.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

poniedziałek, 14 marca 2011

w słońcu prawie wiosennym


Gorąco, słońce grzeje pełną parą, kaloryfery też, zaczynam się powoli gotować. Nie wiem sama czy mam się cieszyć, dwoistość natury i skrajnie odmienne wymagania przeszkadzają. I ciepełko pożądane, ale i z ożywczym surowym chłodkiem trudno się jeszcze rozstać. Otworzenie okna ogłusza, nadciąga pora zatyczek do uszu, ani chybi.

Budzę się z hipotetycznymi obrazkami z Japonii pod powiekami. Na mapach Google często sobie podróżowałam ulicami miast, drogami na przedmieściach, nad brzegiem morza, przez lasy, przeważnie po Stanach czy Skandynawii. W weekend odpaliłam mapę Japonii, rejony nabrzeżne, wiadomo które. Jechałam przez zwykłe przedmieścia mijając zwykłe domki i wyobraźnia nakładała mi na sielskość obrazy z migawek telewizyjnych i internetowych. Koszmar. Sekwencja kataklizmów, wielkie potrząśnięcie, wielkie zalanie, a teraz na dodatek jeszcze ich napromieniuje, jedyna pociecha, że w bardzo niewielkim zakresie i stopniu. Jakoś mnie za bardzo do tego kraju i narodu nie ciągnęło wcześniej, jedynie filmy Kurosawy. Ale teraz siedzę z globusem pod ręką, plus osiem godzin i cóż, nic nie mogę. Takie martwienie się samo w sobie.

Wczoraj dowiedziałam się o nagłej chorobie wśród przyjaciół przyjaciół, rak. I kompletna bezradność, jak obserwowanie ruletki. Na dokładkę zafundowałam sobie kilka godzin słuchania Schuberta (Agniecha, zemszczę się! :), nie chciałam, ale jak już zaczęłam, nie mogłam się uwolnić, muzyka pochłonęła mnie bardziej niż jakaś klasyczna gierka komputerowa typu pasjans wchłania urzędnika, karmiąc się jego zabiurkowym znudzeniem. Czułam jakiś wir wciągająco-wysysający, jakby smutek muzyki Schuberta łączył się z troskami z mojej głowy i wyprowadzał tę niesprecyzowaną dziwnie mieszaną substancję do nie wiadomo gdzie istniejącej Krainy Wszelkich Smutków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz