.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

środa, 28 listopada 2007

wrażenia z filharmonii


Nooo, to mnie przeciągnęło po krańcach wszechświata...

Po plecorkach zygzaczki dreszczyku przelatywały, czasem stadnie :)

Rachmaninow zawsze przyjazny mi był, jest i już na zawsze pozostanie. W takim jednym koncercie fortepianowym wszystkie chyba możliwe nastoje są. Mogłabym wysyłać komunikaty reszcie świata fragmentami jego koncertu, proszę się nie zdziwić, jeśli kiedyś na mymblogumym zamiast kolejnych postów zaczną się pojawiać fragmenty zapisu nutowego z dopiskiem mym - dziś to jest tak. Jak już za bardzo odlatywałam w słońce (jak Ikar), to walił mi prosto w prawe oko zajączek z okucia kontrabasu, jakiś rykoszet z reflektora, no jak tak można, mnie, publiczności, zajączkiem, po oczach?!:)

Mimo, że to festiwal pianistyczny, to na czas jakiś zniknął ze sceny .... fortepian, hm, dziwne (ale ale, czy we filharmonii to też scena się nazywa? chciałabym to wiedzieć). Okazało się, że tańce symfoniczne (mmmm, marzenie....) bezfortepianowe są, tylko orkiestra symfoniczna. Zamiast fortepianu pojawił się płotek dla dyrygenta, coby nie spadł w szale dyrygenckiego uniesienia :) Wyglądało to pięknie. Jak potem wyłanial się spod ziemi czarny wielki fortepian, to takoż piknie było:)

No i proszę, jaka ja dziś radosna i ćwierkająca. Dać babie wejściówkę za 10 zł, posadzić w 5 rzędzie, postawić parę instrumentów wydających dźwięki - a ta już cała w skowronkach...Pianistka (nieJelinkowa) - poprawiała co jakiś czas włosy, stanowczo wolę pianistów. Za to pięknie zagrała bis, pojęcia nie mam co to było, Chopin? (Kissin, Żenia, where are You!!!)

Dyrygent jak dyrygent, fajny, energiczny, uśmiechnięty, ogólnie przyjazny, ale Seiji Ozawa to to nie był :)

Jeśli miałabym się przyczepić, to mikrofon podczas zapowiedzi początkowej trzeszczał, pani pomyliła Rachmaninowa z Prokofiewem i w ogóle był zgrzyt, jak na kaliber przedsięwzięcia i osobę zapowiadającą, bardzo nie na miejscu. No, to się czepnęłam.

A, no i jeszcze na balkonie siedziały żony, żona prezydenta Maria Kaczyńska i żona prezydenta Kateryna Juszczenko.


wtorek, 27 listopada 2007

koncert fortepianistyczny


Już w czwartek musiałam mieć przeczucie chyba jakieś. Koleżanka zasypała mnie swoją kolekcją dvd, a ja, tak jakoś całkiem nie wiedzieć dlaczego, wzięłam sobie Pianistę, Pianistkę i Wieczna miłość (Immortal beloved) - film o życiu Beethovena. Miałam zamiar zafundować sobie muzyczny weekend :)
Zaczęłam zgodnie z postanowieniem, od Pianistki. Jelinkowa sfilmowana. Film jak film, wbija się w pamięć na kilkanaście różnych sposobów, za każdym razem mocniej i mocniej. Kiedy usłyszłam dźwięki ulubionego preludium Rachmaninowa - zachwyciłam się, rozmarzyłam i z bijącym sercem postanowiłam znów zapuścić sobie jakieś moje stare ulubione klasyczne kawałki, przy najbliższej okazji. Reszta weekendu minęła już niemuzycznie, choć filmowo. Czas jakiś temu, znając moją sympatię ogromną do wszystkiego co fińskie, kolega z pracy przytachał mi film po fińsku. I stwierdziłam, że właśnie jest dobry moment i obejrzałam pierwszy w życiu film fiński w oryginale :) Przeżycie ekstremalne.... Dobrze, że były polskie napisy. Tytuł Wojna zimowa (Talvisota), o odparciu Rosjan w latach 1939-40, brawo, wielkie brawo, już rozumiem dlaczego baron Carl Gustaf Emil Mannerheim jest tak wielkim bohaterem narodowym Finów. Na podsumowanie weekendu zaserwowałam sobie ucztę... Zemsta po latach. Pierwsze oglądanie było tak dawno, w kinie, chodziłam do podstawówki jeszcze. To po tym filmie właśnie zaczęliśmy mówić z braciszkiem Joseph na naszego ojca :) Nawet nie pamiętałam, że ten film taki PIĘKNY! Zachwyt, wielki wielki.
A wczoraj w pracy kolega zaczął opowiadać, że był na koncercie fortepianistycznym (świetne przejęzyczenie:), że trwa jakiś festiwal i że będzie Rachmaninow. Tego spokojnie przyjąć już nie mogłam, z lekka gorączkowo, znów coś niecoś przeczuwając, rozpoczęłam dochodzenie, co i jak, kiedy, za ile i czy bilety jeszcze som. Som. I. Ja. Idę. Jutro! Na. !!!

