Tyle razy odpuszczałam Noc Muzeów, niestety. Tym razem skusiła mnie perspektywa zobaczenia na własne oczy Stadionu Narodowego. Wtopiłam się w dziki tłum już w okolicach 19.00 i wielką falą wpłynęłam przez wybetonowany tunel na płytę stadionu. Trwały akurat targi książki (do 19.00), więc nie zdziwił mnie wielki szyld "Nasza Księgarnia", ale poczułam się łyso. Nie było trawy, bramek, kibiców i chyba pierwszy raz zatęskniłam za dopełniającymi nastroju gadżetami. Na boku uformował się spory ogonek do zwiedzania zaplecza, pognałam z refleksem szachisty korespondencyjnego. Postałam blisko dwie godziny pojona roznoszoną przez chłopaczków z chorągiewkami i tornistrami z wrzątkiem kawą promocyjną, nawiązały się kontakty kolejkowe.
Przewodnik oprowadzający moją grupę po zapleczu zaczynał być lekko rozkojarzony, ale jeszcze w dobrej kondycji. Opowiadał o telewizorze Szczęsnego i o Balotellim, pokazywał szafkę Ronaldo. Wiem nawet, gdzie się znajduje się ustrojstwo "otwórz/zamknij dach".
Zwiedziliśmy łazienkę, lożę VIP, kaplicę wielowyznaniową.
Pojeździliśmy ruchomymi schodami w górę, w dół.
Na koniec wyprowadzono nas korytarzem dla VIP-ów.
A nad miastem unosiło się wielkie pękate D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz