Absolutnie zachwyciłam się Goldingiem. Przyznaję, najpierw obejrzałam serial. Kiedy zabrałam się za pierwowzór, poprosiłam świat, by wyhamował, żebym mogła spokojnie doczytać trzeci tom. Byłam w kłopocie, bo skończyć szybko chciałam i jeszcze czytać, czyli mieć ciastko i zjeść ciastko. Inne książki podniosły bunt i uległam, i skończyłam, i Golding w całości wrócił do biblioteki... A ja mam ochotę stanąć na ulicy i rozdawać ulotki, żeby każdy się dowiedział, że jest taka trylogia fajna do przeczytania i by nie omieszkał.
Początek XIX wieku, Edmund Talbot wyrusza w blisko roczną podróż statkiem z Anglii do Australii. Komórka kajutowa jest okropna, sufit za nisko, wszędzie mokro, wilgotno, za bardzo kołysze, aż nie sposób wydostać się z koi i nie ma jak pisać dziennika podróży. Edmund jest młody, pewny siebie, w Australii ma objąć dobrą posadę, za poparciem "ojca chrzestnego" noszącego tytuł lorda. Pewny siebie nie czyta regulaminu, bez zaproszenia ładuje się na mostek kapitański, a tym samym w pierwsze kłopoty. Ze wszystkim są problemy, nic nie odbywa się w znajomy i oczekiwany sposób, ale inteligentny młodzieniec szybko dostosowuje się do okoliczności. Zawiera znajomości, przyjaźnie, obserwuje pracę załogi, notuje, choruje. Życie na dokonującym żywota statku okazuje się naszpikowane dramatycznymi wydarzeniami, ludzie zmieniają się w przyspieszonym tempie, zaskakują uczynkami siebie i innych. Nie każdy ma taką łatwość dostosowywania się jak Edmund. Na zamkniętej przestrzeni tworzy się społeczność osób przypadkowych, marynarzy, wojskowych, pasażerów, migrantów, obsługi. Są ludzie uprzywilejowani, dobrze urodzeni, po awansie społecznym, urzędnicy. Chorują, umierają, zdarzają się wypadki, są "romanse", ślub, pogrzeb, rytuały. Najdziwniejsze jest wyczarowane przez Goldinga "miasteczko" śródoceaniczne powstałe z czasowego połączenia dwóch okrętów, z orkiestrą, balem, strojami... Jest oczywiście przekroczenie równika, są sztormy i spotkanie z górą lodową. Edmund niepostrzeżenie z chłopca staje się powoli mężczyzną, przeżywa "przygodę", zakochuje się, zmienia zapatrywania, opinie, oceny. Weryfikacja następuje po dopłynięciu do celu, zmiany w większości okazują się przejściowe, ale zostawiają trwały ślad. Edmund należy do osób, które silnie przywiązują się do miejsc i do ludzi, z trudem przychodzi mu pożegnanie się z rozpadającą, cuchnącą łajbą, na której tyle doświadczył.
William Golding ujął akcję powieści w formę pisanego równolegle do wydarzeń dziennika-listu, a także wspomnień notowanych już po dotarciu do celu podróży. Słowa płyną z młodzieńczą werwą, ale też w lekkim młodzieńczym chaosie. Edmund jest młodzieńcem starannie wykształconym, oczytanym, bystrym, inteligentnym i dowcipnym, "jego" słowa czyta się lekko jak powieść przygodową, ale żaden z tomów trylogii Goldinga lekturą lekką nie jest.
Odkrycie znanego przecież autora, na nowo, dla siebie - fantastyczna sprawa, czego i Wam życzę.
William Golding ujął akcję powieści w formę pisanego równolegle do wydarzeń dziennika-listu, a także wspomnień notowanych już po dotarciu do celu podróży. Słowa płyną z młodzieńczą werwą, ale też w lekkim młodzieńczym chaosie. Edmund jest młodzieńcem starannie wykształconym, oczytanym, bystrym, inteligentnym i dowcipnym, "jego" słowa czyta się lekko jak powieść przygodową, ale żaden z tomów trylogii Goldinga lekturą lekką nie jest.
Odkrycie znanego przecież autora, na nowo, dla siebie - fantastyczna sprawa, czego i Wam życzę.
William Golding
Trylogia Morska
"To the Ends of the Earth"
- Rytuały morza (Rites of Passage), wyd. 1980, wyd. polskie 1994
- Twarzą w twarz (Close Quarters), wyd. 1987, wyd. polskie 1995
- Piekło pod pokładem (Fire Down Below), wyd. 1989, wyd. polskie 1995
- Twarzą w twarz (Close Quarters), wyd. 1987, wyd. polskie 1995
- Piekło pod pokładem (Fire Down Below), wyd. 1989, wyd. polskie 1995
Rozumiem Cię, tzn. Twoją potrzebę rozdawania ulotek ;) Ja właśnie postanowiłam się blogowo przebranżowić i pierwszą notkę na potrzeby mojego wykluwającego się blogu książkowego napisałam właśnie o "To the Ends of the Earth". Odkryłam ją w tym roku i aż nie mogę uwierzyć, że jest u nas tak mało znana. Największe dzieło noblisty, a wydana po polsku tylko raz, dawno temu. Książka (czytałam wydanie jednotomowe) o wielkim ciężarze gatunkowym, a jednak czytanie jej jest rozrywką. Nieczęsto się zdarza, żeby lektura zmuszająca do bardzo poważnych przemyśleń, była jednocześnie tak autentycznie zabawna - z Edmunda można się nieźle pośmiać. No i ta przewrotna gra autora z czytelnikiem w I tomie: na ile Edmund jest szczery w swoim dzienniku, czy rzeczywiście niczego nie przemilcza, czy może jednak coś przed swoim ojcem chrzestnym udaje. Właściwie zaraz po przeczytaniu miałam ochotę zacząć czytanie po raz drugi. Ale moim bohaterem tej historii jest Summers :)
OdpowiedzUsuńTarnino, dzięki za odwiedziny :) Ja przeczytałam i obejrzałam, słowo i obraz wspaniale się uzupełniły. Bawiłam się doskonale i żałuję, że to powieść (w trzech częściach) tak mało znana...
OdpowiedzUsuń