.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

środa, 30 grudnia 2015

spomiędzy świąt


Idę do biblioteki, na stoliczku leży książka Simone de Beauvoir. Podnoszę, otwieram przypadkowo na stronie 208: "Wakacje Bożego Narodzenia spędziliśmy całkiem inaczej niż dotychczas". Ha! No właśnie, takich świąt jak tegoroczne jeszcze nie miałam. Zwłaszcza dziwnej Wigilii, którą zaczęłam o trzeciej w nocy. O czwartej stałam na przystanku czekając na autobus nocny. Potem pewne małe zlecenie wykonywane na dodatek w zastępstwie, w przerwie jazda metrem z jakimś przypętanym człowiekiem z Mazur, który koniecznie chciał, bym z nim na te Mazury pojechała. Jeździł za mną tym metrem godzinę, ale był tak uroczy, dziwny i sympatyczny, że nie miałam sumienia, by pogonić. Potem dostałam ciasto, uskuteczniłam mały spacer po parku w miłym towarzystwie i pojechałam na kolację z rodziną, która pierwszy raz spędzała na swoich nowych włościach święta w Warszawie. Obsypała mnie manna z nieba obficie, aż mi łzy w oczach stanęły. Pierwszy świąteczny wieczór takoż spędziłam przedziwnie, między innymi grając w karteczki naklejane na czoło, z lampką białego wina, poznając fajnych nowych ludzi. Na śniadanie zjadłam otrzymane dzień wcześniej ciasto, na obiad tort urodzinowy od siostry. Potem trochę spokoju i odpoczynku, leniwe oglądanie normalnych filmów, słuchanie z zapartym tchem gówniarzy z Toronta, trio BBNG. Książki. Przeczytałam "Kurację", na jej podstawie Smarzowski zrobił teatr tv. I chyba będzie ona zamknięciem roku czytelniczego 2015, już nic więcej nie zdążę, nijak.

Żarówki, hasło dnia, pojęcia nie mam, gdzie ich szukać. Jeśli już się w tym roku nie odezwę, to właśnie z ich powodu. A właściwie z powodu ludzi, którzy podwiesili sufit w mojej łazience. O, żarówki, dajcie jakiś znak, bym wiedziała w którą stronę świata wyruszyć na Wasze poszukiwanie.

czwartek, 24 grudnia 2015

Stay high forever! Wesołych Świąt!


Ode mnie dla Was: pokoju, spokoju, równowagi i harmonii materii z duchem w obliczu wszystkich spraw, zwłaszcza tych trudnych, dzielących, jątrzących, obciążających, nie do zniesienia, czasem nie do ogarnięcia. Jedności ponad poglądami, wspólnoty w każdym jej znaczeniu. Uśmiechu, ufności, zaufania, nielękania. Stay high forever! Wesołych Świąt!


sobota, 12 grudnia 2015

dziś bez tytułu


Nadciąga powoli nieubłaganie fin de año. Cykle umowne. Jeden z moich rozpoczął się 7 listopada, pod hasłem przewodnim 47. Dobrze mi z tymi cyferkami, pod warunkiem niespoglądania w lustra. Dopadłam Różewicza i odkleić się nie mogę, co wiersz, to małe trzęsienie świata wokół. W liceum już się zachwycałam, ale bardzo inaczej. Teraz, po dekadach, nawrót spotęgowany. Bitwa z własnym aniołem.

Lubię teatry telewizyjne i teraz pora na Smarzowskiego przyszła. Klucz, Kuracja, Małżowina. Znalazłam jeszcze Grzechy starości Macieja Wojtyszki.

W nocy dokument o Charlesie Bradleyu, muzyku, który pierwszą płytę nagrał w wieku 62 lat, niezła historia, co najmniej tak dobra jak Sugar Man. Kilka dni temu udało mi się nareszcie dokończyć oglądanie Fausta z 1926 roku, świetny, a rola Mefista bezbłędna, Emil Jannings idealny, zachwycający. Odkryłam Olbrychskiego jakiego nie znałam albo już nie pamiętałam w trzecim Dekalogu Kieślowskiego. Tak sobie siedzę i oglądam i żadnej książki nie mogę od początku do końca przeczytać, co mnie trochę martwi. Czy ktoś opracował metodę na równoczesne czytanie i oglądanie? A, i jeszcze słuchanie muzyki, rzecz jasna. Każdy się ratuje, jak może, ja postanowiłam zanurzyć się w mój świat najukochańszy, przekazu artystycznego. Tyle tego, że cztery lata przetrwam bez problemu. Tak, także słuchając Chopina, bo co? Tyle, że między innymi.

W przyszły weekend dzień z krótkim metrażem. W zeszłym roku nie byłam i żałuję, w tym okopię się na stanowisku i oglądam od początku do końca. Nabrałam apetytu na minionym dopiero Warszawskim Festiwalu Filmów Koreańskich, zdążyłam obejrzeć cztery z siedmiu prezentowanych filmów, zachwyt. Za rok rzucam wszystko i idę na cały, jest króciutki, więc tym bardziej warto.

Czy zostaliście kiedyś pobłogosławieni ptasim odchodem? Pamiętam, że zdarzyło mi się tuż przed wejściem na egzamin maturalny, ustny, bodaj z biologii czy niemieckiego. Musiałam zdawać w pożyczonej w trzy minuty od najbliżej stojącej dziewczyny nie maturzystki spódniczce. Zdałam. Kilka dni temu, na Placu Konstytucji, znów mnie ta przyjemność dopadła, jak delikatny strzał z wiatrówki, znak z nieba. Udawałam się jedynie na masaż stóp, więc żadnej paniki z przebieraniem, po prostu starłam chusteczką.

Dziwne życie, fajne życie.

Summary:
  • komu po drodze 2o grudnia warszawskie kino Kultura - krótkometrażówki !!!
  • Różewicza poczytać
  • teatry Smarzowskiego obejrzeć

piątek, 4 grudnia 2015

"pisałem"


Pisałem
chwilę albo godzinę
wieczór noc
ogarniał mnie gniew
drżałem albo niemy
siedziałem obok siebie
oczy zachodziły mi łzami
pisałem już bardzo długo
nagle spostrzegłem
że nie mam w ręku pióra

Tadeusz Różewicz "Pisałem"

Sokół / Hades / Sampler Orchestra

 

wtorek, 1 grudnia 2015

nic nigdy


Nic nigdy nie zostanie
wytłumaczone
nic wyrównane
nic wynagrodzone

nic nigdy

czas niczego nie uleczy
rany nie zabliźnią się
słowo nie wejdzie
na miejsce słowa

groby nie zarosną trawą
umarli umrą
i nie zmartwychwstaną

świat się nie skończy

poezja powlecze się dalej
w stronę Arkadii
albo w stronę drugą



Tadeusz Różewicz - "Wiedza"
z tomu „Na powierzchni poematu i w środku. Nowy wybór poezji”, 1983

Sokół / Hades / Sampler Orchestra


wtorek, 17 listopada 2015

królik narysowany



Stasys Eidrigevičius
ilustracja do książki
"Z powrotem czyli Fatalne skutki niewłaściwych lektur" Zbigniewa Batki

Williams, Tennessee



"Mieszkanie Wingfieldów na tyłach jednego z tych ogromnych, przypominających ule konglomeratów mieszkalnych, mnożących się jak narośle w zamieszkałych przez biedniejszą klasę średnią, zatłoczonych centrach miast i będących dla tej największej i zasadniczo zniewolonej grupy amerykańskiego społeczeństwa hamulcem ich aktywności i indywidualizmu, egzystuje w nich bowiem i funkcjonuje jak jedna wielka zautomatyzowana masa.
Okna mieszkania wychodzą na alejkę, do wnętrza prowadzą schody przeciwpożarowe, których nazwa akurat ma w sobie coś z poezji życia, gdyż we wszystkich tych wielkich domach powoli i nieustępliwie płonie ogień ludzkiej rozpaczy."
Szklana Menażeria

*******

Tom Potrzebuję wielu przygód. 
Amanda Dla wielu młodych mężczyzn przygodą jest ich praca.
Tom Wielu młodych mężczyzn nie pracuje w hurtowni.
Amanda Mnóstwo młodych mężczyzn pracuje w hurtowniach, biurach i fabrykach.
Tom I dla wszystkich to jest przygoda?
Amanda Dla jednych jest, dla drugich nie jest! Nie każdy ma bzika na punkcie przygód.
Tom Mężczyzna ma instynkt kochanka, instynkt myśliwego i instynkt zdobywcy, a praca w hurtowni nie ma z nimi nic wspólnego!
Amanda Instynkt! Nie mów mi nic o instynkcie! Ludzie uwolnili się od tego! Instynkt jest cecha zwierząt! Dojrzały chrześcijanin ma inne potrzeby!
Tom Jakie potrzeby?
Amanda Wyższe! Potrzeby umysłu i ducha! Tylko zwierzęta muszą zaspokajać instynkty! Twoje dążenia są wyższe niż ich! Niż małp... i świń...
Szklana Menażeria

*******
Przeczytałam pięć dramatów. Uważam że są rewelacyjne. Każdy, kto czyta, powinien. Cała głowa poruszona. Notatek siedemset, więc raczej trzeba mieć na własność. Tłumaczenie brutalne, dosadne, szokujące, mnie nie, ale podejrzewam, że jednak sporą część czytelników. Chcę jeszcze. Nie czytajcie tego. Chyba, że naprawdę musicie ;)

***************************************************

Słodki ptak młodości (Sweet Bird of Youth) 
Noc iguany (The Night of the Iguana) 
Szklana menażeria (The Glass Menagerie)
Kotka na gorącym blaszanym dachu (Cat on a Hot Tin Roof) 
Tramwaj zwany Pożądaniem (A Streetcar Named Desire)



rysunkiem w chorobę



Marta Bilecka-Dudzińska
ilustracje do książeczki
"Bajka na astmę" Agnieszki Tyszki

"...kiedyś później..."

Pan Cogito a myśl czysta

Stara się Pan Cogito
osiągnąć myśl czystą
przynajmniej przed zaśnięciem

lecz samo już staranie
nosi zarodek klęski

więc kiedy dochodzi
do stanu, że myśl jest jak woda
wielka i czysta woda
przy obojętnym brzegu

marszczy się nagle woda
i fala przynosi
blaszane puszki
drewno
kępkę czyichś włosów

prawdę rzekłszy Pan Cogito
nie jest całkiem bez winy
nie mógł oderwać
wewnętrznego oka
od skrzynki na listy
w nozdrzach miał zapach morza

świerszcze łaskotały ucho
i czuł pod żebrem palce nieobecnej

był pospolity jak inni
umeblowane myśli
skóra ręki na poręczy krzesła
bruzda czułości
na policzku

kiedyś
kiedyś później
kiedy ostygnie
osiągnie stan satori

i będzie jak polecają mistrzowie
pusty i
zdumiewający

Zbigniew Herbert

że cię tu nie ma



"Szkoda że cię tu nie ma"
Stasys Eidrigevičius

niedziela, 8 listopada 2015

Raz dwa trzy, jedziesz TY


Raz dwa trzy, jedziesz TY. Ależ skąd, wykluczone, przecież NIE MOGĘ. Ja też "nie mogę", sam sobie zabroniłem. Zawrzało.

Człowiek Demolka rechocze pod nosem: "Jam to, nie chwaląc się, sprawił". Pod osłoną nocnych ciemności pomrukuje z ukontentowaniem "destroy, destroy".

sobota, 7 listopada 2015

zwykłość


Po wielu tygodniach przerwy aktywowałam gotowanie. Zawieszone, bo ciepło było, bo konkurs chopinowski i tylko woda na herbatę, bo krzątanie około kuchenne zagłusza i przeszkadza w słuchaniu. Ciepły posiłek przy coraz niższych temperaturach wskazany. Sprezentowana przez Panią Sąsiadkę biała herbata już mi bokiem wychodzi i postanowiłam wrócić do czerwonej. Jeszcze lipa i malina, ale to gdy chłody spotęgowane albo gardło drapiące.

Gdy grypa - kwiat lipy i syrop z malinką.
Dokładnie otulić pacjenta pierzynką

Jak mawiała ciotka Malwinki, Molesta Zgrzypik, w Tajemnicy szyfru Marabuta Macieja Wojtyszki.

Nie muszę już codziennie słuchać Chopina, nie muszę już nawet słuchać muzyki klasycznej. Ale chętnie słucham sobie skrzypiec, od których mnie całe życie skutecznie odrzucało. W serialu Dziewczyny ze Lwowa jest fajny wątek o skrzypaczce Ulianie, urozmaicony autentyczną muzyką skrzypcową. Więc jest Bach, Czajkowski, Wieniawski w dość sporych jak na polski serial dawkach. Chopina usłyszałam ostatnio w serialu tureckim o Szecherezadzie (Tysiąc i jedna noc).

Idę wczoraj jeść obiadek, wchodzę do pomieszczenia zaludnionego i słyszę rozmowę dwóch młodych ludzi. Coś o konkursie chopinowskim. Idę do Pani Sąsiadki, a ona Chopina słucha. Wsiadam do autobusu, a tam chłopak opowiada kolegom o Krakatau. Pisałam o tym wybuchu rok temu tutaj, oglądałam też film. Niedawno obejrzałam, jak zwykle, garść krótkometrażówek i etiud filmowych. Najbardziej polecam Chomika, spłakałam się ze śmiechu. Zwłaszcza przy piosence Gawędy. Dobre były też Opowieści z chłodni. Wszyscy mówią o nowym Bondzie, a nikt nie posługuje się tytułem. Może dlatego, że Bonda nie oglądałam i oglądać nie zamierzam, żadnego, znam tytuł, mianowicie Spectre. W Hameryce będą kręcić film, którego nigdy nie obejrzę. Ekranizacja "kontynuacji" trylogii Stiega Larssona. Obiecałam, że nie przeczytam tej sztucznej książki, dorzucam obietnicę nieobejrzenia filmu. I wszelkich następnych w serii, obawiam się, licznych. Przykre. Umacnia mnie w postanowieniu odtwórca roli Mikaela Blomkvista, czyli Bonda z ostatnich filmów.


"Hej, hej, hej! Hej, hej, hej!
Dobry dzień! Dobry dzień!
Jak niedobry, jak niedobry, to go zmień"

A, zapomniałabym. Mam dziś urodziny.

wykład, wykład !!!



czwartek, 5 listopada 2015

Wiłkomirska i skrzypce



Ćwiczyłam. Jeszcze przed wyzwoleniem ojciec zamykał okiennicę i kazał ćwiczyć. Wojna, powstanie, płonąca Warszawa, szok, trauma - wszystko jedno. Musiałam grać. Przyszło wyzwolenie, a zaczął się koszmar. Do Łodzi wjechała zwycięska armia radziecka i zaczęły się kradzieże, gwałty. Gwałcono dziewczynki w moim wieku i kobiety w wieku mojej matki. Któregoś wieczoru - jak zwykle - grałam na skrzypcach. Okiennica była zamknięta. Usłyszeliśmy, że ktoś w nią wali. Mocno. Natarczywie. Mama otworzyła. Do mieszkania wpadł styczniowy mróz. W drzwiach stał bardzo przystojny oficer z kozacką włochatą czapą na głowie. Po zamglonych oczach od razu spostrzegliśmy, że jest pijany. Obok stał drugi żołnierz, pewnie jego adiutant. Był jeszcze bardziej pijany. Zapytał: "kto zdies na skripkie igrajet?". Popatrzył na moją mamę, ładną kobietę, popatrzył na mnie. Ojciec odpowiedział piękną ruszczyzną: "Moja córka gra pięknie, może chce pan posłuchać?". No i ten oficer usiadł i wydał mi rozkaz: "Graj". Ojciec szepnął: "Serenadę melancholijną", i siadł do pianina. Wzięłam do ręki skrzypce. Tirira, tirira... Grałam mu przepiękną melodię Czajkowskiego. Tirira - grałam coraz smutniej. Po jakimś czasie oficer zdjął czapkę, a po chwili zerwał ją z głowy towarzysza. Ta serenada trwa jakieś osiem minut. Jest bardzo nostalgiczna, sama się prawie popłakałam. Zrobiło się potwornie smutno. Kiedy skończyłam, Rosjanin powiedział: "Nu, i poszli, spasiba". Wyszli. To wszystko było jak cud. Nikomu z nas nic się nie stało. Uratowała nas muzyka. Ten chłopak mógł być na wojnie tak długo, że zrobiło mu się tęskno za matką Rosją. Poczułam nad sobą opatrzność. I czuję do dzisiaj.


Remigiusz Grzela "Hotel Europa", z rozmowy z Wandą Wiłkomirską

Bursa, 1957


  Na dnie piekła
  ludzie gotują kiszą kapustę
  i płodzą dzieci
mówią: piekielnie się zmęczyłem
lub: piekielny dzień miałem wczoraj
Mówią: muszę się wyrwać z tego piekła
i obmyślają ucieczkę na inny odcinek
po nowe nieznane przykrości
ostatecznie nikt im nie każe robić tego wszystkiego
a są zbyt doświadczeni
by wierzyć w możliwość przekroczenia kręgu
mogliby jak ci starcy
hodowani dość często w mieszkaniach
(przeciętnie na dwie klatki schodowe jeden starzec)
karmieni grysikiem
i podmywani gdy zajdzie potrzeba
trwać nieruchomo w proroczym geście
z dłońmi uniesionymi ku górze 
ale po co
dokładne wydeptywanie dna piekła
uparte dążenie
z pełną świadomością jego bezcelowości
ach ileż to daje satysfakcji.


1957
Andrzej Bursa
Dno piekła

sobota, 31 października 2015

Andrzej Bursa - "Zabicie ciotki"





Krótkometrażówkę zobaczyłam i od razu do biblioteki po pierwowzór. Czytałam już kiedyś? Zapewne tak, ale dziesięciolecia temu, więc oczywiście noch ein mall, tym bardziej, że to powieść krótka. A może nie czytałam?

Z przedmowy wydawnictwa IGNIS: Andrzej Bursa (1932-1957)... poeta kamikadze... poeta buntu, martwej perspektywy, czarnej poezji... liryka i brutalność... ekstremalny wyraz artystyczny... specyficzne poczucie humoru... Kraków... filologia słowiańska... "Piwnica pod Baranami"... Cricot 2... Kantor... dziennikarz...

Biedak zmarł na serce w wieku 25 lat. Szkoda wielka przeogromna. "Zabicie ciotki" już po jego śmierci wyciągnięto z szuflady w formie nagryzmolonych rękopisów. Trochę czasu zajęło zredagowanie, zapewne tekstu niepełnego. I wyszła jedyna powieść Bursy. Czytam teraz jego wiersze i żałuję, że już nic więcej.



- Pytał więc pan - podjął mój rozmówca - czy słyszałem głos Boży? Wydaje mi się, że nie można stawiać sprawy w ten sposób. Nie jestem dewotką miewającą objawienia. Wola Boża dociera do człowieka bez metafizycznego sztafażu. Po prostu objawia się ona przez pewne postanowienia i myśli naszego mózgu. Przez kierowane wypadkami naszego życia.
str. 57


Wiedziałem, że kobieta nie potrafi zaspokoić i zastąpić wszystkich tęsknot miotających mną, wiedziałem, że stabilizacja mojej miłości z Teresą byłaby morderstwem tej miłości. Ale oto pod wpływem dziewczyny zacząłem jak gdyby odzyskiwać wiarę w życie. Wiedziałem, że jest to złuda, i próbowałem sobie to tłumaczyć. Zbyt wiele lat łudziłem się marzeniami o podróżach, przygodach i nadzwyczajnych losach, jakie mnie czekają. (Zbyt wiele razy byłem za te marzenia miażdżony codziennymi sprzętami naszego mieszkania, salą wykładową, całą tą machiną potworności, w jakie byłem wprzęgnięty bez możliwości uwolnienia się). Jednak gdy byłem z Teresą, czułem się uspokojony i wierzyłem, wbrew logice, że czekają mnie jeszcze sprawy niezwykłe.
str. 73-74


- Zresztą nie wiesz, nie wiesz - zacząłem mówić bardziej chaotycznie - mówiąc to wszystko, staram się być powściągliwy, aby... - zgubiłem wątek słów i myśli - Teresa. Rozumiesz? Tysiące dni, tysiące godzin, podczas których nic się nie dzieje. Podstawowy pokarm mego dzieciństwa i wczesnej młodości. Marzenia okazują swoją zwiewność, co więcej, okazują się być trucizną utrudniającą zdrową wegetację. Czyż po to karmienie opowieściami i czynach królów, rycerzy i innych gierojów, żeby wegetować? Dlaczego zostałem skazany na wegetację? Kogo za to winić, kogo?
str. 90



Wydawnictwo IGNIS 1999
 projekt okładki: Michał Bursa

piątek, 23 października 2015

chopinowski październik


Cisza. Co to jest cisza? Po trzech tygodniach konkursu chopinowskiego wszędzie brzmi muzyka. Jeśli brak zewnętrznego źródła, słyszę ją w głowie. Słuchałam w tv, w radiu, przez komórkę ze słuchawkami, odtworzenia na komputerze, w najprzeróżniejszym otoczeniu, w autobusach miejskich, na ulicach, przystankach, tramwajach, na trawnikach, ławkach, w sklepach. Niemal nie robiłam zakupów, bo w podziemiach mojego sklepu traciłam zasięg. Zresztą po co jeść, muzyka to też forma energii i karmi. I to jeszcze jak! Tylko raz udało mi się dostać do filharmonii by posłuchać uczestników w II etapie. Byli to Rachel Naomi Kudo, USA; Kate Liu, USA; Eric Lu, USA; Łukasz Mikołajczyk; Alexia Mouza, Grecja/Wenezuela. Przy Kate Liu oniemiałam z zachwytu. Ale Eric Lu był rozbrajający. Ta dwójka wbiła mi się dożywotnio do serca. Przeżyłam przez te trzy tygodnie tak wiele momentów zachwytu różnorakiego, że aż niewiarygodne, ile człowiek może wytrzymać. Urosłam jakoś, zrobiłam się przezroczysta. Ilość procesów chemicznych w organizmie przez ten czas - niepoliczalna. Zrobiłam się lżejsza, jakaś bardziej skoczna, rzutka i mobilna. A u podstaw tego wszystkiego muzyka Fryderyka. Wszystko wokół nabiera szlachetności, wszyscy jakoś wypięknieli. Mam ochotę przytulać niemal wszystkich po kolei. Myślałam, że po konkursie mi przejdzie, ale jakoś nie chce. Musze się powstrzymywać przed uściskiwaniem znajomych ;) Najdrobniejsza rzecz jest spotęgowana i czuję się jak na jakimś mocnym dragu o długofalowym działaniu. Rozmawiałam z ludźmi i każda rozmowa była ciekawa. Zwłaszcza, kiedy ja o konkursie a oni zainteresowani podejmowali temat. Nie dało się właściwie oglądać filmów, więc znowu przerwa, ale już powoli zapełniam lukę. Udało mi się przecież jakoś wcisnąć "Ścieżki chwały" Kubricka, dokument "Niebieskie kwiaty" i już na bieżąco, bo wczoraj oglądałam cudną krótkometrażówkę animowaną Tomasza Bagińskiego "Kinematograf".

Ludzie. Cała masa, choć nieliczni, ale zmultiplikowani przez rolę, jaką odgrywają w moim życiu. Ci z którymi wespół słuchaliśmy konkursu. I nieznajomi z FB, którym ja czasem coś zalajkowałam, czasem ktoś mnie. I nieznajomi, ale przecież znajomi na wskroś, rodzina z muzycznego forum. I ci, z którymi mogłam spotkać się osobiście by radość dzielić w realu. Lub choć przez telefon czy e-mail. Aż szkoda, że nie mogłam się dzielić jeszcze tu, na blogu. Ale dzielę się teraz, od teraz. Mam nadzieję, że uda mi się już uprzedzać wielkie radosne muzyczne wydarzenia i dzielić się tu z Wami na bieżąco. Bo konkursy będą, bo koncerty będą, festiwale i to jakoś takie samolubne się tym wielkim dobrem towarzyszącym ciekawym wydarzeniom nie wymieniać.

I Requiem Mozarta było w Bazylice św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, w 166. rocznicę śmierci Chopina, i poszłam i spłakałam się, ale wystałam do końca. I miałam zjazd klasowy i millions and millions różnego kalibru wydarzeń. Odsapnę troszku, zdystansuję się i wracam z kolejnym postem, soon. Już nie będzie tak długich przerw. Howg.

niedziela, 27 września 2015

tempo - aktualizacja


Ciepełko przeminęło ale nie tak całkiem jeszcze. Zdążyłam umyć okna i wysprzątać balkon. Na przekór zaczęłam jeść lody. Może przed prawdziwymi chłodami zdążę dokończyć szalik na drutach. Zgadza się, ten który robię od kilku lat. Dokończyłam za to oglądanie Kobiety z wydm, cudo. Żelazko po ostatnim użyciu schowałam tak głęboko, żebym nie mogła go znaleźć przez najbliższe kilkanaście lat. Jeśli okaże się potrzebne, będę musiała pójść do jasnowidza albo nabyć nowe. Synoczek przywiózł mi fajne herbaty, jedną czarną z Cejlonu, drugą jakąś kaktusowo-papayową, więc czerwoną zawiesiłam. Williamsa tłumaczonego przez Poniedziałka odstawiłam trochę dalej od legowiska, bo domagał się przeczytania coraz bardziej natarczywym szeptem scenicznym. A teraz w czytaniu Mankell, jedna z nielicznych nieprzeczytanych jeszcze jego książek. Jedwabnik (JKR) zaliczony, ale absolutnie nie czytajcie, nie polecam! Na żądanie uzasadnię. Nie spotkałam się o piątej rano ze sztuką, spotkanie odwołano. A sztuka dopadła mnie w kinie na Sicario, ale tylko przez moment. No i dziś w Alejach Ujazdowskich vis a vis Łazienek.

Synoczek pojawił się i znowu wybył. Naprawdę nie zamierzałam tęsknić, ale tęskni się samo. Smutno. Z tego smutku odrzuciło mnie, tak jak stałam, na drzwi otwarte do Kancelarii Premiera. Ładnie. Obrazy, piękny angielski zegar, olbrzymiasty dywan, cudne żyrandole, suweniry z całego świata, drzwi i ściany obite drewnem lub tapetą, tylko kominki udawane. Dawne schody do budynku przeszklone od góry i można nad nimi chodzić. A o ogrodzie nie napiszę, może kiedy indziej.

A zaraz na koncert, taki krótki, 35 minut. Ale co klasyka, to klasyka. Wkrótce konkurs chopinowski :)


Florcia z koleżanką


- Florciu, chodź wejdziemy do księgarni.
- Odmawiam.
- No co ty, książek nie czytasz?
- Owszem, czytam. Tylko ich nie kupuję.
- Florciu, dlaczego nie masz deski do prasowania. Kupiłabyś sobie.
- Nie mam żelazka.
- Florciu, dlaczego nie masz żelazka?
- Nie lubię prasować.
- Florciu, dlaczego nie masz lodówki?
- Jedzenie wyjęte z lodówki brzydko pachnie i jest zimne.
- Florciu, dlaczego nie malujesz paznokci?
- Życie jest za krótkie, żeby spędzić je na ciągłym malowaniu paznokci.
- Florciu, jesteś już prawie całkiem siwa. Dlaczego sobie nie położysz farby?
- Życie jest za krótkie, żeby spędzić je na ciągłym nakładaniu farby na włosy.
- Ależ Forciu, proszę Cię!
- A o co, kochana?


niedziela, 9 sierpnia 2015

tempo


Ciepełko. Dobrze, nareszcie nie marznę. Chyba, że ktoś z klimą przesadzi. Przeczytałam Kobietę z wydm, usiłuję dokończyć oglądanie filmu na podstawie książki, ale nie mam aż tyle wolnego, by dokonać tego za jednym zamachem. Dziś, na przekór temperaturze, prasowałam, chyba pierwszy raz od kilkunastu lat, robiłam zapiekanki w piekarniku, piję kubek za kubkiem i szklanka za szklanką. Napoje gorące, no ok, mocno ciepłe, czerwona herbata na zmianę z ziółkami. Lody omijam szerokim łukiem, oszczędzam gardło. No i jakoś nie mam pewności odnośnie zawartości loda w lodzie. Kilka miesięcy temu zjadłam jednego i od razu wyskoczył mi pryszcz. Przeczytałam nareszcie Tramwaj zwany Pożądaniem w tłumaczeniu Jacka Poniedziałka, cztery pozostałe sztuki Tennessee Williamsa czekają cierpliwie w kącie łóżka, śpię 10 cm obok tomu wydawnictwa Znak, chwała im za wydanie. Miałam być teraz gdzie indziej, albo jeszcze gdzie indziej. Przedobrzyłam, odwołałam, potem to drugie gdzie indziej odwołało mnie i teraz siedzę w domu, do 3 rano muszę zdążyć wyspać się porządnie, przeczytać 400 stron Jedwabnika (JKR), którą to powieść miałam oddać trzy dni temu. O piątej rano spotkanie ze SZTUKĄ. Kamera, akcja. Z energią.

wtorek, 14 lipca 2015

"personifikacja psychicznej dominacji"



"Alexandre Dorfmann z ociąganiem wstaje zza biurka, wyraźnie zaaferowany dokumentem, którego lekturę przerwało mu moje wejście. Królewskim gestem zdejmuje okulary. Twarz mu się zmienia, posyła mi skąpy uśmiech.
   - Ach, pan Delambre!
   Już sam jego głos jest narzędziem dominacji. Bezbłędnie ustawiony, po najdrobniejszą intonację. Dorfmann podchodzi, ściska gorąco moją dłoń, i drugą trzymając mnie za łokieć, prowadzi do miejsca pełniącego funkcję salonu z biblioteką, która woła z daleka: "Jestem nie tylko wielkim bossem, ale i humanistą". Siadam.
   Dorfmann zajmuje miejsce obok mnie. Bez ceregieli.
   Trudno opisać, co w tym momencie czuję.
   Ten człowiek ma niesamowitą charyzmę.
   Są tacy ludzie. Elektryzujący. Emanujący prądy.
   Dorfmann uosabia potęgę, tak jak Fontana uosabia zagrożenie. Dorfmann to personifikacja psychicznej dominacji.
   Gdybym był zwierzęciem, zacząłbym warczeć".

Powyższy fragment pochodzi z książki "Zakładnik" (Cadres noirs), autor Pierre Lemaitre, Muza SA Warszawa 2012, przełożyła Joanna Polachowska, strony 333-334.

pewne blade pojęcie



"Wchodzimy do ajencji banku i oto jest "doradca klienta". Istna kopia mojego zięcia, ten sam garnitur, ta sama fryzura, ten sam sposób bycia, mówienia. Ile klonów tego modelu stworzono?"
"... siadam na jednym z foteli, z którego podnoszę nieźle już wymięty "Le Monde". Czytam: Pracownicy stanowią w chwili obecnej "największe zagrożenie" dla finansowego bezpieczeństwa przedsiębiorstw.
   Zerkam na zegarek, nerwowo przerzucając gazetę. Strona ósma: Rekordowy wynik na licytacji jachtu Shahida Al-Abbasiego: sto siedemdziesiąt cztery miliony dolarów".
"Dlaczego w żaden sposób nie mogą mnie zrozumieć? To dla mnie zagadka. Choć w istocie niezupełnie. Początkowo dla Mathilde i Nicole bezrobocie było pewnym bladym pojęciem, pewnym konceptem: czymś, o czym piszą w gazetach, o czym się mówi w telewizji. Ale wkrótce rzeczywistość im uświadomiła, jak bardzo powszechne stało się bezrobocie. Bardzo szybko okazało się, że trudno nie zetknąć się z osobą bezpośrednio nim dotkniętą, nie spotkać kogoś mającego bezrobotnego wśród najbliższych. Jednak dla Mathilde i Nicole rzeczywistość ta nadal pozostawała mglista, bezrobocie bezsprzecznie występuje, lecz można z nim żyć; wiadomo, że istnieje, ale dotyczy tylko innych. Tak jak głód na świecie, jak bezdomni, jak AIDS. Jak hemoroidy. Dla tych, których bezpośrednio nie dotknęło, pozostaje abstrakcyjnym tłem. I nagle, kiedy nikt się tego nie spodziewał, bezrobocie zadzwoniło do naszych drzwi. Zachowało się jak Mathilde; położyło gruby paluch na przycisku domofonu, tyle że nie wszyscy słyszeli jego dzwonek równie długo. Na przykład ci, którzy rano idą do pracy, przez cały dzień pozostają poza jego zasięgiem, słyszą go dopiero wieczorem po powrocie do domu. I to tylko ci, którzy mieszkają z bezrobotnym, albo kiedy ten temat pojawi się w wieczornym dzienniku. Mathilde ten dzwonek słyszała rzadko, tylko w niektóre wieczory lub weekendy, kiedy nas odwiedzała. I tu jest właśnie ta zasadnicza różnica: mnie bezrobocie już dawno zaczęło rozrywać bębenki w uszach. I jak im to wytłumaczyć!?"

Powyższe fragmenty pochodzą z książki "Zakładnik" (Cadres noirs), autor Pierre Lemaitre, Muza SA Warszawa 2012, przełożyła Joanna Polachowska, strony 104 - 107.

poniedziałek, 13 lipca 2015

"ostatnio często sam siebie zaskakuję"



"Swego czasu dość dobrze znałem siebie. Mam na myśli to, że nigdy nie byłem zaskoczony własnym zachowaniem. Człowiek, który wiele w życiu przeszedł, wie, jak w danej sytuacji należy się zachować. Potrafi nawet określić okoliczności, w jakich niekoniecznie musi się kontrolować (jak na przykład rodzinne pyskówki z takim idiotą jak mój zięć). Poczynając od pewnego wieku, życie jest już tylko powtórką. Tymczasem tego, czego dowiadujemy się (lub nie) z własnego doświadczenia, dzięki metodom zarządzania nauczymy się w dwa lub trzy dni, za pomocą tabel, w których ludzie zostają sklasyfikowani zależnie od ich charakteru. Jest to praktyczne, zabawne, schlebia umysłowi, daje poczucie bycia inteligentnym; dzięki temu wyobrażamy sobie nawet, że zdołamy się nauczyć skuteczniejszego postępowania w życiu zawodowym. Krótko mówiąc, uspokaja. Z biegiem lat mody się zmieniają i jedne tabele zastępują drugie. Jednego roku poddajemy się testowi, żeby dowiedzieć się, czy jesteśmy metodyczni, energiczni, zdeterminowani i czy umiemy pracować w zespole. Następnego roku proponuje się nam sprawdzenie, czy jesteśmy pracowici, buntowniczy, twórczy, wytrwali, empatyczni i czy potrafimy marzyć. Jeśli zmienimy coacha, odkryjemy, że w rzeczywistości jesteśmy opiekuńczy, potrafimy kierować, porządkować, wyzwalać emocje i dodawać otuchy, a kolejne seminarium pomoże nam ustalić, czy jesteśmy nakierowani bardziej na działanie, na metodyczność, na idee czy na procedury. Jest to rodzaj oszustwa, które wszyscy uwielbiają. Jak w horoskopach - w końcu zawsze odkrywamy jakieś cechy, które nas upodabniają do innych, ale prawda jest taka, że nie będziemy wiedzieć, do czego tak naprawdę jesteśmy zdolni, dopóki nie znajdziemy się w sytuacji ekstremalnej. Ja na przykład ostatnio często sam siebie zaskakuję".

Powyższy fragment pochodzi z książki "Zakładnik" (Cadres noirs), autor Pierre Lemaitre, Muza SA Warszawa 2012, przełożyła Joanna Polachowska, strona 93.


sobota, 4 lipca 2015

lipcowe słoneczko dziury w mózgu wypalające


Tramwaj, do znajomej muszę wpaść, czytam, przejechałam dwa przystanki, wróciłam dwa przystanki, przesiadka, przystanek na żądanie. Stoi nas troje, prawie ósma wieczorem. O, jedzie autobus, ale już mija przystanek środkowym pasem, bo nikt z nas nie macha, stoimy jak zaczadzeni. Pierwsza przytomnieję i trochę późno, ale macham.  Kierowca na hamulec i z tego środkowego pasa już za przystankiem ale przecież zjechał i zatrzymał się. Biegniemy we trójkę, jeden z panów biegnąc dojada banana. W środku zawstydzeni, nawet nie śmiejemy się z "przygody". U znajomej pod domofonem zaczynam medytować. Dwie cyfry? Może trzy? Nieważne, skoro i tak nie pamiętam, jakie. Chyba była jakaś szóstka, podczas czwartej próby przytomnieję, w domofonie głos znajomej.


Nie wiem na co serię zaćmień zwalić, na wyrośnięty spod ziemi upał, na pełnię Księżyca czy jeszcze co innego. Co by to mogło być? Może prawo równowagi. Coś nie poszło, by pójść mogło coś. Wykorzystać swój limit błędów, pomyłek, przeoczeń i gaf na rzeczy mało istotne.

Czytam, oglądam, żyję, nastawiam małosolne. Wygrałam bilet do kina na film francuski (Nowa dziewczyna Ozona) i nawet mogłam pójść ;) Dziś chciałam rano do kina na film czeski, ale zapomniałam i dobrze, bo na Ale Kino leciał film islandzki! Dopiero co czytałam dwa islandzkie kryminały, Yrsę i Arnaldura. Potem Lizę Marklund. Czytam ich seryjnie, wszystko co napiszą. I teraz kończę trójcę Miłoszewskiego. Wszyscy wokół polecają Lemaitre. No dobrze, z rozkoszą dam się namówić :) Obejrzałam którejś nocy połowę "Kobiety z wydm" i zachwyciłam się, teraz z niemal równym zachwytem czytam. Wypatrzyłam niedawno komedię meksykańską w tv, obejrzałam dwa razy, następnego dnia nadali powtórkę. Występował Jaime Camil, a rzecz była o królestwie Navarry i o Euskarze. Faktycznie duża część filmu była po baskijsku!

Niczym kometa przeleciał XV Międzynarodowy Konkurs im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie (15 czerwca - 3 lipca), a ja kątem ucha. Niemniej zdążyłam wyłowić Lucasa Debargue, lat 24, mojego nowego mistrza fortepianu ;)


Nie ma dnia, żebym nie pisała intensywnie tego bloga, na niewidocznych kartach zapisuję w przelocie calutkie długie posty. Może kiedyś jeszcze przetasują się w meandrach komórek mózgowych i przedostaną powtórnie do świadomości.

sobota, 6 czerwca 2015

"Gość w rzeczywistości"


W bibliotece na stoliczku leżała książka do zabrania za darmo. Lagerkvist, znakomicie. Od razu wzięłam się za czytanie. Mały chłopiec, syn pracownika kolei, najmłodszy z licznego rodzeństwa, żyje w kochającej ubogiej rodzinie. Nic się niby nie dzieje, ale to pozór. Przecież toczy się ŻYCIE, jakim by skromnym i spokojnym nie było. Chłopiec patrzy, widzi, myśli, analizuje, przeżywa, rośnie, dorasta. Panicznie boi się śmierci. Dostrzega piękno świata. Zauważa przepastną pustkę rzeczywistości, którą reszta rodziny zapełnia obecnością Boga, codziennym czytaniem Biblii. Walczy z lękami, czasem nawet z paniką. Na co dzień jest wesoły, pogodny. Docenia ciepło domowe, ale z własnej woli wychodzi na świat, gdzie chłodniej ale bardziej rześko i lepiej się oddycha. Ma nielicznych przyjaciół, poznaje dziewczynę.

W posłowiu tłumacza Zygmunta Łanowskiego wyczytałam, że ta powieść, prawdopodobnie w dużej mierze autobiograficzna, jest kluczem do zrozumienia twórczości Lagerkvista. Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej. Zatem klika jego książek przeczytałam bezrozumnie ;)


"Bez względu na to, jak połowicznie i nieprawdziwie się żyje, mimo to żyje się. Samo życie zmusza człowieka do tego i tak go przerabia, że się z tym dobrze czuje. Choćby grunt usuwał się komuś spod nóg - jednak jakoś to idzie"
"Gdy tylko wynurzył się ze swego lochu, świat leżał przed nim przedziwnie otwarty. Nie było wtedy żadnej wady, dobra widoczność na wszystkie strony. I to, co było w świecie dobre i rzetelne, rzucało się wtedy wyraźnie w oczy. Tak, gdyby zechciał, wystarczyłoby tylko wytknąć głowę przez piwniczne okienko..."


Pär Lagerkvist
Gość w rzeczywistości
(Gäst hos verkligheten)
rok wydania: 1925
wydanie polskie: 1986

"List", 2001


Rzecz między innymi antywojenna. Akcja dzieje się tuż po wojnie na Bałkanach. W obozie dla uchodźców mieszkają także dzieci. Wśród nich chłopiec bez nogi i jego przyjaciel. W czasie gry w piłkę łamie się kula, dająca jako taką swobodę przemieszczania się. Chłopaki piszą list do ONZ z prośbą o nowe kule. Ale wioska daleko od cywilizacji, listonosz akurat złamał nogę, poczta bardzo daleko i nikt nie che zabrać listu. Przyjaźń jest silna, chłopczyk wyrusza pieszo w daleką drogę na pocztę, by nadać list. A po drodze mało życzliwi ludzie, zaminowany teren i jeszcze pada deszcz. Znajduje się wreszcie człowiek pomocny, jeden, drugi, trzeci. Chłopczyk ciemną nocą dociera do budynku poczty. Oczywiście zamkniętej, a i list po drodze ulega zniszczeniu.

Oprócz oczywistych przebitek fragmentów wojennego okrucieństwa, z naciskiem na MINY, oprócz krótkiego wątku fabularnego, rzecz jest moim zdaniem o stosunku dorosłych do dzieci. Totalne zlewanie. Siedź cicho i nie przeszkadzaj, rób co do ciebie należy, pomagaj, nie pałętaj się, nie przeszkadzaj, pętaku, utrapienie. Słuchaj się matki (ojcowie poginęli na wojnie), siedź w domu. Broń boże nie myśl, nie wymyślaj, nie planuj, nie miej i nie używaj wyobraźni, nie używaj mózgu, głowy. Nie miej inicjatywy, najlepiej bądź niewidzialny. A jeśli już dziecko się odezwie, zapyta, poprosi, wymyśli coś, spróbuje nawiązać dialog, relację z dorosłym, zostaje zlekceważone, niezauważone, zbyte milczeniem, w najlepszym razie słowem na odczepnego. Chłopiec pragnący pomóc przyjacielowi w jedyny możliwy dla niego sposób, chcący tylko oddać na pocztę list, staje przed ścianą niezrozumienia i niemożności, zostaje potraktowany jak naprzykrzająca się mucha i jak mucha wielokrotnie doznaje zniecierpliwionego odgonienia. Taka naturalna pierwsza reakcja dorosłego. Nieliczni po chwili naprzykrzania reflektują się, że może to małe nieodrosłe od ziemi stworzenie jednak warte jest wysłuchania i reakcji, pomocy, porady, rozmowy. Niektórzy dorośli traktują chłopca jako odbiorcę swoich historii, które mają do opowiedzenia, hura, nareszcie mnie ktoś wysłucha.

Niewesoły to film, zdarzy się pomrugać okiem, gdzieś ukłuje, trochę zatrzęsie. Czy tak jest tylko na Bałkanach? Czy taki efekt uboczny działań wojennych? Niestety nie. To zjawisko globalne. Przecież dzieci to tylko dzieci, małe to, głupie, dać cukierka, podetrzeć nos i ubrać w różową czapeczkę.

Obejrzałam na TVP Kultura.


List
Polska, Bośnia i Hercegowina 2001
Reżyseria: Denijal Hasanovic
Scenariusz:  Denijal Hasanovic

sobota, 30 maja 2015

"swego nie znacie"


TV Polonia nadała dzisiaj dokument o polskim naukowcu Janie Czochralskim, światowej sławy samouku z nadanym tytułem: doctor honoris causa. Oprócz tego, że wynalazł jedenastoskładnikowy proszek na katar, był chemikiem, metalurgiem i metaloznawcą. W Wikipedii napisano: wynalazca powszechnie stosowanej do dzisiaj metody otrzymywania monokryształów krzemu, nazwanej później metodą Czochralskiego, podstawy procesu produkcji mikroprocesorów. Najczęściej cytowany polski uczony we współczesnym świecie techniki.

Urodził się w 1885 roku na ziemiach jeszcze pod zaborem pruskim, żył i pracował w Niemczech, ożenił z Niemką, ale wojnę i okres powojenny spędził już znowu w Polsce. W czasach powojennych nękany za rzekomą kolaborację, nie był dopuszczony do działalności naukowej ani uniwersyteckiej. Po kolejnych odwiedzinach panów z ówczesnych służb przeniósł się na tamten świat i został pochowany bezimiennie, a był rok 1953. Wiele lat później w IPN zostały odnalezione dokumenty potwierdzające jego współpracę z AK i zostało oficjalnie oczyszczony z wszelkich podejrzeń.


W filmie nazwisko naukowca stawiane jest w szeregu z Kopernikiem i Skłodowską-Curie. Jego pomysły i wynalazki przyczyniły się między innymi do zwiększenia prędkości pociągów i do lotów w kosmos. W Polsce wielka cisza, nikt nie słyszał, nie zna, nie wie. Bardzo pięknie dziękuję twórcom za ten dokument.

Powrót Chemika
Polska 2014
dokumentalny
Reżyseria: Anna Laszczka
Scenariusz: Anna Laszczka

"Kung Fury"



Dziwne, obejrzałam wcześniej niż mój syn, nareszcie. Zazwyczaj filmy (hity kinowe to trafniejsze określenie) typu Iron Man, Thor itp. oglądam z wielomiesięcznym poślizgiem, ale tym razem trzymałam rękę na pulsie, dzięki rozlicznym znajomym. Niby pół godzinki, a nie sposób obejrzeć bez wielokrotnego cofania. Płonący dziecięcy wózek, akt przemocy transformersa na białym kudłatym uroczym małym piesku, rozpłatanie gliniarza (i ten język...), klimatyczne mieszkanko na dachu (muzyczka!), czerwone niezasznurowane trampki, scena w kosmosie, E=mc3, reklama telefonu, a potem to już prawie każda scena, nie ma sensu wyliczać, to po prostu trzeba zobaczyć. Reakcja nie zależy od wieku. Zależy od poczucia humoru i stopnia umiłowania filmowej fikcji na przestrzeni lat. W Kung Fury są tak liczne odniesienia i skojarzenia, że z pewnością nie da się wyłapać wszystkich, trzeba by wespół w zespół sporządzić ogólnoświatową listę ;) My name is K...obra. Uśmiałam się i mam chrypkę. Sceny masakrowania tak mocno przerysowane, że nie można ich zaliczyć do okrutnych.

A na portalu filmowym info: W tej chwili nigdzie nie można obejrzeć tego filmu. A można obejrzeć go WSZĘDZIE. Czekam niecierpliwie na możliwość powtórki w polskiej wersji językowej.

Kung Fury
Szwecja 2015
Reżyseria: David F. Sandberg
Scenariusz: David F. Sandberg

niedziela, 10 maja 2015

"Magic Men"



Zadzwonił kolega, że jakieś filmy w Muranowie i może też pójdę. Akurat czytałam książkę, w trybie pilnym, muszę oddać i byłam już trochę znudzona, bo nie lubię, kiedy muszę. Chętnie umyłam zęby, wskoczyłam w ciuchy i pognałam w te pędy do kina. Wchodząc na salę, nie znałam tytułu, wiedziałam, że coś o ojcu i synu, jadą gdzieś odszukać jakiegoś staruszka i w tle Izrael i Grecja. Poderwało mnie z fotela już przy napisach początkowych: Zohar Strauss! W myślach wyjęłam notesik i naskrobałam w ciemnościach: "ozłocić kumpla za cynk o seansie".

Zaczyna się. Trochę zgryźliwy żydowski tetryk pochodzenia greckiego zostaje oddelegowany do Grecji z racji swoich korzeni, w ramach partnerstwa miast. Jako opiekun starszego pana wyrusza od lat z nim skłócony syn rabin, Zohar Strauss właśnie. Do twarzy mu w kapeluszu. Podobnie jak w mundurze, w czerwieni i we wszystkim innym, ten typ tak ma. Właściwie to nie syn jest skłócony z ojcem, a ojciec z synem. Wiekowy ateista nie może pogodzić się, że najbliższym przyjacielem jedynego syna jest wyimaginowana postać (chodzi o Boga), że syna dmucha w tubę i daje koncerty jako raper. W Grecji dochodzi do wielu zabawnych i zupełnie nieoczekiwanych sytuacji, głównie za sprawą nieprzewidywalności starszego pana. Bezpośredni humor, filtry jakich użyto do produkcji, krajobrazy nadmorskie, nadają produkcji lekkość i światłość. Reakcja raczej generalna: uśmiech, lekkość, odprężenie. Film jak dobry masaż. Pojawia się młoda kobieta, parę sytuacji przypadkowych, które zapewne nie są przypadkowe, jako że spisane ponad naszymi głowami, dzieje się, co ma się stać. Zakończenie jest piękne, sceny z Zoharem Straussem rewelacyjne. Tytułowa magia tylko pozornie ma związek ze "sztuczkami magicznymi".

Wracam do lektury "obowiązkowej" polecając "Magic Men" waszej uwadze.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Chopin i reszta


Natenczas eliminacje do Konkursu Chopinowskiego nastały, od dziś przez 11 dni, non stop niemal, na żywo, można słuchać i oglądać na YT. Wystarczy kliknąć w niebieski pasek z Chopinem u góry ;) Konkurs Międzynarodowy dopiero 1 października, ale jego uczestnicy właśnie teraz przecierani przez sito. Miałam podjęte zobowiązania dziś na cały dzień, jednak nie mogłam ich wykonać z pakietem zafundowanym mi przez gardło & Co. Musiałam odwołać, zła na cały świat i z fochem. Ale jak tu wypiąć się na własne gardło? Teraz już głaskam, chucham, dmucham (niezwykle trudne technicznie w realizacji ;) Rozpieszczam i wygrzewam, byle szybko wyzdrowiało i pozwoliło żyć. Ale za to mogę SŁUCHAĆ :)



*******



Usłyszałam o książce niedawno i zastanawiam się skąd zdobyć, chciałabym przeczytać. Znalazłam początek w Sieci, umieszczony na zachętę, ciekawa wydaje się strona 43. Czy ktoś czytał całość i może podzielić się wrażeniami? Tytuł jednego z podrozdziałów "Blokady pojęciowe". 


"Ani świadomość, ani umysł, ani też ciało witalne nie są zaklasyfikowane jako twory niefizyczne. Należy rozwiązać problem dwoistości, ale kto powiedział, że nie da się go w żaden sposób obejść i że to przeszkoda nie do pokonania?"

Amit Goswami "Lekarz kwantowy"

*******

Rozwiązanie ostatniej zagadki. Okazało się, że ja także nie znam pełnej prawidłowej odpowiedzi (dzięki, Nitagerze!)...



*******

A skąd jest ten wierszyk?

"Ooo Mamba, Mamba, Mamba!
Ikakindra Kolomamba!
Jaki to ma brzuch pękaty,
jaki to ma grzbiet łuszczaty,
jakie łapy ma palczaste,
jakie ślepia wyłupiaste –
wzrok na pewno mnie nie myli:
najwstrętniejszy z krokodyli!"


********

Günter Grass

16 października 1927 - 13 kwietnia 2015