sobota, 14 listopada 2009
Irelandia
Ja sem w Ireland.
:)
Główny cel podrózy, cel fizyczny, osiągnięty.
Czuję sie jak po zdobyciu Everestu. I, jak to bywa, teraz mam ochotę na inne ośmiotysięczniki.
Siedzę zaspana, zeszłej nocy położyłam się DZIŚ o 11.00. No bo jak mogłabym spać, skoro mam przesiadkę w Leeds, potem przejazdem przez Manchester, piękne miasto!, potem Liverpool (hm...) i Walia z przedziwnymi nazwami miejscowości pisanymi na tablicach informacyjnych w dwóch językach. Kierowca, Walijczyk, Alberth, robi mi zdjęcia moim aparatem na dworcu i przy busie. Numerant :) Zdejmuje tablicę znad szyby w autokarze, daje mi i znowu robi zdjęcie. Gadamy sobie. Do Albertha co chwilę ktoś dzwoni, rozmawia po walijsku, albo to angielsko-walijski. Brzmi jak szwedzki. Alberth straszliwie przeklina. Za Leeds obserwuję obie strony drogi, usiane milionami świateł mijanych miast i miasteczek, tak gęsto oświetlonych terenów jeszcze nie widziałam, jak chmary świetlików. Docieramy do Holyhead, odprawa paszportowa, bagażowa, zmiana autokaru i wjazd na PROM, "olbrzymie bydlę", prom gigant, z dużą ilością punktów sprzedaży napojów i jedzonka, z kinem, salą zabaw dla dzieci, livingiem z TV, z punktami widokowymi do obserwacji Irish Sea. Przyklejam sie jak zaczarowana do szybki i usiłuję zobaczyć jak najwięcej, niestety ciemności nieprzeniknione. Jedyne co widać, to portowe światełka przy wypłynięciu z portu i przy zawijaniu do celu. I jeszcze fale wywołane przez prom, dzięki temu w ogóle widzę, że płyniemy i w którą stronę. Po ponad 3 godzinach można schodzić na poziom 5 zielonymi schodkami, autokar jak dom :) Nie ma już Albertha, inny, ale także sympatyczny kierowca odwozi nas na dworzec do Dublina, gdzie od razu przesiadam się i jadę dalej.
Teraz siedzę sama w uroczym pokoiku, znowu czuję się tu jak u siebie :) Ależ mi dobrze, czuję się mocno rozpieszczana przez los. Czego i Wam życzę :)
Jutro wyruszamy dalej, lekko nie będzie.
Jestem w Irlandii !!! Jak zwykle, jeszcze to mnie nie dociera :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz