"Olfaktoryczna cisza w eterze" - to i wiele podobnych sformułowań Süskinda, które zamieścił w "Pachnidle", powaliło mnie na kolana. Nie wiem, czemu z przeczytaniem zwlekałam aż tyle lat, może teraz właśnie czas optymalny nastał, bym zrozumiała i doceniła? Ich weiss nicht... Dosadny, z detalami, opis epoki, styl książki, siedem lat w jaskini, w środku góry, skutek zaspokojenia najpotężniejszego z pragnień, przypadkowość, przeznaczenie, geniusz przemieszany z głębokim odczłowieczeniem, znikomość ludzkiej egzystencji, technologia zapachu - co za zestawienie... Nie dziwi mnie, że Tykwer się wziął i porwał, przez co wzbogacił niepomiernie kilka moich ostatnich dni. Bowiem tuż po przeczytaniu książki, dopełniłam ją sobie filmem, bo film to dopełnienie, nie powielenie...
Zazwyczaj kiedy tuż po przeczytaniu oglądam, odczuwam w jakimś sensie deja vu. Ale nie tym razem. Nie jestem Süskindem, nie przeleję tu moich wrażeń, jakie się od kilku dni kłębią po całej mnie, a jest ich masa, nie mieszczą się we mnie, kipią... Sięgam z powrotem po książkę, wracam do dopiero co przeczytanych fragmentów i raz za razem zachwycam się i znów przeżywam. Chyba pierwszy raz traktuję słowo pisane prozą - jak MUZYKĘ. I, co dziwniejsze, ja je WDYCHAM... I próbuję sobie wyobrazić, jak to jest "lękiem niepewności zwalczać lęk przed pewnością". Jestem pełna współczucia - dla postaci fikcyjnej, dla seryjnego mordercy, który sam sobie zadysponował "godzinę śmieci naszej", nie wymierzając sobie bynajmniej kary.
"Jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz"??
Jedno jest pewne, idę kupić perfumy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz