De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)
środa, 29 sierpnia 2012
Przeniknięta
Próbuję żyć dniem dzisiejszym, ale nie wychodzi. Nic dziwnego, byłam wczoraj na koncercie Daniila Trifonova, wspomnienie wzięło mnie całkowicie w posiadanie i tkwię jeszcze w studiu koncertowym prawie całą sobą. Po zeszłorocznych szaleństwach, a rozbijałam się na prawo i lewo po filharmoniach i salach koncertowych, w tym roku Baba Jaga zakrzywionym paluszyskiem kiwa, że nie, basta. Postanowiłam odpuścić więc całkowicie tegoroczny festiwal "Chopin i jego Europa", omijać z daleka, by nie żałować. Aż tu nagle spada mi z nieba Katsaris, Valentina (będzie pojutrze), no i wczoraj Daniil. Poszłam właściwie tylko spotkać się ze znajomymi przed salą koncertową, nie mając biletu ani nadziei na wejście. Grzecznie jednak, co mi szkodzi, ustawiłam się w kolejce po wejściówki. Koncert miał rozpocząć się lada moment, nadal nie było wiadomo czy w ogóle wejściówki będą, ludzi masa, mnóstwo wiele. Nagle zostałam wyrwana z kolejki, dostałam bilet do ręki i znalazłam się oniemiała w środku, jak dokładnie, sama nie wiem, zadziałał los i przeznaczenie ;) W każdym razie - OGROMNE DZIĘKI! Przycupnęłam sobie tuż przy fortepianie, bo przecież lubię także widzieć. Zaczęło się. Wszedł Daniil z młodzieńczą (zabawną!) powagą na twarzy i zaczął III Sonatę Scriabina. Każda nutka starannie wyartykułowana, każda jedna trafiała do mnie jak w dziesiątkę, jakby istniała tylko i właśnie dla mnie. Nigdy wcześniej, a byłam już na sześciu koncertach Trifonova i niezliczonej ilości innych wykonawców, nie doznałam tego uczucia. To było jak "wstrzelenie się" statku kosmicznego w korytarz wtargnięcia, pod precyzyjnie określonym kątem, w warstwę atmosfery, jedynym możliwym, by nie spłonąć. Dźwięki docierały do mnie jak nigdy wcześniej. Czy już zawsze mam się spodziewać, że każdy kolejny koncert będzie zupełnie niezwykłym i nowym przeżyciem, coraz wyższym stopniem wtajemniczenia? Wcześniej słuchałam Scriabina po macoszemu, nadal go dobrze nie rozumiem, ale WIEM, że Trifonov mi go w końcu całkowicie przetłumaczy, jako że należy, obok Chopina, do jego ulubionych kompozytorów. Wczoraj, mimo że siedziałam tuż przed podniesioną klapą fortepianu, a artysta nie żałował "strun", byłam trochę zmęczona, no i zaczynała boleć mnie głowa, to ten Scriabin poprzez Trifonova objawił mi się dzikim nierozpoznanym pięknem, którego rejon będę eksplorowała nieustająco. Oprócz "bombardowań" były w sonacie tak piękne momenty, że z pewnością wkrótce zaczną odtwarzać się w mojej głowie w najmniej oczekiwanych momentach, na przykład podczas zmywania :)
Następny był Medtner i Skazki, już mi znane i ogromnie lubiane. Nimfy siedziały przy źródełku, woda pluskała i bajkowe ciepełko grzało i jasność otaczała, mimo panującego w studiu półmroku. Zmiana nastroju, ale w sumie nie tak wielka. Ognisty ptak Strawińskiego był porywający, podrywający, nadal każda nutka staranna i przepiękna, żadnej bylejakości w graniu, żadnych omyłek i wpadek. Po gorących brawach przerwa na ochłonięcie i przestudzenie emocji oraz przesiadkę kilka rzędów wyżej. Trochę żałowałam, że nie będę już tak dobrze widziała, ale niepotrzebnie. Z góry miałam widok na DŁONIE, no i dźwięk idealny. Dopiero co rozpracowywany przez Trifonova Debussy i Images (zeszyt I) wyszemrany idealnie. I najważniejszy moment dla "zarażonych" po ostatnim konkursie chopinowskim, Etiudy op. 25. choć słyszałam je już wcześniej, na żywo, w transmisjach, odtworzeniach idących w dziesiątki, to i tak mnie ścięło z nóg. Za to chyba Polacy tak uwielbiają Trifonova, za ten sposób wyrażania Chopina, taki nierosyjski, taki bardzo "nasz". Młody pianista najwyraźniej rośnie i dojrzewa muzycznie, gra te etiudy wciąż lepiej i lepiej. Jeszcze nie słyszę tej "harmonii" unoszącej się w powietrzu przy odegraniu całego cyklu, jak wtedy kiedy gra na przykład Geniusas, ale i ta pewnego dnia zawiśnie nad fortepianem Daniila. W każdym razie musiałam sobie założyć uprząż na emocje i z całej siły trzęsącymi się dłońmi ściskać cugle. I ciągle mrugałam, by "wycieraczki" zgarniały mżawkę, aby wyostrzyć widok na te niezwykłe dłonie, czyli to co stanowczo najpiękniejsze w Trifonovie ;) Przygwożdżona etiudami, także tymi trzema z op. 10 na bis (w trzeciej "najpiękniejszy motyw muzyczny Chopina") poderwałam się na nogi po transkrypcji Uwertury Straussa do Zemsty nietoperza (dłonie tylko śmigały, wzrok nie nadążał z rejestrowaniem wszystkich uderzeń w klawisze), podobnie jak reszta sali. Na stojąco, potężnymi oklaskami publiczność pożegnała Młodego, do nieuniknionego następnego razu. Jeszcze tylko balszoje spasiba, już bez awtografu - Daniil chyba powoli przestał rejestrować z kim i o czym rozmawia, tak wielkie było zamieszanie wokół jego osoby :)
I pojechałyśmy z Joanną i Agnieszką na kawę, postawiono przede mną herbatę z cytryną i sokiem malinowym, idealną na po-koncercie-Daniila. Dopiero przy tym napoju zaczęłam odczuwać, wraz z chłodem wieczornym realność świata wokół stolika pod parasolem na Rakowieckiej. Emocje, opadając, porządkowały się, wrażenia docierały do świadomości. Trochę później w domu wysłuchałam jeszcze najnowszego wywiadu Trifonova. Już wkrótce w jego wykonaniu preludia Chopina, II koncert fortepianowy Prokofiewa ! :) :) i III koncert fortepianowy - Ta Dam - Rachmaninowa. Ta chwila musiała nadejść. I tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy wysłucham tej niesamowitości na żywo. Mam nadzieję, że będzie w pobliżu sali koncertowej karetka.
Czego i Wam życzę.
To znaczy tak intensywnego przeżywania muzyki, nie karetki! :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz