Już w zasadzie po, choć jakoś tak się przeciągnął temat, że w pewnym sensie moje urodziny trwają nadal. Bo już dzień wcześniej rozpoczęta wieczorna wędrówka po poznańskim Rynku i okolicach sfinalizowała się odśpiewaniem jakże popularnej pieśni 100 lat już siedem (!) minut po północy w pubie "Deja Vu". Wielki Finał był Wielką Improwizacją, nic nie było zaplanowane wcześniej, oprócz czasu, miejsca i osób. Zaopatrzenie było składankowe, więc jego stan ujawnił się już w trakcie trwania i powalił swoim ogromem. A mówi się, że Poznaniacy tak raczej po szkocku do tematu podchodzą. Niniejszym dementuję :). W zasadzie przyszli wszyscy zaproszeni goście (skąd ja znam aż tyle osób w Poznaniu? :) i było przytulnie, wieszak od 30 nakryć wierzchnich nie wytrzymał i załamany, a nawet złamany odpadł od ściany. Wspomniałam koledze, żeby zabrał gitarę. Zabrał. Razem z piecem, mieliśmy koncert! Ochroniarz przyszedł tylko raz :) Sprzątania miałam tylko 2 godziny, od 6 do 8 rano. Położyłam się o 8.30, a już o 9.15 zadzwonił ktoś z zapytaniem, jak udała się impreza, a po kolejnych 15 minutach zaczął dzwonić budzik. W pięciominutowych drzemkach przerywanych moim ulubionym porannym odgłosem budzika z komórki dotrwałam do 10.00. Około 11. byłam w pracy. Nie spałam nawet w pociągu, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności część Poznania oraz poznańskiego stylu życia jechała tu ze mną :) Znów czeka mnie zatem wesoły wieczór, czego i Wam życzę.
De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
sobota, 10 listopada 2007
Impreza urodzinowa
Już w zasadzie po, choć jakoś tak się przeciągnął temat, że w pewnym sensie moje urodziny trwają nadal. Bo już dzień wcześniej rozpoczęta wieczorna wędrówka po poznańskim Rynku i okolicach sfinalizowała się odśpiewaniem jakże popularnej pieśni 100 lat już siedem (!) minut po północy w pubie "Deja Vu". Wielki Finał był Wielką Improwizacją, nic nie było zaplanowane wcześniej, oprócz czasu, miejsca i osób. Zaopatrzenie było składankowe, więc jego stan ujawnił się już w trakcie trwania i powalił swoim ogromem. A mówi się, że Poznaniacy tak raczej po szkocku do tematu podchodzą. Niniejszym dementuję :). W zasadzie przyszli wszyscy zaproszeni goście (skąd ja znam aż tyle osób w Poznaniu? :) i było przytulnie, wieszak od 30 nakryć wierzchnich nie wytrzymał i załamany, a nawet złamany odpadł od ściany. Wspomniałam koledze, żeby zabrał gitarę. Zabrał. Razem z piecem, mieliśmy koncert! Ochroniarz przyszedł tylko raz :) Sprzątania miałam tylko 2 godziny, od 6 do 8 rano. Położyłam się o 8.30, a już o 9.15 zadzwonił ktoś z zapytaniem, jak udała się impreza, a po kolejnych 15 minutach zaczął dzwonić budzik. W pięciominutowych drzemkach przerywanych moim ulubionym porannym odgłosem budzika z komórki dotrwałam do 10.00. Około 11. byłam w pracy. Nie spałam nawet w pociągu, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności część Poznania oraz poznańskiego stylu życia jechała tu ze mną :) Znów czeka mnie zatem wesoły wieczór, czego i Wam życzę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz