.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

wtorek, 26 kwietnia 2016

manna hiszpańska nadoceaniczna czyli zalew pierwszych razów


Tym razem manna z nieba spadła wielkim kawałem, bryłą całą, z zaskoczenia. Telefon. - Becia, lecisz ze mną na Teneryfę. Serio? Ano serio. No to poleciałam. Pierwszy raz samolotem pasażerskim, pierwszy długi lot, pierwszy raz w Hiszpanii, pierwszy raz poza Europą (Teneryfa geograficznie rzecz ujmując należy do Afryki), pierwszy raz na oceanicznej wyspie, pierwszy kontakt z oceanem, pierwszy raz na wulkanie, pierwszy raz na wysokości 3500 m n.p.m., pierwszy raz na katamaranie, pierwszy kontakt z wielorybami, na dodatek z bliska. Nawet nie zdążyłam wyrobić paszportu, złożyłam jedynie wniosek a odebrałam w dniu porwotu.

Nie mam walizki. - Dobra, przywiozę. Przy wyjmowaniu z auta odpadło kółko. - Dobra, przywiozę drugą. Wieczorem przed rannym wylotem przyjechałą walizka i mogłam się spakować. W nocy z działającą bezbłędnie walizką wychodzę na nocny. Urwało mi się sznurowadło. Trudno, drobnostka, jadę z supełkiem. Na Centralnym szukam nocnego na lotnisko, nikt nie wie, skąd odjeżdża, ale na pewno nie z miejsca, z którego odjeżdżają wszystkie nocne warszawskie autobusy. W ostatniej minucie odkrywam, że z Jerozolimskich po prostu i zdążam. Jestem ciut przed czasem, znajdujemy się, znajdujemy biuro podróży, punkt odprawy, nadajemy walizki i buszujemy po strefie bezcłowej. Śmiesznym autobusem do samolotu, kanaryjskie linie lotnicze, ależ ciasnota! Lot czarterowy, okazuje się, że posiedzymy dłużej, strajk francuskich kontrolerów lotu. Po niespełna godzinie jednak jest zgoda na start, moje pierwsze wznoszenie na 11 kilometrów. Uczucie niesamowite, uwielbiam starty samolotów! Jeszcze, jeszcze!!! Dziwny zapach i zbyt duży warkot. A potem dziwne widoki nieba, cały czas nad niekończącym się oceanem chmur. Toaleta nie należąca do najwygodniejszych. Kawa, herbata, kanapka płatne, trudno, śniadanko trzeba zjeść, chlebek twardawy, ale to pierwszy w życiu posiłek w samolocie na wysokościach, smakuje jak żaden inny. Cofamy zegarki o godzinę i koło południa jedziemy do hotelu.

W recepcji zaczynam dwa zdania po hiszpańsku i już szerokie uśmiechy, choć potem od razu wygodniejszy angielski jednak, nie przygotowałam się. All inclusive, idziemy na obiad w oczekiwaniu na pokój. Szok. Jedzenia mega stosy. Dwa stoiska z warzywami,sosami, wędlinami, serami, milionem dodatków i komponentów. Lada z potrawami na ciepło, mięsnymi i wegetariańskimi. Lada z potrawami smażonymi na miejscu, w tym rybami. I stoisko z ciastem, lodami i owocami plus dodatki. Jest WSZYSTKO. Jest OBFITOŚĆ. Automaty z różnymi rodzajami kawy i wrzątkiem, mlekiem, torebki z herbatą, czekoladą i kakao. Kraniki z sokami wyciskanymi, z napojami gazowanymi, z piwem, z trzema rodzajami wina. Dostaję oczopląsu i serii zawrotów głowy. Rzucam się na jedzenie i wsuwam stosy sałatek i owoców, mam już ulubiony zielony sos. Idziemy do pokoju, każde z nas do swojego kąta, ja instaluję się w sypialni, O. w salonie z wnęką kuchenną. Mamy widok na ocean, który już po drugiej stronie ulicy. Hotel ma 4 gwiazdki i jest ogromnym kompleksem. W patio trzy baseny i bar z przekąskami, oczywiście niemal cały czas czynny i free. Także alkohole free. Korzystam, a to herbatka, a to lody, a to oliwki, można jeść non stop i na początku próbuję, ale fizycznie się nie da! Temperatura 21-23 stopnie, słonecznie ale czasem pochmurno. Na szczęście. Uniknęłam natychmiastowego spalenia i udało mi się dowieźć do kraju opaleniznę. Pierwszego dnia po emocjach podróży, zakwaterowania i po szoku ogólnym, no wiecie, wszędzie skały, palmy, inna rzeczywistość, wszyscy mówią nagle po hiszpańsku, trzeba przywitać OCEAN. Plaża czarna i skalista, fale potężne, silne, groźne. Jesteśmy na południowym zachodzie wyspy, okolice Los Americanos. Niedaleko, w Adeje, mieszka Kazik. Ten Kazik. Nie spotkałam, szkoda. Ciąg dalszy opowieści niebawem. Poniżej zdjęcia z ostatniego dnia na wyspie.



zdjęcia: xbw

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz