.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

czwartek, 16 grudnia 2010

zimowy obrazek






Namiary na autora (Rob Hain) otrzymałam niespodziewanie z Edynburga.

Dzięki Una Invitada :)


niedziela, 28 listopada 2010

Piotr Anderszewski


Trochę dziwny człowiek, pianista światowej sławy. W najbliższą środę 1 grudnia TVP Kultura nada film dokumentalny Piotr Anderszewski - podróżujący fortepian. Późno, 23.30, ale trudno, jakoś może obejrzę. Sądząc z opisu filmu, muzyk porusza się po Europie starym wagonem z lat 70. W nim aranżuje utwory, przyjmuje gości. Bardzo jestem ciekawa, i tego filmu, i tego człowieka. Urodzony 4 kwietnia 1969 jest numerologiczną 33.
Jeśli kto ciekawy tematu, tak jak ja, poniżej kilka linków.



wtorek, 16 listopada 2010

piękny film czeski z Rachmaninowem w tle





Miloslav König w roli pianisty 

Płytkę dostałam od koleżanki, obejrzałyśmy kiedyś razem, latem, w nocy, pół oka i pół ucha, z lektorem polskim, gadając i ziewając.

A teraz zasiadłam i delektowałam się, w ciszy, bez lektora, w otoczeniu energii tego filmu. Wiele scen do wielokrotnego użycia, muzyka do słuchania bez końca.

O czym? O kupowaniu pianina. Julie ma dom, męża, córkę i nie grała od dziecka. Ale pewnego razu zostaje poruszona w niej "struna" i pianino do harmonii okazuje się niezbędne. Nie można nie zwrócić uwagi na SCENĘ TANGA, którą polecam szczególnie. Ale najistotniejsze teraz.

Fragment filmu, kiedy właściciel antykwariatu gra preludium Rachmaninowa. 




Nie przegapcie okazji zobaczenia i równoczesnego wysłuchania PIĘKNA, a jeśli możecie - sięgnijcie po CAŁOŚĆ.



Sekrety (Tajemnice)
Tajnosti
reż. Alice Nellis
Czechy, Słowacja 2007

piątek, 12 listopada 2010

islandzka kobieta współczesna - Yrsa Sigurđardóttir "Trzeci znak"




  
Yrsa Sigurđardóttir
Trzeci znak (Ţriđja tákniđ)

Kolejna islandzka autorka współczesna, na którą się porwałam. Dla odmiany tłumaczona, jak Bóg przykazał, „za koleją” :) Więc i takoż rozpoznawanie rozpoczęłam, od pierwszej napisanej i wydanej pozycji.


Thora córka Gudmundy (Thora Gudmundsdottir) jest współczesną islandzką młodą jeszcze prawniczką, matką wychowującą kapryśną sześciolatkę i nastolatkującego na całego szesnastolatka. Już bez męża. Ma debet na koncie, ale za to mieszka w wygodnym domu.

Dzięki doskonałej znajomości języka nabytej podczas studiów w Niemczech, poznaje na gruncie zawodowym pewnego „ułożonego” przedstawiciela rodziny niemieckiej, zlecającej dochodzenie w sprawie śmierci młodego studenta. Babka jest przesympatyczna, na wskroś islandzka, od pierwszych stron chcemy się z nią zakumplować :) A i sztywniak w markowym niemieckim garniturze jawi się ze strony na stronę coraz „bardziejszy”. Za to przedmiot dochodzenia jest coraz bardziej mroczny, wręcz demoniczny. Trzymałam wyobraźnię tym razem w cuglach, tuż przy pysku, nie chciałam widzieć czytanych scen, nie pragnęłam widoku opisywanych detali. Thora dokopuje się bowiem aż do czasów inkwizycji, do płonących stosów (o dziwo, na Islandii płonęli prawie sami mężczyźni...), do słynnego dzieła „Malleus maleficarum” (Młot na czarownice). Znaleziony martwym młodzieniec okazuje się ściśle powiązany z tematyką czarów, wręcz nimi zafascynowany. Yrsa wspomina średniowieczną historię Islandii, pisze nawet o Papach. Nie jest to pogłębione studium, ale wystarczające do kryminału. Zawsze można sobie doczytać w Internecie, jakby co :)


Pod koniec powieści Thora wyręcza niezbyt zaangażowanych w sprawę policjantów i na tacy podaje rozwiązanie, po czym okazuje się, że, no, jak by to powiedzieć, powiększy jej się w pewnym sensie rodzina...


Całość bardzo dobrze napisana, brawo!


Jedna rada dla potencjalnych czytelników – nie wolno się zrazić „brzydką” stroną rzeczywistości, którą Yrsa opisuje, cóż, tak też wygląda ten świat i życie na nim, i ja wolę o tym wiedzieć...




islandzkie dochodzenie - Arnaldur Indriđason - "Grobowa cisza"



  

Arnaldur Indriđason
"Grobowa cisza" 
(Grafarţögn)



Literatury islandzkiej ciąg dalszy. 

Kolejna po „W bagnie”, książka Indriđasona, druga jaką przeczytałam, więcej niestety nie przetłumaczono. Nie mam ciepłych uczuć odnośnie Wieży Babel, czemuż nie ma jednego języka porozumiewania się i trzeba angażować rzesze tłumaczy ze wszystkich języków na wszystkie. Głupie.

Na obrzeżach Reykjaviku dziecko znajduje szkielet sprzed pół wieku. Erlendur, islandzki policjant, grzebie w przeszłości. Jego prywatną pasją są zaginięcia, więc jest w swoim żywiole. Rekonstruuje historię życia podmiejskiej społeczności z okresu mniej więcej II wojny światowej, z rejonu wykopaliska. Przy okazji faktu, że córka Erlendura jest narkomanką w ciąży, Indriđason pokazuje obrazki przemocy domowej i losu młodych ludzi pogrążonych w nałogu.

Książka napisana niespiesznie, rozwlekle, czyta się ją spokojnie, bez uniesień. Dziwi trochę słońce do 22.00, przez pół roku :) Dziwi też kobieta – medium, widząca przy Erlendurze ducha... Zastanawia powszechność mieszkań w suterenach.

Dla miłośników islandzkiej odmienności.

sobota, 6 listopada 2010

dźwięki - nieustająco


Kiedy się budzę, kiedy zasypiam, kiedy wychodzę z domu – w uszach słyszę dźwięki muzyki. Odtwarzane z zapisów w mózgu.

Ciekawe, czy możliwe jest wyćwiczenie pamięci do tego stopnia, by muzyka nagrana w głowie odtwarzała się wtedy, kiedy tego chcemy, na dodatek dokładnie ten utwór czy jego fragment, który chcemy akurat usłyszeć.

Muzyka Chopina jest jak świeże wiejskie czy górskie powietrze, kiedy zaczerpniesz, to już nie możesz przybyć do miasta i oddychać spalinami bez tęsknoty, chcesz wrócić i wdychać je nadal. Nie można przestać. Chce się jeszcze, więcej, cały czas.

Usłyszałam ostatnio od koleżanki, że owszem, słucha klasyki, czasem, ale jakoś Chopin jej nie pociąga. Tak było i ze mną, kiedyś. Ale jest na to prosty sposób, trzeba włączyć jego muzykę i słuchać tak długo, aż się ją usłyszy :)

Przedwczoraj byłam na koncercie Daniiła Trifonowa w Filharmonii Narodowej. Wróciłam zaczarowana, ze zmienionym składem chemicznym :) Nie rozumiem mechanizmu: wychodzi taki dziewiętnastoletni Rosjanin, zasiada, dotyka palcami klawiatury Fazioli i tłum jak w transie, słucha i odlatuje uprowadzony wizją muzyczną pianisty czarodzieja. Czy można grać delikatniej, bardziej subtelnie? Daniił grał Chopina, może dlatego wrażenie dla Warszawiaków było piorunujące. Wystaliśmy i wyklaskali aż cztery bisy, Skriabina, Liszta i Trifonowa :) Tak, zagrał na ostatni bis swoją wyszemraną, wytkaną, wysnutą kompozycję własną. Szkoda trochę, że on nie nasz, że międzynarodowy, że trzeba się dzielić jego talentem ze światową rzeszą melomanów. Bo teraz, po wygranej nagrodzie w konkursie chopinowskim chcą go już WSZĘDZIE. Co zrobić, żeby wpadał do Polski częściej? Może mu nadać honorowe obywatelstwo czy coś? :)

Nie byłam zwolenniczką okablowywania się ulicznego, ale chyba jednak zaopatrzę się przy najbliższej okazji w jakiś nośnik zewnętrzny i słuchaweczki, żeby móc odbierać muzykę cały czas, nie licząc na ścisłą współpracę mojego mózgu. 

Cała ta przygoda muzyczna zapoczątkowana konkursem chopinowskim jest jak surfowanie na długiej fali. Nie pływam na desce, ale wydaje mi się, że odczucia mogą być zbliżone :)

sobota, 23 października 2010

Daniił Trifonow


Młody rosyjski pianista, urodzony w 1991 roku, dzieciak, chłopaczek, nastolatek w dżinsach. Na fortepianie gra od piątego roku życia, koncertuje w świecie od piętnastego, startuje w konkursach i otrzymuje nagrody. Od pół roku przygotowywał się intensywnie do grania Chopina w Warszawie. Wcześniej już specjalizował się w graniu jego mazurków. Od pierwszego etapu konkursu wiedziałam, że to na niego właśnie będę stawiała, chyba, że mnie po drodze rozczaruje, albo pojawi się ktoś lepszy. Daniil nie rozczarował, o nie, coraz bardziej zachwycałam się jego występami, a przez nie muzyką Chopina. Nie był oczywiście jedynym, którego słuchałam, starałam się obejrzeć wszystkie wykonania i pewnie w 70-80% się udało. Ale on jeden nieustannie elektryzował, choć kilku innych wykonawców też zachwycało, ale tylko momentami lub nawet dłuższymi chwilami. On jeden wzbudził Wielkie Uczucia, na stałe. Grał na Fazioli, nikomu poza Trifonovem nie udało się tak wiele wydobyć z fortepianu tej marki, debiutującym na konkursie chopinowskim. Pokazał się znakomicie we wszystkich formach, krótkich, dłuższych, w sonacie, w koncercie. Trifonov studiuje kompozycję, komponuje dla przyjemności, napisał między innymi koncert fortepianowy. Ostatecznie w tegorocznym konkursie chopinowskim zajął trzecie miejsce, dostał brązowy medal i przepięknie zagrał mazurki i walca na koncercie laureatów. Wyglądał przy tym miłośnie, niczym Trinity zapatrzona w Neo :) Zdobył masowe uznanie i uwielbienie, może nie w takim stopniu jak Ingolf Wunder, ale na pewno pozostawił po sobie silną „drużynę” zachwyconych nim na amen melomanów.

Ja nie pajmu, ale Trifonov to mój człowiek, po prostu. Niech nikt nie pyta, dlaczego. Tak czuję i już. Kupię płytę, kiedy ją wyda, pójdę na koncert, jeśli tylko będzie taka okazja.


Trochę demoniczny, kiedy gra zgarbiony, w czarnej koszuli, a zaraz potem anielsko niewinny, zadziwiająco różny. Tak, na obu zdjęciach on, jeden i ten sam :)

Oba zdjęcia pochodzą ze strony NIFC*


Czytałam o jednym z widzów konkursu, Rosjaninie, który w wieku pięciu lat pierwszy raz usłyszał w radiu sonatę b-mol, która tak nim wstrząsnęła, że się rozpłakał i postanowił zostać pianistą, a dziś prowadzi klasę fortepianu w Instytucie Muzycznym im. Rachmaninowa w Kaliningradzie. Na dodatek z jego inicjatywy niedawno odsłonięto w Kaliningradzie pomnik Chopina. Nie wiem kto i kiedy tak bardzo skrzywdził naród polski, że na hasło Chopin reaguje dość dziwnie, bynajmniej nie w sensie pozytywnym. Nie rozumiem.

Stona www: http://www.daniiltrifonov.com/ 
Blog: http://www.trifonov.us/

Trifonow na portalu NIFC
Jego wykonań posłuchać można TUTAJ

Wszystkie występy Trifonowa w ramach konkursu chopinowskiego TUTAJ

piątek, 22 października 2010

polska złota jesień



 

zdjęcie: xbw

Nogi same zaniosły do Łazienek pod Chopina i pod Akademię Muzyczną na Okólnik i pod dopiero co otwarte muzeum w Pałacu Ostrogskich. Każdego pochmurnego ranka myślę, że to już koniec słońca, a tu zmyłka, słoneczko wychodzi i jak nawiedzone daje czadu, w ogóle nie zważając, że to nie ta pora roku, w której tak dużo i tak mocno świecić powinno. Narzekać nie będę, niech praży, grzeje, oświetla. Choćby i do Bożego Narodzenia :) No, może parę dni przed niech tego białego trochę spadnie i na święta zostanie.

czwartek, 21 października 2010

fortepian za mną chodzi


Skończył się konkurs, mój faworyt Daniil Trifonov zajął 3 miejsce, otrzymał też nagrodę za najlepsze wykonanie mazurków. Na pierwsze miejsce spuszczę zasłonę milczenia. Dziś jeszcze tylko koncert laureatów i muzyczna pustynia.

A za mną chodzi fortepian, muszę sobie zaserwować co jakiś czas solidną dawkę muzyki fortepianowej, słucham więc, co pod ręką, a to Chopin w wykonaniu Rafała Blechacza, a to Liszt, a to Schumann. Muszę, inaczej fortepian chodzi i kłapie klapą. Cóż, to u mnie normalne, cykliczne, przyszła faza i nie ma zmiłuj, klasyki pora nastała, co niezmiernie mnie raduje. Zawsze to szlachetniejsze powietrze wokół, bardziej przejrzyste, zwiewne, czarowne, przeplecione mgiełką dźwięków. Czasem tylko jakieś wichury, burze i napory, ale zawsze potem okręty wypływają na spokojne fale i niebo jaśnieje, słonko grzeje, ptaszki ćwierkają, wróżki robią swoje, a dzwoneczki dźwięczą.

niedziela, 17 października 2010

joik


Mała wstawka, powiedzmy, fińska, pomiędzy dźwiękami fortepianu.

Rano czytałam dodatki do norweskiej powieści, jeszcze nie napoczętej, traktującej zdaje się, o Saamach nazywanych powszechnie Lapończykami. Omówienia dotyczyły między innymi joików, czegoś w rodzaju pieśni, a właściwie bardziej przyśpiewek, zaliczanych do tak zwanej literatury oralnej. Troszkę się zdziwiłam, kiedy włączyłam sobie radiową Dwójkę i usłyszałam, że właśnie o joikach mówią. Co więcej, wysłuchałam kilka :)

Nie ma przypadków, słowo daję. 

Staram się nie przepisywać tu książek, ale nie mogę oprzeć się obszernemu cytatowi dotyczącemu joików właśnie: 

„Joik (saam. juoigat – śpiewać joik, joikować), zwany też na niektórych obszarach luohti, jest formą muzyczno-poetycką sięgającą korzeniami do saamskiej kultury przedchrześcijańskiej. Joikuje się kogoś lub coś, nie zaś o kimś lub o czymś. Joik jest sposobem pamiętania tych, co odeszli, za jego pomocą można przybliżyć krajobraz, osobę lub zwierzę. Melodia w joikach jest stosunkowo prosta, komponowana w skali pięciotonowej, a strofa melodyczna podlega rytmicznym przekształceniom przy kolejnych powtórzeniach.

Tekst w joiku, zwany w dialekcie północnosaamskim dajahus (saam. daddjat – powiedzieć), jest często krótki, a joikujący może go dowolnie wypełnić onomatopejami. Joik może też mieć charakter epicki. Poza tym nie w każdym rejonie Sápmi (Laponii) joiki mają tekst. Obrazy w joiku można kreślić samą melodią.

Joiki osobiste, portretujące, konstytuowały tożsamość Saama. Podkreślały indywidualne cechy osoby joikowanej, określając przy tym jej miejsce w społeczności. Zdaniem badaczy z wykonywaniem joików – również epickich – wiązała się sytuacja podwójnej komunikacji. Słowa joików niosły zarówno proste przesłanie, dostępne dla wszystkich znających jako tako język saamski, jak i przesłanie skierowane do wąskiej grupy wtajemniczonych, znających odpowiedni kod kulturowy. Tym tajemnym przesłaniem mógł być czyjś intymny portret lub krytyka narzuconej siłą władzy. Tym samym joik zarówno potwierdzał przynależność do grupy, jak i wykluczał niewtajemniczonych".

Powyższy fragment pochodzi z przypisów Marii Sibińskiej (tłumaczki z norweskiego) do książki Hanne Orstavik „Pastor” („Presten”). 

Mini lekcja fińskiego:
gorzka czekolada – tumma suklaa
czekolada mleczna – maitosuklaata

(Pozostałość zakupów spożywczych w IKEA :)

sobota, 16 października 2010

I już zaraz finał...


Ludzie którzy oceniają wyszli na OBRADY,  a ja myślę, że na obiad najpierw. Skończył się trzeci etap konkursu i skończyły się preludia, mazurki, sonaty, polonezy, ronda, ballady, nokturny... A ja skończyłam siekać sałatkę jarzynową wraz z ostatnimi dźwiękami fortepianu Francuzki, ostatniej uczestniczki. Szkoda... Się wciągnęłam i bardzo mi będzie tego wszystkiego brakowało. Na razie jeszcze sama śmietanka, finał i koncert laureatów i filharmonicy nowojorscy, ale to już będą chyba przeważnie koncerty. Nie obejdzie się bez polowania na Chopina, jako że ani dźwięku jego muzyki u mnie nie uświadczysz. Miałam kiedyś, ale jakieś tanie produkcje, które już nie chcą się odtwarzać... Dla takich jak ja, cierpiących na zespół odstawienia TVP Kultura nadaje jutro dość dużo Chopina od rana, jako że w konkursie dzień przerwy. Łącznie z Ivo Pogoreviczem, ależ się cieszę, od dzieciństwa i mam do niego sentyment :)

Daniil Trifonov, młodziutki Rosjanin rozłożył mnie na atomy, ale o tym później, teraz muszę szybciutko pozałatwiać sprawy na mieście, żeby zdążyć na 18.25, już mają być znane wyniki. Nie obawiam się, moi faworyci z Trifonovem na czele, na pewno przejdą dalej. Ciąg dalszy nastąpi :)

poniedziałek, 11 października 2010

Chopin w oparch kapusty


Trochę się "przejechałam"...

Wybyłam na Warmię, między innymi bo tam lepszy tv. A już na miejscu okazało się, że odłączyli TVP Kultura. Radia nie było, komórka łapała jedną stację radiową i nie była to Dwójka. Zamurowało mnie, powiem szczerze. Głupio byłoby wracać zaraz następnego dnia, więc zagłębiłam się w zabrane książki, jedną dokończyłam, drugą zaczęłam, i jednak w końcu wróciłam. Rzuciłam się od razu - "na telewizor", na dźwięki i na obraz :) Kiedy zaczyna szumieć (bo to równocześnie monitor komputera jest, stary, zdobyczny) trzeba nie za mocno PUKNĄĆ we właściwe miejsce, zazwyczaj niechciane odgłosy ustają. Ciąg dalszy nauki słuchania ze zrozumieniem muzyki Chopina. Oprócz drugiego etapu przesłuchań wciągnęły mnie komentarze prowadzącego i komentatorów ze studia, fajnie się tego słucha. 

Dziś postanowiłam wyjść z domu, bo nie da się spędzić 3 tygodni przed TV słuchając konkursu po 8-9 godzin dziennie. Wybrałam się na ogródki działkowe na obrzeżach Białołęki, zaopatrzona w kiszonki, kapuchę i ogóreczki. Ograbiwszy uprzednio syna z komórki, moja nie ma radia. Słuchanie Chopina z komórki w autobusie nie należy do największych radości życiowych, ale nie jest też takie najgorsze :) Wkraczam więc ja, proszę Was, w obszar ogródkowy wcinając ogórka kiszonego, ze słuchawkami w uszach, grał akurat Bułgar, Pawła Wakarecego wysłuchałam jeszcze w domu głęboko się zastanawiając, jak to w ogóle możliwe by grać tak bardzo trzęsącymi się dłońmi. I świeciło wczesnojesienne słoneczko, pachniało jeszcze późnym polskim latem, siankiem i w ogóle świeżym ogródkowo-wiejskim powietrzem. Z uśmiechem od ucha do ucha omal nie podrygiwałam z radości, mogąc tak właśnie, w plenerze, słuchać chopinowych polonezów i mazurków. A potem była przerwa i mogłam sobie podziałkować chwilkę, a dziś był już chyba ostatni w tym roku odpowiedni moment. Do domciu wróciłam akurat na część popołudniowo-wieczorną przesłuchań, z kapustą kiszoną, której szczodra pani sprzedawczyni nałożyła z nawiązką.

Kapuchę obgotowałam, oczywiście słuchając i spozierając. Ukasz, nadzwyczaj cierpliwy jeśli chodzi o Chopina w gigantycznych dawkach, nie za bardzo lubi bigos, tak od kilku lat. Czekałam więc tylko na jęki zza ściany z zapytaniem o źródło fetorku. Zadziwiona usłyszałam pytanie, co tak ładnie pachnie !!!??? Bigosik. Tak, poproszę. Podałam, nadal zdumiona. Zjadł. Po czym się zreflektował, że on przecież bigosu nie trawi, i jak to możliwe, żeby coś czego on nie lubi, tak ładnie pachniało. No bo rzeczywiście, przyprawiłam cudnie, zwłaszcza muzyką Chopina najszczodrzej. Może to ten ostatni dodatek zadecydował, już sama nie wiem... :)

Ciąg dalszy nastąpi, konkurs trwa.


wtorek, 5 października 2010

"Kuchnia Franceski" - Peter Pezzelli



  

"Kuchnia Franceski" 

(Franceska’s Kitchen)
Peter Pezzelli

Wydawnictwo Literackie, 2010



Francesca, Amerykanka włoskiego pochodzenia, mieszka na północnym wschodzie Stanów, jest wdową i babcią wnukom. Mieszka samotnie w dużym domu i cierpi na nadmiar ciszy. Tęskni za smakiem hodowanych za życia męża pomidorów. Delektuje się gotowaniem, ale kiedy nie ma dla kogo... 


Kiedy dzień wypełniają tylko zakupy spożywcze, wizyty w bibliotece i rozmowy telefoniczne z córkami, kiedy ciekawe książki i nauka wietnamskiego przestają cieszyć, Francesca postanawia podjąć działanie, najlepiej jakąś użyteczną, pracę. Pragnie być pomocna, dotrwać kresu swoich dni aktywnie i owocnie. Odpowiada na ogłoszenie i zatrudnia się jako popołudniowa opiekunka w rodzinie młodej matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci.


I bajka się rozwija, losy przypadkowo ze sobą zetkniętych bohaterów splatają się w warkocz jednej wielkiej szczęśliwej rodziny. Nad akcją cały czas unosi się aromat ciasta, przekąsek lub obiadu, które nieustannie są przygotowywane. Zapach okrasza słowa nadając im moc ocieplającą. I wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Książka prosta i ciepła, czerpiąca z bogatego języka w ograniczonym zakresie, ale dzięki temu czyta się ją lekko, łatwo i szybko. Wciśnięta przez koleżankę odleżała swoje, na szczęście oddałam przeczytaną :)


poniedziałek, 4 października 2010

słuchanie


Po domu latają dźwięki, chociaż moja głowa woli ciszę. Ale teraz słuchamy, aż do finału. Wizja z TVP Kultura, muzyka z radiowej Dwójki. Skoro mogę, to korzystam, nawet teraz Chopin na żywo w słuchawkach, w tej chwili w wykonaniu koreańskim. Wczoraj dźwięki fortepianu tak mną owładnęły, że w przerwie między przesłuchaniami włączyłam sobie dwa ulubione koncerty Rachmaninowa. I troszkę się przypałętał żal za sprzedanym pianinem i wróciło postanowienie nabycia ponownego tuż po wstąpieniu w stan "domności".

Chopin nie jest moim ulubionym kompozytorem, ale staram się i próbuję zrozumieć. Z pewnością jeśli klasyka, to fortepian, chyba od zawsze. Ale głównie rosyjscy romantycy, no i Mozart. Ale też wszystko co piękne, więc jeśli nawet i na skrzypcach to cenię i słucham, choć nie pasjami. 

Ukasz wychowywany od czasu do czasu przy dźwiękach klasyki, potrafiący jako dziecko sam z siebie włączyć sobie do posłuchania płytę z Rachmaninowem ani słowem nie zaprotestował przeciwko Chopinowi w wydaniu ośmiogodzinnym. Ciekawa odmiana, niejako wymuszona konkursem, na zasadzie "skoro jest, to korzystam". Ale podoba mi się codzienne obcowanie z muzyką, z fortepianem, z młodzieżową śmietanką międzynarodową, choć głownie azjatycką, z Chopinem. Trafiło na odpowiedni, właściwy moment :)) Zbieg okoliczności? Może niekoniecznie...

W odstawkę niemal całkowitą poszły sobie książki, choć z przyzwyczajenia przeplatam codzienność słowem czytanym, teraz akurat Islandką Yrsą Sigurðardóttir.

Jakoś znowu nie mam nastroju "internetowego" :) Ze zdziwieniem konstatuję, że uzależnienie od komputera omija mnie szerokim łukiem... Chwilowo. Złożoność splotów. Pogoda zbyt ładna. A może konkurs powinien latem, kiedy łany zboża i ptaszęta i w ogóle najintensywniej czuć w Polsce polskość?