.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

czwartek, 19 lipca 2007

mody przychodzą, mody odchodzą ...



Czasem dziwne dość i nietypowe refleksje mnie opadają.... Tyle dziwności i totalnego bezsensu namnożone wszędzie, a wiele z tego to chwilowe mody wszelkiego rodzaju, dyktat gorszy od jakiejkolwiek władzy politycznej czy nawet religijnej.


Sięgając do starożytnych na przykład - chodzili sobie ludkowie w zwiewnych szatach i dobrze im było. Potem ktoś wymyślił peruki, ktoś inny krynoliny i gorsety... Itd. itp. ... Chwilowe, przejściowe, jednominutowe mody, które i tak przeminą wcześniej czy później. A biustonosze na przykład, taka niewygodna uprząż dla kobiet.. No właśnie, dlaczego tylko dla kobiet? Ciekawi mnie, jak poczuliby się panowie, gdyby moda nakazała im nagle nosić taką uprząż, podobnie jak kobietom, by, niezależnie od wieku i urodzonych oraz wykarmionych potomków móc nieustannie utrzymać swoje wypustki przednie w stanie nieustannego jędrnego sterczenia...... Oczywiście w wydaniu męskim chodzi mi o wypustkę pojedynczą.

wtorek, 17 lipca 2007

"Maleństwo" na wakacjach



Minęło akurat tyle czasu, że zaczynam tęsknić za moim wakacjującym "Maleństwem". Coraz częściej dzwonię. Maleństwo postanowił w czasie wakacji obejrzeć setkę filmów, dodam, dobrych filmów. Nasze rozmowy w związku z tym wyglądają mniej więcej tak:


- Nagrałaś? 
- Nagrałam.
- A nagrasz mi jeszcze ...., leci na .....  o ......?
- Dobra. A ... też nagrać, bo leci ... na ... ? 


Aż tu dziś dla odmiany rozmowa wyglądała inaczej. Maleństwo mianowicie się w wakacje .... uczy .... Zabrał ze sobą z własnej nieprzymuszonej woli dwa podręczniki i codziennie po 10 minut czyta. Ale nie tym mnie zastrzelił. Kiedyś, dawno temu, próbowałam mu zaszczepić pozytywny stosunek do nauk ścisłych. Efektem tego było nauczenie się tablicy Mendelejewa gdzieś pod koniec przedszkola. Potem mu przeszło, tablica z głowy wyparowała. Całkiem niedawno, podejmując ostatnią rozpaczliwą próbę, dałam mu w prezencie książkę "Krótka historia wszystkiego", ciężkie tematy podane w dość przystępny sposób, napisane ciekawie i lekko, na ile się dało. Książka nie wyglądała ani tematycznie, ani objętościowo, ani wagowo na lekką wakacyjną lekturę. A jednak, moja młodzież właśnie się nią zaczytuje. Jakich to cudów można się doczekać po miesiącu bez komputera, gier, gadu-gadu i Internetu (ale za to z kablówką...) :))) No i dziś po krótkiej wymianie nagrasz? - nagram, musiałam wysłuchać ile waży Słońce i jak odkryto fosfor czy potas, i tym podobnych zawiłych wywodów na tematy ścisłe. I aż mi trochę głupio, że ja tu zaledwie Agathę Christie...


środa, 11 lipca 2007

minister minister care for your children



Bardzo żal mi pewnego naszego ministra. Ostatnio udawało mu się być w centrum uwagi.. Gombrowicz, Sienkiewicz, lektury, klasy segregowane ze względu na płeć, lekcje historii, lekcje biologii, mundurki wreszcie, no co rusz, to nowa iluminacja. Jego oblicze najczęściej chyba przewijało się przez ekrany telewizorów, przez moment. Jakże teraz musi niepocieszony cierpieć w cieniu innych wydarzeń i postaci :( 

Pocieszam się, że chyba jednak nie będzie tak źle, konsekwencje jego wcześniejszych "działań" spowodują, że się przecież wreszcie przedrze na powrót, jak tylko przycichnie burza na morzu. Już dziś zauważam postęp w powrocie, mianowicie przeczytałam, że rozpoczyna się sierpniowo-wrześniowa kampania reklamowa mundurków szkolnych ... No, niech sobie będzie. Ale kosztować ma 650 tys. zł.... Hm, no tak, owszem... Brawo, mój ulubiony ministrze.
Przepraszam, że pytam, ale czy są jeszcze osoby, które mają wątpliwości, o co chodziło z tymi mundurkami TAK NAPRAWDĘ? 



****************

O obrażaniu się

Reakcja osoby obrażanej zależy od tego, kim jest osoba obrażająca.

****************




Carrington


 
"Carrington", film z Emmą Thompson - polecam obejrzenie.


.

 

 

 

 

Obrazy Dory Carrington, malarki amerykańskiej (1893-1932).

niedziela, 8 lipca 2007

Wilhelm Sasnal




Wilhelm Sasnal, znany, bardzo znany polski malarz. Czy ktoś z Was już o nim słyszał? Obawiam się, że nie bardzo. Bo znany jest przeważnie poza naszym krajem tak bardzo doceniającym Wielkich Polaków, kiedy już ich nie ma wśród żywych. Sasnal młody jest, więc wg polskich reguł jeszcze mu daleko do pośmiertnej sławy. I choc mój skromny blog nie przyciąga tłumów dzikich, zawsze przecie ktoś tu zazerknie a zarazem dowie się o Sasnala i jego twórczości istnieniu. Ja dowiedziałam się parę lat temu z Przekroju, z artykułu Marcela Andino. I potem cisza w eterze, aż do teraz. Natknęłam się błąkając po sieci na dwie ciekawe informacje. Mianowicie, magazyn sztuki współczesnej "Flash Art" w zeszłym roku uznał Wilhelma Sasnala za pierwszego z listy 100 najważniejszych młodych artystów świata, a jego obraz Samoloty został sprzedany dwa miesiące temu na aukcji sztuki współczesnej w Nowym Yorku za 396 tysięcy dolarów, ponad milion złotych.

Na przyczepkę dodam, że urodził się 29 grudnia 1972 roku i jest numerologiczną 33.


Biały Koń? Nie, śnieg pada.


Niedawno koleżanka zapytała mnie, jako że ja "na pewno wiem" o potwierdzenie jakiegoś faktu dotyczącego Gałczyńskiego. Na co ja, głupią okrutnie minę mając wystękałam, że ale co, jak o co chodzi, Gałczyński, ja nie wiem, no był taki, ale ja się na tym akurat temacie nic a nic nie wyznaję. Po czym, jak to u mnie, zaczęło się jakieś podświadome długoterminowe dochodzenie. Przypomniało mi się, że kiedyś u znajomego przeglądałam wiersze Gałczyńskiego i chyba nawet parę linijek sobie wynotowałam i gdzieś potem w jakimś kajeciku zapisałam jako warte zapamiętania. Stanęło mi wtedy na tym, że o Gałczyńskim to ja w sumie nie wiem NIC.

Źle, dobrze, no trudno, nie można wszystkiego wiedzieć, wszystkiego przeczytać, wszystkich znać. Spoko.

Aż tu mnie nagle przed chwilą (refleks szachisty korespondencyjnego) Biały Koń ze śniegiem pomylony nawiedził. Właśnie sobie przypomniałam, że to właśnie Śmierć Inteligenta właśnie Gałczyńskiego była bodaj pierwszym wierszem jaki w życiu przeczytałam i który zwrócił moją uwagę gdzieś we wczesnym dzieciństwie, w wieku bliżej nieokreślonym (czytać płynnie podobno umiałam już w wieku trzech lat). No i moim pierwszym ulubionym i nauczonym na pamięć fragmentem wiersza było najprawdopodobniej właśnie "Biały Koń? Nie, śnieg pada".

Poniżej, z wielkiego sentymentu jaki mnie nagle ogarnął cytuję wiersz w całości.

A koleżanka pytała mnie o leśniczówkę Pranie, w której Gałczyński przez kilka lat tworzył i teraz jest tam jego muzeum, gdzieś w Puszczy Piskiej. (Jak widać doedukowałam się trochę :) Swoją drogą to ciekawe czy nie ucierpiała w czasie pogromu pogodowego który parę lat temu powalił tamtejsze drzewa jak zapałki (widziałam skutki na własne oczy, porażające).

Konstanty Ildefons Gałczyński

“Śmierć inteligenta”

Przeziębiony. Apolityczny.

Nabolały. Nostalgiczny.

Drepce w kółko. Zagłada.

Chciałby. Pragnąłby. Mógłby. Gdyby.

Wzrok przeciera.

Patrzy przez szyby.

Biały Koń? Nie, śnieg pada.

Wszystko krzywe. Wszystko nie takie.

Na ziemi znaki. Na niebie znaki.

Przepraszam, a gdzie kometa?

Cipciuś z Londynu pisał przecie

w wielkim sekrecie o komecie.

Kometa. Ale nie ta.

Więc obrażony. Więc zatruty.

Wszędzie za późno. O dwie minuty.

O dwie minuty. We śnie.

Mieli przyjść szosą. Gdzie ta szosa?

Jak gdyby włos wyrywał z nosa,

uśmiecha się boleśnie.

Więc, leżąc krzyżem, zadecydował.

Stanął na głowie. Spuchła mu głowa.

Żegnajcie, dzieci, żono!

I paszkwil rąbnął na pewną pralnię,

że w pralni było niekulturalnie

i że go znieważono.

A teraz co? Teraz się martwi.

A może klasztor? Może do partii?

Lecz tu czy tam - migrena.

Boczną uliczką, zaułkiem krętym

idzie pod wiatr ten polski święty

z fortepianem Szopena.


07/07/07 - magia liczb ?



Jako urodzona siódmego dnia miesiąca, każdą siódemkę faktycznie traktuję jakoś tak osobiście i specyficznie. No bo nie urodziłam się pierwszego, dziesiątego czy dziewiętnastego a właśnie siódmego.
Na dodatek siódmego listopada, a to już rocznica rewolucji październikowej wszak, więc nie dość, że baba, nie dość, że skorpion, to jeszcze i rewolucyjnie nastawiona zawsze i do wszystkiego.
Do kompletu jeszcze numerologicznie 33.
Ale czy to wszystko faktycznie ma jakieś znaczenie, oprócz tego które chcemy sami nadać?
Czy mam się przejmować że dziś właśnie, kiedy było skandalicznie późno i wszystko wskazywało, że sporo spóźnię się na spotkanie, uciekł mi właśnie jedyny tramwaj jadący bezpośrednio tam gdzie potrzebowałam jechać, miasto totalnie rozkopane, objazdy, korki mimo soboty, jak na moje zawołanie pojawił się spod ziemi tramwaj numer 33 (w związku z rozkopami jadący akurat zmienioną trasą) i w kwadrans dowiózł mnie na miejsce spotkania i spóźniłam się MINUTĘ?
I czy mam się przejmować tym, że kiedy wracałam i lało i wiatr nie pozwalał na rozłożenie parasolki i byłam zmęczona i trochę zła że sobota już prawie minęła a ja dopiero z pracy, znów jak na żądanie podpłynął numer 33 i w kawadransik byłam w ciepłym i suchym domku, a nie jak zwykle wygwizdywana przez wichry i deszcze czekając na jedyny pasujący tramwaj który ma zwyczaj odjeżdżać dosłownie na chwilkę przed moim przyjściem na przystanek?
Czy coś w tym jest, czy to może tylko moja naciągana interpretacja?
Hm, oto je pytanko :)



wtorek, 3 lipca 2007

Howard Jones - "Hide and Seek"




Urocze starocie, z 1983 roku.

There was a time when there was nothing at all
Nothing at all, just a distant hum
There was a being and he lived on his own
He had no one to talk to, and nothing to do
He drew up the plans, learnt to work with his hands
A million years passed by and his work was done
And his words were these...

Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it, hope you find it
Hope you find me in you

So she had built her elaborate home
With its ups and its downs, its rains and its sun
She decided that her work was done, time to have fun
And she found a game to play

Then as part of the game
She completely forgot where shed hidden herself
And she spent the rest of her time
Trying to find the parts

Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it, hope you find it
Hope you find me in you

There was a time when there was nothing at all, nothing at all
Just a distant hum


sobota, 30 czerwca 2007

Zachód słońca na Mazurach



 
 
  


wszystkie zdjęcia by xbw

zakonnica, angielski i podręczniki



* * * * * * *

Widziałam zakonnicę w tramwaju, nie taką straszną wronę czarną, ale taką jasną, przyjazną, w habicie szarym ale ciepło szarym. Wyszywała. Zazwyczaj zwiewam na widok zakonnicy, ale ta jakoś tak miło wyglądała, jak nie zakonnica, ale jakaś strażniczka świątyni, w starożytnych szatach. Też mam ochotę powyszywać...., już wcześniej tak miałam, jeszcze przed zakonnicą. A tu jeszcze koleżanka z pracy mówi mi, że ma takie marzenie, żeby wziąć wielką płachtę płótna i wyszywać co jej wyobraźnia podsunie, bez żadnych wzorów. Może jak się wzajemnie pomobilizujemy do zaczęcia to w końcu zaczniemy :) Moim ostatnim rękodziełem było ubarwienie białej firanki, zupełnie prostej, siateczki w kratkę bez żadnych wzorów, ciętej lekko na skos, co wykorzystałam do poprzetykania różnokolorowych nitek. Dziergałam ze dwa lata na raty, ale efekt dość ciekawy.

* * * * * * *

Do wtorku muszę nauczyć się angielskiego.
No muszę i już. Będzie mi potrzebny w pracy, na dodatek przez telefon, i to właśnie jest najgorsze. Mam nadzieję, że jak obejrzę w oryginale kilka filmów na dvd (rzecz jasna angielskojęzycznych:), zajrzę do starych notatek, posłucham starych kaset z których kiedyś się uczyłam, to mi się ośrodek używania angielskiego w mózgu rozrusza, rozgrzeje i poskłada do tego stopnia, że nie zrobię z siebie idiotki... Cóż za brak pewności siebie. No ale czasem tak bywa. Nie używam nic a nic, więc skąd mogę wiedzieć jak mi pójdzie? Słyszałam kiedyś, że np. Włoch który zna po angielsku sto słów chwali się, że doskonale zna angielski, a Polak znający tysiąc słów, uważa że angielskiego nie zna. Tak mamy, cecha narodowa ... Jest jedno wyjście :) Odrobina alkoholu i mówię po angielsku very well and no problem :)

* * * * * * *

Jako mamusia ucznia w wieku gimnazjalnym pomaszerowałam dziś do księgarni po książki. Wolę mieć z głowy, im wcześniej, tym lepiej, tak robię od kilku lat, w tej samej księgarni. Wkurzyłam się po trzykroć: nie było wszystkich książek, nie było zniżki, jak co roku w poprzednich latach, no i znowu do książek podoklejane były idiotyczne płyty CD, potrzebne....., Romek tylko jeden wie, na co i komu.... Dranie i złodzieje i oszuści skubią i tak oskubany naród, ale to już cios poniżej pasa, dorzucanie bezużytecznych płytek do obowiązkowych podręczników i zmuszanie rodziców do wyrzucania pieniędzy ... Prawie każda książka szkolna od kilku lat ma na okładce doklejoną kopertką z płytką, a za płytkę, każdą, proszę dodatkowe 7 złotych. Romku, mądra główko, nie zauważyłeś do tej pory w swoim ogródku takiego wyłudzania w żywe oczy, na maksa?

* * * * * * *


środa, 27 czerwca 2007

filmy i filmy oraz filmy



Wybrałam się do kina. Ale nie tak normalnie, na film, tylko od razu na maraton całonocny, a co się będę rozdrabniać :) Oczywiście że to znowu była inicjatywa synoczka mego jedynego.... (Ale wcześniej sama tak go sobie wychowałam, film z mlekiem matki dosłownie wyssany, kiedyś w ciągu 2 tygodni obejrzałam karmiąc ponad 50 różnych filmów na video, niektóre po kilka razy..., potem też ciągany bywał po przeglądach filmowych wielokrotnie, jako kilkulatek....). Na poprzednim maratonie, rok temu, musieliśmy zrobić odwrót około trzeciej. Tym razem byłam dzielna i wytrwałam bez zapałek w oczach do końca, trzeciego filmu. Najbardziej godny obejrzenia wydawał mi się osławiony "300", więc zaczęłam wielkie oglądanie właśnie od krwawej starożytności. No, dziękuję bardzo powiedziałam już po kwadransie i wyrwałam jak najdalej, do skrajności. Wskoczyłam sobie w komedię romantyczną Holiday i odkryłam, że to jest właśnie to, czego mi akurat potrzeba. Uroczy, bajkowy domek na zaśnieżonej angielskiej prowincji, a w nim ucieleśnienie męskiego ideału co najmniej połowy ludzkości płci żeńskiej (no, może nieco przesadziłam:) Jude Law. I nie wiem czy to dlatego, że to pierwsza komedia romantyczna jaką oglądałam w kinie a nie w TV, czy też dlatego, że to był po prostu dobry film - wyszłam z sali odprężona, nie śpiąca nic a nic, i jakaś taka dziwnie inna... Jakoś tak mnie odmieniło, że postanowiłam zajrzeć do 300, czy nadal tak okrutnie i krwawo i bezwzględnie. Jako że to maraton i każdy film powtarzany, weszłam mniej więcej w tym czasie trwania filmu, w którym wcześniej wyszłam. Zabawne, trochę jakbym zatrzymała czas, weszła sobie do innego wymiaru, a potem wróciła. Takie 11 różnych filmów równocześnie między którymi można tak sobie krążyć, wskakiwać w film, wyskakiwać z filmu, jak w Tytusie Romku (twu na psa urok) i A'tomku na Dzikim Zachodzie ... Wracając do 300, a i owszem, znów było okrutnie i twardo i wojowniczo, ale było równocześnie tak pięknie, jak w marzeniu sennym, jak w obrazie, jak pływanie w pomarańczowej wodzie, a właściwie jak pływanie w sepii ... I przyciągnęło mnie i obejrzałam pomimo, do samego końca ten piękny okrutny film, mimo nieustających sprzeczności i skrajnych odczuć. I znów wyszłam zadowolona i odmieniona i znów pełna, ze skumulowanymi odczuciami po dwóch tak odmiennych obrazach, jeszcze nie "strawionych", jeszcze nie przemyślanych, jeszcze nie przewiniętych przez odtwarzającą pamięć po wielokroć, jak to u mnie bywa po obejrzeniu czegoś dobrego. No i już na wielki finał nigdy wcześniej jeszcze (zapóźnienie karygodne) nie rozpoznany Dzień świra. Czwarta nad ranem to pora idealna do słuchania w kółko marsza pogrzebowego będącego głównym motywem muzycznym robiącym tło serii nerwicy natręctw Adasia bohatera. Zastanowiło mnie czy notoryczne odwracanie rolki papieru toaletowego, żeby wisiała w "mój" sposób, to już to, czy jeszcze mnie nie dopadło?
Powrót do domku pierwszym porannym metrem przy pięknie świecącym porannym słoneczku, bez zmącenia umysłu alkoholem - miłe wspomnienie :)
Skutkiem maratonu nocnego wzięło mnie na oglądanie filmów i resztę weekendu spędziłam, oczywiście po odespaniu, przed kablówką. Już nie wiem który raz zajrzałam do Lautreca, o krótkim życiu Henriego de Toulouse-Lautreca, którego Rosa La Rouge gdzieś tu na moim blogu cały czas się przemieszcza, raz jest na dole, raz na górze. I jeszcze odkryłam, nielubianą dotychczas raczej Gwyneth Paltrow, oglądając (wreszcie) sławną Sylwię czyli film o życiu Sylwii Plath, tej od Szklanego klosza. I jakoś tak te oba filmy połączyły mi się w całość z powodu wątku samobójstwa. W Lautrec jest taka scena, kiedy malarz szaleje z powodu niemożności namalowania czegoś co jest w twarzy młodej praczki. Tym czymś okazuje się być śmierć samobójcza ukochanego dziewczyny. Lautrec maluje (ona pyta - jak ludzie robią to że żyją). Praczka idzie do domu i kończy życie. A potem Sylwia pozostawiająca dwoje maleńkich istotek i bezmiar poezji która długo jeszcze nie zostanie pojęta.
Jak dobrze mieszkać nad wypożyczalnią video/dvd. Już dziś zrobiłam wywiad i wiem co wezmę na weekend. I tylko mi szkoda, że znowu nie poczytam, bo jak czytam to czytam, a jak oglądam, to oglądam. No i kino znów pewnie poczeka na moją wizytę - do przyszłego maratonu za rok...


niedziela, 10 czerwca 2007

fab tree hab - "ekologia" ekstremalna



Wybrałam się do lekarza od zębów. Wolę co prawda, dziecko urodzić, niż reperować zęby, ale kiedyś w końcu trzeba, a im wcześniej, tym taniej :) W poczekalni leżała gazetka. Znalazłam w niej artykuł o treści: wyhoduj sobie własny dom, rośnie 5 lat, całkowicie ekologiczny, w 100 % czysty itd itp. No, fajny pomysł, tylko kiedy, na ten przykład będę sobie mogła skorzystać? Okazuje się, że to projekt dopiero i domów takich jeszcze nigdzie nie zasadzono. Zobaczyć można jedynie wirtualną prezentację. Szkielet domu miałby pochodzić z rosnących żywych drzew, dębów, wiązów i dereni, ściany wypełnione mieszanką z gliny i słomy, obrośnięte winoroślą. Oczywiście, żadnych toksycznych materiałów budowlanych, zero konsumpcji darów ziemi typu ropa-węgiel-gaz, tylko czysta natura, deszczówka, baterie słoneczne, toaleta kompostowa, słoneczno-biologiczna oczyszczalnia ścieków. Okna z tworzywa sojowego. Wszystko to piękne i bardzo chciałabym sobie kiedyś móc taki domek zasadzić, wyhodować, patrzeć jak rośnie, w końcu umościć w nim sobie gniazdeczko i żyć dłuuugo i szczęśliwie w harmonii z przyrodą. Ale już mnie coś niecoś w projekcie niepokoi. Drzewo wszak rośnie o wiele dłużej niż 5 lat, już zatem sam początek tego arcynaturalnego przedsięwzięcia jest mocno nienaturalny.... 

 

Jeśli ktoś pragnąłby zgłębić temat lub choć zobaczyć obrazki i filmik z prezentacją, podaję namiary: 
http://www.archinode.com/bienal.html

sobota, 2 czerwca 2007

Ukasz goes to Prague



Niby taka zwykła szkolna pięciodniowa wycieczka do Pragi. Czysto teoretycznie.....


Paszport - stracił ważność pół roku temu. Zgoda ojca na wydanie paszportu, ok. ale gdzie on teraz jest? Jeśli tam, gdzie 11 lat temu, to jestem uratowana. Dzwonię, jestem uratowana... Ale ale, zgoda musi być poświadczona notarialnie, akt urodzenia "dziecka" w oryginale, poczta, priorytet, odległość do tatusia - 300 km. Zgoda poświadczona wraca do mamusi. Zdjęcia do paszportu - koniecznie wg nowych zasad. Mamusia bierze dzień urlopu, zwalnia synka z lekcji na cały dzień, jadą do biura paszportowego "właściwego dla miejsca zameldowania". Trzy godziny jazdy busem w jedną stronę, 5 minut w urzędzie przy składaniu dokumentów. Pan przyjmujący kwity nawet nie spojrzał czy koleś ze zdjęcia i ten obok mnie to ta sama osoba ... Trzy godziny telepania busem z powrotem. Miesiąc później déjà vu, urlop - zwolnienie ze szkoły - 3 godziny - 5 minut - 3 godziny. I paszport w kieszeni. 



Niby, póki co, nie emigrujemy, ale jakoś tak bezpieczniej kiedy teraz już oboje mamy ważne aktualne paszporty....



Nadchodzi pora wyjazdu do Pragi, wczesna pora, na dodatek poniedziałek jest.... Mówi się trudno i się wstaje skoro świt. Odprowadza się się baranka pod szkołę, błogosławi się przytomną panią Wychowawczynię, że prosiła o sprawdzenie dokumentów, uprawia się mimowolnie zbyt poranny jogging do domu po właściwy paszport zastanawiając się równocześnie, jak można pomylić swój paszport, czerwony bez okładek, z jego paszportem, zielonym w okładkach. Oczywiście na granicy nikt paszportów nie sprawdzał dokładnie, wystarczyło machnąć z daleka, czymkolwiek... 



Co było potem - można zobaczyć na zdjęciach obok, prawa autorskie zastrzeżone, zakaz powielania i kopiowania bez Ukasza wiedzy i zgody. I to już w zasadzie wszystko, będzie, jak zamienimy plecaki wyjmowane w nocy po ciemku z autokaru....

czwartek, 31 maja 2007

Babska książka Cappuccino


Co to za życie bez biblioteki (kiedy ja w końcu zrobię rewizję, czytaj: posprzątam po przeprowadzce i znajdę te cholerne karty biblioteczne). Zmuszona jestem po prośbie, wszak zawsze się lepiej czyta coś upolowanego, niż to co od lat już zalega własne przykurzone półki. Koleżanka podrzuciła mi podobno fajną babską książkę.
I teraz będzie jak z blogu "całkiem kobiece".

"Cappuccino" Marielli Righini.

Od razu chciałam nabyć na prezenty dla koleżanek, ale niestety już nigdzie nie do kupienia (bo dla siebie postanowiłam już nie nabywać niczego co nie jest absolutnie genialne). Otóż - cztery ryczące okołoczterdziestki, wyjątkowe, piękne, intrygujące i ciągle jeszcze młode, odbywają cykliczne, piątkowe bodaj spotkania w paryskiej pijalni kawy. Ich rozmowom przysłuchuje się z ukrycia młodziutki barman, student akademii sztuk pięknych, na dodatek Włoch. Niby to pod pretekstem szlifowania języka francuskiego ... Kobiety bez skrępowania dzielą się ze sobą, jak to dobre przyjaciółki, większością tajników życia i pożycia codziennego a czasem intymnego, choć nie ma jakichś szczególnie pikantnych scen. A Włoch coraz bardziej się wciąga, uzależnia od cotygodniowych racji zwierzeń. A one coraz bardziej poznają siebie i swoje prawdziwe potrzeby, coraz bardziej uświadamiają sobie czego oczekują.

"Potrzebuję koło siebie mężczyzny silniejszego ode mnie, a nie takiego, który mnie osłabia".

Niby takie zwykłe i oczywiste, ale jakże odkrywcze :)

Albo to:

"Będziesz tym, co zobaczysz u mężczyzny, Bogiem, jeśli to Bóg, pyłem, jeśli to pył..."

No i czy nie daje do myślenia?

To nie tak, że książka jest tylko dla kobiet, może właśnie bardziej dla tych co pragną pojąć, zrozumieć ogarnąć kobiecość. 
Dodatkowo założę się, że każdy po przeczytaniu zwiększy spożycie dzienne kawy, a przez kilka co najmniej dni zwróci bardziej uwagę na to jak-ą i jak-ją pije.
Kto wie co w Cappuccino bardziej intrygujące, kobiece tajemnice czy tajniki parzenia aromatycznej doskonałej kawy?
Mnie osobiście najbardziej podobał się zaskakujący opis małego czarnego ziarenka...

