De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
niedziela, 24 lipca 2016
"Palo Alto"
Jest coś takiego w tym filmie, że pod upływie dwóch lat wezwał mnie do ponownego obejrzenia. Uległam i ponownie rozpłynęłam się w jego nicniedzianiu się. Jest to coś, jest TEN klimat. Tytuł kojarzący się z nazwę obrazu: Bil Gates i Steve Jobs dyskutują o przyszłości informatyki (podtytuł: Konwersacja w Palo Alto) z książki Houellebecqa "Mapa i terytorium". Psopodobna istota wielkości myszy o oczach jak młyńskie koła, w kubraczku. Stary Kilmer, w pigułce ale to mała wielka rola. I młodzież. Teddy, młody Kilmer o imieniu Jack. Okrągła dziecięca buzia, trochę jak Julian Assange, praca w bibliotece dziecięcej. Chłopak idealnie umoszczony pomiędzy regałami z bajkami. Już go uwielbiam, po jednej roli. Amber, młoda Roberts, siostrzenica tej słynnej. Nawet marszczenie noska przyswoiłam, takie królicze trochę. Gdzieś w tle córka Andie MacDowell. Całość reżyserowała Gia Coppola, wnuczka TEGO FF. Akcja się wlecze, dynamika na wstecznym, pozorna pustka. A w niej gęsto od podtekstów i niedomówień. Zło dzieje się niemal bezszelestnie, pełza po zakamarkach filmu a jego skala pozostawiona wyobraźni odbiorcy. Skontrastowana niemal karykaturalnie powierzchowna poprawność świata dorosłych. Wyolbrzymiane są drobne nieistotne przewinienia, rzeczywiste problemy najcięższego kalibru pozostają niezauważone. Witaj, młodzieży, w absurdalnym świecie dorosłych...
Palo Alto
USA, 2013
Reżyseria: Gia Coppola
Scenariusz: Gia Coppola
Na podstawie opowiadań Jamesa Franco
wtorek, 12 lipca 2016
wyścig uliczny + deszczyczek
Na mieście kolarze, Tour de Pologne, dawniej Wyścig Pokoju. Kolejny pierwszy mój raz. Widziałam, jak przejeżdża peleton, cztery razy z bliska. Część ulic w centrum wyłączona z ruchu, akurat tam, gdzie spraw kilka do załatwienia, w tym trzy biblioteki do odwiedzenia. Korki, jazda szarpana, do tego deszczyczek. Tak sobie szłam z konieczności od miejsca do miejsca i załatwiałam te moje sprawy i co chwilę mijali mnie kolarze, a to sznureczek, a to w gromadkę zbici, a za nimi, jak pawi ogon, serwisanci kolorowi. No może jak ogon komety bardziej. W każdym razie ślicznie, ucieszyłam się jak dziecko a przy uchu Ukasz, akurat zadzwonił i miał relację szybszą niż za pośrednictwem mediów.
Wimbledon skończony, Euro skończone a dziś Legia w Bośni w Mostarze zremisowała 1:1 w drodze do Ligi Mistrzów. Wiedziałam że ci fuksiarze z trzeciego miejsca Portugalczycy pokonają Francję, aż mi się nie chciało oglądać i zbojkotowałam meczyk, tylko na końcówkę luknęłam. To jak zapalenie wirusowe to Euro, zespół odstawienia dokucza, z rozpędu człowiek by oglądał i oglądał wieczorkami do poduszki. A tak co, znowu ta po-li-ty-ka jak dementor krążąca nad głową. A może jednak książka? Mam fajną fińską w tłumaczeniu Sebastiana Musielaka, można boki zrywać, co dziwne, bo jej tłem wojna na Bałkanach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)