III koncert fortepianowy d-moll op.30
Sergiusza Rachmaninowa :) cmok

To już będzie drugi raz w życiu, na żywo... Nie wierzę... Oprócz Sergieja mojego będzie jeszcze .... si, Señoras y Señores, Ludwig van Beethoven.



sobota, 24 listopada 2007

drogi swej nie zmieniać



Na koncert się wybrałam, nie tak zupełnie sama z siebie, ale na fali, znajomi szli. Grało AKURAT. A że dość dawno na żadnym koncercie nie byłam, miałam okazję radośnie przypomnieć sobie, jak to miło czasem tak pójść i poszaleć, pośpiewać, potańczyć w tłumie ludzi, jak by nie było, pokrewnych, skoro przyszli na ten sam koncert co ja :)



"Mniemam że mam powody, by drogi swej nie zmieniać"

 haha

poniedziałek, 19 listopada 2007

domowy maraton filmowy



Zmieniłam zdanie. Dotychczas nie oglądałam filmów na laptopie, ale wczoraj mnie odmieniło i spędziłam w pozycji raczej leżącej cały boży niedzielny dzionek :) Mam już taki pokaźny magazyn książek do przeczytania i płyt do obejrzenia, że tylko hurtowo w postaci maratonów da się to ogarnąć, bez cochwilowego odrywania od tematu. No i wczoraj miał być Ken Russell, Dagur Kari i Takeshi Kitano. Zaczęło się dobrze, z wielkim sentymentem przypomniałam sobie po całych wiekach Odmienne stany świadomości. Pamiętałam niewiele, niesamowite wizje, indiańskie grzybki. I jak to bywa ze "starszymi" produkcjami, dziwnie się je ogląda w 21 wieku, zwłaszcza po dopiero co oglądanej Adrenalinie wyprodukowanej zaledwie rok temu... Przy Kochanku Lady Chatterley, także Kena Russella, zaczęłam się niecierpliwić nieco, kiedy film okazał się czterema, choć z drugiej strony, dobrego nigdy nie za wiele, a że uwielbiam i Russella i D. H. Lawrence'a ---> zadowolenie zwielokrotnione :) No i dzień jakoś tak minął, że z moich dalszych planów musiałam zrezygnować akcentem islandzko-duńskim w postaci "Zakochani widzą słonie" Dagura Kari. Czerń i biel, w ciągu 100 minut jedna krótka scenka w kolorze, ale z takim ładunkiem barw i wszystkiego, co ze sobą niosą, że wystarcza koloru na całość. Gdybym kiedyś miała nakręcić film, byłby on czarno-biały.


piątek, 16 listopada 2007

nasza-klasa



Z zadziwieniem wielkim przeczytałam dziś rano na moim komunikatorze liścik od kolegi z podstawówki, który odnalazł mnie przez portal nasza-klasa.pl. Jaki świat mały, malutki i coraz mniejszy, przytulny, coraz bardziej przyjazny. Tak, właśnie, przyjazny, mimo wszystko...

poniedziałek, 12 listopada 2007

syn, sen i adrenalina



Po ostatnim nawale wrażeń wszelkich zrobiło mi się dziwnie. No bo może się w końcu człowiekowi zrobić dziwnie, kiedy tak rzeczy się dzieją, sprawy się mają, historie się wydarzają i jedno goni drugie i już jest wszystkiego tak dużo, tak bardzo dużo.



Położyłam się spać, odespałam w 2 godziny popołudniowe cały ciężar dziania się. Po obudzeniu przytuliłam syna i doszłam do wniosku, że syn i sen albo sen i syn - to jest właśnie to :)



Czasu zrobiło się już tak strasznie mało, że ostatnio film na dvd oglądałam o 1 w nocy (Adrenalina - Crank, na marginesie polecam, Piter, miałeś rację :), dobry, coś nowego choć w zasadzie temat znany). Dopiero co wróciłam z pracy a o 7 rano już znowu wyjeżdżam, zgadnijcie, dokąd :)



Od tygodnia pracuje ze mną mój kolega ze szkoły, niemal drzwi w drzwi, przez cały dzień pracy widzieliśmy się może z 5 minut. Istne mrowisko :)



Proszę tylko nie myśleć, że narzekam, że jest nie tak, że mi coś nie pasuje. Jest jak jest, biorę sprawy jakimi są, przedstawiam sytuację.

sobota, 10 listopada 2007

Impreza urodzinowa



Już w zasadzie po, choć jakoś tak się przeciągnął temat, że w pewnym sensie moje urodziny trwają nadal. Bo już dzień wcześniej rozpoczęta wieczorna wędrówka po poznańskim Rynku i okolicach sfinalizowała się odśpiewaniem jakże popularnej pieśni 100 lat już siedem (!) minut po północy w pubie "Deja Vu". Wielki Finał był Wielką Improwizacją, nic nie było zaplanowane wcześniej, oprócz czasu, miejsca i osób. Zaopatrzenie było składankowe, więc jego stan ujawnił się już w trakcie trwania i powalił swoim ogromem. A mówi się, że Poznaniacy tak raczej po szkocku do tematu podchodzą. Niniejszym dementuję :). W zasadzie przyszli wszyscy zaproszeni goście (skąd ja znam aż tyle osób w Poznaniu? :) i było przytulnie, wieszak od 30 nakryć wierzchnich nie wytrzymał i załamany, a nawet złamany odpadł od ściany. Wspomniałam koledze, żeby zabrał gitarę. Zabrał. Razem z piecem, mieliśmy koncert! Ochroniarz przyszedł tylko raz :) Sprzątania miałam tylko 2 godziny, od 6 do 8 rano. Położyłam się o 8.30, a już o 9.15 zadzwonił ktoś z zapytaniem, jak udała się impreza, a po kolejnych 15 minutach zaczął dzwonić budzik. W pięciominutowych drzemkach przerywanych moim ulubionym porannym odgłosem budzika z komórki dotrwałam do 10.00. Około 11. byłam w pracy. Nie spałam nawet w pociągu, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności część Poznania oraz poznańskiego stylu życia jechała tu ze mną :) Znów czeka mnie zatem wesoły wieczór, czego i Wam życzę.





 

zdjęcia by xbw

poniedziałek, 5 listopada 2007

"Splatanie się okoliczności spowija nasze ciała"


No, to znowu ja piszę. Czytam kolejną świetną książkę, pełna podziwu dla siebie, skąd ja te świetne książki wykopuję ostatnio. Dodałam z boku po prawej stronie na dole taki kącik książkowy, jak kto ciekawy, może sobie do mojej podręcznej biblioteczki zazerknąć.


Cząstki elementarne, to właśnie to, co czytam. "Splatanie się okoliczności spowija nasze ciała". Nie znam jeszcze książek Michela Houellebecqa, podejrzewam, że na tej jednej się nie skończy :) Mutacje metafizyczne, tak, hm.


Wczoraj słuchałam śpiewu flamenco, na żywo. Śpiewał mój kolega, Polak. Uczy się od trzech lat. Chapeau bas... Jestem pod wielkim wrażeniem...


A teraz co insze - mam pojutrze urodzinki, ja, skorpionica, urodzona w rocznicę rewolucji październikowej. Zamierzam je obejść, chyba po raz, no, możenie pierwszy, ale jeden z pierwszych w życiu :). 18. urządzałam wieki temu... 


I jeszcze jedno, znowu jestem swoją osobą w Poznaniu, zostanę tu przez kilka najbliższych dni... Tak, urodziny obchodzę właśnie tu, gdzie chciałam, życzenia się spełniają :)

piątek, 2 listopada 2007

Miron Białoszewski - Zanoty



"Stoją na cmentarzu, świeczki palą, 
płaczą, nagle Stefcia woła:
- Luuudzie, czego płaczecie,
za 50 lat żadnego z was tu nie
  będzie!"


I died for beauty - Emily Dickinson



*******

I died for beauty, but was scarce
Adjusted in the tomb,
When one who died for truth was lain
In an adjoining room.

He questioned softly why I failed?
"For beauty," I replied.
"And I for truth, -the two are one;
We brethren are," he said.

And so, as kinsmen met a night,
We talked between the rooms,
Until the moss had reached our lips,
And covered up our names.

*******

Zmarłam szukając Piękna - ale
Gdy się mościłam w mrokach Grobu -
Kogoś, kto zmarł szukając Prawdy,
Złożono w Pomieszczeniu obok -

Zapytał - co mnie uśmierciło -
Odpowiedziałam - "Piękno" -
"Mnie - Prawda - one są Tym Samym -
Jesteśmy Rodzeństwem" - szepnął -

I tak gwarzyliśmy - przez Noc -
Przez Ścianę gliny - blisko -
Aż Mech dosięgnął naszych ust -
I zarósł - nasze nazwiska -

tłumaczenie: Stanisław Barańczak