Kiedy o pierwszej w nocy zobaczyłam australijskie słońce, od razu zrobiło mi się cieplutko i błogo, mimo sporego mrozu za oknem. Ależ jasność i przejrzystość. Senność jakby odeszła, ale tylko na trochę. Noc ostatecznie przedrzemałam... Zdołałam zarejestrować, że Kubot jednak out, Agnieszka do przodu, oczywiście, a Janowicza rano oglądałam już na równych nogach, wyważając zdenerwowanie. Troszkę mnie nastraszył i lekko zmartwił, ale przecież w końcu uradował. Trzymałam jeszcze kciuki za fińskiego tenisistę, może właśnie dlatego Jarkko Nieminen wyszedł z boju na korcie zwycięsko ;) Urszula była dzielna, ale przegrała ze spuszczoną głową z pewną siebie Amerykanką.
Opiekuję się zwierzyną mieszaną :) czasowo. Nakarmiłam gromadkę rano, ale to była obrona konieczna, bałam się pożarcia żywcem. Teoretycznie one jedzą tylko w drugiej połowie dnia, ale co zrobić, jeśli solidarnie ustawiają się na baczność w rządku zdeterminowane, z głodem w oczach. Sierotki słomiane. Bryś płakał za "swoimi" bitą godzinę, Pusia stała pod drzwiami wejściowymi na sztywnych łapkach, jakby mówiła: "oni zaraz przyjdą, ja wiem, na pewno", tylko Aktorka leżała tłumiąc rozpacz, choć czasem wymykało się jej jękliwe lamentowanie. W końcu zrozumiały, że mają siebie, mają mnie i muszą się pogodzić z rzeczywistością. Przez moment nawet obsiadły mnie grzecznie wszystkie trzy razem, choć kicia Pusia z dystansem. Teraz już jedynym problemem pozostaje, które z nich pierwsze dopadnie wspólnego pluszowego misia. Ostatecznie przegranemu, jeśli będzie się awanturował, mogę dać świńskie ucho. Okazało się, że prawdziwe, jedynie ususzone, brr.
Dom nie mój, dziwnie mi tu jakoś. Niby opanowałam zdolność przystosowywania się, ale teraz ta akurat zdolność ma wakacje. Wszystko tu takie bardzo nie-moje, wszędzie pełno przeszkód i pułapek. Podłoga w przedpokoju śliska, na wszystkie panele świata mam "alergię", za dużo drzwi i w ogóle niefunkcjonalnie. No i jak można nie mieć w kuchni mydła do mycia rąk :) Wiem, w końcu się tu trochę zadomowię, ale póki co wajcha w głowie zaklinowała się.
Mam dużo dużo ruchu. Zaliczam kilka spacerków dziennie z pieskiem na smyczy. W nocy wyszłam z dwójką równocześnie i prawie osiwiałam. Kiedy ostatecznie rozsupłałam plątaninę smyczy i psich łapek, kiedy oba wyrwały równo zgodną parą jak w psim zaprzęgu, pożałowałam, że nie mam sanek. A teraz udaję się na spacer po bieżni. Następnego posta napisze dla Was ta sama xbw ale trochę lżejsza.
Psie i kocie imiona są fikcyjne, ale reszta jak najbardziej autentyczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz