.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

niedziela, 27 maja 2007

Służbowo do Gdańska


Stało się tak, że przyszło mi do Gdańska jechać, służbowo. No to poleciałam dzień wcześniej po bilet na Centralny. Poprosiłam jakiś na rano, pani w okienku mówi : 29 złotych. Płacę. Po jakimś czasie do mnie dociera, że jakoś mało chyba jak na trasę Warszawa-Gdańsk, ale nic, rzadko podróżuję, a pociągami ostatnio to już w ogóle, więc może się nie znam, może potaniały, może jakiś pociąg pośledniejszy, a może to już owo „tanie państwo” nastało. Następnego dnia świtem, zaspana jeszcze, myślałam, że chyba jeszcze śnię albo już mam halucynacje, bo mój pociąg okazał się być intercity, miałam na bilecie numer wagonu i numerowane miejsce przy oknie, w przedziale dla 6 osób, z miłymi zasłonkami, przytulną tapicerką i wykładzinką pod stopami. No i jeszcze mi darmową kawę przynieśli, co prawda taką najpodlejszą, ale zawsze. I herbatniczek :) Myślałam nawet, że jak konduktor będzie sprawdzał bilety, to każe mi coś dopłacać, ale nie, sprawdził, skasował i poszedł dalej.
W samym Gdańsku już zadziwiły mnie tablice wyświetlające numer i trasę w tramwajach, dowiedziałam się z nich, że są akurat imieniny Weroniki i Brunona..., no rzeczywiście niezbędna informacja dla podróżujących w ścisku ....
Przejeżdżając przez miasto zauważyłam fajną reklamę „Tankkaa– tankuj po fińsku – automatycznie taniej”. Już tłumaczę : robi mi się tak jakoś błogo i dobrze za każdym kontaktem z czymkolwiek, co ma coś wspólnego z Finlandią lub językiem fińskim.
W Gdańsku na obiad zjadłam jeden z najdziwniejszych posiłkóww moim życiu. Był to ciekawy zestaw potraw : smażone ziemniaki + placki ziemniaczane + kotlet ziemniaczany :)
No co, mięsa od dziecka nie lubię.
Wieczorne zwiedzanie zaczęłam w deszczu, ale co tam deszcz, skoro tyle fajnej starej cegły do obejrzenia :) Budowle z cegły powstawały już przed naszą erą, w kulturach starożytnego Wschodu budowano z niej już od V tysiąclecia p.n.e. Wymyślona przez człowieka pozwalała budować w miejscach, gdzie nie było naturalnego budulca, kamienia. (Podobno do wybudowania Wieży Babel użyto jej 85 milionów sztuk.) Obejrzałam więc w deszczu Stare Miasto, które nazywa się Miasto Główne, ulicę Mariacką, Chlebnicką, Mydlarską, Piwną, Długą, Długi Targ, i masę innych, przedreptałam nad Motławą, pierwszy raz w życiu zachwyciłam się posępnym Żurawiem (gdzie ja się wcześniej chowałam....?), wmurowało mnie przy katamaranach, Sołdku i galeonie, nie mówiąc już o kościołach, kamienicach, ratuszu, bramach, basztach. Byłam w XIV – wiecznych murach ratuszowej restauracji i poczułam się trochę jak Oleńka z Potopu na dworze księcia Bogusława, kiedy wchodziłam przez ciężkie drzwi do ciasnego korytarzyka ze schodkami w górę, zakrętem i znów schodkami w dół (niestety takie atrakcje to w drodze do toalety :) Z kościołów największe wrażenie zrobił na mnie kościół Świętego Jana, zbudowany w XIV wieku, a w następnych rozbudowywany. Po wojnie jego wyposażenie zostało przeniesione do kościoła Mariackiego, ostał się jedynie niesamowity ołtarz. Do teraz stoi pusty.... Wielki gotycki pustostan, zagospodarowywany okresowo dla celów kulturalnych i duszpasterskich, odbywały się tu koncerty, wystawy, a nawet festiwal szekspirowski. Tuż obok tego kościoła znajduje się mały tajemniczy zaułek, który nazywa się dopiero od niedawna, ale za to jak ! Zaułek Zachariasza Zappio. (Dotychczas myślałam, że najbardziej wdzięczną nazwę porządkującą ulice i place już słyszałam, mieszkam koło niej : „Skwer Mieczysława Fogga”.) Zachariasz Zappio był kupcem i dobroczyńcą żyjącym w Gdańsku w wieku XVII, a między innymi także fundatorem liczącej około 6000 woluminów biblioteki parafialnej.
Z detali, pod których wrażeniem jestem do dziś, wprost zbombardowana bodźcami artystycznymi, najbardziej pamiętam niesamowicie drobiazgowo rzeźbione drzwi i dwa jednorożce ze sklepienia w Sali Czerwonej Ratusza, zapraszam do obejrzenia animacji :
http://www.mhmg.gda.pl/panoramy/panorama_3.html
Kiedy już przestało padać i skończyły się moje obowiązki służbowe, postanowiłam sobie popłynąć gdzieś, gdziekolwiek. Stanęło na promie do Westerplatte. Jak małe dziecko przyssana do burty WGAPIAŁAM SIĘ we wszystko obok czego przepływaliśmy, stocznię, port, ogromne, wielkie, straszne, tajemnicze, trochę groźne, naszpikowane dziwnymi ustrojstwami statki, naprawcze, promy przewożące auta, statki towarowe, maszyny ... Gdybym była małym chłopcem, to na pewno zechciałabym zostać marynarzem :)
Co tam męska fascynacja rozmiarami w porównaniu z kobiecą :)
Raz rozpocząwszy przygodę z wodą zapragnęłam więcej, wybrałam się więc jeszcze na plażę. Słońce było cudowne, choć już mocno popołudniowe, wiaterek spokojny, piasek gorący a woda lodowata. Dość dawno nie byłam nad morzem, więc nie zważając na nic, wskiknęłam do wody, choć po kostki. Lód. Wytrzymałam godzinkę niezmordowanie maszerując wzdłuż brzegu. Było tak pięknie .... :)
Jeśli kto wyjechał z kraju za chlebem, a w Gdańsku nie był, to ma wracać i w Gdańsku być.
Na zakończenie wyjazdu przeżyłam mały kalifornijski epizodzik. Stojąc już na peronie z biletem powrotnym w garści, kosztującym już normalne 82 zł (tanie państwo to była jednak tylko fatamorgana), słyszę : du juspik inglisz? Zagubiona w obcojęzycznym kraju para emerytowanych Amerykanów trafiła akurat na mnie, rozumiejącą z grubsza, z cieńsza to już mniej. Natenczas konwersację nawiązaliśmy, a jakże, włączając kilka słów po niemiecku i kilka po hiszpańsku, no i po tym właśnie to ja już byłam ich Amiga :) Mieszkają na stałe dwie mile od styku płyt tektonicznych i co chwilę ich nawiedza większe lub mniejsze trzęsienie. Dużo podróżują. No proszę, może jeśli wyjadę z tego kraju póki czas, to także na emeryturze będę podróżowała po świecie? Train przybył, miejsce moje było w wagonie 11, mało czasu do odjazdu, więc wchodzę do 6, Ameryka za mną, i widzę że dalej to już tylko dwa wagony, więc gdzie, do ch.o.l.e.ry podział się mój ? Zostawiłam bagaże sympatycznym amerykańskim emerytom (Polakom raczej bym się bała, zwłaszcza służbowego laptopa...) i udałam się na poszukiwania. No i jak myślicie? Co się okazało? Obstawiamy, obstawiamy ... No, za 6. wagonem był 7. a za nim, no, to przecież logiczne, 11. Ufff. Wróciłam po toboły, opowiedziałam co i jak, na co oni że 7 i 11 to szczęśliwe liczby, na co ja, że wiem, I was born of the 7th of November, na co pani, że jej brat też, no i radośnie rozstaliśmy się z wielkimi uśmiechami umacniając przyjaźń polsko-amerykanską :)
Miłym akcentem wieńczącym całą podróż był blisko półgodzinny postój (ekspresu), zgodnie z planem, w W-wie Wschodniej ... Po odstaniu swojego i po 2 minutach jazdy już mogłam spokojnie wysiąść na Centralnym zastanawiając się dlaczego tego półgodzinnego postoju nie zrobią, bo ja wiem, w Działdowie na przykład?

Do samego wyjazdu z Gdańska miałam wstępne postanowienie przeprowadzenia się tam na stałe, ale przeczytałam artykuł w prasie, że tam straszne statystyki wykrywalności zachorowań na raka, przypadków dwa razy więcej niż w innych rejonach kraju, a to podobno przez zakład Fosfory, choć i inne czynniki, w tym liczne dymiące kominy podawane są za współwinowajców. No i mój pierwszy zapał jakby stopniał ...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz