.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

sobota, 28 sierpnia 2010

sobotni poranek


Jakoś nie mogę dziś czytać, prawdziwy dramat :)


Zaczęłam rano nową książkę, a dokładnie dwie nowe książki. Oczywiście chodzi o czytanie, nie o pisanie... Świtem bladym złapałam się za zdobytego niedawno Żeglarza Szaniawskiego, utknęłam w 1/4. Po śniadaniowej krzątaninie porannej z Wyspą Złoczyńców w tle (stary polski film z lat 60 wg Nienackiego, o Panu Samochodziku i jego pływającym wehikule) zabrałam się za kolejnego Mankella. Dziecię zasiadło przed telewizorem z resztkami sentymentu do Toy Story, zwalniając komputer. Takiej szansy się nie marnuje, mogę obejrzeć ostatni odcinek drugiej serii True Blood, zostanie mi już tylko trzeci sezon, hułła. Szanse na obejrzenie jeszcze Lilja 4-ever na dvd (w komputerze) szybko znikły, zaraz po pierwszej scenie przy dźwiękach Rammstein Duże Dziecię po skończonej „bajce” roszczeniowo nadciągnęło i objęło w wyłączne posiadanie strefę okołokomputerową. Trzeba było znowu sięgnąć po książkę. A w niej „sternik nalał kawy do kubka zamocowanego w uchwycie przy kompasie”. Dobra, idę zrobić sobie kubek kawy. Czytam dalej, kończąc popijanie. Wallander dzwoni do ojca. Biorę komórkę i dzwonię do ojca. Wallander smaży omlet. Pytam się Ukasza czy nie usmażyć mu jajek albo omletu. Usmażyć. Idę do kuchni. Smażę. Się wczułam. Podejmuję próbę uwolnienia z fazy dosłownego naśladowania życia bohaterów, wszak czytam kryminał!... Ok., już. 


Ale kiedy dochodzę do „droga prowadziła wzdłuż morza” odlatuję zupełnie, w świat marzeń, a może i planów, i już zupełnie nie nadaję się dziś do kontynuowania czytelniczej pasji...

niedziela, 1 sierpnia 2010

staroć sprzed prawie pół wieku


 

Roseanna - Maj Sjöwall & Per Wahlöö


Postanowiłam sięgnąć głębiej i zacząć od początku. Wyczytałam, że nie byłoby Wallandera i całej różnorodnej kryminalnej twórczości szwedzkiej i zapewne państw ościennych bez "matki i ojca skandynawskiego kryminału" czyli Maj Sjöwall i Pera Wahlöö. To oni, niczym Agatha Christie, stali się matrycą dla kolejnych pokoleń pisarzy parających się tematyką kryminalną. Wspólnie tworzyli i publikowali w latach 1965-1975, trochę dawno, ale czyta się znakomicie. 

Nie wiedzieć czemu, być może, żeby dowiedzieć się jak funkcjonują współcześnie ludzie, tam, gdzie mnie nie ma, bardzo lubię czytać książki napisane w XXI wieku. Ale tak się cały czas nie da, trzeba od czasu do czasu sięgnąć w przeszłość,  by pojąć, skąd wyrosła teraźniejszość. 


Zaczynając lekturę "Roseanny" miałam wrażenie, że jest autorstwa jakiegoś rosyjskiego pisarza, głównie dlatego, że absurdalna ścieżka odsyłania od Annasza do Kajfasza przy załatwieniu prostej sprawy bardziej przypominała biurokrację z tej strony żelaznej kurtyny, niż z tamtej "lepszej", zachodniej. Fabuła nie jest zawiła: znaleziono zwłoki dziewczyny i przez pół książki nie wiadomo nic, a kiedy już wiadomo kim ona była, rozpoczyna się finiszowe przyskrzynianie złoczyńcy. Bohaterem powieści jest Martin Beck, zdaje się, że pierwowzór Wallandera. Nabieramy do niego z miejsca ogromnej sympatii, głównie z powodu nieustannie "dziamdziającej" i gderającej małżonki. I nie wiadomo czy jego pracoholizm tkwi w nim czy może jest skutkiem unikania przebywania ze ślubną panią pod jednym dachem.

Napisany 45 lat temu kryminał pokazuje nam "jak to drzewiej bywało", jak udawało się rozwiązywać sprawy bez Internetu, bez komórek, pisząc na maszynie do pisania. Poza tym różnica między "wtedy" a "teraz" polega na innych metkach przy produktach. Obecne "Made in China" wyparły ówczesne "Made in Hongkong" :)

Cykl duetu Sjöwall & Wahlöö obejmuje dziesięć powieści, "Roseanna" jest pierwszą. Miło mi ze świadomością, że czeka mnie jeszcze dziewięć, gdyż wierzę ślepo, że cykl zostanie dotłumaczony, a jeśli nie, nauczę się szwedzkiego i doczytam, a gdyby to mnie przerosło, co przecież nie jest niemożliwe  :)) to przeczytam wersje angielskojęzyczne. Howg. "Śmiejący się policjant" podobno jest najlepszy...



piątek, 30 lipca 2010

Krajina znaczy Pogranicze


 

Pogranicze (Gränslandet) - Thomas Kanger 

To już druga powieść Thomasa Kangera, którą miałam okazję przeczytać. Żeby nie bawić się w zawiłości, która to książka z kolei napisana, wydana, przetłumaczona, bo to jak zwykle skomplikowany temat, zrobię małą listę w ramach porządkowania tematu.

Första stenen, 2001
Sjung som en fagel, 2002
Den döda vinkeln, 2003
Söndagsmannen, 2004, wydanie polskie 2009 - "Mężczyzna, który przychodził w niedzielę"
Ockupanterna, 2005
Gränslandet, 2007, wydanie polskie 2010 - "Pogranicze"

Bohaterką książek Kangera (z wyjątkiem, zdaje się, Ockupanterna) jest kobieta, policjantka, Elina Wiik. Trudno mi coś powiedzieć na temat rozwoju jej postaci poprzez cały cykl, gdyż po szwedzku nie czytam :) Natomiast jeśli chodzi o "Pogranicze" to Elina przechodzi poważną metamorfozę, zmienia się jej psychika, postrzeganie świata i rola społeczna - (UWAGA, ZDRADZAM TU TREŚĆ!) zostaje matką. Wcześniej zalicza dość mocno zmienne stany emocjonalne, od wypalenia zawodowego i życiowego, głębokiej depresji, po euforię najwyższą, kiedy przeżywa wielką miłość i narodziny córeczki. W trakcie podróży w nieznane Elina poznaje tajemniczego mężczyznę, co nadaje bieg dalszym wydarzeniom i powoduje jej wędrówkę po Europie w celu rozwikłania zagadek morderczych śmierci będących skutkiem konfliktu serbsko-chorwackiego. Akcja powieści dzieje się w kilku krajach, głównie we Włoszech i w Chorwacji, ale także w Szwecji i w Niemczech. Okazuje się, że wszystkie tropy prowadzą do wydarzeń z czasów wypędzeń Chorwatów przez Serbów, a potem, w odwecie, Serbów przez Chorwatów, w ramach czystek etnicznych, szykowania sobie na przyszłość kraju bez tych drugich. Kanger pokazuje tylko niewielki fragment konfliktu bałkańskiego zlokalizowany na niewielkim obszarze, dotyczący zaledwie jednego miasteczka, a i tak jego rozmiar i konsekwencje przerażają. Widzimy tu absurdalny wet za wet, morderstwa z zemsty, wzajemne przejmowanie domów, mieszkań, całych dobytków, palenie lub zaminowywanie tego, czego nie chce się oddać w ręce wroga. Elina w końcu rozwikła sprawę, pogodzi się z nieuniknionym, poukłada się w sobie. Ale czy Szanowny Czytelnik, uśnie spokojnie z widokiem powojennych zniszczeń pod powiekami? Na pewno wielu się to uda, gdyż Kanger nie epatuje jakoś specjalnie okrucieństwem, o wojnie mówi oszczędnie.


Jest to lektura szybka w czytaniu, praktycznie nie miałam okazji użyć zakładki do książek, lekko napisana, o tematyce zróżnicowanej "wagowo". Na terapię po jej przeczytaniu nie pójdę, a to dlatego, że codzienne wiadomości telewizyjne robią swoje, hartują, uodporniają, nakładają coraz to nowe warstwy pancerzy na ludzką wrażliwość...


Tak, wiem, że front zniechęca... Jedną z książek z tego cyklu oddałam nieprzeczytaną do biblioteki, z powodu okładki, jakoś nie mogłam się zebrać do jej otwarcia. Takie detale też są ważne, wydawnictwo powinno głęboko temat przemyśleć... A już na pewno ta okładka nie zachęca do kupienia i posiadania na własność na półce.





środa, 28 lipca 2010

saga "Twilight" - Zaćmienie



      


Jako wierna czytelniczka Stephenie Meyer oraz, co tu kryć, filmomanka, grzecznie wybrałam się do kina na trzecią część sagi Twilight. Film jak film, da się obejrzeć, ale uwiedziona nie zostałam. W każdym razie od obejrzenia Zaćmienia w ciągu dwóch wieczornych posiedzeń przy czwartym tomie znalazłam się jakoś tak w środku książki już prawie, co mnie dziwi, bo czytam w oryginale, w ogóle nie posiadam w domu polskiego tłumaczenia, za to oryginał, a jakże, w komplecie. Czasem jak emerytka, czasem jak nastolatka. Pociesza mnie fakt, że nie ja jedna w wieku wczesnośrednim sięgam po ekscytujące losy Belli i wampira Edwarda. Cóż, polubiłam wampirzą rodzinę Cullenów, nawet powoli przekonuję się do aktora grającego Jacoba. Chciałam zwrócić Waszą uwagę na aktorkę grającą Jane z rodziny Volturi, Dakotę Fanning. Widziałam ją jeszcze w dość ciekawym Push. Dziewczyna ma raptem 16 lat i wielki aktorski potencjał, moim zdaniem. Będzie o niej głośno :)

Czwarty tom sagi Breaking Down będzie filmowany w częściach, może to i dobrze. Premiera pierwszej części Przed Świtem w listopadzie przyszłego roku.


  


Saga "Zmierzch": Zaćmienie
The Twilight Saga: Eclipse
USA 2010
R: David Slade

zaczęło sie od Wallandera



  

Zapora (Brandvägg) – Henning Mankell




A na początku był Mankell :)


Najpierw książeczki firmowane przez „Politykę” (chwała „Im” za to!), potem „Chińczyk”. No i rozgłos wokół trylogii Larssona - zostałam kupiona, przepadłam na amen w otchłani współczesnych powieści skandynawskich z wątkiem policyjno-kryminalnym. Ostatnio natknęłam się w bibliotece na „Zaporę”, nieczytaną jeszcze kolejną część z cyklu o komisarzu Wallanderze – zgarnęłam pazernie i chyłkiem ze zdobyczą za pazuchą umknęłam do przytulnego domowego kącika. Punktem wyjścia akcji są nie tyle wydarzenia (zabójstwo taksówkarza), co niemożność przyjęcia przez Wallandera do wiadomości i świadomości faktu popełnienia wyrachowanego mordu przez dwie nastolatki, dla niewielkiej korzyści finansowej, bez cienia wyrzutów sumienia, niewiara w nieumotywowane zabójstwo z zimną krwią. Dociekamy wraz z prowadzącym dochodzenie, co jest ważne, a co nas zwodzi na boczne ślepe tory. Przekopujemy się przez fakty stopniowo sobie uświadamiejąc wielowarstwowośc i złożoność materii prowadzonego śledztwa. W efekcie podjętych przez ekipę policji z Ystad działań oraz dzięki intuicji Wallandera podpowiadającej mu współpracę z nastoletnim hakerem, grupa fanatyków pragnących zburzyć porządek tego świata zostaje powstrzymana. Mankell w „Zaporze”, napisanej w 1998 roku, przewiduje schyłek dochodzeń opartych na dotychczasowych tradycyjnych szwedzkich metodach policyjnych, widzi konieczność pilnego otwarcia się na nowe technologie komunikacyjne, satelity, Internet. Książka została napisana pod zwrotnikowym słońcem, w Mozambiku, w treści także obejmuje wątek południowoafrykański. Mankell pisze krótkimi zdaniami. Taki jasny zwięzły przekaz treści czyta się doskonale. Jako dodatek do akcji otrzymujemy rozterki samotnego, rozwiedzionego pięćdziesięcioletniego policjana poszukującego kobiecego ciepła. Jego świat kręci się wokół pracy, sprawy oraz potrzeby osobiste spychane są na margines życia jako te mniej istotne. Psujący się samochód, dziurawy but, pożyczona kurtka, to wszystko są detale. Z absolutnej nieregularności w funkcjonowaniu Wallandera wyłania się w pewnym momencie porządek w chaosie, wszystko się prostuje i wyjaśnia, wskakuje na swoje miejsce. Wyjaśnia sie to, co na początku wydawało się niemożliwe, nieogarnione. Mankell spisuje przepływ myśli przez umysł komisarza i czuję się TROCHĘ  tak, jakbym czytała Joyce’a.

"Zaporę" tłumaczono na polski 10 lat... Ukazała się u nas dopiero w 2008 roku. Pozostała jeszcze jedna nieprzetłumaczona na język polski powieść kończąca cykl o komisarzu z Ystad, "Den orolige mannen", napisana w zeszłym roku. Czekam, powiedzmy, że cierpliwie. Czekanie umilają mi 3 nieprzeczytane jeszcze powieści Mankella oczekujące pod ręką na swoją kolej.

Z internetowej strony wydawnictwa WAB dowiedziałam się o obecności Mankella na jednym ze statków z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy, zatrzymanych przez Izrael. Być może w oparciu o to wydarzenie narodzi się kolejna powieść... Nie można Mankellowi odmówić wielkiego czynnego zaangażowania w sprawy społeczne, zdaje się, że współcześni Szwedzi właśnie tacy są, mocno zaangażowani.


w skansenie


Poniżej kilka zdjęć z Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni, niestety skansenu nie obejrzałam w całości, więc pewnie przy okazji wybiorę się ponownie. Wbrew pozorom te "kilka chałup na krzyż" zwiedza się dosyć długo, głownie dlatego, że są rozmieszczone na obszarze 65 hektarów. Skansen jest cały czas uzupełniany :)


  

  

  

zdjęcia: xbw



z ostatniej wyprawy do jaskini

  

 


Po drodze do głównego celu wyprawy w okolicach Kielc, województwo świętokrzyskie, zobaczyłam na własne oczy, o co mogło chodzić w spocie wyborczym jednego z kandydatów w ostatnich wyborach. Osławiony Dąb Bartek raczej kiepsko nadaje się na jakiekolwiek symbole gdyż ledwo zipie. Sztucznie utrzymywany w jako takiej kondycji postoi jeszcze TROCHĘ, ale na pewno nie jest okazem zdrowia. Pień prawie w całości spróchniały, uszkodzony przez pioruny i ogień, wypełniony betonem, kora połatana, konary na zatrzęsieniu podpórek. Według ostatnich szacunków ma blisko 700 lat. Nie mogę wyjść z lekkiego szoku, nie tak sobie wyobrażałam historyczne piękne silne mocne drzewo -pomnik - symbol. 


  



Po tworze natury przyszedł czas na dzieło rąk ludzkich. Obejrzałam ruinkę XIX wiecznej huty Józef w Samsonowie działającej w latach 1817 - 1866. Inicjatorem jej wybudowania był Stanisław Staszic. Warto przejeżdżając zobaczyć z bliska wielki piec i wieżę wyciągową. Można wejść do środka :)


  


Piękniejsza, bo średniowieczna staroć znajduje się w Chęcinach. Wdrapałam się na górę, zdobyłam zamek a nawet wieżę widokową i udało mi się nie wypluć całych płuc. Przy moim "emeryckim" ostatnio trybie życia - nie lada wyczyn! Zamek w Chęcinach zbudowano na przełomie XIII i XIV wieku. Składa się z zamku górnego i zamku dolnego, co z lotu ptaka nadaje mu wygląd mocno wydłużony. Najsłynniejszą mieszkanką zamku była królowa Bona. Obecnie funkcjonuje jako "trwała ruina". Skarby podobno gdzieś są, ale jeszcze nieodnalezione, podobnie jak podziemne przejścia, lochy, korytarze. Ciekawe, czy ktoś kiedyś odważy się na podkop poszukiwawczy. 



 

zdjęcia: xbw


Na koniec wyprawy udało mi się wejść do jaskini, nareszcie podziemie, choć niezbyt zaawansowane. Jaskinia Raj ma głębokość około 9,5 metra, zaledwie. Ale na początek dobre i to :) Nie można w niej robić zdjęć, nie można niczego dotykać, w ogóle nie można nijak ingerować w jej stan naturalny. Część Raj-u jest całkowicie zamknięta dla zwiedzających. Trasa dla turystów ma 180 metrów. Oprócz tego, że jest nieziemsko piękna, to jeszcze klimat w niej jest jakiś nienaturalny, albo może właśnie NATURALNY. Czułam się jak w jakiejś komorze regenerującej :) Ciekawe czy gdyby jakimś cudem udało mi się zostać w jaskini na noc, obudziłabym się rano 20 lat młodsza... Mam wrażenie, że coś koło tego :)
Zdjęcie powyżej zrobiłam po drodze do jaskini, jeśli ktoś chce zobaczyć piękne, rajskie stalaktyty (te zwisające) i stalagmity, proszony jest o pofatygowanie się osobiste, stanowczo warto.



wtorek, 27 lipca 2010

On, Ona i On



 



Od dawna nie oglądałam włoskiego filmu. Nie miałam ochoty na włoskie kino. Na szczęście mam syna kinomaniaka i włoski film sam do mnie przyszedł i kazał się obejrzeć. Zdradzę część fabuły, uprzedzam :)

Antonia i Massimo są szczęśliwym bezdzietnym małżeństwem od 15 lat. Żona ufa mężowi bezgranicznie. Wydarza się niespodziewane i wydobywa tajemnicę. Antonia odkrywa, że małżonek od siedmiu lat ją zdradzał. Przeżywa skumulowaną rozpacz, kiedy odkrywa, że "kochanką" był mężczyzna. Rozpoczyna się gonitwa i plątanina myśli i emocji, kobieta wchodzi w świat o istnieniu którego nie miała pojęcia. Nowe środowisko wpływa na nią i jej życie zmieniając wszystko, co do tej pory było przewidywalne i uporządkowane. Całość jest mocno przejmująca, przeżywamy emocje wraz z postaciami z ekranu. Rozwój wydarzeń jest zaskakujący, nawet przez myśl nam nie przychodzi, co może stać się za chwilę, nie ma tu żadnego schematu. I bardzo dobrze. Z przyjemnością wędrowałam sobie uliczkami Rzymu drepcąc obok Antonii, przejmując się i przeżywając wraz z nią. A także wraz z Nim. Podążanie śladem własnych emocji, własnych uczuć, to rzecz mocno skomplikowana, jedni to sobie uświadamiają, inni nie. Film z całą odpowiedzialnością polecam.
 

On, Ona i On
Le Fate ignoranti
Francja, Włochy 2001
R: Ferzan Ozpetek

poniedziałek, 26 lipca 2010

dramat w strugach islandzkiego deszczu



  

Islandia to dla nas dziwny kraj. Kraj - wyspa, europejski "zadymiarz", ze słynnym Eyjafjallajökull (prawidłowa wymowa TUTAJ). Pani premier Islandii Jóhanna Sigurđardóttir w czerwcu tego roku wstąpiła w związek małżeński z Jóníną Leósdóttir, swoją wieloletnia partnerką. Wcześniej przez kilka lat rozważano, czy Islandia zbankrutuje. Islandczycy nie mają nazwisk w naszym rozumieniu, każdy jest czyimś -son lub -dóttir. Mówią językiem, który w piśmie nie zmienił się od XII wieku. W moim atlasie samochodowym Europy Islandii w ogóle nie uwzględniono. Nie ma moich ukochanych łąk - pól - lasów, jest LAWA. Są gejzery. O odmienności tego kraju można by długo, ale może innym razem. Teraz będzie o mojej pierwszej islandzkiej książce.


Arnaldur Indriđason jest znanym pisarzem. Na razie nie w Polsce, ale może to się z czasem zmieni. W każdym razie jest nagradzany i tłumaczony na coraz więcej języków, no i filmowany. U nas, jak to u nas, tłumaczenie jego książek rozpoczęto od trzeciej, "Mýrin", "W bagnie". Kolejną przetłumaczoną jest czwarta "Grafarţögn", "Grobowa cisza". 

"W bagnie" to głównie genetyka i genealogia plus wątek kryminalny. Policjant Erlendur (o ile łatwiej się czyta, jeśli wszyscy bohaterowie mają tylko imiona...) próbuje wyjaśnić dość tajemniczą, nietypową sprawę zabójstwa starszego mężczyzny mieszkającego w suterenie niewielkiego domu w podmokłej bagnistej dzielnicy Reykjawiku. Zaczynają pojawiać się tajemnice, które Erlendur po kolei odkrywa, jak to w kryminałach bywa. Autor przedstawia raczej suche fakty, szereg wydarzeń, nie angażuje się zbyt głęboko w emocje bohaterów ani ich przemyślenia. Dość silnych emocji doznaje czytelnik. Ocenę i przemyślenia także pozostawiono czytelnikowi. Poznajemy czarną stronę bycia Islanczykiem. W książce są gwałty, morderstwa, hardkorowa pornografia, alkoholizm, narkomania, nieetyczne "kolekcjonowanie" ludzkich organów. Książkę warto przeczytać, choć nie jest to lektura lekka i przyjemna, choć w czytaniu łatwa i wciągająca. Brakowało mi wątku miłosnego... 

sobota, 17 lipca 2010

przeczytałam - "Rewanż" - Liza Marklund





 
Zaczęłam seryjnie czytać powieści kolejnej szwedzkiej pisarki. Na razie zdobyłam i mam za sobą jedną, za to o podwójnym polskim tytule.

Pisarką jest Liza Marklund, a przeczytana książka to "Sprängaren", wydana w Polsce dwa razy, raz jako "Rewanż" a drugi jako "Zamachowiec". Dlaczego niby nie komplikować, skoro można powiększyć chaos we wszechświecie, zgodnie z jego naturalną skłonnością, wszak entropia wszechświata rośnie...

Liza Marklund wydała już 10 pozycji, w dwóch z nich główną bohaterką jest Maria Eriksson, w ośmiu Annika Bengtzon, to tak gwoli uporządkowania.

Swoją "Marklundzką" przygodę rozpoczęłam z Anniką, główną bohaterką "Rewanżu", młodą dziennikarką, świeżo mianowaną szefową działu kryminalnego w sztokholmskiej gazecie codziennej. Annika zawodowo przystępuje do przekazania informacji o wybuchu bomby na stadionie olimpijskim, który to wybuch okazuje się tylko początkiem historii kryminalnej. Nieświadomie wplątuje się w okoliczności sprawy i zaczyna być niebezpiecznie. Wątek sensacyjny przeplata się z życiem codziennym w Sztokholmie końca XX wieku, z życiem kobiet i mężczyzn, pracowników redakcji gazety, ludzi przygotowujących mające się wkrótce odbyć Igrzyska Olimpijskie. Nacisk jest położony szczególnie na żywot kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Obraz jaki pokazuje Marklund nie nastraja zbyt optymistycznie, co dziwi w kraju, w którym od 201 lat nie było wojny.

Annika jest rozdarta na strzępy pomiędzy absorbującą ale uwielbianą pracę, męża, bardzo kochanego i należącego do tej "lepszej" części męskiej populacji, małe dzieci, kochane i uwielbiane, ale które bezwzględnie wymagają fizycznej i zaangażowanej obecności matki. Dziennikarka jest na właściwym miejscu, jest bardzo dobra w swoim fachu, jest też dobrą matką, tylko jak pogodzić jedno z drugim i wcisnąć w to jeszcze bycie żoną i gospodynią domową? Oto jest uniwersalne pytanie dręczące miliony kobiet aktywnych zawodowo.... Jak długo można znosić i walczyć z wyrzutami sumienia? Kiedy wreszcie umyć włosy, a może pójść do pracy z nieumytymi? Annika jest przeszczęśliwa, mimo wszystko, zarówno jeśli uda jej się napisać dobry teks, jaki i kiedy słyszy "kocham cię" od męża i dzieci.

"Rewanż" jest bogaty, w informacje, w refleksje i rozważania, wątek rozwikłania morderstw jest trochę pretekstem do całej masy przemyśleń na temat życia, sensu, dobra, zła. Stanowczo nie jest to bezwartościowy kryminał. Trochę rozbawiły i zdziwiły mnie skrupuły współczesnego Szweda w rodzaju: czy zatrudnić  sprzątaczkę z Polski, czy kupić dziecku nowy rowerek, bo przecież używany jest korzystniejszy dla środowiska...

Jak tylko natknę się na kolejne, wydane już książki Lizy Marklund i doczekam się na następne, które, mam nadzieję, gdzieś tam w wydawnictwach są już tłumaczone, to zorganizuje sobie "szwedzkie święto czytania". Uwielbiam skadnynawskie powieści!! Czego i Wam życzę.





poniedziałek, 12 lipca 2010

"Tawerna przy Klonowej" - Sharon Owens



Słowo się rzekło, czytam Sharonkę, wszystko, na co się natknę, Belfastem oczarowanie trwa.

Tym razem bohaterami są Jack i Lily, właściciele malutkiej skromnej tawerny. Kochają się niespotykanie :) W tawernie panuje cisza, nie ma muzyki na żywo, nie ma tłumów, płonie za to ogień w kominku a woń torfu umila nielicznym klientom bezcenne chwile spędzone w tej oazie ciszy. Po wielu latach sielanki spokój zostaje naruszony, nie bacząc na nic idzie nowe w postaci centrum handlowego. Lily postanawia działać. Poruszony zostaje kamyk. Lawina idzie sama. Jest to jednak pokojowa lawina, wydarzeń i zmian w życiu wielu osób. Trochę było szkoda kończyć, ale na pocieszenie zawsze mam kolejne książki pani Sharon z Belfastu, no i przecież zawsze można przeczytać Tawernę przy klonowej jeszcze raz...



sobota, 19 czerwca 2010

"Herbaciarnia pod Morwami" - Sharon Owens


  
"Herbaciarnię pod Morwami' (The Teahouse on Mulberry Street) napisała Sharon Owens, Irlandka mieszkająca w Belfaście. Irlandka z Irlandii Północnej. Akcja tocząca się głownie na ulicach Belfastu, obejmuje szereg historyjek wziętych z życia mieszkańców i bywalców tytułowej herbaciarni. Wątki się przeplatają, czasem łączą. Wszystko jest bardzo filmowe, aż się prosi o przerobienie na scenariusz i nakręcenie. Ciekawą konstrukcję całości ubarwiają pojawiające się od czasu do czasu listy pisane do ... tego od Dzikości serca :) Można się pośmiać, można uronić łezkę. Nie ma tu epatowania tragedią tego poranionego miasta, konflikt obu Irlandii jest jedynie w kilku miejscach zasygnalizowany. Czyta się łatwo i przyjemnie, 51 dość krótkich rozdziałów wciąga, każdy z nich dla urozmaicenia rozpoczyna się skromnym rysuneczkiem. Czemu inni autorzy nie stosują tego typu uroczego dodatku? Może nie wpadli na pomysł, albo nie staje im talentu, albo im w ogóle do koncepcji nie pasuje. W tej opowieści ozdoby rysunkowe są jak najbardziej na miejscu.

W książce tej znalazłam też najlepszą dietę odchudzającą na świecie: pomaluj łazienkę na biało, powieś w niej największe lustro jakie zdołasz znaleźć, co najmniej metr na dwa i wkręć dwustuwatową żarówkę ;)

Sharon Owens jest w moim wieku, może dlatego tak dobrze przebywało mi się w świecie przez nią wykreowanym.

"Herbaciarnia" to jej druga powieść, a pierwsza jaką przeczytałam. Na razie napisała cztery. Stanowczo przeczytam wszystko, to co Sharonka już napisała i co napisze w przyszłości. Kupiła mnie za pensa. Może się kiedyśtam nawet szarpnę na teksty w oryginale, kto wie.

Książkę poleciła mi A, która lada dzień po raz drugi przeprowadza się na stałe do Irlandii. Mam nadzieję, że tym razem się uda! Powodzenia!!! I bardzo dziękuję za polecenie, dozgonnie wdzięczna pozostanę :)

wtorek, 15 czerwca 2010

tania książka


Poszłam sobie na miasto humor poprawić po kiepskim poranku. Dorosły dziś poprawiał matematykę i rano nerwowo się zachowywał. Wymyśliłam, że wybiorę się do Taniej Książki. Faktycznie, nie było drogo. Najdroższa kosztowała 13 zł. Przyzwoicie :)

Wyszperałam co następuje:

Robert McLiam Wilson – Ulica marzycieli --- Bo: kiedyś to czytałam, wstrząsnął mną wtedy i otworzył mi oczy na problem irlandzki opis życia w szarpanym zamachami bombowymi Belfaście. Książkę ma koleżanka, ale wolę własną. Może uda mi się przeczytać ponownie jeszcze w tym roku.

Robert McLiam Wilson – Zaułek łgarza --- Bo: to pierwsza książka tego od Ulicy Marzycieli, klimaty irlandzkie i w ogóle facet fajnie pisze.

John Updike – Farma --- Bo: Kiedyś coś Updike'a czytałam i nawet mi się spodobało. No i krótkie jest ;)

Imre Kertész – Ja, inny (Kronika przemiany) --- Bo: Jeszcze właściwie nie czytałam niczego Kertesza od deski do deski, kiedyś w Empiku przesiedziałam ze 2 godziny czytając jego wszystkie książki we fragmentach, oryginalne, z dużym ciężkim ładunkiem. No i tytuł fajny. No i mam zaległości w literaturze węgierskiej, straszliwe, chyba jeszcze niczego nie czytałam. Sprawdziłam. Na pewno niczego węgierskiego jeszcze nie czytałam! Zaległości mam też w literaturze żydowskiej...

Kingsley Amis – Liga walki ze śmiercią --- Bo: Kiedyś czytałam, kompletnie nie pamiętam treści, ale wiem, że warto przeczytać jeszcze raz.

Virginia Woolf – Lata --- Bo: Mam już jedną książkę Virginii Woolf  oczekującą samotnie na półce, kupiłam do pary, może będzie im obu raźniej kurzyć  się jeszcze jakiś czas.

Książę Przypływów – Pat Conroy --- Bo: Filmu nie oglądałam, nie za bardzo toleruję Nicka Nolte. A książkę czytał i polecał fajny człowiek :)

Jeśli ktoś dużo je, to w przyszłym wcieleniu może się pojawić na świecie jako świnia. Jeśli ktoś dużo śpi, może się urodzić niedźwiedziem. A jeśli ktoś dużo czyta, to kim się urodzi?
Molem?



poniedziałek, 14 czerwca 2010

nieobecność absolutna


W sobotę około 23.00 zaczął się w TV film fabularny o KOMECIE. Tuż przed rozpoczęciem informuję mojego dorosłego syna, że będę zaraz oglądała film o KOMECIE. Na to on: „A, o METEORZE, taki dwuczęściowy”. Na to ja: „Nie o METEORZE, o KOMECIE, nie jest podzielony, to film w całości”. Sprawdził w Internecie program TV i przyznał mi rację, film będzie o KOMECIE. Po czym syn zanurkował głęboko w świat wirtualny, a ja w filmowo-telewizyjny. Popełniłam klasyczny błąd zajmując pozycję horyzontalną. Już podczas pierwszych reklam przysypiałam, więc podczas drugiej przerwy reklamowej udałam się na bardzo krótki, kilkumetrowy zaledwie spacer, przemieściłam się w pobliże mego syna sygnalizując lekkim chichotem moje nadejście. Naśmiewałam się z niektórych scenek i dialogów. Pragnąc podzielić się z pociechą w ramach zwyczajowej wymiany obserwacji, w te słowy rozpoczynam: „W stronę Ameryki leci KOMETA, dokładnie nie wiadomo czy spadnie na ląd, czy do oceanu, ale tak czy inaczej szkody będą gigantyczne..” – i dalej w ten deseń, cały czas jednak z uśmiechem, dążąc do śmiesznego zakończenia. Nie zdążyłam spuentować. Dziecko mi gwałtownie zzieleniało, rozdziawiło buzię, oczy rozszerzyły mu się do niebywałych rozmiarów i z paniką w głosie dramatycznie zapytało o co chodzi, jaka Ameryka i co się dzieje. Widząc jego przerażenie zaczęłam uspokajać, że to akcja filmu, który oglądam, że niedawno o tym rozmawialiśmy przecież. Było po północy, obydwoje już byliśmy u progu krainy snu. Ale i tak do teraz wyjść ze zdumienia nie potrafię, jak można tak bardzo oderwać się od tu i teraz...

A przy okazji, może ktoś wie, jak się ten film skończył, bowiem pod koniec poległam.



przeczytałam - "Kobieta ze śniegu" - Leena Lehtolainen






Bardzo dobra lektura na upały :) Bohaterowie ciągle marzną, biegają po polach na biegówkach lub siedzą w saunie. Rzecz dzieje się zimą. Stosunkowo młoda Finka Maria Kallio, policjantka, usiłuje rozwiązać sprawę zniknięcia psychoterapeutki o zacięciu feministycznym. Z wielkim zainteresowaniem czytałam o metodach pracy fińskiej policji, o życiu i sposobie myślenia współczesnych Finów, o sekcie lestadian. Trochę mnie drażniła forma książki, przekaz w pierwszej osobie, ale nic to w porównaniu z całokształtem wrażeń pozytywnych. Dla miłośników wszystkiego co fińskie to lektura obowiązkowa. 

Leena Lehtolainen napisała sporo książek, w tym cykl o losach policjanki Kallio. Jednak na język polski została przetłumaczona, oprócz "Kobiety ze śniegu", jeszcze tylko jedna powieść, której jeszcze nie upolowałam, o tytule "Spirala śmierci".
Nareszcie trochę fińszczyzny na moim blogu, znowu, a i to nie koniec, o nie :) 

niedziela, 6 czerwca 2010

opór i tarcie - o czytaniu


Uaktywnia się u mnie mechanizm oporu, sprzeciwu ciała, mózgu i czego tam jeszcze - przed czytaniem. Jedynie niektóre książki wchodzą mi do głowy "same", jakby poprzez idealnie wyściełany smarem tunel, zero oporu w przenoszeniu słów z zadrukowanych kartek wprost do mojej głowy. W przypadku większości książek, które chciałabym przeczytać "tunel przesyłowy" zarasta jak dżungla i czuję, że słowo po słowie muszę wyrąbywać z kartek jak roślinność tropikalną, maczetą, przejście dla słów w dotarciu do celu. Zadziwiające.

środa, 2 czerwca 2010

kurzy sprint





zdjęcie: xbw

Jechałam sobie cudną alejką, rysowaną kiedyś przez profesora Wiktora Zina w nieodżałowanym "Piórkiem i węglem". Przed maską zasuwała kura, na jakimś czwartym biegu, w porywach wrzucała piątkę. Ja wolniutko, wolniej się nie dało. Kontemplowałam ptasi imperatyw nakazujący odwrót do swoich, zamiast prostego i skutecznego kroku - skoku w bok. Kurka się umęczyła, cóż, ptasi rozum.