Elia Kazan - Układ


Kazana czytałam już dość dawno temu, ale jakoś tak silnie we mnie wniknął, że siedzi do teraz. Chętnie przeczytałabym go sobie znowu, choć mam jeden problem (choć podobno Ein Problem ist kein Problem), mianowicie po ostatniej przeprowadzce wcięło mi wszystkie karty biblioteczne... A do tego postanowiłam nie kupować już nowych książek, a w każdym razie ograniczyć zakupy do sporadycznych i tych najniezbędniejszych. Także filmu wg "Układu" o tymże tytule dawno nie widziałam. Z tej tęsknoty za Kazanem zacytuję tu moje ulubione fragmenty. Przeważnie jest tak, że to co kilka, kilkanaście lat temu uważałam za ważne, dziś już takie dla mnie nie jest. Z Układem Kazana jest inaczej, co mnie dziwi i zastanawia.

"To społeczeństwo jest niespełna rozumu. Miałem na myśli wszystko w tym społeczeństwie - zwyczaje, ubrania, pracę, godziny poświęcane pracy, sposób rozmawiania ze sobą ludzi nie patrzących na siebie, domy mieszkalne, ulice, powietrze, hałas, brud, chleb - wszystkie rzeczy podstawowe."

"Zawsze coś pchamy do ust - alkohol, cygaro, cukierek."

"Nikt nie może żyć całkowicie tak jak by chciał. Wszyscy płacimy pewną dozą utraconego czasu i obrzydzenia dla siebie za dach nad głową i artykuły spożywcze. To jest nasz układ ze społeczeństwem, które samo w sobie również jest układem [...] Ja rezygnuję z kawałka duszy, ty mi za to dajesz chleb. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu udajemy, że lubimy rzeczy które budzą w nas wstręt. Zazwyczaj udajemy tak długo aż w końcu zapominamy o wstręcie."

"Szanuję siebie właśnie dlatego że wątpię. Dlatego, że moim zdaniem, trzeba mieć odwagę, żeby nie zadowalać się odpowiedziami innych ludzi. Trzeba odwagi, żeby móc spojrzeć za siebie wstecz i powiedzieć NIE na to, czym się było, żeby spojrzeć na ten świat i powiedzieć NIE na ten świat."


poniedziałek, 28 maja 2007

Stefan Garczyński, poeta romantyczny


"Biada tym nikczemnikom, w których duszy, jako
w stepach północnych krajów, czy słońce zaświeci
czy wicher skrzydłem nocy z mrozem w paszczę wleci, 
zawsze głucho - samotnie - spokojnie - jednako,
bo przyjdzie dzień jasności dla jasności powiek;
czas nocy - jeśli w nocy duszą zagrzązł człowiek!
Biada obrońcom wiary! Którzy bronią wiary,
jako dawnych zwyczajów niedołężnik stary! 
Ale spojrzyj w ich czyny, w ich zabiegi, cele -
podłe, wierutne łotry to ich przyjaciele!
Ich celem ziemskie tylko błyskotki i zyski;
zabawą na bliźniego rzucane pociski, 
a wiarą ich właściwa ton jest towarzyski.
Między głupimi mądrzy, szczęśliwi, spokojni.
Nigdy im niedostatek nauk nie dokuczył!
Nigdy głód celów wyższych nie cieńczył im duszy,
uczą drugich, czego się każdy z nich nauczył!
I co dawniej słyszeli, uczniom trąbią w uszy.
Przyjdzie czas, ich nauki jako mgła na wietrze rozchwieją się,
głos prawdy w proch ich głowy zetrze.
I Bóg wyrok pism świętych wszechwładnie dokona,
mędrzec w głupca się zmieni - głupiec w Salomona."


"Jak często tonącemu w bezdennej topieli
 rzuć z brzegu nitkę słabą rwącej się kądzieli,
 tak słowo w dobrej ludziom powiedziane chwili,
 jak trąba archanioła, stworzy ich czem byli."


Cytaty pochodzą z książki Adama Hanuszkiewicza "Psy, hondy i drabina", natknęłam się na nią kilkanaście lat temu. 


Stefan Garczyński (1805-1833) był poetą romantycznym, przyjacielem Mickiewicza. Zmarł w wieku 28 lat. A to, co po sobie zostawił nadal takie aktualne...