Jakoś nie mogę dziś czytać, prawdziwy dramat :)
Zaczęłam rano nową książkę, a dokładnie dwie nowe książki. Oczywiście chodzi o czytanie, nie o pisanie... Świtem bladym złapałam się za zdobytego niedawno Żeglarza Szaniawskiego, utknęłam w 1/4. Po śniadaniowej krzątaninie porannej z Wyspą Złoczyńców w tle (stary polski film z lat 60 wg Nienackiego, o Panu Samochodziku i jego pływającym wehikule) zabrałam się za kolejnego Mankella. Dziecię zasiadło przed telewizorem z resztkami sentymentu do Toy Story, zwalniając komputer. Takiej szansy się nie marnuje, mogę obejrzeć ostatni odcinek drugiej serii True Blood, zostanie mi już tylko trzeci sezon, hułła. Szanse na obejrzenie jeszcze Lilja 4-ever na dvd (w komputerze) szybko znikły, zaraz po pierwszej scenie przy dźwiękach Rammstein Duże Dziecię po skończonej „bajce” roszczeniowo nadciągnęło i objęło w wyłączne posiadanie strefę okołokomputerową. Trzeba było znowu sięgnąć po książkę. A w niej „sternik nalał kawy do kubka zamocowanego w uchwycie przy kompasie”. Dobra, idę zrobić sobie kubek kawy. Czytam dalej, kończąc popijanie. Wallander dzwoni do ojca. Biorę komórkę i dzwonię do ojca. Wallander smaży omlet. Pytam się Ukasza czy nie usmażyć mu jajek albo omletu. Usmażyć. Idę do kuchni. Smażę. Się wczułam. Podejmuję próbę uwolnienia z fazy dosłownego naśladowania życia bohaterów, wszak czytam kryminał!... Ok., już.
Ale kiedy dochodzę do „droga prowadziła wzdłuż morza” odlatuję zupełnie, w świat marzeń, a może i planów, i już zupełnie nie nadaję się dziś do kontynuowania czytelniczej pasji...