Wróciłam po latach do czytania fantasy. Nie przepadałam wcześniej za bardzo, oprócz Jonathana Carrolla, no i oczywiście Lewisa Carrolla. Ale już na przykład Ursula klasyka gatunku Le Guin, nijak, no nijak i nie ma siły.
A teraz facet w czarnych ciuchach od graphic novels popełnia novelisation i ja to z pasją pochłaniam. I cieszę się, że mam tyle do wyobrażania sobie, przynajmniej do czasu obejrzenia serialu, według którego powstała książka. Być może na fali czytania książek dla dzieci. A może na normalnej fali czytania książek. Na fali czytania. Po prostu. Czasem nie ma sensu zadawanie pytań i wnikanie, dlaczego coś się robi. Bo tak. I już. Bo Biały Królik.
Richard jest normalnym facetem, ma dobrą pracę, piękną narzeczoną i wiedzie spokojne życie w bezpiecznym i wygodnym Londynie. Idąc na kolację do dobrej restauracji wpada niespodziewanie na ranną dziewczynę i pomaga jej. Zaczynają się dziać niewytłumaczalne rzeczy. Richard odkrywa istnienie Londynu Pod, z konieczności (w Londynie Nad staje się niewidzialny, jego dotychczasowe życie przestało istnieć) schodzi pod powierzchnię znanych mu rejonów. Spotyka dziewczynę o imieniu Drzwi, Łowczynię, markiza De Carabas, Szczuromówców (tłumaczy szczurzej mowy), mówiące szczury, dwa niebezpieczne indywidua o imionach Croup i Vandemar, Aksamitną Lamię, Serpentynę i, co najdziwniejsze, prawdziwego anioła o imieniu Islington. Przechodzi przemianę z wydelikaconego miejskiego młodego mężczyzny w normalnego człowieka. Przystosowuje się.
"Dotychczasowe życie przygotowało go doskonale do pracy w ochronie danych, zakupów w supermarketach, oglądania meczów piłki nożnej w telewizji w sobotnie popołudnia, podkręcania grzejnika, gdy zrobi się zimno. Zupełnie nie zdołało go przygotować do bycia nikim na dachach i kanałach Londynu, do chłodu, wilgoci i ciemności". (str. 123-124)
Najbardziej intrygującą postacią jest chyba anioł Islington, ostatnio, poprzednio, opiekun Atlantydy, zaskakujący już od pierwszego pojawienia się, właściwie drugiego, kiedy proponuje swoim gościom nadzwyczaj mocne wino...
Neil Gaiman przyczajał się długo jako współautor, scenarzysta, współtwórca komiksów, aż wreszcie zaczął pisać samodzielnie. Podobno dobrze i coraz lepiej. Podobno Amerykańscy bogowie (American Gods) to książka warta przeczytania. Trwają próby sfilmowania (userialowienia). Moja wyobraźnia, pięknie podkarmiona Nigdziebądź, już się cieszy. Na pisaninkę Gaimana i w ogóle na nawrócenie (wybiórcze) na fantasy. Czego i Waszej wyobraźni życzę.
Neil Gaiman
"Nigdziebądź"
"Nigdziebądź"
(Newerwhere)
rok wydania: 1996
wydanie polskie: 2001, przełożyła Paulina Braiter
wydanie polskie: 2001, przełożyła Paulina Braiter
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz