Teatr zwiedziłam od zaplecza. Pod stopami miałam deski największej sceny operowej świata. Teatr Wielki - Opera Narodowa. Ponad godzinna wędrówka i obejrzane może 10 procent gigantycznej budowli. Ależ to fabryka, ilu rzemieślników, miasto w mieście, z hotelem, jadłodajnią i ambulatorium. Wszystko duże, wysokie, korytarze zawalone rekwizytami, windy wielkości wagonu kolejowego (jechałam, będzie mi się teraz śniło po nocach). Trwała próba baletu, więc tylko przez lufcik.
Szkoda, że nie włączyłam lampy przy byku z Carmen. Jest gigantyczny, jednolity, nie do rozmontowania. Stoi sobie nieużywany w kącie od kilku lat.
Z okna sali prób chóru, do którego wspinanie po drabince, można dojrzeć kwadrygę z frontu dachu.
zdjęcia: xbw
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz