De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
piątek, 30 kwietnia 2010
dokonać właściwego wyboru
Horror obejrzałam. Za dnia wolę (...), poza tym komputer z dvd jest wolny tylko kiedy Maleństwo w szkole. "Mgła" wg Stephena Kinga. Książki czyta się doskonale, filmy wg jego prozy ogląda się dobrze lub przynajmniej z dużym zaciekawieniem. "Mgłę" obejrzałam z ociąganiem, wolałabym poczytać... Ale już nie żałuję, do szwedzkiej mroźnej prowincji we właśnie czytanych powieściach wrócę w pierwszej wolnej chwili, chociaż dziwnie było zrobić przeskok do amerykańskiego małego miasteczka osnutego złowieszczym tumanem. A w filmie głębia w pozorze płytkości. Doskonale uchwycony mechanizm głupienia ludzkiej gromady w sytuacji zagrożenia. Z godziny na godzinę, a nawet z minuty na minutę ludzie tracą orientację, rozeznanie, zdolność oceny i myślenia. Co robić, kto ma rację, kogo słuchać, kogo ignorować. Za kim podążając dotrze się do wyjścia.. Klasyczny schemat filmów katastroficznych. Kto ma autorytet, kto potrafi przeciągnąć masy na swoją stronę, niezależnie od tego czy w słusznej sprawie czy na ich zagładę. Jak łatwo zabić, kiedy w umysłach chaos, panika i śmiertelny STRACH. Jak dokonać właściwego wyboru...
Bardzo chciałabym teraz przeczytać powieść Kinga, tyle tylko, że i Stephen musi cierpliwie w kolejce do mojej czytelni postać, no, może zawsze usiąść albo nawet się położyć. Ostatnio czytam bardzo szerokopasmowo, tematycznie, wg autora, klimatu lub wg tylko dla mnie zrozumiałego klucza. Zajmujące :)
A teraz - obiad czas zacząć...
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
po żałobie?
Po wczorajszym Wielkim Pożegnaniu skończyła się przedłużona oficjalna żałoba. Tyle, że jeszcze 94 pogrzeby poczynając od dzisiaj... Co za kumulacja dramatów... Chora matka, której nikt nie powiedział, że jej syn odszedł na zawsze. W wypadku zginął zastępca biskupa, ofiary katastrofy. Koszmarny efekt domina. Ile jeszcze "wypączkuje" z tej jednej nieszczęsnej katastrofy. A na dokładkę po cichutku odeszła z tego świata Anna Semkowicz, znana wszystkim słuchaczom radiowej Trójki. Jakoś tak żałobnie wszędzie dokoła. Natknęłam się niechcący na przejazd 30 trumien z ciałami ofiar z Okęcia na Torwar, długi konwój, zbyt długi, a przecież to nie wszyscy jeszcze "wracali". Głos więźnie w gardle. Otwieram gazetę a tam nekrologi, strona po stronie. Mówiłam sobie, że to "tylko ciała". Ale te ciała były ludźmi, którzy pozostawili po sobie dziury, które jeszcze się długo nie zapełnią. Przełączam kanały w TV, na jednym pogrzeb, na drugim jazgotliwe reklamy poniżej wszelkiej krytyki, na trzecim ledwo wspomniane trzęsienie ziemi w Tybecie. Gdzieś głęboko pod tym wszystkim tkwi usiłująca wydobyć się na powierzchnię radość z pięknej, pachnącej, ciepłej, zielonej pory roku. Jeszcze trochę, na wszystko potrzeba dokładnie tyle czasu, ile potrzeba. Wsadzam nos w książkę, może tej nocy nie przyśni mi się już żadna katastrofa ani znicze.
zdjęcie: xbw
wtorek, 13 kwietnia 2010
154M
Uwielbiam samoloty, helikoptery, sterowce, wszelkie ustrojstwa latające, przeszkadza mi jedynie hałas temu lataniu towarzyszący. Niestety to co lata, czasami SPADA.
Sobotni poranek 10 kwietnia, układam puzzle, radośnie, z zapałem, z uśmiechem od ucha do ucha. Ukasz włączył ostatnio upolowaną płytę, Steely Dan, rockowe starocie, miłe dla ucha. Płyta się kończy, włączam tv. Kolejna katastrofa jakiegoś samolotu, tym razem gdzieś w Rosji. Dziennikarze jacyś niemrawi, słucham od 15 minut i nie wiem co to za katastrofa, zaczynam się niepokoić, bo samolot chyba leciał z Polski. Nadal ze słów dziennikarzy nic nie wynika. I nagle się zaczęło, wyliczanie. Prezydent z żoną. Każde kolejne nazwisko spadało jak grom. Telefony do najbliższych, jeszcze nie wiedzieli... Zaczynam się trząść, proszę syna o przyniesienie z apteki melisy w jakiejkolwiek postaci.
Mijają godziny, upływają dni. Mój czas żałoby się skończył wczoraj. Trzeba żyć dalej, robić swoje. Otrząsnęłam się. Z ciekawością obserwuję Pełniącego Obowiązki, który chce działać, wypełniać zobowiązania które tak gwałtownie na niego "spadły". Tyle, że nie bardzo ma z kim współpracować, skoro posłowie boją się wejść na salę sejmową. To będzie dla niego wielki test. Bynajmniej nie byłam zwolenniczką śp. Lecha ani bliskiej mu opcji i formacji politycznej. Ale ceniłam jego "ludzką" stronę, nawet, kiedy dostawałam często wysypki na ciele od słów i czynów. A "Kaczusię" po prostu lubiłam, była fajną babką. Kurczę, znowu żyjemy w ciekawych czasach...
sobota, 10 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)