.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

piątek, 21 grudnia 2012

relacja z mojego skromnego "końca świata"


Obudziłam się jeszcze przez sen, taką świadomością częściową. Nie otwierając oczu zarejestrowałam, że zaczęły jeździć tramwaje, ruszyła pobliska budowa, rozpoczął się kolejny zwykły dzień. Uniosłam fragment powieki, ciemno, ale to normalne o tak wczesnej porze. Znaczy się wszystko hula, końca świata nietu. No to sobie wygenerowałam "zastępstwo", widocznie jakiś odzew na pobudzone ogólnoświatowym wieszczeniem zapotrzebowanie mózgu. Usnęłam i przyśniło mi się, że jest dzisiaj i że wszyscy się śmieją, że nic się nie dzieje, a miał być przecież ten koniec. I nagle osoby wokół zapadają w jakiś dziwny paraliż, zastygają, ja też. Mam świadomość, chcę się ruszyć, wstać, iść, mówić, komunikować, skomentować to co się dzieje - i nie mogę. Próbuję pokonać to zastygnięcie, tę niemożność, staram się ze wszystkich sił, i w końcu się udaje, nie wiem tylko czy przemogłam to coś czy bodziec ustał. Wychodzę na zewnątrz i widzę świat w dziwnej rozdzielczości, jak z ekranu, który śnieży. Dociera do mnie, że się dzieje coś niesamowitego, że wieszczenia jakoś zaczęły się przecież realizować. Jakiś typ sieje zniszczenie, nie siłą fizyczną tylko jakąś "mocą". Próbuję odeprzeć jego oddziaływanie także używając "mocy". Okazuje się, że niewprawnie, ale potrafię się "nią" posługiwać. Sen się kończy tak ni w pięć ni w dziewięć, mózg się trochę pobawił, ale znudził się szybko głupiutką zabawką i ją porzucił. Obudziłam się. Wir działań przedświątecznych mnie pochłonął, choć mój wir nie jest typowy. Na przykład ktoś po prostu bierze odkurzacz i odkurza, a ja rozpoczynam pielgrzymkę po punktach agd w poszukiwaniu pasujących do mojego ciut nie zabytku worków. Ktoś wkłada pranie do pralki i sobie idzie, ja wkładam pranie do pralki i waruję ze szmatkami w pogotowiu, bo akurat pralka zaczęła przeciekać na maksa i muszę chronić parkiet w przedpokoju przed kompletnym zniszczeniem. Ktoś uciera mak, lepi uszka, wypieka, pichci. Ja zamawiam uszka i makowiec, do odbioru tuż przed kolacją wigilijną, nie mam lodówki, nie mam zamrażarki, nie mam sprawnego piekarnika, blachy do pieczenia. Ani ochoty na przesiadywanie w kuchni, której też zresztą nie mam, taka niewielka wnęka w pokoju, nijak na przybytek sztuki kulinarnej mi nie pasuje. Ale przejaśnienie w domu i zagrodzie widoczne powolutku. Jeszcze biblioteki, trzeba porobić zapasy papierowe na ucztę zasadniczą :) I, z kapiącą szmatką w garści, odbieram telefon, że może na spacer. Za godzinkę, dwie. W minus kilkanaście. No ok, powinnam się wyrobić. Kończę rozkopane ogarnianie, trzeba odpocząć, udowodnić, że nadchodzące święta nie równają się kieratowi. Spóźniam się chwilkę, ale Starówka wygląda pięknie, decyzja dobra. Chowając się przed ziąbem spożywamy gorącą czekoladę i łyżeczką czekoladową wyjadam nadzienie z bułki z pieczarkami. Gadamy sobie o komiksach i różnych takich :) Jak miło może być w dniu końca świata i tuż przed Bożym Narodzeniem. Próbujemy poszwendać się, na Rynku jarmark. Trzy lata temu byłam na podobnym w Belfaście, jak dobrze było wtedy zobaczyć stoisko z szyldem "PIEROGI". Teraz się nie da, nie nie da, zzzimno. Umawiamy się na poszwendanie w odrobinę cieplejszych okolicznościach przyrody, dobierzemy sobie jeszcze kogoś do kompanii, by się podzielić, taka bezcelowa włóczęga przez miasto to doskonały sposób na spędzanie czasu, na odpoczynek, na odreagowanie wszelkie. Czego i Wam przed świętami życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz