Na przełomie czego, dni, tygodni, weekendu i dnia pracy, pór roku, etapów życia?
Czy wygrana w Milionerach jest bardziej prawdopodobna od wygrania w Lotto? To zależy, ile wysiłku i starania jest się w stanie włożyć w potencjalne zdobycie "manny z niebios". Teoretycznie łatwiej jest gdzieś po drodze zajść do mnożących się na potęgę punktów z automatami i za niemal symboliczne 2 złocisze nabyć nadzieję. Żeby zasiąść na krzesełku obok Huberta i, popijając herbatkę z żółtego kubka, zastartować w odpowiadaniu na kasą ociekające pytania, potrzeba stosunkowo sporo zachodu, jakieś zgłoszenia, eliminacje, regulaminy, pojechać do Krakowa, zorganizować telefonicznych odpowiadaczy, a i tak można odpaść po pierwszym pytaniu i być w plecy znacznie więcej, niż 2 złote.
Jak wielu byłoby milionerów, gdyby tak można było odpowiadać na pytania Huberta (może nawet bez samego Huberta) w zaciszu domowym lub innym relaksującym miejscu, bez potrzeby zachodu i ruszania tyłka do Krakowa, bez publiczności, kamer, stresu... Ot tak, po prostu. Jak w grze komputerowej.
Kiedyś przeprowadzano takim "domowym" sposobem testy na inteligencję. Zastanawiam się, jak bardzo różniłyby się wyniki internautów, gdyby testy były przeprowadzane tradycyjną metodą, stadnie i gromadnie, z pisakiem w dłoni i osobą stojącą "dyskretnie" w pobliżu, niemal jak na maturze czy co najmniej klasówce.
Jakimi motywami kierowała się dziewczyna, która miała właściwie milionową wygraną w kieszeni i, tak naprawdę, pozbawiła się dość niefrasobliwie i młodzieńczo - idealistycznie, dwukrotności tego, z czym wyszła ze studia? Może tak sobie wcześniej postanowiła, może nie chciała kusić losu, może uzgodniła to z rodziną, może ... Pewnie nawet ona sama dobrze nie wie, czemu.
Przypomniał mi się człowiek, chyba też z Milionerów albo z jakiejś innej gry telewizyjnej, który zrezygnował z szansy, mimo znakomitej passy, oświadczając wprost, że tyle ile ma już wystarczy, nie chce więcej, bo za wszystko w życiu trzeba zapłacić, że istnieje swoista równowaga między tym, co dostajemy i tym co musimy oddać. W podtekście była obawa, że za takie wielkie szczęście wysokiej wygranej, może spotkać nas coś złego, choroba, nieszczęście, duża strata, tak w imię wszech panującej równowagi.
Tylko czy istnieje coś takiego jak sprawiedliwość i równowaga? Sprawiedliwość w znaczeniu: po równo dobra i zła, szczęścia i nieszczęścia, zysków i strat w żywocie jednostki.
A co w przypadku, jeśli kogoś duża kwota gotówki "nie rusza", jest dla niego obojętna, jak w przypadku bezdomnego Polaka mieszkającego gdzieś w Anglii, który po śmierci okazał się bardzo zamożny - jakie w takim przypadku będzie "dopełnienie" wzbogacenia, skoro owo wzbogacenie przez wzbogaconego nie jest postrzegane jako "wielkie dobro"?
Jakie są granice tego, co możemy chcieć, co możemy chcieć mieć, posiadać, co chcemy osiągnąć? Czy te granice powinny w ogóle istnieć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz