzy lata temu byłam na podobnym w Belfaście, jak dobrze było wtedy zobaczyć stoisko z szyldem "PIEROGI". Teraz się nie da, nie nie da, zzzimno. Umawiamy się na poszwendanie w odrobinę cieplejszych okolicznościach przyrody, dobierzemy sobie jeszcze kogoś do kompanii, by się podzielić, taka bezcelowa włóczęga przez miasto to doskonały sposób na spędzanie czasu, na odpoczynek, na odreagowanie wszelkie. Czego i Wam przed świętami życzę.

środa, 19 grudnia 2012

córka policjanta - Henning Mankell - "Nim nadejdzie mróz"





Jak dobrze znów czytać Mankella, niech żyje i pisze jak najdłużej.

Na początku mamy afrykańską masakrę z lat siedemdziesiątych, guru morduje blisko tysiąc wyznawców, ale jednemu udaje się zbiec. Przedostaje się do Stanów, potem Europy, wraca w rodzinne strony. I sam staje się guru swojej własnej sekty, zostaje "prawdziwym prorokiem". Jego córka Anna jest przyjaciółką z dzieciństwa Lindy Wallander, która odgrywa tym razem rolę głównej postaci książki, jej słynny tata jest w zasadzie w tle. Przyjaciółka pewnego dnia znika, więc Linda, świeżo po szkole policyjnej, tuż przed podjęciem pracy u boku ojca, tknięta złym przeczuciem, włamuje się do mieszkania przyjaciółki, przeszukuje każdy kąt, czyta pamiętnik, zabiera klucze do mieszkania i "pożycza sobie" auto Anny, by jej szukać. Przy okazji pomieszkuje sobie u niej. Oj, nieładnie, panienko, nieładnie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mnie ktoś się, tak na podstawie przeświadczenia, "wbił na chatę"...

W trakcie poszukiwań córka policjanta natknie się na dziwne osoby i dziwne zbiegi okoliczności, na przykład matkę Anny, Henriettę, kompozytorkę muzyki, której nikt nie słucha, gromadzącą przeciwne odgłosy, posiadającą na przykład bibliotekę płaczu czy westchnień. Spotyka też nauczyciela muzyki z demencją (jest fragment o Chopinie). W galerii postaci nietypowych znajduje się także  badaczka i obrończyni ścieżek i polnych dróg oraz pewien okresowy outsider, uprawiający cyklicznie celibat medialny, odcinając się od od zewnętrznego świata z jego chaosem informacyjnym bombardującym śmieciowymi newsami.

Fabuła staje się coraz bardziej pokręcona, Linda nie opiera się na faktach ale na intuicji, trudno jej, jako początkującej w zawodzie, przekonać do swoich racji kogokolwiek, a już najbardziej ojca. Ale w końcu wydarzenia potwierdzają trop, którym podąża Linda i udaje się powstrzymać szaleńców, choć zło się wymyka.

"Nim nadejdzie mróz" to jedno wielkie potępienie przemocy stosowanej w imię religijnego wyzwolenia. Mankell pokazuje tu mechanizm wykorzystania do niewłaściwych celów wiary, głębokiej autentycznej religijności, ufności w autorytet. Straszne, przerażające. Jak zwykle szwedzki pisarz porusza problemy największego kalibru. Książka mądra i potrzebna. Szkoda tylko, że znowu wydana z refleksem szachisty korespondencyjnego, DZIESIĘĆ lat po reszcie świata.

Mankell gdzieś do fabuły wplata drobne fragmenty o Larsie Gullinie, saksofoniście, jednym z największych muzyków jazzowych Szwecji. Plus.

Powieść napisana krótkimi, prostymi zdaniami, nawet surowymi, ale z doskonałym efektem, to taka stara sztuczka mankellowska :)

Choć Wallander widziany oczami córki jest inny niż ten nam znany z powieści o nim samym, to i tak dobrze znów o nim choć trochę poczytać :)


Henning Mankell
"Nim nadejdzie mróz"
(Innan frosten)
rok wydania: 2002
wydanie polskie: 2012

środa, 12 grudnia 2012

"Trudno o dobrego człowieka" - Flannery O'Connor





Mój nieoceniony syn przyniósł do domu książkę, jak zwykle bardzo dobrą. Choć amerykańską. Postanowiłam przełamać niechęć, który to już raz, i przeczytać całą. Udało się, choć nie spodziewałam się tak dużej dawki smutku i wszelkich nieszczęść. Prawie każde opowiadanie z dwunastu zebranych w polskim tłumaczeniu kończy się jakąś makabrą. Dlatego nie mogłam, od tak, usiąść i przeczytać, musiałam robić kilkudniowe przerwy i znów skończył się termin zwrotu do biblioteki. Ekwilibrystyka czytania książek w restrykcyjnych ramach czasowych.

Opowiadania "Flaneli" są świetnie napisane, z każdej strony wyziera mądrość autorki i zachwyca, zdarzają się czasem nietypowi Amerykanie ;) Najbardziej spodobało mi się Spotkanie. Syn odwozi matkę autobusem na gimnastykę dla pań z nadwagą. Ona zakłada nowy kapelusz, on pod krawatem. Rzecz dzieje się tuż po zniesieniu rasowego rozdziału w publicznych środkach komunikacji. Opowiadanie Widok na las też mnie zachwyciło. Dziadek z ukochaną wnuczką spędzają wspólnie wiele czasu, aż do momentu, kiedy staruszek postanawia sprzedać działkę i pozbawić rodzinę widoku. Każda historia aktywuje masę ruchu w głowie, trochę przypomina się dzieciństwo, stają przed oczami sceny ze starych amerykańskich filmów. Pełny zachwyt. Polecam GORĄCO.

Mary Flannery O'Connor

A Good Man Is Hard to Find (Trudno o dobrego człowieka) (1953)

A Late Encounter with the Enemy (Ostatnia potyczka z nieprzyjacielem) (1953)

The Life You Save May Be Your Own (Ocalisz życie, może swoje własne) (1953)

The River (Rzeka) (1953)

A Temple of the Holy Ghost (Przybytek Ducha Świętego) (1954)

Good Country People (Poczciwi wiejscy ludzie) (1955)

The Artificial Nigger (Sztuczny Murzyn) (1955)

A View of the Woods (Widok na las) (1957)

The Enduring Chill (Dreszcz) (1958)

Everything That Rises Must Converge (Spotkanie) (1961)

The Lame Shall Enter First (Kulawi wejdą pierwsi) (1962)

Revelation (Objawienie) (1964)


wtorek, 11 grudnia 2012

"Grudzień"


Grudzień, zwiastun zniszczenia,
prowadzi cię na długi spacer
pośród czarnych kadłubów drzew
i spalonych w ogniu jesieni liści,
jakby mówił: zobacz, oto czym są
twoje sekrety, twoje skarby,
namiętny tryl małych ptaków,
obietnice letnich miesięcy.
Twoje sny zostały zbadane,
gwizd kosów znalazł uzasadnienie,
trupy roślin zdobią zielniki.
Została tylko twarda pestka laboratorium.
Nie słuchaj go; mogą ci wszystko odebrać,
ale nie zabiorą ci twojej niewiedzy,
nie wezmą ci tajemnicy, nie pozbawią cię
twojej trzeciej ojczyzny.
Nie słuchaj go, zbliżają się święta
i mroźny styczeń, biały papier śniegu.
To, na co czekasz, rodzi się dopiero.
Ten, kogo szukasz, zaśpiewa.


Adam Zagajewski "Grudzień", z tomiku "Pragnienie"


środa, 5 grudnia 2012

221


          "Choć słabł coraz bardziej, obecność rodziny i częste odwiedziny wiernych przyjaciół sprawiały mu ogromną radość. 4 grudnia ponownie zabrał się nawet do pracy nad Requiem, śpiewając fragmenty z przyjaciółmi. Jednemu z nich, swojemu uczniowi nazwiskiem Süssmayr, dał dokładne instrukcje, w jaki sposób należy je dokończyć, ponieważ był pewien, że nie będzie mógł zrobić tego sam.

          Tego dnia coraz bardziej opadał z sił. Umarł w nocy, o dwunastej pięćdziesiąt pięć. Był 5 grudnia 1791 roku. Ostatnią rzeczą, którą zrobił, było oddanie dźwięku bębnów w Requiem. Jego ostatnim tchnieniem była muzyka. W chwilę potem Wolfgang Amadeusz Mozart nie żył."

Peggy Woodford "Mozart"

wtorek, 4 grudnia 2012

nieuśmiechający się policjant - Arnaldur Indriðason - "Jezioro"





Nareszcie znów na trochę w Islandii, w Reykjaviku i okolicach. Znów imiona w tonacji "dur". Znów zaginięcia. Cofa się jezioro Kleifarvatn, odkrywa szkielet, akcja przenosi się w czasy zimnej wojny, socjalizmu i komunistów, są szpiedzy, jest inwigilacja i donosicielstwo na potęgę. Islandzcy studenci w Lipsku, mieście w którym pochowano Jana Sebastiana Bacha, w którym znajduje się Piwnica Auerbacha, karczma opisana przez Goethego w Fauście.

I już znów Islandia, gdzie można się przemieścić ze Skaftartunga drogą przez góry masywu Fjallbakur na północ, za lodowiec Myrdalsjökull (...) z zamiarem dostania się na łódkę w Gardur (...) przy wielkiej piaszczystej wydmie na południe od Kaldaklof, (...), na cyplu Geithöfdi, można pojechać na wycieczkę do Thingvellir albo na lodowiec Snaefellsjökull. Można się znaleźć pod górą Heidarfjall na Langanes albo w okolicach Stokksnes niedaleko Höfn nad fiordem Hornafjördur, i w Hvalfjördur, na Straumnesfjall w Fiordach Zachodnich, w Keflaviku. Jest jeszcze staw Lambhagatjörn i cypel Sydri-Stapi. Cudny miks islandzkich nazw georgaficznych :)

Trwa islandzkie krótkie lato. Komisarz Erlendur, ponury, przygnębiony, bez uśmiechu na twarzy, rozwiedziony, samotny, bez kontaktu z synem, z córką narkomanką, rozmyślający bezustannie o zaginionym braciszku, podąża za swoją niezawodną intuicją po tropach sprzed lat, kiedy usiłowano wykrzesać w Islandii iskry socjalizmu. Nie daje mu spokoju bezimienny szkielet. Przy zaciągniętych zasłonach, nienawykły do tak długich godzin jasności, Erlendur zaczytuje się w książkach o zaginięciach i rozmyśla na przemian nad tym co jest i co było. I nieustannie się martwi. "Gorszy aparat sprawiedliwości niż islandzki system sądowniczy nie istnieje" - mówi.

Dla równowagi są dodatki: westerny, odrobina poezji i humoru. Współpracująca z Erlendurem policjantka Elinborg wydaje książkę kucharską pt. "Wina a przepisy". A Valgerdur nie poszła z Erlendurem na grilla do Sigurdura.


Przeogromnie cieszę się, że różnorodność świata zawiera w sobie Islandię.

Arnaldur Indriðason
"Jezioro"
(Kleifarvatn)
rok wydania: 2004
wydanie polskie: 2012

niedziela, 2 grudnia 2012

Florcia ma ochotę na herbatkę


- Poproszę herbatkę - zadysponowała w eter zatopiona w świecie kreowanym oraz ulubionym fotelu domowym Florcia.

Gniozdurek zakręcił się po kuchni i w dziesięć minut podał filiżankę herbatki z sokiem malinowym i cytryną, prosto do ręki. Wybiła północ.

- Sprawny room service w tym hotelu - wymamrotała Florcia nieprzytomnie.

czwartek, 29 listopada 2012

Kjell Ola Dahl - "Czwarty napastnik"




Do pierwszej książki Dahla ("Mały złoty pierścionek") podchodziłam nieufnie, z obawą, że nic dobrego. Przez kilka stron nie mogłam załapać, zaskoczyć. Ale w końcu ja i książka doszłyśmy do porozumienia, złapałam rytm, załapałam poczucie humoru autora i już truchcikiem pobiegłam do końca i przez część drugą ("Mężczyzna w oknie") dobiegłam do trzeciej, "Czwartego napastnika". Główni bohaterowie, inspektor Gunnarstranda i jego asystent komisarz Frank Frølich prowadzą dochodzenie, w które zamieszana jest Elisabeth, z którą właśnie związał się Frank. Układ "ździebko" niezręczny dla policjanta. Zostaje przez to odsunięty od śledztwa, jednak, oczywiście, prowadzi je nadal na własną rękę. Znika kilka osób, w tym Elisabeth, gdzieś w tle pojawia się skradziony obraz Belliniego. W sumie fabuła taka sobie, wciąga na chwilę, ale nie zostaje w pamięci na dłużej. Kiedy już wszystko się wyjaśni, nie padamy z wrażenia. Ale cykl ma swój rytm i klimat, Gunnarstranda jest bezbłędny, zwłaszcza w scenkach rodzajowych z rybką o imieniu Kalfatrus. Dahl doprawił swoje książki sporą garścią informacji o swoim kraju, o literaturze, malarstwie. Już w lutym kolejna część norweskiej serii, o makabrycznym tytule, na szczęście zamienionym przez wydawcę na bardziejszy. Już się cieszę, choć bez drżenia rąk, szkoda tylko, że nie będzie Kalfatrusa. A okładka z sennego koszmaru.


Kjell Ola Dahl
"Czwarty napastnik"
(Den fjerde raneren)
rok wydania oryginału: 2005

wtorek, 27 listopada 2012

Florcia zamierza odwiedzić sąsiadkę


Florcia postanowiła odwiedzić swoją sympatyczną sąsiadkę, panią Adelę. Już się zebrała, myśląc o aromatycznej kawce i pysznym paniadelowym ciachu (wypieki udawały się Adeli nadzwyczajnie), kiedy przypomniała sobie, że przecież Adela wyemigrowała na stałe, z całej zagranicy wybierając Irlandię. Zamieszkała podobno w Antycznej części Dublina.


poniedziałek, 26 listopada 2012

"Niegdyś a dzisiaj"


"W młodszych dniach cieszyłem się z poranka,
Wieczorem płakałem; teraz, gdy jestem starszy,
W zwątpieniu zaczynam mój dzień, ale
Święty i światły jest mi koniec dnia."

                          Fryderyk Hölderlin
                         


sobota, 24 listopada 2012

"Con amore" - Krystyna Berwińska





Con amore to określenie sposobu wykonywania utworu muzycznego, znaczy grę  z uczuciem. Ale także jest to powieść z lat siedemdziesiątych o dwudziestolatkach z konkursem chopinowskim w tle. Do niedawna nie miałam pojęcia o istnieniu książki, miałam w głowie jedynie odpychającą realizację filmową (rola Ewy - katastrofa). Przeczytałam ze względu na charakter muzyczno-konkursowy tła opowieści. I całkiem zadowolona jestem. Przeniosłam się na chwilę do lat siedemdziesiątych czyli moich najwcześniejszych wspomnień. 

Trójka przyjaciół, Zośka, Andrzej i Grzegorz przechodzą eliminacje do konkursu chopinowskiego. Ich profesorem jest Tata, czyli ojciec Zosi. Ewa, dziewczyna Grzegorza, nagle dowiaduje się o guzie w mózgu, izoluje się od świata, wpada w depresję, rzuca chłopaka, zakochuje się w niej Andrzej, którego z kolei skrycie wielbi córka profesora... Stanowczo, jak z telenoweli :) Na szczęście język powieści jest całkiem przyjemny i, bynajmniej, nie telenowelowy. Chłopaki, tuż po przejściu eliminacji, wiedzą, że mają bardzo duże szanse na finał konkursu, jeśli odpuszczą na kilka miesięcy wszystko oprócz muzyki, która jest zazdrosna. Ok, tylko kto zaopiekuje się Ewą, załamaną sierotą bez bliskich?

Muzyka Chopina przepływa przez kolejne strony książki, bohaterowie grają pod figurą (pod pomnikiem Chopina w Łazienkach), w Wólce (w Żelazowej Woli), w TiFC-u, w Filharmonii, w Saloniku Chopinów na Krakowskim, a spotykają się na Okólnik pod luteńką. Oprócz wątku dla melomanów jest sporo ciekawych momentów z życia wziętych, zwłaszcza z "tamtych" czasów, ale też i uniwersalnych. Książkę powinnam przeczytać pół życia temu. Ale nie przeczytałam.

Podobało mi się sporo fragmentów "Con amore", kilka zacytuję:

"Wchodzisz na estradę i krzyczysz: "Patrzcie jak ja gram!". A trzeba, żebyś mówił: "Jak piękna jest muzyka, którą gram...".  (nauki Taty)

"Jak to jest z Chopinem i z tym fortepianem Chopina. Starać się, aby nasz brzmiał tak jak jego? Inna była skala możliwości instrumentu wtedy, a inna jest dziś. Na przykład tamto forte i nasze... Czy grając Chopina mamy prawo do naszego forte, choć wiemy, że u niego nigdy tak ono nie brzmiało? Tata twierdzi, że mamy prawo, bo Chopin odkrył duszę fortepianu. Jego kolorystykę, dynamikę, instrumentalizm - a więc, jakby przeczuwał fortepian przyszłości."  (nauki Taty)

"Lubię obserwować, jak się różni pianiści zachowują na estradzie. Na przykład: on i Grzesiek. Kolosalna różnica! Grzegorz nosi wizytowe ubranie, jakby się w nim urodził. Jędrek - traktuje swój uniform koncertowy jak dopust boży. Grzegorz - widzi publiczność, umie się kłaniać, umie słać jej uśmiechy, okazywać wdzięczność. Jędrek - w ogóle jej nie widzi; dla niego wszystko, co nie jest muzyką, jest złem koniecznym, udręką. Grzegorz siada do fortepianu ceremonialnie, poprawia krzesło, przypasowuje się, wyciera ręce, przeciera chusteczką klawiaturę, wyczekuje na uspokojenie sali... Jędrek rzuca się na stołek i wali z kopyta. Ma się wrażenie, że jeszcze nie usiadł, a już gra. Grzegorz - opanowany, elegancki. Jędrek - żywioł, nieświadomy swojej siły. Człowiek - fortepian. Sama muzyka. I tylko czasem w jego twarzy jest tyle męki, że aż patrzeć na niego nie mogę."

"Con amore"
Krystyna Berwińska
rok wydania: 1976




zegar słoneczny z pomnikiem




Karol Józef Lipiński
1790 - 1861


W Radzyniu Podlaskim, przed Pałacem Potockich pojawił się niedawno pomnik Karola Lipińskiego, polskiego skrzypka i kompozytora, właśnie w Radzyniu urodzonego.

A w pobliżu, ni z tego, ni z owego, wyrósł zegar słoneczny, nówka, ale tyz pikny.




zdjęcia by xbw

wtorek, 20 listopada 2012

'olśnienie poezją' - Adam Zagajewski - "Anteny"





Postanowiłam zrobić sobie weekend z Zagajewskim, pomysł przedni. Przykleiłam się do "Anten" tak silnie, że połowa nocy minęła, a ja jeszcze, mimo coraz bardziej sklejonych powiek, chciałam sobie poserfować na tej poetyckiej fali :) W nocy śniło mi się wzburzone morze unoszące statki w zatoce, sennie niegroźne i sennie magiczne. Było dziwnie jasne i fascynujące. Patrzyłam na nie przez okno niezwykłego domu. Zdecydowanie poezja Zagajewskiego może stymulować ciekawe sny, czego i Wam życzę.

Już okładka tomiku, starannie wybrana przez poetę, silnie porusza, zwłaszcza takiego wzrokowca łasego na obrazy jak ja. A to co w środku także może nakarmić na długo, a i na całkiem sporo dokładek wystarczy. Zatem - pełna uczta.

Jest tu "zachwyt nad staccato dawnej muzyki", "tęsknota za morzem, zawsze nowym, świeżym", tu "płoną ogniska na łąkach" i "sowy śpiewają", a "wiatr kołysze sosną", "żółte pola", "zielone platany" i "ogromne sterty pachnących jabłek". Miasta, katedry, turyści, Hölderlin i uwielbienie Miłosza, i delfiny.

Jest sporo muzyki Bacha, Beethovena, Brahmsa, Mozarta, Schuberta, Schumanna, Chopina, Mahlera, Szostakowicza, Lutosławskiego, a nawet śpiew Kathleen Ferrier i orkiestra Cyganów.

Adam Zagajewski
"Anteny"
rok wydania: 2005

rób to do czego się nadajesz


"Nigdy nie zapomnę jego pierwszego kazania. Było na temat, że każdy powinien to robić, do czego się najlepiej nadaje. (...)

>> Gdybyś miał krowę i drzewo jabłoni i gdybyś jabłoń przywiązał w stajni, krowę zasadził w ogrodzie tylnymi nogami, ile też mleka otrzymałbyś z drzewa, a ile jabłek przyniosłaby ci krowa?<<"

Uśmiałam się nieźle czytając ten fragment (Zagadka! Z jakiej książki?), ale i w całej rozciągłości chłonę mądrość kazania i wcielam w codzienność.

poniedziałek, 19 listopada 2012

wspólne słuchanie muzyki (2)




Muzyka słuchana z tobą

    Music I heard with you was more than music...
                                     Conrad Aiken


Muzyka słuchana z tobą
zostanie na zawsze z nami.

Poważny Brahms i elegijny Schubert,
niektóre piosenki, czwarta ballada Chopina,

kilka kwartetów o rozdzierającym
serce brzmieniu (Beethoven, adagia)

i smutek Szostakowicza, który
nie chciał umierać.

Wielkie chóry w pasjach Bacha
 - jakby ktoś nas wołał

i żądał od nas radości,
czystej i bezinteresownej,

radości, w której wiara
jest czymś oczywistym.

Pewne fragmenty Lutosławskiego
ulotne tak jak nasze myśli.

Śpiew czarnej śpiewaczki bluesa
przeszywał nas jak lśniąca stal -

choćby dobiegał nas gdzieś na ulicy,
w zakurzonym, brzydkim mieście.

Niekończące się marsze Mahlera,
głos trąbki otwierającej piątą symfonię

i pierwsza część dziewiątej
(ty go czasem nazywasz "malheur"!).

Rozpacz Mozarta w Requiem,
jego pogodne koncerty fortepianowe,

które nuciłaś lepiej niż ja
 - ale o tym dobrze wiemy.

Muzyka słuchania z tobą
zamilknie razem z nami.


Adam Zagajewski
z tomiku "Anteny"

wspólne słuchanie muzyki (1)



Muzyka słuchana


Muzyka słuchana z tobą
była więcej niż muzyką
i krew która płynęła w naszych tętnicach
była więcej niż krwią
a radość którą odczuwaliśmy
była prawdziwą radością,
i jeśli mogę komuś za to dziękować
to dziękuję teraz,
zanim będzie za późno
i zbyt cicho.

 Adam Zagajewski
z tomiku "Anteny"

sobota, 17 listopada 2012

"Majestat snu"


Majestat snu

Sen jak weranda w wiejskim domu
odsłania przed tobą las i cienie
i wnętrze wspomnień.
Sen jest umysłem wolnym od przymusu,
dumną stolicą poezji i dramatu.
Sen to myśl jeszcze nie wcielona,
którą skąpo odżywia zazdrosna jawa.
Sen jest Asyrią surową i waleczną.
Sen jest Toskanią widzianą o świcie,
gdy smukłe drzewa piją atrament
z czarnej ziemi – i miastem,
które oddycha przez długie papierosy smutku.
Sen odwiedza szpitale i więzienia,
pociesza strapionych
jak zakonnica o czystym sercu;
Sen gaśnie, zmęczony;
umiera lekko, bez żalu
i bez spadkobiercy – jak Norwid.

 Adam Zagajewski
z tomiku "Pragnienie"


piątek, 16 listopada 2012

"Dzika kaczka" - Henryk Ibsen




Po jaką lekturę można sięgnąć po przeczytaniu "Wycinki" Bernharda? Moje ręce wyciągnęły się automatycznie po "Dziką kaczkę" Ibsena. Tak, właśnie, Ibsena, nie Strindberga ;) Co prawda czytałam już, ale pół życia temu. Tak dawno, że ślad w pamięci nie pozostał. Dobrze mieć bibliotekę pod ręką. Już wiem o co chodziło z tym lasem, z tym Ekdalem i nawet z Gregersem.

W "Dzikiej kaczce" akcja toczy się w dwóch domach, bogatym, starego hurtownika Werle i ubogim, Hjalmara Ekdala, syna. Mętnie wspomniana jest przeszłość, nie wiadomo kto przyczynił się do "upadku" starego Ekdala i na czym dokładnie polegało jego dawne "wykroczenie". W każdym razie stary Werle, były wspólnik starego Ekdala, pomaga finansowo całej rodzinie Ekdalów, staremu, młodemu, żonie młodego i ich córce. Życie toczy się nudno i spokojnie aż do czasu przybycia Gregersa Werle, syna hurtownika i przyjaciela z dzieciństwa Hjalmara.

Nadciąga, jak zły duch. Ojciec wydaje kolację dla przybyłego po latach z gór syna, a przy stole zasiada trzynaście osób. Gregers rozpoczyna dzieło oczyszczania, ratowania, pomagania, przywracania, uświadamiania, ogarnięty ideą "prawda ponad wszystko". Burzy i rujnuje Ekdalom ich lepiej lub gorzej, ale poukładany  świat, ale przecież chce dobrze, jest dobry, działa w imię wyższych celów oraz ideałów. Nie zważa na ponadczasową oczywistość, że mało kto jest w stanie udźwignąć prawdę i zaakceptować stan faktyczny, spojrzeć na życie takie jakim ono jest i żyć dalej długo i szczęśliwie.


Hjalmar Ekdal - "Powstanie konieczność dotknięcia tych wszystkich skomplikowanych spraw. Muszę się skupić, mieć trochę spokoju, nie mogę w ciągu jednego dnia brać na siebie wszystkich tych ciężarów."

Gina Ekdal - "W dodatku przy takiej potwornej pogodzie jak dzisiaj."

Na strychu biednego domu mieszka dzika kaczka, postrzelona podczas polowania przez starego Werle. Poszła na dno i zaplątała się "w sitowie, w wodorosty, w całe to licho, które tam na dole rośnie", ale wyłowił ją, półżywą, pies myśliwski. Zaopiekowała się kaczką Jadwinia, córka Hjalmara. Kto jeszcze, oprócz kaczki, jest postrzeloną kaczką która poszła na dno? Kto jest psem ratującym kaczkę? Kto strzelał do kaczki? Czym jest dno? Ibsen mnoży dwuznaczności a czytelnik stawiane sobie pytania. Oczywistych odpowiedzi brak, pozostają interpretacje i alternatywy.

"Dzika kaczka" to najbardziej pesymistyczny dramat Ibsena. Nie tylko prawda nie wyzwala, nie tylko bycie idealistą okazuje się być bezsensowne, a nawet szkodliwe. Ginie dziecko. Bo każde bezmyślne działanie wywołuje zgubny skutek. "Las się mści".

Dziwi mnie, że nie ma tłumaczenia Ibsena bezpośrednio z norweskiego, polskie wydania są tłumaczone Z NIEMIECKIEGO. Ale może jest, tylko o tym nie wiem?

Henryk Ibsen
"Dzika kaczka"
(Vilanden) 
rok wydania oryginału: 1884

"Wycinka" - Thomas Bernhard





Siądę, pomyślałam, posiedzę dzień, najwyżej dwa, powinno wystarczyć na te sto osiemdziesiąt i osiem stron, pojadę do biblioteki i oddam "Wycinkę" przeczytaną i już myślami byłam przy kolejnych tytułach, które wezmę w zamian. Siedziałam tydzień z górką, blisko dwa. I teraz czuję się jak nakręcony wreszcie po latach zegarek.

O czym jest "Wycinka"? Narrator, w dniu pogrzebu wspólnej znajomej sprzed lat, idzie na "artystyczną kolację" do dawnych przyjaciół i protektorów. Tam  zadekowany w uszatym fotelu tak sobie siedzi i myśli.  Mości się wygodnie w niewygodnej atmosferze, pluje sobie w brodę, że przyjął zaproszenie i przecież przyszedł. Goście piją w oczekiwaniu na atrakcję wieczoru, aktora Burgtheater, który ma przybyć prosto z teatru po spektaklu "Dzikiej kaczki" Ibsena. Gra w niej rolę Ekdala, starego Ekdala. Aktor spóźnia się i narrator sięga pamięcią do lat minionych, do początków znajomości z gospodarzami "artystycznej kolacji" Auersbergerami, do początków znajomości z pisarką Jeannie Billroth, do początków znajomości z pochowaną dopiero co Joaną. W monstrualnym monologu wewnętrznym wyrażonym ciągiem tekstowym bez przerw, akapitów, dialogów, rozdziałów czy innych podziałów przeskakuje po wielokroć z przeszłości do teraźniejszości, analizując i rozważając i wspominając i powtarzając. Bezlitośnie krytykuje fałsz, głupotę, obłudę, pretensjonalność i masę całą nieciekawych cech bohaterów, "artystycznego" światka wiedeńskiego. Książka była zakazana w Austrii, gdyż jeden z bohaterów, sławny wiedeński kompozytor, rozpoznał w najbardziej chyba "obsmarowanej" postaci siebie i wszczął proces o zniesławienie.

A mnie Bernhard zaczarował "skarajną czystą bezwyjściowością", "terapią uliczną", "fotelem uszatym", Purcellem, Bolerem, sklepem spożyczczo-przemysłowym, "Dziką kaczką", "niemal bezdźwięcznym kompozytorem", błyskotliwą analizą postaw i charakterów i życiorysów i karier i ambicji artystycznych. 

"Las, las wysokopienny, wycinka, o to zawsze chodziło"
("Wald, Hochwald, Holzfällen, das ist es immer gewesen").


Usłyszałam o Bernhardzie w radiowej Dwójce, zanotowałam nazwisko w pamięci do bliższego rozpoznania "na kiedyś" i prawie zapomniałam i pewnie nie rozpoznałabym w ogóle, gdybym nie natknęła się na "Wycinkę" w bibliotece, leżała sobie tak po prostu na widoku, wskoczyła mi sama w ręce, "się" przykleiła i kazała się zabrać. Uległam.

Obok mnie dwie kolejne książki Bernharda.


A samą "Wycinkę" muszę jakoś pozyskać do własnej biblioteki, choć już nie kupuję książek. Ale będę musiała zrobić wyjątek, chyba, że dostanę w prezencie.

Thomas Bernhard
"Wycinka. Ekscytacja"
(Holzfällen. Eine Erregung)
data wydania oryginału: 1984


czwartek, 15 listopada 2012

pocztówki z Montevideo


Miałam ciotkę, która szefowała jakiś czas w nadmorskiej knajpce, znała wielu marynarzy i dostawała od nich pocztówki ze świata, które oddawała małej mnie. Pamiętam najlepiej kartki z Montevideo, stolicy Urugwaju. Mam je zresztą do dziś. Słyszałam, że to taka Szwajcaria Ameryki Południowej. Kraj demokratyczny (z przerwami) i niesamowicie usportowiony, a zwłaszcza upiłkowiony, usiany wprost boiskami do piłki nożnej. No i przyszło naszej 54. drużynie zagrać z 11. w rankingu FIFA Urugwajem, na szczęście, towarzysko. Diego Forlan nie przyleciał i poczułam się zrobiona w konia, oczekiwania źródłem cierpień ;) Dla mnie 70% frajdy z meczu nie przybyło razem z Forlanem. Obawiam się podświadomie, że nas rozniosą. No dobra, udział religii w piłce nożnej, czyli wiara w cuda i rzeczy niemożliwe, w fazie maksimum, oglądamy. 

Widowisko doskonałe. Tempo, wrzawa, ruch, energia.
Stadion nówka sztuka.
Trawka świeżutko wymieniona.
Kibice nareszcie zachowali się, bez zarzutu.
Piłkarze z turbodoładowaniem.
Komentatorzy nakręceni, z pasją i zaangażowaniem (ES).
Mam pełną satysfakcję, czystą satysfakcję, aż nie do wiary.

Samobój. Słychać gwizdoświst uchodzącego z zawodników powietrza. Kolejny błąd Glika  i druga bramka :( Nie potępiam, tak samo jak nie potępiam Soboty w sobotnim meczu Śląska, który podobnie dwukrotnie zawalił z takim samym skutkiem. Ale Sobota w sobotę asystował przy pierwszym golu, podobnie i Glik wczoraj miał swoje liczne zasługi. Spoko, meczyk towarzyski, li i jedynie. No przegraliśmy 1:3, ale bramka Obraniaka cud piękności. Kibic radochę miał, piłkarz doświadczenie, działacze sukces. Pozostaje nam klepać paciorki o drobniutkie malutkie wspomożenie instancji wyżej i natchnienie dla trenera Fornalika, bo samym treningiem wszystkich braków do wiosny nie nadrobią.

Urugwaj ma fajny hymn.

A już za miesiąc kolejny mecz towarzyski z Macedonią (Former Yugoslav Republic of Macedonia – FYR Macedonia), 83. w rankingu, tyle tylko, że gramy wyłącznie w oparciu o zawodników Ekstraklasy. Też dobrze. Coś nowego. 14 grudnia, w Turcji.

wtorek, 13 listopada 2012

inwazja tenisa


Za nic nie można mnie było zagonić do oglądania tenisa. Nic się nie dzieje, malutka piłeczka i tylko stękanie słychać. Do gry przystąpiłam raz, za namową małżonka, na belgijskich kortach. Pamiętam, że straszliwie bolała mnie potem ręka i nie kontynuowałam. Oglądałam kilka meczyków Agnieszki Radwańskiej, ale jakoś się nie wciągnęłam, może ze względu na płeć. Lubię kobiety, ale wolę oglądać facetów, jestem dość mocno monogamiczna. No i bum, niespodziewana zmiana frontu, od zwycięstwa naszego młodego Jerzego Janowicza w Paryżu, najpierw z trzecim na świecie Andym Murrayem, potem z dziewiątym Janko Tipsarevicem i dwudziestym Gillesem Simonem. Co prawda w finale turnieju w końcu przegrał z piątym w rankingu ATP (ejtipi) Davidem Ferrerem, ale co to była za walka. Oglądałam wszystko co się dało, bo oczywiście telewizory zareagowały momentalnie, za co im chwała, a spotkanie z Murrayem, to będące największym chyba "przełamaniem" w dotychczasowej karierze Jerzego, obejrzałam na YouTube. No i mnie pożarło, połknęło i już jestem trawiona w wielkim brzuchu wielkiego tenisa. Wczoraj obejrzałam starcie Federera z Djokovicem w finale londyńskiego turnieju i nie żałuję, a właściwie żałuję, że muszę do nowego roku czekać na kolejne wciągające bez reszty rozgrywki tenisowe. Janowicza będę oglądał wszyściusieńkie, co do jednego, jak się uda, to i z powtórkami :) Miły sympatyczny i zadziorny, przystojny i ładny, trochę Arnolda Schwarzeneggera, trochę Alicji Bachledy-Curuś, trochę Bena Afflecka i odrobinę Liv Tyler. Ma w sobie urok aktora filmowego, niewątpliwie. Ale nie to najważniejsze. Grunt, że chłopak ma talent, wielką pasję i jest pracowity. Bardzo się cieszę, że jest, że z jego powodu mogę "rozszerzyć" moje zainteresowania. Trzymam kciuki i życzę wszystkiego najlepszego z okazji 22 urodzin. O matko, to połowa mojego życia. Lecę na kort. Wróć. Polecę, kiedy tylko "plecki" wyprostuję... Ale polecę, niech ręka potem boli, trudno. Bakcyl połknięty. Czego i Wam życzę.

"Bóg mordu" - Yasmina Reza





Usłyszałam, że w warszawskim Teatrze 6. Piętro wystawiają sztukę nową. Obejrzałam zapowiedź i postanowiłam, oczywiście, najpierw przeczytać. Przy okazji dowiedziałam się, że Roman Polański nakręcił wg "Boga mordu" swój ostatni film "Rzeź" (Carnage). Rzecz jest niewinna, wbrew tytułowi. W przyjemnym mieszkanku cywilizowanej rodziny spotykają się dwa małżeństwa w średnim wieku, uprzejmie rozmawiają na temat dzieci, które się ze sobą starły w zwykłej chłopięcej bójce. Krew się nie leje i nikt nikogo nie morduje. Ale napięcie niebezpiecznie rośnie, atmosfera zaczyna buzować jak mentos w coli. Podczas próby dojścia do porozumienia pojawia się problem niemożności dojścia do porozumienia, w każdym razie porozumienia wszystkich ze wszystkimi. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn zmieniają front, tworzą "sekundowe" koalicje, raz są przeciw sobie, za chwilę znów się niespodziewanie jednoczą. Reza pokazuje próbę odnalezienia się współczesnego człowieka w cywilizacji, w świecie tylko pozornie poukładanym, a tak naprawdę napędzanym przez prymitywne pierwotne mechanizmy głęboko zakorzenione w każdym z nas, niezależnie od kontynentu, pochodzenia, wykształcenia. I jak nasza ucywilizowana moralność, poddawana ciągle stałej obróbce przez współczesne standardy etyczne może sobie poradzić i pogodzić to co pierwotne z tym, co dopuszczalne? Czy można wygonić w nocy chomika z domu? Czy zwierzątko sobie poradzi? Takie malutkie przykładziki zaledwie Yasmina podaje, ale potrącenie przez nią tematu z całą pewnością spowoduje u czytelnika lawinę myślową wielokierunkową. I na tym właśnie polega wielkość tej skromniutkiej cieniutkiej książeczki. Nie dziwię się, że Polański właśnie ją zapragną sfilmować. Bo sztuka "Bóg mordu" uświadamia nam, jak bardzo "nieosadzeni" jesteśmy. Jak bardzo narażeni na "wytrącenie". W każdej chwili, z byle powodu. Wystarczy błahostka. Jak bardzo chaotycznie żyjemy. Jak bardzo jesteśmy sami. I może jeszcze uświadamia nam, że nasze wszelkie starania i tak prowadzą nas do punktu wyjścia. 

I że trzeba uważać na rum.

Yasmina Reza
"Bóg mordu"
(Le Dieu du carnage)

poniedziałek, 12 listopada 2012

"Fabrykantka aniołków" - Camilla Läckberg




Zrobiłam szwedzki "myk" ze wschodniej Gotlandii do zachodniej Fjällbacki i z książki Marysi Jungstedt przeskoczyłam do Kamilki Bestsellerowej Läckbergowej. Znowu zmiana "koleżanek". Choć  Eryka i Patrik, bohaterowie "Fabrykantki aniołków" i wcześniejszych siedmiu tomów serii, to sympatyczna para, nie wciągnęłam się w cykl bez opamiętania. Owszem, Camilla pisze bardzo sprawnie i całkiem sensownie "ogarnia" całość, co w dzisiejszych chaotycznych czasach należy do rzadkości. Ale jakoś dla mnie "za mało". Tylko historia, ciekawa, zajmująca, wciągająca, ale jakaś taka "łysa". To nie zarzut, to tylko ja nie do końca kompatybilna. Wzrastają moje wymagania, nieustająco.

Już na początku powieści dostajemy obuchem, kiedy uświadamiamy sobie, któż to taki owa "fabrykantka", brr. Wystarczy włączyć jakiekolwiek Wiadomości, i na pewno natkniemy się na wieści o naszej własnej rodzimej "fabrykantce". Makabra.

Znika rodzina, po anonimowym telefonie policjanci przybyli na miejsce znajdują roczną dziewczynkę. Sprawa nie zostaje wyjaśniona. Dziewczynka po latach wraca w miejsce zdarzenia i znów się dziać zaczyna dziwnie. Czyta się bardzo dobrze, napięcie wzrasta. Trochę głupi koniec. Najlepiej zacząć serię od początku, od "Księżniczki z lodu". Tak właśnie zrobiłam, czytałam każdą kolejną część tuż po wydaniu po polsku. Ręce mi się do kolejnego tomu nie trzęsą, ale na pewno znajdę "dwa wieczorki" i przeczytam bez odwlekania w czasie,  jak tylko się ukaże.

Camilla Läckberg
"Fabrykantka aniołków"
(Änglamakerskan)

wtorek, 6 listopada 2012

jutro 44


Urodziny mam jutro. Skorpionica. Nie obchodzę zasadniczo. Tak się życie układa, że zawsze się nie układa, by obchodzić. Jak zresztą inszych zwyczajowych obchodów. Regularnie tylko gości u mnie choinka, raz do roku, tego obchodu nie odpuszczam.

sobota, 27 października 2012

"Podarunek" - Richard Paul Evans



Uczę się pokonywać opory. Wzięłam do ręki coś zza oceanu. Madeinusa. Richard Paul Evans - "Podarunek" (The Gift). Paczka chusteczek nie wystarczy. Bohater ma Syndrom Tourette'a. Życie chorych na tę chorobę urozmaica przeklinanie w miejscach publicznych, szczekanie lub wydawanie innych zwierzęcych odgłosów, tiki, głosowe (np. chrząkanie) i inne, np. bardzo częste mruganie oczami, potrząsanie ramionami, głową, wykrzywianie ust, tiki dłoni. Autor także cierpi na zespół Tourette'a, opisał więc objawy na postawie własnych doświadczeń. Ale nie na losach Natana Hursta zmagającego się z tikami opiera się główny wątek. Natan spotyka rodzinę w potrzebie, więc odruchowo pomaga. Okazuje się, że kobieta z dwójką dzieci ma poważniejszy problem, niż brak noclegu. Jej syn ma białaczkę i do kompletu wadę serca. Chłopczyk posiada dar. I zaczyna się bardzo ciekawa, ale jednak mocno sentymentalna i smutna historia. Pojawiają się zjawiska dziwne, na przykład odczytywanie aury, opuszczenie ciała. Jest też moment o "pamięci komórkowej".

Zastanawiałam się, po co taka książka, tak bezpośrednio uderzająca w czuły punkt każdego wrażliwego człowieka. Czy tylko "by się dobrze sprzedała"? No i nie wiem. Wydaje mi się, że Evans jednak trochę "żeruje". W każdym razie założył organizację charytatywną na rzecz dzieci. Ale każda jego kolejna książka to bestseller. Przeczytałam dopiero dwie i wydaje mi się, że pisze je na zasadzie poruszenia serca prostym chwytem bezpośrednim, a potem już tylko prostymi słowami opisuje prostą sentymentalną historię. Styl amerykański, żadnego jeziora Hańcza, broń Boże. Inaczej miejscowi nie zrozumieją, a jeśli nie zrozumieją, to im się nie spodoba i nie kupią i nie będzie bestselleru.

I to denerwujące amerykańskie skracane imiona Nate, Lizz. Brr.

Jeśli macie dwie - trzy godzinki na zbyciu, no to może warto przeczytać, bo historia fajna, na opowiadanie, w kobiecym piśmie. Rozciągnięcie jej na książkę, to przesada. Generalnie nie popieram takiego "amerykańskiego" spłycania i rozwlekania.

piątek, 26 października 2012

"Podwójna cisza" Mari Jungstedt



"Podwójna cisza" (Den dubbla tystnaden) to siódma z cyklu i chyba najlepsza część historii z Andersem Knutasem. Akcja dzieje się, oprócz Gotlandii, na wyspach Fårö i Stora Karlsö. Na  Fårö wiele lat spędził Ingmar Bergman i właśnie w pobliżu jego domu rozgrywają się dziwne wydarzenia. Nowe wątki pojawiają się niemal do połowy książki. A potem powolutku zaczynają się ze sobą łączyć. Bohaterowie, trzy pary przyjaciół, wybierają się na przegląd filmów Bergmana.  Ktoś znika. Po jakimś czasie znowu ktoś znika, i jeszcze. Anders Knutas zastanawia się, co mogło się stać i czy należy rozpocząć poszukiwania? Główne postaci ciągle przemieszczają się promami pomiędzy Gotlandią,  Fårö i Stora Karlsö (zazdroszczę!). Doświadczony inspektor, z pomocą Karin Jacobsson, rozplątuje gmatwaninę, znajduje winną osobę. Schemat klasyczny, a jednak Marysia tak namotała, że dałam się wkręcić i zakończenie mnie zaskoczyło.

Ze względu na sporą dawkę informacji o Bergmanie i jego filmach, ale też i ze względu na sama akcję, tę akurat część serii mogę śmiało polecić, jako dość wciągający kryminał.


wtorek, 23 października 2012

"Upadły anioł" Mari Jungstedt



Szósta pozycja cyklu "Gotlandzkiego" Marysi ze Szwecji, "Upadły anioł" (Den mörka ängeln). Mimo najszczerszych chęci nie da się zbyt wiele na temat tej książki napisać. Akcja może być, napięcie rośnie, umiera organizator przyjęcia, trucizna w kieliszku. Okazuje się, że pan "kogoś miał", oprócz żony. Owa ona także zostaje otruta. Anders Knutas wraz z Karin Jacobsson szukają truciciela, ale, przede wszystkim, motywu. Dokopują się do nieciekawej przeszłości. W zasadzie książka jest o toksycznym rodzicielstwie i trudnych relacjach rodzinnych. Jest też o powierzaniu tajemnic i późniejszym ich "dźwiganiu" przez osobę "obdarowaną".

Mari rezygnuje z datowania rozdziałów, na szczęście, bo nadal ma problemy z chronologią i liczeniem. Może pisała "w biegu" i potem nie zdołała ogarnąć całości. Mimo mankamentów czyta się dobrze, w sumie.

sobota, 20 października 2012

trochę mniej biegania


I znów nie bardzo było kiedy wziąć i poczytać. Sobota, ludzie sprzątają, zaopatrują lodówki, spacerują, leniuchują, a ja znów odwiedzałam szpital. Ale ja lubię szpitale, bardzo. Dziś zwiedzałam OIOM (oddział intensywnej opieki) - sala pooperacyjna. Byłam pod dużym wrażeniem wyposażenia, zdaje się, że nawet lepiej niż w amerykańskich filmach ;) Fascynujące. Zwłaszcza, jeśli z pacjentem wszystko wg planu i zdrowieje książkowo. Zdezynfekowałam się obowiązkowo przy wejściu, szkoda, że nie ma takiego przymusowego mycia rączek na przykład we wszelkich punktach spożywania posiłków gotowych, typu bary, restauracje. Czyste ręce to fajna sprawa ;)

Od bieganiny po mieście, objazdami, komunikacją zastępczą, wysiada mi układ kostno-szkieletowy, przydałby mi się profesjonalny sztab jaki towarzyszy sportowcowi. Ale mogę liczyć tylko na służbę zdrowia, czyli właściwie pozostaje mi "cura te ipsum". Ręce w charakterze łuków przyporowych konstrukcji głównej mojego ciała.

A w 8. kolejce Lech przegonił w tabeli Górnika, chwila euforii z pierwszego miejsca była naprawdę krótka. Kończę i lecę czytać, zanim zapomnę, jak to się robi.


piątek, 19 października 2012

zabiegany dzień


Poskutkowało, mam już "najnowszego" Mankella. "Nim nadejdzie mróz" to lektura na weekend i początek nadchodzącego tygodnia. Mówisz i masz, proście, a będzie wam dane :)


A dzisiejszy dzień zabiegany, że nawet nie dało rady dokończyć ostatnio czytanej bardzo dobrej książki. Spędziłam dość sporo czasu w szpitalu, jako odwiedzająca. To niesprzyjające miejsce do czytania, nabyłam więc "Rozrywkę" dwutygodnik i jakoś tak czas oczekiwania (bo "proces leczenia" to w naszych realiach to głównie oczekiwanie) biegusiem leciał między jedną krzyżówką a drugą. Wczoraj zagospodarowano sobie pewną rzecz czasowo należącą do mnie i część bieganiny to była próba ustalenia, kto zakosił i czy może uda się odzyskać. Kiedy tak rzeczy się dzieją i dzieją wokół nas, to zachodzi przedziwne zjawisko przyciągania jeszcze większego "dziania się wszelkiego" w naszym otoczeniu. Kiedy tak pędziłam dziś przez dzień, nagle pisze do mnie maila koleżanka, która pół roku nie pisała, esemesuje kolega, który pół roku nie sms-ował, wbiegam do biblioteki na styk, tuż przed zamknięciem, bo miałam telefon z Grecji (!), jeszcze nie zdążyłam odłożyć domowego, dzwoni komórka, mimo wszystko zdążam, i płoszę spomiędzy regałów bibliotekarza i bibliotekarkę i już wiem po co im ten bardzo głośny dzwoneczek przy drzwiach wejściowych. Wybiegając z książką pod pachą, bo już na mnie czekają, odbieram krótki telefon i kiedy rozłączam rozmowę już ktoś mnie pyta w którą stronę do Placu Trzech Krzyży. Znacie to? Całymi dniami spokój, nikt nie pamięta o naszym istnieniu, nikt nas nie zauważa, za co w sumie jesteśmy wdzięczni :), a tu nagle młyn, ni z tego, ni z owego.

Trochę się zdziwiłam, kiedy w pewnym momencie dnia podszedł do mnie mężczyzna i zapytał o coś, zamieniliśmy parę zdań, po czym usiadł na krzesełku obok. Wiedziałam, że go bardzo dobrze znam, widuję go w telewizorku. W głowie jaśniało i jaśniało i zaskoczyłam w końcu, to były piłkarz reprezentacji Polski. Dzianie się przyciąga dzianie, do coraz intensywniej kibicującej Beaty podchodzą piłkarze z górnej półki :)

Zremisowaliśmy z Anglią! A dziś rozpoczęła się 8 kolejka Ekstraklasy, Górnik-Zabrze ograł Koronę-Kielce. Chyba zacznę chodzić na mecze stadionowe.