.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

niedziela, 19 sierpnia 2007

Maratonka



I znowu mnie z domu na noc poniosło, do kina, na filmy, trzy filmy. Dwie mocne kawy i jakoś to było. Stanowczo jednak preferuję oglądanie filmów pojedynczo, na nośniku z replayem :) Na przykład nadzwyczaj chętnie obejrzałabym sobie jeszcze raz Adriena Brody i  posłuchała w spokoju po raz drugi dialogów z Hollywoodlandu, który tak do końca jasny dla mnie nie był, zwłaszcza że nie rozpoczęłam jeszcze kofeinowego wspomagania i kilku linijek nie doczytałam spod przymykających się ciągle powiek i z powodu koniecznie chcącego się zdrzemnąć ośrodka czuwania w mózgu. Kto kazał się biednemu Adrienowi ubierać w te koszmarne ciuchy, ło matko! Ale cóż, film oparty na faktach, zapewne nie dało rady inaczej.



Mulholland Drive wystarczyło obejrzeć raz, z górką, jako że wiedziałam dobrze, że klasycznego zakończenia się u Lyncha nie doczekam :) Mistrzowsko dopracowany klimat, napięcie rosło, dobra muzyka - Angelo Badalamenti, było wszystko, co powinien mieć dobry film.



Czarna Dalia - dość ciekawy, najlepszy z cyklu, Brian De Palma ciągle w formie. Najbardziej zapadająca w pamięć rola ciotki Harrego Pottera, niejakiej Petunii, czyli Fiony Shaw, irlandzkiej doskonałej aktorki, jej nadzwyczaj ekspresyjna rola - no zatkało mnie po prostu.



Wszystkie filmy były w fajny sposób spójne tematycznie, w każdym z nich np. była mowa o Ricie Hayworth.



Z rozpędu filmowego przypomniałam dziś sobie Bezimienną królową (La Reina Anonima) Gonzalo Suareza, dziwnym trafem dziś sporo fajnych filmów w TV. A te hiszpańskie, nie wiem czemu, mają w sobie to coś niepowtarzalnego, wspólnego tylko produkcjom hiszpańskim, taką podskórną iskierkę, specyficzny komizm występujący równolegle z dramatem. Np. zostaje zastrzelony policjant żujący gumę, po upadku, najwyraźniej już nieżywy, nadal żuje gumę, jeszcze przez jakąś chwilę. Widz przeżywa konsternację, co odczuwać, smutek, żal, przecież człowiek nie żyje, morderstwo, zbrodnia, a tu samo się chichocze, mimowolnie... O co najwyraźniej twórcom chodziło.

Jeśli ktoś ma dziś ochotę na dobry film w TV, to mogę śmiało polecić - Billy Elliot o 20.35, Szklane serce Herzoga - 1 w nocy lub Raising Arizona Braci Coen z Nicolasem Cagem o 1.05.



Kończąc temat pochwalę się dzisiejszą zdobyczą, mianowicie upolowałam na zawsze jeden z najlepszych filmów w moim prywatnym rankingu - Himalaya. Właśnie wróciłam z gór polskich najwyższych i coś mnie już tęsknota ogarnia, coby znowu sobie móc choć trochę popatrzeć, choćby tylko na ekranie, Alpy, Himalaje, Tatry czy insza inszość, byleby GÓRY...




zdjęcie by xbw



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz