Zadzwonił kolega, że jakieś filmy w Muranowie i może też pójdę. Akurat czytałam książkę, w trybie pilnym, muszę oddać i byłam już trochę znudzona, bo nie lubię, kiedy muszę. Chętnie umyłam zęby, wskoczyłam w ciuchy i pognałam w te pędy do kina. Wchodząc na salę, nie znałam tytułu, wiedziałam, że coś o ojcu i synu, jadą gdzieś odszukać jakiegoś staruszka i w tle Izrael i Grecja. Poderwało mnie z fotela już przy napisach początkowych: Zohar Strauss! W myślach wyjęłam notesik i naskrobałam w ciemnościach: "ozłocić kumpla za cynk o seansie".
Zaczyna się. Trochę zgryźliwy żydowski tetryk pochodzenia greckiego zostaje oddelegowany do Grecji z racji swoich korzeni, w ramach partnerstwa miast. Jako opiekun starszego pana wyrusza od lat z nim skłócony syn rabin, Zohar Strauss właśnie. Do twarzy mu w kapeluszu. Podobnie jak w mundurze, w czerwieni i we wszystkim innym, ten typ tak ma. Właściwie to nie syn jest skłócony z ojcem, a ojciec z synem. Wiekowy ateista nie może pogodzić się, że najbliższym przyjacielem jedynego syna jest wyimaginowana postać (chodzi o Boga), że syna dmucha w tubę i daje koncerty jako raper. W Grecji dochodzi do wielu zabawnych i zupełnie nieoczekiwanych sytuacji, głównie za sprawą nieprzewidywalności starszego pana. Bezpośredni humor, filtry jakich użyto do produkcji, krajobrazy nadmorskie, nadają produkcji lekkość i światłość. Reakcja raczej generalna: uśmiech, lekkość, odprężenie. Film jak dobry masaż. Pojawia się młoda kobieta, parę sytuacji przypadkowych, które zapewne nie są przypadkowe, jako że spisane ponad naszymi głowami, dzieje się, co ma się stać. Zakończenie jest piękne, sceny z Zoharem Straussem rewelacyjne. Tytułowa magia tylko pozornie ma związek ze "sztuczkami magicznymi".
Wracam do lektury "obowiązkowej" polecając "Magic Men" waszej uwadze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz