Mari Jungstedt to kolejna szwedzka pisarka, w której twórczość zagłębiłam się do dna. Głęboko nie było. Ale i pewnie być nie miało. Mari napisała siedmioczęściowy cykl z akcją umiejscowioną na Gotlandii. Inspektorem policji i głównym bohaterem jest w nim Anders Knutas, jego prawą zaufaną ręką Karin Jacobsson, w ściganiu czarnych charakterów wspiera ich dziennikarz Johan Berg na śmierć zakochany w Emmie Winarve. Przebrnęłam przez "systkie siedem". (Przypomniał mi się stary dowcip - Jakie masz piękne zęby! - Systkie tsy?) Jakoś wybitnie wstrząśnięta ani ubogacona nie jestem. To co "wyniosłam" z całości to wstępna znajomość Gotlandii i okolic, geograficzna i troszkę historyczna, no i bakcyl zaciekawienia tematem, ochota na dowiedzenie się czegoś więcej o tym ponoć najpiękniejszym rejonie Szwecji.
Po kolei o książkach nie napiszę, początkowe części czytałam już jakiś czas temu a mam sklerozę i wiele nie pamiętam.
Ostatnio przeczytałam "Słodkie lato" (I denna ljuva sommartid), numer 5/7. Co do akcji, to ktoś, naturalnie, zostaje zamordowany, ktoś inny wylatuje w kamieniołomie w powietrze, zemsta nie umiera nigdy, policja dopada uciekinierów, (UWAGA! zdradzam treść!!!!) ale morderczyni zaczyna rodzić i policjantka w ramach solidarności matek rodzących pomaga jej i pozwala uciec. Tak właśnie. W sumie ciekawy problem moralny, ale przedstawiony w sposób mocno naciągany i byle jak.
Dziennikarz Johan próbuje uporać się z fochami ukochanej, a ja, szczerze mówiąc, mam dość kobiecych problemów z hormonami. Bo przecież on powinien w życiu głownie przejmować się tym "co ona czuje" i że on "za dużo czasu poświęca pracy" i w ogóle to ona "jeszcze nie jest gotowa", a on "nic nie rozumie". O święci Pańscy!
Dla niezainteresowanych Skandynawią, dla których opisy wysp nie są "wartością dodaną", tak jak są dla mnie, to książczyna jest raczej, sama w sobie, marna. Autorka ma na przykład problem z dzianiem się rzeczy w czasie, lekko gubi chronologię. Ale. Za to. Dowiedziałam się o istnieniu "bezludnej" wyspy Gotska Sandön (dwie godziny promem z Gotlandii), która jest rezerwatem przyrody i znajdują się na niej tylko domki dla turystów, których bagaże przewozi wyspowy TRAKTOR. Na kilkudniowy pobyt w domku lub pod namiotem pasjonaci dzikości muszą zabierać dużo zapasów, zwłaszcza jedzenie i picie, bo na wyspie króluje natura. Mari Jungstedt opisuje też Furillen, wysepkę połączoną z Gotlandią mostem. Aż sięgnęłam do mojego dwunastoletniego Pascala przewodnika, ale oprócz dość dobrze opisanej Gotlandii, nie ma w nim za dużo informacji o sąsiadujących pomniejszych skrawkach lądu.
Zdziwiło mnie trochę traktowanie Finów na równi z Polakami i mieszkańcami byłych republik nadbałtyckich, jako tych gorszych, przeważnie zatrudnianych na czarno.
Denerwują (mnie) używane w książce nazwiska: Knutas, Bovide, Winarve.
I wszyscy, jak to w Szwecji, non stop szamią ciasteczka i bułeczki cynamonowe, do kawy, oczywiście.
W miarę przewracania kolejnych kartek, kiedy już się całkiem pogodziłam, że to nie żadne arcydzieło, czytanie szło coraz lepiej. Ale żadnego gorącego polecania nie będzie.
I jeszcze - nauczyłam się nowego słowa, "sztauer" (robotnik portowy), co trochę później przydało mi się do akurat rozwiązywanej krzyżówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz