.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

wtorek, 11 marca 2014

ogród zimowy w Aberdeen - część druga



Szkocka wyprawa, 2009 rok...

zdjęcia: xbw

"Włoskie buty" - Henning Mankell



Uwielbiam czytać Mankella. Wszystko. "Włoskie buty" też już polubiłam. Uwaga. Zdradzam treść. Główny bohater, Frederick, lat 66, odciął się od życia i zaszył na wyspie. Kiedyś popełnił błąd lekarski, jeszcze wcześniej, powodowany niezidentyfikowaną siłą, zostawił kobietę którą kochał. Teraz, kompletnie wyłączony, nie chce albo nie potrafi wyrwać się z samotni, biernie egzystuje w towarzystwie mrowiska w salonie, psa, kota, sporadycznie widując się z listonoszem. Coś się wydarza. Odwiedza go Harriet, lat 69, kobieta, którą lata temu porzucił znikając bez wyjaśnienia. Harriet ledwo funkcjonuje, przemieszcza się o balkoniku. Choruje, pozostało jej niewiele czasu. Nieinwazyjnie acz skutecznie wyrywa byłego chłopaka z jego wyspowej wegetacji, ładują się w auto i wyruszają na wyprawę do czarującego leśnego jeziorka. Po drodze odwiedzają Louise, lat 37, mieszkającą w leśnej głuszy aktywistkę. Kobieta okazuje się być córką Fredricka i Harriet. Podejmuje rodziców w swojej malutkiej przyczepie. Zamawia dla nowo poznanego ojca buty u włoskiego szewca. Wydarzają się kolejne sytuacje, toczą się rozmowy, czasem słychać krzyk, czasem Harriet ma "zjazd", bohaterowie przemieszczają się, lądują ostatecznie z powrotem na wyspie, jednak w zupełnie zmienionej wydarzeniami konfiguracji.

Książka jest właściwie o różnych sposobach radzenia sobie z nieradzeniem, z naporem życia na jednostkę. Jest też o śmierci (umiera człowiek, pies, kot). Jest o smole i Caravaggiu, o leśnym jeziorku i sztuce tworzenia obuwia. Jest o poplątanych ścieżkach ludzkich reakcji w złożonych sytuacjach. Jest o ucieczkach i powrotach. O dochodzeniu do porozumienia z sobą samym poprzez wymuszone współuczestniczenie w życiu innych. O impulsie, który, wychodzi na to, powinien przyjść z zewnątrz.

Znikam czytając Mankella. Jakby poumieszczał w tekście jakieś zapadnie czy guziczki aktywujące przeniesienie do nieistniejących miejsc. (Jak między Cortazara: "Owa godzina, która może zaistnieć poza wszelkimi zegarami, dziura w sieci czasu, ów sposób bycia między, nie ponad ani poza, a między, owa godzina-otwór, do której się dochodzi od zawietrznej innych godzin, nieogarnionego życia pełnego godzin ważnych i nieważnych, pełnego czasu na wszystko, wszystkiego w swoim czasie"). Czytam u Mankella o smole - i znikam. Czytam o północnych lasach, wysepkach na skutym lodem Bałtyku, o spacerach po zamarzniętym morzu, o spacerach po zamarzniętym jeziorze, o Zatoce Fińskiej - i można mnie wołać i szukać, a mnie nie ma.

"- Zwyczajni ludzie nie istnieją - odparła Louise. - To politycy chcą, żebyśmy wierzyli w taki obraz świata. Zależy im na tym, żebyśmy myśleli, iż stanowimy cząstkę jednakowej masy i nie domagali się prawa  do bycia takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Strasznie dużo się mówi o normie, której tak naprawdę nie ma." (str. 155)

Henning Mankell
"Włoskie buty"
(Italienska skor)
rok wydania: 2006
wydanie polskie: 2013

ogród zimowy w Aberdeen - część pierwsza



Szkocka wyprawa, 2009 rok...

zdjęcia: xbw

poniedziałek, 10 marca 2014

kiedy praca jest pasją


"J. Willard Gibbs jest prawdopodobnie najbardziej utalentowanym i błyskotliwym przedstawicielem tych uczonych, o których większość ludzi nigdy w życiu nie słyszała. Skromny do granic możliwości, prawie całe życie - wyłączając trzy lata studiów w Europie - spędził wewnątrz ograniczonego do trzech bloków obszaru, którego granicę z jednej strony wyznaczał jego własny dom, a z drugiej - kampus Yale University w New Haven, w stanie Connecticut. Przez pierwsze dziesięć lat pracy w Yale nie zadbał nawet, aby pobierać pensję (posiadał niezależne źródło utrzymania). Od 1871 roku, gdy został profesorem Yale, do śmierci w 1903 roku na jego wykłady uczęszczał średnio nieco więcej niż jeden student na semestr. Jego opublikowane prace były trudne do zrozumienia, zwłaszcza że stosował w nich własną notację, która dla niektórych jego czytelników była całkowicie nie do pojęcia, lecz jego publikacje przyniosły światu wiele błyskotliwych i zarazem fundamentalnych odkryć w dziedzinie termodynamiki. W latach 1875-1878 Gibbs opublikował serię artykułów zatytułowanych On the Equilibrium of Heterogeneous Substances, w których sformułował termodynamiczne podstawy - no cóż, niemal wszystkiego." (str. 128)

"Gdyby ktoś chciał zilustrować ideę dziewiętnastowiecznej Ameryki jako krainy nieograniczonych możliwości, trudno byłoby znaleźć lepszy przykład niż życiorys Alberta Michelsona. Urodzony w 1852 roku w Strzelnie na Pomorzu w rodzinie ubogiego żydowskiego kupca, w wieku trzech lat wraz z całą rodziną przybył do Stanów Zjednoczonych. Dzieciństwo i młodość spędził w Kalifornii, gdzie jego ojciec zajmował się handlem w obozach poszukiwaczy złota. Zbyt ubogi, aby zapłacić za studia, Albert przybył do Waszyngtonu i wałęsał się w pobliżu Białego Domu, mając nadzieję, że Ulysses S. Grant zwróci na niego uwagę podczas  swego codziennego spaceru (były takie czasy). Michelson do tego stopnia wkradł się w łaski Granta, że prezydent obiecał zapewnić mu darmowe studia w Akademii Marynarki Wojennej. To tam Michelson uczył się fizyki. Dziesięć lat później, już jako profesor Case School w Clevelandzie, Michelson podjął próbę zbadania i zmierzenia zjawiska zwanego dryftem eteru, czyli hipotetycznego ruchu eteru względem obiektu poruszającego się w przestrzeni. (...) Michelson nakłonił Alexandra Grahama Bella, wynalazcę telefonu, który zdążył już zbić fortunę na swoim wynalazku, aby sfinansował budowę pomysłowego i czułego przyrządu wymyślonego przez samego Michelsona i nazwanego interferometrem, za pomocą którego można bardzo precyzyjnie mierzyć różnice prędkości światła. (...) wraz z Morleyem przez kilka lat wspólnie pracowali nad wymagającym ogromnej precyzji i pracochłonnym eksperymentem, z przerwą na poważne, lecz szczęśliwie krótkie załamanie nerwowe Michelsona. W 1887 roku uzyskali ostateczny wynik, który okazał się zupełnie odmienny od ich oczekiwań. (...) Doświadczenie Michelsona-Morleya dało 'prawdopodobnie najsłynniejszy negatywny wynik w historii fizyki'. W 1907 roku, dwadzieścia lat po swym wielkim odkryciu, Michelson otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki jako pierwszy Amerykanin. (...) Mimo wagi swego odkrycia na przełomie stuleci Michelson nadal uważał się za konserwatywnego fizyka i podobnie jak większość z nich sądził, że koniec nauki jest bliski, a pozostało jedynie 'dodanie kilku wieżyczek i poprawienie kilku dachówek', jak ujął to autor artykułu w Nature." (str. 130-131)

"Kolejny przełom - i zarazem świt nowej ery - nastąpił w 1905 roku, gdy w niemieckim czasopiśmie fizycznym Annalen der Physik ukazała się seria artykułów młodego szwajcarskiego urzędnika, który nie miał żadnej uniwersyteckiej afiliacji, nie miał dostępu do laboratorium ani do żadnej biblioteki oprócz podręcznego księgozbioru urzędu patentowego w Bernie, gdzie pracował jako ekspert patentowy trzeciej klasy (podanie o awans do klasy drugiej zostało właśnie odrzucone). Nazywał się Albert Einstein i w tym jednym bogatym w wydarzenia roku 1905 wysłał do Annalen der Physik pięć artykułów, z których trzy, według C.P. Snowa, 'należały do największych w historii fizyki'. W jednym z nich analizował zjawisko fotoelektryczne w ramach nowej teorii kwantów Plancka, w drugim poruszenia drobnych cząstek zawiesiny (zwane ruchami Browna), w trzecim sformułował szczególna teorię względności. Pierwsza praca, w której wyjaśnił naturę światła (co między innymi utorowało drogę do wynalazku telewizji) przyniosła autorowi Nagrodę Nobla. Druga dostarczyła dowodów na istnienie atomów, co nawet wtedy stanowiło jeszcze przedmiot debaty. Trzecia zmieniła świat." (str. 132) 

Bill Bryson "Krótka historia prawie wszystkiego" (A Short History of Nearly Everythingin), Zysk i S-ka 2006, przełożył Jacek Bieroń

Corot



 Jean-Baptiste Camille Corot (1796-1875)

niedziela, 9 marca 2014

"czy nie boisz się spać"


          "Jak wiesz, mój drogi, nie jestem wielbicielem kobiet w ogóle, ale doświadczenie uczy mnie, że mało która żona dałaby się odwieść od trupa męża czyimś naleganiom. Gdybym się kiedy ożenił, z pewnością potrafiłbym obudzić w swojej żonie tyle uczucia do siebie, że nie pozwoliłaby się uprowadzić gospodyni od moich zwłok leżących o parę kroków dalej." (str. 62) 

          "Ze swej samotnej wyprawy Holmes wrócił bardzo późno. Mieliśmy wspólny, dwuosobowy pokój, bo ten był najlepszy w naszej wiejskiej gospodzie. Wejście Holmesa zbudziło mnie z pierwszego snu.
          - No i co - zapytałem - wykryłeś coś?
          Stał nade mną w milczeniu, ze świecą w ręku. Po chwili jego szczupła, wysoka postać pochyliła się nad moim łóżkiem.
          - Powiedz - szepnął - czy nie boisz się spać w jednym pokoju z półgłówkiem, z człowiekiem cierpiącym na rozmiękczenie mózgu, z idiotą, co postradał rozum?
          - Ani trochę - odparłem zdumiony.
          - To bardzo szczęśliwie - rzekł i już ani słowem nie odezwał się aż do rana." (str. 68-69)

Arthur Conan Doyle "Dolina Trwogi" (The Valley of Fear), Prószyński i S-ka 1998, przełożył Tadeusz Evert

piątek, 7 marca 2014

"Hawking"


Stephen Hawking urodził się 8 stycznia 1942 roku, równo 300 lat po śmierci Galileusza. Stwardnienie zanikowe boczne* zdiagnozowano, kiedy miał dwadzieścia jeden lat. Przewidywany czas życia: dwa - trzy lata, no, może pięć. Maksymalnie dziesięć. Niedawno obchodził 72. urodziny, ma troje dzieci, wnuki i zdążył się dwukrotnie rozwieść. Choroba drastycznie pustoszy organizm, ale mózg hula na całego i ma się równie dobrze, jak zawsze. Hawking pisze książki, wykłada, udziela się i stara się dobrze bawić, mimo skrajnych ograniczeń. Aktualnie jest niemal całkiem sparaliżowany i używa syntezatora mowy. Co jakiś czas ląduje na reanimacji a raz nawet potrącił go samochód. Ma iloraz inteligencji jak Kopernik, 160. Zajmuje się między innymi czarnymi dziurami, osobliwościami, entropią, Wielkim Wybuchem, tunelami czasoprzestrzennymi i poszukuje teorii wszystkiego. Jest geniuszem, niekwestionowanym. Kwestionowany jest kaliber jego geniuszu. Przeważnie ludzie, nawet fizycy, nie rozumieją tego, co mówi (w publikacjach, wywiadach).

Film "Hawking" (2004) zaczyna się na przyjęciu urodzinowym Stephena, jeszcze całkiem zdrowego, kiedy ten próbuje gościom puścić "Cwał Walkirii" Wagnera. Tańczy tylko jedna osoba, Jane, więc pod naciskiem zmienia płytę na typową dla przeciętnych radosnych przyjęć. Po wystąpieniu pierwszych objawów trochę się załamuje, ale ma u boku kobietę, więc zbiera się w sobie i z uśmiechem robi swoje, czyli pisze rewolucyjną pracę o osobliwościach. W filmie widzimy tylko krótki okres studiów w Cambrigde pod kierunkiem promotora Dennisa Sciamy, mozół przy wykonywaniu najzwyklejszych drobnych czynności, kilka dość beznamiętnych sytuacji z Jane, przyszłą żoną i wielką walkę o zachowanie jak najdłużej sprawności i samodzielności. Wątek Hawkinga, dość przygnębiający w ogólnym wydźwięku, przeplatany i łamany jest innym, trochę skeczowym, o dwóch amerykańskich astrofizykach udzielających telewizyjnego wywiadu z okazji otrzymania Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki.

"Hawking" jest dziwny. Nie wiem, po co nakręcony. Temat jest równocześnie chwytliwy i zniechęcający. Cieszę się, że jacyś szaleńcy zebrali się i przebrnęli przez ten trud. Chyba tylko w hołdzie dla geniuszu i niesamowitego uporu naukowca. Ogląda się ciężko, to znaczy, tak przypuszczam, bo ja przecież funkcjonuję w nadprzestrzeni ;)

W roli Stephena Hawkinga Benedict Cumberbatch. 

*Amyotrophic lateral sclerosis, ALS 


Hawking
Wielka Brytania 2004
Reżyseria: Philip Martin
Scenariusz: Peter Moffat

atomowa redystrybucja


"Atomy są bardzo liczne i rozpowszechnione. Są także fantastycznie trwałe. Większość z nich żyje tak długo, że niemal każdy atom twojego ciała przeszedł przez kilka gwiazd oraz miliony organizmów, zanim trafił do ciebie. Nasze ciała są zbudowane z tak dużej liczby atomów, a po śmierci są tak energicznie poddawane redystrybucji, że znaczna liczba atomów każdego z nas - mówimy w tym momencie o liczbie rzędu miliarda atomów - należała kiedyś do Szekspira. Kolejny miliard przypada na Buddę, Dżyngis-chana, Beethovena i dowolną postać historyczną, którą masz ochotę wymienić (osoby te nie muszą oczywiście być sławne, lecz muszą pochodzić z wystarczająco odległej historii, ponieważ procesy recyklingu potrzebują kilkudziesięciu lat, aby dokonać równomiernej redystrybucji; niestety nie jesteś jeszcze tożsamy z Elvisem Presleyem). Tak więc wszyscy jesteśmy reinkarnacjami, aczkolwiek krótkotrwałymi. Gdy umieramy, nasze atomy rozdzielają się i znajdują sobie inne miejsca - w liściu trawy, w innej istocie ludzkiej, w kropli rosy. My giniemy, ale nasze atomy są praktycznie niezniszczalne. Nikt nie wie, jak długo przeciętny atom potrafi żyć. Według Martina Reesa co najmniej 10 do 35 (potęgi) lat - ta liczba jest tak duża, że nawet ja zadowolę się przedstawieniem jej w postaci wykładniczej." 

Bill Bryson "Krótka historia prawie wszystkiego" (A Short History of Nearly Everythingin), Zysk i S-ka 2006, przełożył Jacek Bieroń, str. 146-147

dostać po uszach


             
                  Sala koncertowa Harpa, Reykjavik, Islandia
-------------------------------------------------------------------------------------
             Sala Koncertowa Duńskiego Radia w Kopenhadze 


czwartek, 6 marca 2014

John Dalton


"John Dalton (...) urodził się w 1766 roku w Eaglesfield w pobliżu Cockermouth, w rodzinie ubogich tkaczy i zarazem gorliwych kwakrów (cztery lata później do kwakrów w Cockermouth dołączył poeta William Wordsworth). Był wyjątkowo bystrym uczniem, do tego stopnia, że w nieprawdopodobnie młodym wieku dwunastu lat kierował już lokalną szkołą. Być może świadczy to bardziej o poziomie szkoły niż o uzdolnieniach Daltona, lecz z jego pamiętników wiemy również, że mniej więcej w tym samym czasie czytał Principia Newtona w oryginalnym łacińskim wydaniu, a także inne, równie ambitne dzieła. W wieku piętnastu lat, nadal kierując szkołą, podjął pracę w pobliskiej miejscowości Kendal, a dziesięć lat później przeniósł się do Manchesteru, skąd nie ruszał się prawie wcale przez pozostałe 50 lat życia. Również w Manchesterze zapracował na reputację tytana intelektu, pisząc książki i artykuły na rozmaite tematy, od meteorologii po gramatykę. Badał między innymi ślepotę barw, schorzenie, które dotknęło jego samego i które od niego nosi nazwę daltonizm. Reputacje Daltona ugruntowała jednak opasła książka zatytułowana A New System of Chemical Philosophy, która ukazała się w 1808 roku. (...) Prace Daltona uczyniły go sławnym, co jednak w niewielkim stopniu zmieniło jego życie osobiste. W 1826 roku francuski chemik P.J. Pelletier przybył do Manchesteru, aby spotkać atomowego bohatera. Spodziewał się zapewne, że znajdzie go w jakiejś szacownej instytucji, więc z prawdziwym zaskoczeniem przyjął fakt, że Dalton uczy małych chłopców podstaw arytmetyki w niewielkiej kwakierskiej szkole w bocznej uliczce. (...) Dalton starał się unikać rozgłosu i zaszczytów, lecz został mimo to i wbrew swej woli wybrany do Royal Society, obsypany gradem medali i obdarzony hojną rządową pensją. Gdy w 1844 roku zmarł, 40 tysięcy ludzi modliło się przy jego trumnie, a kondukt pogrzebowy rozciągał się na dwie mile. Jego notatka biograficzna w Dictionary of National Biography należy do najdłuższych, ustępując jedynie biogramom Darwina i Lyella".

Bill Bryson "Krótka historia prawie wszystkiego" (A Short History of Nearly Everythingin), Zysk i S-ka 2006, przełożył Jacek Bieroń, str. 148-149

Tomek i Maciek


Minął rok.


hadrony, kwarki, Joyce

       
       "W latach sześćdziesiątych fizyk z Caltechu, Murray Gell-Mann, próbując wnieść trochę porządku do mikroświata, wynalazł nową klasę cząstek, aby, jak ujął to Steven Weinberg, przywrócić trochę ekonomii w świecie hadronów. Protony, neutrony oraz inne cząstki podlegające silnemu oddziaływaniu są obejmowane kolektywną nazwą hadronów. Według teorii Gell-Manna wszystkie hadrony są złożone z jeszcze mniejszych, bardziej fundamentalnych cząstek. Richard Feynman chciał nazwać te nowe podstawowe cząstki patronami, lecz ostatecznie utrzymała się nazwa zaproponowana przez Gell-Manna - kwarki.

       Gell-Mann zapożyczył to słowo z Finnegan's Wake Joyce'a: Three quarks for Muster Mark! (Fizycy wymawiają je podobnie jak storks - bociany, a nie jak larks - skowronki, mimo, że sam Joyce niemal na pewno miał na myśli wymowę zbliżona do skowronków). Fundamentalna prostota kwarków nie utrzymała się zbyt długo. W miarę jak poznawaliśmy je coraz lepiej, konieczne okazało się wprowadzenie dalszych podziałów. Kwarki, które są oczywiście zbyt małe, aby mieć kolor, smak lub jakąkolwiek inną fizyczną cechę rozpoznawalną za pomocą ludzkich zmysłów, zostały podzielone na sześć rodzajów - kwark górny, dolny, dziwny, powabny, denny, szczytowy; początkowo wymiennie funkcjonowały nazwy piękny/denny oraz prawdziwy/szczytowy, o których fizycy przewrotnie mówią jako o zapachach, oraz na trzy kolory: czerwony, zielony i niebieski (można podejrzewać, że istnieje jakiś związek tego nazewnictwa z faktem, że wszystko to działo się w Kalifornii w epoce psychodelicznej)".


Bill Bryson "Krótka historia prawie wszystkiego" (A Short History of Nearly Everythingin), Zysk i S-ka 2006, przełożył Jacek Bieroń, str. 178

środa, 5 marca 2014

piękna fizyka


Wzięłam się za oglądanie "Hawkinga", w połowie stwierdziłam, że może jednak włączę opcję napisów polskich i zaczęłam oglądać od początku. Gdzieś w trakcie zachciało mi się poczytać o fizyce kwantowej, więc teraz siedzę i czytam o fizyce kwantowej. Nawet nie wiem czy meczyk ze Szkocją obejrzę, póki co zarejestrowałam, że reprezentacja Polski U-21 wygrała z Litwą 5:0, niestety jedynie towarzysko.

Wciągnęło mnie. Atraktory, kot Schrödingera, solitony. Ekscytujące. Ale też trudne i ciężko przyswajalne. Na szczęście znalazłam obrazki ;) Szkoda, że nie dożyję czasów, w których fizyka kwantowa będzie w programie szkolnym podstawówek, bo będzie. Kiedyś.


"Trzecia gwiazda"



Dobrze bardzo film ten zrobił mi, się nadawał, w stanie był, dniu ciężkiemu wczorajszemu podołał.

Było to drugie oglądanie "Trzeciej gwiazdy", cofane, długie, powolne, niespieszne, one more time, stop. Przewędrowałam film od początku do końca w tempie wózka pchanego przez wertepy. Intensywnie delektowałam się sekwencją zdjęć-obrazów zamkniętych w kadry. Rzecz kręcona w Pembrokeshire, Walia. Powyginane drzewa, urwiska, zatoka. Buszowałam w trawie. Podsłuchiwałam rozmowy czterech stosunkowo grzecznych chłopców tuż przed trzydziestką, w tym jednego umierającego na raka. Nie należy zapominać o drzewku, które także wędrowało, milcząco, ale wymownie.

Wyprawa biwakowa, generalnie nuda, nic się nie dzieje, czas pełznie, akcja kilkakrotnie zahacza o drobne wydarzenia, zamieszanie szybko rozpływa się i znów buty i nogi, i dalej, trzeba uważać na wystające skały, wdrapywać się ostrożnie, żeby nic nie stało się Jamesowi, który nie chce umierać (I don't want to die. I want more time. I want more time).

Świetna wstawka kina drogi, nie obraziłabym się za dłuższą. Potem per pedes i dotarcie do celu. Rozważania ostateczne. Dla gasnącego w oczach Jamesa "marzenia stają się fantazjami". Daje kumplom ostatnie rady. "Nie chodzi o to, jakie życie rozdaje karty, ale o to, jak rozegrasz partię". I wyraża ostatnią prośbę...



W roli Jamesa szczuplutki, wątły i niesamowity Benedict Cumberbatch.

Trzecia gwiazda
Third Star
Wielka Brytania 2010
Reżyseria: Hattie Dalton
Scenariusz: Vaughan Sivell

wtorek, 4 marca 2014

"Grawitacja"



Pogalopowałam ze stadem i obejrzałam "Grawitację". Akurat napatoczyła się okazja, film wepchnął się bez kolejki, stawiam ptaszek i wracam do własnego klucza. Bo 7O, bo musiałam odreagować, bo syn prosił kilka razy, bo mogłam. Zasadniczo filmy OGLĄDAM, nie ZALICZAM, ale od każdej reguły istnieją wyjątki. No, to wytłumaczyłam się z grubsza przed sobą i światem.

Męki trwały 4/5 czasu, końcówka, powiedzmy od momentu ostatniej przesiadki Sandry, trochę mnie wciągnęła. Ilość absurdów w "Gravity" przerasta wszelkie granice (mojej) tolerancji w ramach dla dobra filmu. Ani przez chwilę nie miałam złudzenia, że akcja dzieje się w kosmosie, widziałam kamery, reflektory, podnośniki, ekran i sztab ludzi w tle, nie bawiłam się dobrze, muzyka drażniąca, teksty żenujące.

W niektórych filmach granice upraszczania nie istnieją. Twórcy tego skrócili dziesiątki tysięcy kilometrów i uznali, że będzie dobrze, jeśli wszystkie obiekty, od śmieci, poprzez szczątki, odłamki, różnego rodzaju satelity, sputniki, promy, stacje kosmiczne, będą krążyły wokół Ziemi na takich samych lub mocno zbliżonych orbitach.

Zrelaksowani astronauci...  Pamiętam doskonale film "Apollo 13", oparty na faktach (czytałam też książkę).  Przypomniał mi się też Felix Baumgartner i jego nieprzyjemne wrażenia z krótkiego lotu wznoszącego w ciasnej kapsule ubranego w kosmiczny skafander, przeżywane przed jego słynnym skokiem. Było mu klaustrofobicznie, zimno, zaparowała szybka w hełmie. Dyskomfort skrajny.

Jest jednak w "Grawitacji" kilka uniwersalnych mądrości życiowych, dla których warto film obejrzeć. Kosmos to obszar nieprzewidywalny, niezbadany, nierozpoznany, nierozczytany, niepodporządkowany, nieprzyjazny człowiekowi i nie będzie tak łatwo w nim się zadomowić, jak myślano rozpoczynając jego podbój.

A teraz idę zrobić sobie kawę. Huston, czy mamy jakieś mleko?

Grawitacja
Gravity
USA, Wielka Brytania 2013
Reżyseria: Alfonso Cuarón
Scenariusz: Jonás Cuarón, Alfonso Cuarón

poniedziałek, 3 marca 2014

690 kilometrów


Słyszałam dziś rano, że wojny nie będzie, a jeśli, to taka "łagodna" i szybko się skończy. Nie cytuję, przetworzyłam sobie czyjąś wypowiedź z telewizora. Polacy w 39. też tak mówili, że jeżeli w ogóle to szybko się kończy. Byłam pod ambasadą Ukrainy, morze zniczy i kwiatów, także wiele zdjęć "w czarnych ramkach". Kiedy spojrzałam w twarz na pierwszym z brzegu, pociekły mi łzy i nie mogłam ich długo pohamować. Przypomniało mi się miejsce pamięci z Belfastu, gdzie na wielkiej tablicy znajdują się zdjęcia osób, które zginęły w zamachach, często przypadkowo, a poniżej wykute w kamiennej płycie widnieją nazwiska i daty. Groza, bardziej namacalna, kiedy się spogląda w te twarze, w oczy. I tam wtedy, i tu teraz. Siedziałyśmy z koleżanką kilka godzin, jedna przed portalem internetowym, druga przed stacją informacyjną w tv. Ale to niczego nie zmieni, że będzie się wiedziało na bieżąco. Mam wrażenie istnienia rzeczywistości alternatywnej, jedna jest taka zwykła, z wszelkimi drobiazgami dnia codziennego, radościami, smutkami plus fizjologia, obowiązki, schemat dnia, przyjemności, stałe problemy do pokonania, i druga - ta z telewizora ale nie tylko. Na Majdan stąd 690 kilometrów.



A w Warszawie życie toczy się jak zwykle, marsz z pochodniami w Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, przerwany mecz Legii z Jagiellonią, na deskorolce jakiś koleś w jaskrawym kombinezonie zjeżdża od Bagateli w dół do Ambasady Rosyjskiej, ulicą, kiedy długie czerwone światła na skrzyżowaniu, przybywają kibice Szkockiej drużyny, niektórzy w spódniczkach, na pojutrzejszy meczyk na Narodowym, stelaż od tęczy na Placu Zbawiciela wykopany, niestety nie na stałe, wolałabym drugą palmę (zdanie jak z Joyce'a, niestety pod względem długości, nie jakości). 

Mam wrażenie, że "dzianie się" jest samonapędzające, kiedy się rozhula, ma formę wirującego leja zasysającego wszystko co napotka, karmi się i rośnie.