zmarł Michelangelo Antonioni
De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
wtorek, 31 lipca 2007
poniedziałek, 30 lipca 2007
A Bruxa de Portobello
Dziś o dniach i chwilach bieżących. Po prostu napiszę co u mnie. W niektórych dziedzinach....
Maleństwo znów wybył na wakacji ciąg dalszy, znów z Krótką historią wszystkiego pod pachą. Dorzucił sobie jeszcze Ojca chrzestnego. I podręczniki do 4 przedmiotów..... Sam z siebie. Chyba powinnam się zacząć o niego martwić :)) ?!?
A ja, zamiast zacierać rączki, bo "wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni" w tzw. delegację do Poznania na tydzień wybywam. Będę obwąchiwała moje stare poznańskie śmieci, obowiązkowo muszę się zameldować na moim uniwerkowym dziedzińcu Szamarzewa, do fary zajrzeć, ze znajomymi się spotkać :) Mam nadzieję na całkiem sympatyczny tydzień, a co będzie, się okaże....
Przeczytałam Czarownicę z Portobello, ale nie rzuciła mnie na kolana. Ciekawa, warta przeczytania, ale kamieniem milowym nie zostanie raczej. W poczekalni lektur kurzem otulone czeka 11 minut, polecane mi przez kilka osób i nawet dostarczone pod sam nos. No, jak już nawet samo przyszło, to muszę przeczytać, pytanie kiedy. No tak, jak się człowiek właśnie na 600 stron najnowszego Harrego Pottera porwał, i to po angielsku... Dobrze jest, strona aktualnie czytana - 250. Straszne, a miałam w tym tygodniu skończyć...:((
Świtem bladym, o ósmej znaczy, no niedziela wszak dzisiaj, zerwałam się, żeby obejrzeć Krupiera w TV. Mogę ten film oglądać raz za razem i nic a nic jeszcze mi się nie znudził, choć dziś już zaczęłam wyłapywać błędy i potknięcia. No ale przecież Clive Oven taki miły w oglądaniu :)
Jako że kablówka jest, to czasem do niej zaglądam, ot tak sobie. Miałam zaszczyt, także po raz kolejny, obejrzeć Himalaya.
Wczorajszego wieczoru miałam drobny dylemat, poczytać Rowlingową, obejrzeć Dziewiąte wrota czy Carrington. W końcu, zmęczona zastanawianiem się, poszłam spać.... A śpiąc myślałam o tańcu...
A wszystko to przez Antyczną, która narobiła bigosu w moim świecie marzeń, pragnień i emocji - jednym ze swoich ostatnich postów. To przez nią (a tak naprawdę to dzięki niej :) od kilku dni wracam wspomnieniami do pewnego wrocławskiego klubu, w którym jakiś rok temu przetańczyłam pół nocy z bliżej niezidentyfikowanym osobnikiem. Pamiętam, że był z kolegą, że się dość długo czaił zanim w ogóle podszedł. Ale jak już podszedł i zaczęliśmy razem tańczyć, to ... No właśnie, co się wtedy stało? Żadne z nas nie miało najmniejszej ochoty skończyć, odejść od drugiego, przez kilka godzin! To chyba jakaś magia...:) Nie wiem jak miał na imię, nic nie wiem, bo w ogóle nie rozmawialiśmy, po co. Pamiętam tylko, że miał buty, normalne buty, nie adidasy, jak znakomita większość. Jako facet był przeciętny, ani fenomenalnie przystojny czy urokliwy, ani nie odpychający, taki neutralny. Moja liczna na początku wieczoru ekipa znajomych stopniowo się wykruszała, aż nad ranem dwóch ostatnich najbardziej wytrwałych, ale i najprzystojniejszych kolegów, podeszło do mnie z informacją, że robimy ostateczny odwrót do hotelu. Poinformowałam mojego tancerza, że za piętnaście minut wychodzę. Po czym po pięciu minutach, nie wiem czemu, do dziś nie wiem czemu, powiedziałam nagle cześć i wyszłam. I już rok wspominam. I będę jeszcze lata całe wspominać. W życiu piękne są tylko TAKIE chwile?
Mogłabym tu jeszcze z detalami opisać moją arcyciekawą wyprawę ze wstawkami metafizycznymi w poszukiwaniu fryzjera, ale może innym razem. Tak w skrócie tylko: dlaczego fryzjerzy czeszą głowy nie zwracając uwagi, że ludzie mają USZY, a uszu się NIE CZESZE. I dlaczego wszystkie fryzjerki świata uwzięły się, że muszę mieć długie włosy, mimo, że wyglądam w nich "nieco niekorzystnie"?! Biję pokłony mojej błogosławionej, metafizycznymi ścieżkami wędrując odkrytej pani młodej fryzjerce w jakichś dziwnych katakumbach, że odważyła się wbrew wszelkim modom, ciachnąć mi włosy w skandalicznie niemodny sposób, dzięki czemu wreszcie mogę zadowolona i uśmiechnięta spojrzeć w lustro :) Czego i Wam życzę.
piątek, 27 lipca 2007
I znowu ktoś odszedł...
Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy to wiersz Szymborskiej.
O tytule "Pokój samobójcy":
Myślicie pewnie, że pokój był pusty.
A tam trzy krzesła z mocnym oparciem.
Tam lampa dobra przeciw ciemności.
Biurko, na biurku portfel, gazety.
Budda niefrasobliwy, Jezus frasobliwy.
Siedem słoni na szczęście, a w szufladzie notes.
Myślicie, że tam naszych adresów nie było?
Brakło, myślicie, książek, obrazów i płyt?
A tam pocieszająca trąbka w czarnych rękach.
Saskia z serdecznym kwiatkiem.
Radość iskra bogów.
Odys na półce w życiodajnym śnie
po trudach pieśni piątej.
Moraliści,
nazwiska wypisane złotymi zgłoskami
na pięknie garbowanych grzbietach.
Politycy tuż obok trzymali się prosto.
I nie bez wyjścia, chociażby przez drzwi,
nie bez widoków, chociażby przez okno,
wydawał się ten pokój.
Okulary do spoglądania w dal leżały na parapecie.
Brzęczała jedna mucha, czyli żyła jeszcze.
Myślicie, że przynajmniej list wyjaśniał coś.
A jeżeli wam powiem, że listu nie było-
i tylu nas- przyjaciół, a wszyscy się pomieścili
W pustej kopercie opartej o szklankę
czwartek, 19 lipca 2007
mody przychodzą, mody odchodzą ...
Czasem dziwne dość i nietypowe refleksje mnie opadają.... Tyle dziwności i totalnego bezsensu namnożone wszędzie, a wiele z tego to chwilowe mody wszelkiego rodzaju, dyktat gorszy od jakiejkolwiek władzy politycznej czy nawet religijnej.
Sięgając do starożytnych na przykład - chodzili sobie ludkowie w zwiewnych szatach i dobrze im było. Potem ktoś wymyślił peruki, ktoś inny krynoliny i gorsety... Itd. itp. ... Chwilowe, przejściowe, jednominutowe mody, które i tak przeminą wcześniej czy później. A biustonosze na przykład, taka niewygodna uprząż dla kobiet.. No właśnie, dlaczego tylko dla kobiet? Ciekawi mnie, jak poczuliby się panowie, gdyby moda nakazała im nagle nosić taką uprząż, podobnie jak kobietom, by, niezależnie od wieku i urodzonych oraz wykarmionych potomków móc nieustannie utrzymać swoje wypustki przednie w stanie nieustannego jędrnego sterczenia...... Oczywiście w wydaniu męskim chodzi mi o wypustkę pojedynczą.
wtorek, 17 lipca 2007
"Maleństwo" na wakacjach
Minęło akurat tyle czasu, że zaczynam tęsknić za moim wakacjującym "Maleństwem". Coraz częściej dzwonię. Maleństwo postanowił w czasie wakacji obejrzeć setkę filmów, dodam, dobrych filmów. Nasze rozmowy w związku z tym wyglądają mniej więcej tak:
- Nagrałaś?
- Nagrałam.
- A nagrasz mi jeszcze ...., leci na ..... o ......?
- Dobra. A ... też nagrać, bo leci ... na ... ?
Aż tu dziś dla odmiany rozmowa wyglądała inaczej. Maleństwo mianowicie się w wakacje .... uczy .... Zabrał ze sobą z własnej nieprzymuszonej woli dwa podręczniki i codziennie po 10 minut czyta. Ale nie tym mnie zastrzelił. Kiedyś, dawno temu, próbowałam mu zaszczepić pozytywny stosunek do nauk ścisłych. Efektem tego było nauczenie się tablicy Mendelejewa gdzieś pod koniec przedszkola. Potem mu przeszło, tablica z głowy wyparowała. Całkiem niedawno, podejmując ostatnią rozpaczliwą próbę, dałam mu w prezencie książkę "Krótka historia wszystkiego", ciężkie tematy podane w dość przystępny sposób, napisane ciekawie i lekko, na ile się dało. Książka nie wyglądała ani tematycznie, ani objętościowo, ani wagowo na lekką wakacyjną lekturę. A jednak, moja młodzież właśnie się nią zaczytuje. Jakich to cudów można się doczekać po miesiącu bez komputera, gier, gadu-gadu i Internetu (ale za to z kablówką...) :))) No i dziś po krótkiej wymianie nagrasz? - nagram, musiałam wysłuchać ile waży Słońce i jak odkryto fosfor czy potas, i tym podobnych zawiłych wywodów na tematy ścisłe. I aż mi trochę głupio, że ja tu zaledwie Agathę Christie...
środa, 11 lipca 2007
minister minister care for your children
Bardzo żal mi pewnego naszego ministra. Ostatnio udawało mu się być w centrum uwagi.. Gombrowicz, Sienkiewicz, lektury, klasy segregowane ze względu na płeć, lekcje historii, lekcje biologii, mundurki wreszcie, no co rusz, to nowa iluminacja. Jego oblicze najczęściej chyba przewijało się przez ekrany telewizorów, przez moment. Jakże teraz musi niepocieszony cierpieć w cieniu innych wydarzeń i postaci :(
Pocieszam się, że chyba jednak nie będzie tak źle, konsekwencje jego wcześniejszych "działań" spowodują, że się przecież wreszcie przedrze na powrót, jak tylko przycichnie burza na morzu. Już dziś zauważam postęp w powrocie, mianowicie przeczytałam, że rozpoczyna się sierpniowo-wrześniowa kampania reklamowa mundurków szkolnych ... No, niech sobie będzie. Ale kosztować ma 650 tys. zł.... Hm, no tak, owszem... Brawo, mój ulubiony ministrze.
Przepraszam, że pytam, ale czy są jeszcze osoby, które mają wątpliwości, o co chodziło z tymi mundurkami TAK NAPRAWDĘ?
****************
O obrażaniu się
Reakcja osoby obrażanej zależy od tego, kim jest osoba obrażająca.
****************
Carrington
.
Obrazy Dory Carrington, malarki amerykańskiej (1893-1932).
niedziela, 8 lipca 2007
Wilhelm Sasnal
Wilhelm Sasnal, znany, bardzo znany polski malarz. Czy ktoś z Was już o nim słyszał? Obawiam się, że nie bardzo. Bo znany jest przeważnie poza naszym krajem tak bardzo doceniającym Wielkich Polaków, kiedy już ich nie ma wśród żywych. Sasnal młody jest, więc wg polskich reguł jeszcze mu daleko do pośmiertnej sławy. I choc mój skromny blog nie przyciąga tłumów dzikich, zawsze przecie ktoś tu zazerknie a zarazem dowie się o Sasnala i jego twórczości istnieniu. Ja dowiedziałam się parę lat temu z Przekroju, z artykułu Marcela Andino. I potem cisza w eterze, aż do teraz. Natknęłam się błąkając po sieci na dwie ciekawe informacje. Mianowicie, magazyn sztuki współczesnej "Flash Art" w zeszłym roku uznał Wilhelma Sasnala za pierwszego z listy 100 najważniejszych młodych artystów świata, a jego obraz Samoloty został sprzedany dwa miesiące temu na aukcji sztuki współczesnej w Nowym Yorku za 396 tysięcy dolarów, ponad milion złotych.
Na przyczepkę dodam, że urodził się 29 grudnia 1972 roku i jest numerologiczną 33.
Biały Koń? Nie, śnieg pada.
Niedawno koleżanka zapytała mnie, jako że ja "na pewno wiem" o potwierdzenie jakiegoś faktu dotyczącego Gałczyńskiego. Na co ja, głupią okrutnie minę mając wystękałam, że ale co, jak o co chodzi, Gałczyński, ja nie wiem, no był taki, ale ja się na tym akurat temacie nic a nic nie wyznaję. Po czym, jak to u mnie, zaczęło się jakieś podświadome długoterminowe dochodzenie. Przypomniało mi się, że kiedyś u znajomego przeglądałam wiersze Gałczyńskiego i chyba nawet parę linijek sobie wynotowałam i gdzieś potem w jakimś kajeciku zapisałam jako warte zapamiętania. Stanęło mi wtedy na tym, że o Gałczyńskim to ja w sumie nie wiem NIC.
Źle, dobrze, no trudno, nie można wszystkiego wiedzieć, wszystkiego przeczytać, wszystkich znać. Spoko.
Aż tu mnie nagle przed chwilą (refleks szachisty korespondencyjnego) Biały Koń ze śniegiem pomylony nawiedził. Właśnie sobie przypomniałam, że to właśnie Śmierć Inteligenta właśnie Gałczyńskiego była bodaj pierwszym wierszem jaki w życiu przeczytałam i który zwrócił moją uwagę gdzieś we wczesnym dzieciństwie, w wieku bliżej nieokreślonym (czytać płynnie podobno umiałam już w wieku trzech lat). No i moim pierwszym ulubionym i nauczonym na pamięć fragmentem wiersza było najprawdopodobniej właśnie "Biały Koń? Nie, śnieg pada".
Poniżej, z wielkiego sentymentu jaki mnie nagle ogarnął cytuję wiersz w całości.
A koleżanka pytała mnie o leśniczówkę Pranie, w której Gałczyński przez kilka lat tworzył i teraz jest tam jego muzeum, gdzieś w Puszczy Piskiej. (Jak widać doedukowałam się trochę :) Swoją drogą to ciekawe czy nie ucierpiała w czasie pogromu pogodowego który parę lat temu powalił tamtejsze drzewa jak zapałki (widziałam skutki na własne oczy, porażające).
Konstanty Ildefons Gałczyński
“Śmierć inteligenta”
Przeziębiony. Apolityczny.
Nabolały. Nostalgiczny.
Drepce w kółko. Zagłada.
Chciałby. Pragnąłby. Mógłby. Gdyby.
Wzrok przeciera.
Patrzy przez szyby.
Biały Koń? Nie, śnieg pada.
Wszystko krzywe. Wszystko nie takie.
Na ziemi znaki. Na niebie znaki.
Przepraszam, a gdzie kometa?
Cipciuś z Londynu pisał przecie
w wielkim sekrecie o komecie.
Kometa. Ale nie ta.
Więc obrażony. Więc zatruty.
Wszędzie za późno. O dwie minuty.
O dwie minuty. We śnie.
Mieli przyjść szosą. Gdzie ta szosa?
Jak gdyby włos wyrywał z nosa,
uśmiecha się boleśnie.
Więc, leżąc krzyżem, zadecydował.
Stanął na głowie. Spuchła mu głowa.
Żegnajcie, dzieci, żono!
I paszkwil rąbnął na pewną pralnię,
że w pralni było niekulturalnie
i że go znieważono.
A teraz co? Teraz się martwi.
A może klasztor? Może do partii?
Lecz tu czy tam - migrena.
Boczną uliczką, zaułkiem krętym
idzie pod wiatr ten polski święty
z fortepianem Szopena.
07/07/07 - magia liczb ?
Jako urodzona siódmego dnia miesiąca, każdą siódemkę faktycznie traktuję jakoś tak osobiście i specyficznie. No bo nie urodziłam się pierwszego, dziesiątego czy dziewiętnastego a właśnie siódmego.
Na dodatek siódmego listopada, a to już rocznica rewolucji październikowej wszak, więc nie dość, że baba, nie dość, że skorpion, to jeszcze i rewolucyjnie nastawiona zawsze i do wszystkiego.
Do kompletu jeszcze numerologicznie 33.
Ale czy to wszystko faktycznie ma jakieś znaczenie, oprócz tego które chcemy sami nadać?
Czy mam się przejmować że dziś właśnie, kiedy było skandalicznie późno i wszystko wskazywało, że sporo spóźnię się na spotkanie, uciekł mi właśnie jedyny tramwaj jadący bezpośrednio tam gdzie potrzebowałam jechać, miasto totalnie rozkopane, objazdy, korki mimo soboty, jak na moje zawołanie pojawił się spod ziemi tramwaj numer 33 (w związku z rozkopami jadący akurat zmienioną trasą) i w kwadrans dowiózł mnie na miejsce spotkania i spóźniłam się MINUTĘ?
I czy mam się przejmować tym, że kiedy wracałam i lało i wiatr nie pozwalał na rozłożenie parasolki i byłam zmęczona i trochę zła że sobota już prawie minęła a ja dopiero z pracy, znów jak na żądanie podpłynął numer 33 i w kawadransik byłam w ciepłym i suchym domku, a nie jak zwykle wygwizdywana przez wichry i deszcze czekając na jedyny pasujący tramwaj który ma zwyczaj odjeżdżać dosłownie na chwilkę przed moim przyjściem na przystanek?
Czy coś w tym jest, czy to może tylko moja naciągana interpretacja?
Hm, oto je pytanko :)
wtorek, 3 lipca 2007
Howard Jones - "Hide and Seek"
Urocze starocie, z 1983 roku.
There was a time when there was nothing at all
Nothing at all, just a distant hum
There was a being and he lived on his own
He had no one to talk to, and nothing to do
He drew up the plans, learnt to work with his hands
A million years passed by and his work was done
And his words were these...
Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it, hope you find it
Hope you find me in you
So she had built her elaborate home
With its ups and its downs, its rains and its sun
She decided that her work was done, time to have fun
And she found a game to play
Then as part of the game
She completely forgot where shed hidden herself
And she spent the rest of her time
Trying to find the parts
Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it in everything, everything that you see
Hope you find it, hope you find it
Hope you find me in you
There was a time when there was nothing at all, nothing at all
Just a distant hum
Subskrybuj:
Posty (Atom)