.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

poniedziałek, 31 grudnia 2012

sprawy bieżące




Mój paszport kilka dni temu stracił ważność. Trzeba będzie udać się z wizytą do administracji miejskiej, dobrze, że przepisy się zmieniły i nie będę musiała jechać kilka godzin do "miejsca właściwego". Oprócz tego czekają mnie odwiedziny w jeszcze dwu urzędach. Mam alergię na urzędników. Poważne schorzenie. Ciekawe, jakie się tym razem objawią objawy. A może już się odczuliłam, na głowie coraz więcej siwych włosów, zwiastunów, podobno, mądrości. Czy już mam wystarczająco dużo lat, by alergia minęła? I czy to w ogóle od wieku zależy. Dystansu nabiera się z upływem czasu, więc pewnie tak.

Wybrałam się, z konieczności, do galerii handlowej, po słuchawki z mikrofonem, dotychczasowe zeszły były z tego świata przez zużycie materiału. Ukasz zrobił rozpoznanie w Sieci. Doprecyzowałam je. Jadę. W sklepie sprzedawca pokazuje "wszystko co jest", ceny 200+, 300+. I tylko to? TAK. Niczego tańszego? NIE. Na pewno? TAK. A na Waszej stronie internetowej jest większy wybór. No to powinna Pani złożyć zamówienie przez Internet i przyjechać po odbiór. A teraz mogę złożyć takie zamówienie? TAK, ale będzie drożej. Uparta jestem, drążę temat. Ale na Waszej stronie internetowej jest informacja, że w TYM SKLEPIE AKTUALNIE znajdują się słuchawki z mikrofonem za 39,90, sztuk pięć. A, TE... Minutę później wychodzę z nówka słuchaweczkami i radością w oczach.

Kilka godzin później, 1.15 w nocy. Ukasz snuje się w moją stronę z nówka słuchaweczkami, oczy mu się błyszczą, wkłada mi te słuchawki na strasznie długim kablu i słyszę, już prawie przez sen:


"I am sitting in the morning
At the diner on the corner
I am waiting at the counter
For the man to pour the coffee"


Fajnie, dawno nie słyszałam, ale teraz będzie mi się pałętało do świtu albo i dłużej pod czaszką. Będę nucić zamiast czytać. Będę nucić, zamiast spać. Ale to i tak lepsza dobranocka od poprzedniej. Była 2.00 w nocy, poszliśmy dopiero co do łóżek, cisza, choinka już wyłączona i nagle Zulus z góry zaczyna szorować, papierem ściernym albo szczotką ryżową, parkiet, akurat nad moją głową. O BASTA LA.


niedziela, 30 grudnia 2012

dziwna choinka


W Wigilię, kiedy o siódmej rano poszłam po chlebek na świąteczne dni i po gazetę dla sąsiadki, odkryłam, dzięki topniejącym gwałtownie śniegom, że przeciekają moje ukochane uniwersalne buty. Minus kilkanaście stopni zamieniło się w zero. Dobrze, że zdążyłam nacieszyć się mrozem przez te kilka godzin przedreptanych w najzimniejsze grudniowe dni, no aż sama buzia uśmiechała się z radości. Bardzo lubię duże mrozy. Pod warunkiem, że wracam z nich do cieplutkiego pomieszczenia.

Resztę wigilijnego poranka spędziłam na podłodze w łazience. Podjęłam próbę ponaprawiania przeciekającej pralki. Może to filtr. Odkręciłam, popatrzyłam (wzrok, który naprawia) i przykręciłam mocno obcęgami. Może tylko chodziło o niedokręcony filtr. Nastawiam pranie. Nie cieknie. Hura. Ostatnie pół godziny. Cieknie, mało powiedziane, rzeka płynie. Szmatki, szybko, stare prześcieradło. I tak pół godziny minęło na zbieraniu wody. I po paznokciach. Jestem trochę zła. Gdzie ten świąteczny nastrój? Idę odebrać zmówione uszka. Sernik jest, ale zamiast makowca wracam z piernikiem, coś się komuś pomyliło. Siekam sałatkę. No to jeszcze tylko nie ma choinki. Dzień wcześniej pojechałam nawet obejrzeć jakie i za ile, ale zapomniałam o środku płatniczym i nie chciało mi się już kursować dwa razy, a może w tym roku bez? Jednak jadę, bida z nędzą, nie ma ładnych małych choinek, same monstrualne. Widzę taką dziwną małą kupkę nieszczęścia, pięć gałęzi na krzyż, ścięty czubek jakiegoś wielkoluda choinkowego. Jodła. Pytam o cenę. "Pani sobie weźmie". No to sobie biorę, coraz bardziej zachwycona. Ależ ona nietypowa, śliczna. I nie trzeba się kłopotać, jak oprawić, akurat zmieści się w mój stojak. Ukasz patrzy na nią podejrzliwie. Wyjmuję ozdoby i lampki. Ukasz ubiera. Ładnie. Stawiam na biurko. Zapalamy. Ale super. Jeszcze tylko wszystko zagrzać i na stół. I już siadamy, razem, przy choince. 


piątek, 21 grudnia 2012

relacja z mojego skromnego "końca świata"


Obudziłam się jeszcze przez sen, taką świadomością częściową. Nie otwierając oczu zarejestrowałam, że zaczęły jeździć tramwaje, ruszyła pobliska budowa, rozpoczął się kolejny zwykły dzień. Uniosłam fragment powieki, ciemno, ale to normalne o tak wczesnej porze. Znaczy się wszystko hula, końca świata nietu. No to sobie wygenerowałam "zastępstwo", widocznie jakiś odzew na pobudzone ogólnoświatowym wieszczeniem zapotrzebowanie mózgu. Usnęłam i przyśniło mi się, że jest dzisiaj i że wszyscy się śmieją, że nic się nie dzieje, a miał być przecież ten koniec. I nagle osoby wokół zapadają w jakiś dziwny paraliż, zastygają, ja też. Mam świadomość, chcę się ruszyć, wstać, iść, mówić, komunikować, skomentować to co się dzieje - i nie mogę. Próbuję pokonać to zastygnięcie, tę niemożność, staram się ze wszystkich sił, i w końcu się udaje, nie wiem tylko czy przemogłam to coś czy bodziec ustał. Wychodzę na zewnątrz i widzę świat w dziwnej rozdzielczości, jak z ekranu, który śnieży. Dociera do mnie, że się dzieje coś niesamowitego, że wieszczenia jakoś zaczęły się przecież realizować. Jakiś typ sieje zniszczenie, nie siłą fizyczną tylko jakąś "mocą". Próbuję odeprzeć jego oddziaływanie także używając "mocy". Okazuje się, że niewprawnie, ale potrafię się "nią" posługiwać. Sen się kończy tak ni w pięć ni w dziewięć, mózg się trochę pobawił, ale znudził się szybko głupiutką zabawką i ją porzucił. Obudziłam się. Wir działań przedświątecznych mnie pochłonął, choć mój wir nie jest typowy. Na przykład ktoś po prostu bierze odkurzacz i odkurza, a ja rozpoczynam pielgrzymkę po punktach agd w poszukiwaniu pasujących do mojego ciut nie zabytku worków. Ktoś wkłada pranie do pralki i sobie idzie, ja wkładam pranie do pralki i waruję ze szmatkami w pogotowiu, bo akurat pralka zaczęła przeciekać na maksa i muszę chronić parkiet w przedpokoju przed kompletnym zniszczeniem. Ktoś uciera mak, lepi uszka, wypieka, pichci. Ja zamawiam uszka i makowiec, do odbioru tuż przed kolacją wigilijną, nie mam lodówki, nie mam zamrażarki, nie mam sprawnego piekarnika, blachy do pieczenia. Ani ochoty na przesiadywanie w kuchni, której też zresztą nie mam, taka niewielka wnęka w pokoju, nijak na przybytek sztuki kulinarnej mi nie pasuje. Ale przejaśnienie w domu i zagrodzie widoczne powolutku. Jeszcze biblioteki, trzeba porobić zapasy papierowe na ucztę zasadniczą :) I, z kapiącą szmatką w garści, odbieram telefon, że może na spacer. Za godzinkę, dwie. W minus kilkanaście. No ok, powinnam się wyrobić. Kończę rozkopane ogarnianie, trzeba odpocząć, udowodnić, że nadchodzące święta nie równają się kieratowi. Spóźniam się chwilkę, ale Starówka wygląda pięknie, decyzja dobra. Chowając się przed ziąbem spożywamy gorącą czekoladę i łyżeczką czekoladową wyjadam nadzienie z bułki z pieczarkami. Gadamy sobie o komiksach i różnych takich :) Jak miło może być w dniu końca świata i tuż przed Bożym Narodzeniem. Próbujemy poszwendać się, na Rynku jarmark. Trzy lata temu byłam na podobnym w Belfaście, jak dobrze było wtedy zobaczyć stoisko z szyldem "PIEROGI". Teraz się nie da, nie nie da, zzzimno. Umawiamy się na poszwendanie w odrobinę cieplejszych okolicznościach przyrody, dobierzemy sobie jeszcze kogoś do kompanii, by się podzielić, taka bezcelowa włóczęga przez miasto to doskonały sposób na spędzanie czasu, na odpoczynek, na odreagowanie wszelkie. Czego i Wam przed świętami życzę.

środa, 19 grudnia 2012

córka policjanta - Henning Mankell - "Nim nadejdzie mróz"





Jak dobrze znów czytać Mankella, niech żyje i pisze jak najdłużej.

Na początku mamy afrykańską masakrę z lat siedemdziesiątych, guru morduje blisko tysiąc wyznawców, ale jednemu udaje się zbiec. Przedostaje się do Stanów, potem Europy, wraca w rodzinne strony. I sam staje się guru swojej własnej sekty, zostaje "prawdziwym prorokiem". Jego córka Anna jest przyjaciółką z dzieciństwa Lindy Wallander, która odgrywa tym razem rolę głównej postaci książki, jej słynny tata jest w zasadzie w tle. Przyjaciółka pewnego dnia znika, więc Linda, świeżo po szkole policyjnej, tuż przed podjęciem pracy u boku ojca, tknięta złym przeczuciem, włamuje się do mieszkania przyjaciółki, przeszukuje każdy kąt, czyta pamiętnik, zabiera klucze do mieszkania i "pożycza sobie" auto Anny, by jej szukać. Przy okazji pomieszkuje sobie u niej. Oj, nieładnie, panienko, nieładnie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mnie ktoś się, tak na podstawie przeświadczenia, "wbił na chatę"...

W trakcie poszukiwań córka policjanta natknie się na dziwne osoby i dziwne zbiegi okoliczności, na przykład matkę Anny, Henriettę, kompozytorkę muzyki, której nikt nie słucha, gromadzącą przeciwne odgłosy, posiadającą na przykład bibliotekę płaczu czy westchnień. Spotyka też nauczyciela muzyki z demencją (jest fragment o Chopinie). W galerii postaci nietypowych znajduje się także  badaczka i obrończyni ścieżek i polnych dróg oraz pewien okresowy outsider, uprawiający cyklicznie celibat medialny, odcinając się od od zewnętrznego świata z jego chaosem informacyjnym bombardującym śmieciowymi newsami.

Fabuła staje się coraz bardziej pokręcona, Linda nie opiera się na faktach ale na intuicji, trudno jej, jako początkującej w zawodzie, przekonać do swoich racji kogokolwiek, a już najbardziej ojca. Ale w końcu wydarzenia potwierdzają trop, którym podąża Linda i udaje się powstrzymać szaleńców, choć zło się wymyka.

"Nim nadejdzie mróz" to jedno wielkie potępienie przemocy stosowanej w imię religijnego wyzwolenia. Mankell pokazuje tu mechanizm wykorzystania do niewłaściwych celów wiary, głębokiej autentycznej religijności, ufności w autorytet. Straszne, przerażające. Jak zwykle szwedzki pisarz porusza problemy największego kalibru. Książka mądra i potrzebna. Szkoda tylko, że znowu wydana z refleksem szachisty korespondencyjnego, DZIESIĘĆ lat po reszcie świata.

Mankell gdzieś do fabuły wplata drobne fragmenty o Larsie Gullinie, saksofoniście, jednym z największych muzyków jazzowych Szwecji. Plus.

Powieść napisana krótkimi, prostymi zdaniami, nawet surowymi, ale z doskonałym efektem, to taka stara sztuczka mankellowska :)

Choć Wallander widziany oczami córki jest inny niż ten nam znany z powieści o nim samym, to i tak dobrze znów o nim choć trochę poczytać :)


Henning Mankell
"Nim nadejdzie mróz"
(Innan frosten)
rok wydania: 2002
wydanie polskie: 2012

środa, 12 grudnia 2012

"Trudno o dobrego człowieka" - Flannery O'Connor





Mój nieoceniony syn przyniósł do domu książkę, jak zwykle bardzo dobrą. Choć amerykańską. Postanowiłam przełamać niechęć, który to już raz, i przeczytać całą. Udało się, choć nie spodziewałam się tak dużej dawki smutku i wszelkich nieszczęść. Prawie każde opowiadanie z dwunastu zebranych w polskim tłumaczeniu kończy się jakąś makabrą. Dlatego nie mogłam, od tak, usiąść i przeczytać, musiałam robić kilkudniowe przerwy i znów skończył się termin zwrotu do biblioteki. Ekwilibrystyka czytania książek w restrykcyjnych ramach czasowych.

Opowiadania "Flaneli" są świetnie napisane, z każdej strony wyziera mądrość autorki i zachwyca, zdarzają się czasem nietypowi Amerykanie ;) Najbardziej spodobało mi się Spotkanie. Syn odwozi matkę autobusem na gimnastykę dla pań z nadwagą. Ona zakłada nowy kapelusz, on pod krawatem. Rzecz dzieje się tuż po zniesieniu rasowego rozdziału w publicznych środkach komunikacji. Opowiadanie Widok na las też mnie zachwyciło. Dziadek z ukochaną wnuczką spędzają wspólnie wiele czasu, aż do momentu, kiedy staruszek postanawia sprzedać działkę i pozbawić rodzinę widoku. Każda historia aktywuje masę ruchu w głowie, trochę przypomina się dzieciństwo, stają przed oczami sceny ze starych amerykańskich filmów. Pełny zachwyt. Polecam GORĄCO.

Mary Flannery O'Connor

A Good Man Is Hard to Find (Trudno o dobrego człowieka) (1953)

A Late Encounter with the Enemy (Ostatnia potyczka z nieprzyjacielem) (1953)

The Life You Save May Be Your Own (Ocalisz życie, może swoje własne) (1953)

The River (Rzeka) (1953)

A Temple of the Holy Ghost (Przybytek Ducha Świętego) (1954)

Good Country People (Poczciwi wiejscy ludzie) (1955)

The Artificial Nigger (Sztuczny Murzyn) (1955)

A View of the Woods (Widok na las) (1957)

The Enduring Chill (Dreszcz) (1958)

Everything That Rises Must Converge (Spotkanie) (1961)

The Lame Shall Enter First (Kulawi wejdą pierwsi) (1962)

Revelation (Objawienie) (1964)


wtorek, 11 grudnia 2012

"Grudzień"


Grudzień, zwiastun zniszczenia,
prowadzi cię na długi spacer
pośród czarnych kadłubów drzew
i spalonych w ogniu jesieni liści,
jakby mówił: zobacz, oto czym są
twoje sekrety, twoje skarby,
namiętny tryl małych ptaków,
obietnice letnich miesięcy.
Twoje sny zostały zbadane,
gwizd kosów znalazł uzasadnienie,
trupy roślin zdobią zielniki.
Została tylko twarda pestka laboratorium.
Nie słuchaj go; mogą ci wszystko odebrać,
ale nie zabiorą ci twojej niewiedzy,
nie wezmą ci tajemnicy, nie pozbawią cię
twojej trzeciej ojczyzny.
Nie słuchaj go, zbliżają się święta
i mroźny styczeń, biały papier śniegu.
To, na co czekasz, rodzi się dopiero.
Ten, kogo szukasz, zaśpiewa.


Adam Zagajewski "Grudzień", z tomiku "Pragnienie"


środa, 5 grudnia 2012

221


          "Choć słabł coraz bardziej, obecność rodziny i częste odwiedziny wiernych przyjaciół sprawiały mu ogromną radość. 4 grudnia ponownie zabrał się nawet do pracy nad Requiem, śpiewając fragmenty z przyjaciółmi. Jednemu z nich, swojemu uczniowi nazwiskiem Süssmayr, dał dokładne instrukcje, w jaki sposób należy je dokończyć, ponieważ był pewien, że nie będzie mógł zrobić tego sam.

          Tego dnia coraz bardziej opadał z sił. Umarł w nocy, o dwunastej pięćdziesiąt pięć. Był 5 grudnia 1791 roku. Ostatnią rzeczą, którą zrobił, było oddanie dźwięku bębnów w Requiem. Jego ostatnim tchnieniem była muzyka. W chwilę potem Wolfgang Amadeusz Mozart nie żył."

Peggy Woodford "Mozart"

wtorek, 4 grudnia 2012

nieuśmiechający się policjant - Arnaldur Indriðason - "Jezioro"





Nareszcie znów na trochę w Islandii, w Reykjaviku i okolicach. Znów imiona w tonacji "dur". Znów zaginięcia. Cofa się jezioro Kleifarvatn, odkrywa szkielet, akcja przenosi się w czasy zimnej wojny, socjalizmu i komunistów, są szpiedzy, jest inwigilacja i donosicielstwo na potęgę. Islandzcy studenci w Lipsku, mieście w którym pochowano Jana Sebastiana Bacha, w którym znajduje się Piwnica Auerbacha, karczma opisana przez Goethego w Fauście.

I już znów Islandia, gdzie można się przemieścić ze Skaftartunga drogą przez góry masywu Fjallbakur na północ, za lodowiec Myrdalsjökull (...) z zamiarem dostania się na łódkę w Gardur (...) przy wielkiej piaszczystej wydmie na południe od Kaldaklof, (...), na cyplu Geithöfdi, można pojechać na wycieczkę do Thingvellir albo na lodowiec Snaefellsjökull. Można się znaleźć pod górą Heidarfjall na Langanes albo w okolicach Stokksnes niedaleko Höfn nad fiordem Hornafjördur, i w Hvalfjördur, na Straumnesfjall w Fiordach Zachodnich, w Keflaviku. Jest jeszcze staw Lambhagatjörn i cypel Sydri-Stapi. Cudny miks islandzkich nazw georgaficznych :)

Trwa islandzkie krótkie lato. Komisarz Erlendur, ponury, przygnębiony, bez uśmiechu na twarzy, rozwiedziony, samotny, bez kontaktu z synem, z córką narkomanką, rozmyślający bezustannie o zaginionym braciszku, podąża za swoją niezawodną intuicją po tropach sprzed lat, kiedy usiłowano wykrzesać w Islandii iskry socjalizmu. Nie daje mu spokoju bezimienny szkielet. Przy zaciągniętych zasłonach, nienawykły do tak długich godzin jasności, Erlendur zaczytuje się w książkach o zaginięciach i rozmyśla na przemian nad tym co jest i co było. I nieustannie się martwi. "Gorszy aparat sprawiedliwości niż islandzki system sądowniczy nie istnieje" - mówi.

Dla równowagi są dodatki: westerny, odrobina poezji i humoru. Współpracująca z Erlendurem policjantka Elinborg wydaje książkę kucharską pt. "Wina a przepisy". A Valgerdur nie poszła z Erlendurem na grilla do Sigurdura.


Przeogromnie cieszę się, że różnorodność świata zawiera w sobie Islandię.

Arnaldur Indriðason
"Jezioro"
(Kleifarvatn)
rok wydania: 2004
wydanie polskie: 2012

niedziela, 2 grudnia 2012

Florcia ma ochotę na herbatkę


- Poproszę herbatkę - zadysponowała w eter zatopiona w świecie kreowanym oraz ulubionym fotelu domowym Florcia.

Gniozdurek zakręcił się po kuchni i w dziesięć minut podał filiżankę herbatki z sokiem malinowym i cytryną, prosto do ręki. Wybiła północ.

- Sprawny room service w tym hotelu - wymamrotała Florcia nieprzytomnie.