wtorek, 23 lutego 2016

nei


Słucham muzyki, dźwięków, ostatnio dużo i bardzo dużo. Żałuję, kiedy nie mam możliwości zabrania jej ze sobą, kiedy wychodzę. Chyba wczuję się w omnia mea mecum porto i wykombinuję coś, by wychodzić z muzyką. Ale, że bez inwestycji się nie obejdzie, więc sprawa na koniec kolejki, jednak. Manna z nieba mi spada różnymi kawałkami, zwłaszcza taki jeden wielki kawałek o gabarytach wieloryba wylądował. I pojawiły się głośniczki do komputera, żebym mogła słuchać bez słuchawek. I pojawiło się mnóstwo muzyki w komputerze zachwycającej. A wcześniej przez całe lata nie słuchałam muzyki wcale albo prawie wcale. Jakaś dziwna nietolerancja trwająca w czasie. Wtedy słuchałam głosów delfinów i taśm z nauką różnych języków, może z dziesięciu różnych. Fiński, szwedzki, włoski, arabski, niemiecki, angielski, hiszpański, portugalski, francuski, węgierski, norweski. I chyba czasem nawet z rozpędu rosyjski. Nie uczyłam się, tylko słuchałam, zamiast muzyki. Najczęściej fińskiego. Skutkiem powyższego zdarza mi się użyć jakiegoś słowa w mowie codziennej i nie mam pojęcia, jaki to język, a często nie znam znaczenia. Ostatnio wypłynęło słówko nei, nie. Zaczęłam się zastanawiać, jaki to język, żeby wymowa i pisownia się zgadzała i wyszło że włoski, litewski i esperanto. Więc jeśli spotkacie kogoś, kto mówi nei zamiast nie, to prawdopodobnie będę ja ;)

W Poskromieniu złośnicy Elizabeth Taylor mówi kilka razy nei, jako, że akcja dzieje się w Padwie.

Wybrałam się obstawić, jeden jedyny i zapewne ostatni raz, wyniki meczów naszej czołowej ligi piłkarskiej, dla większych emocji przy śledzeniu wyników, ale porażka od pierwszego meczyku, więc na przyszłość sobie daruję i poobstawiam co najwyżej sama dla siebie na papierze dla ewentualnej satysfakcji, bo liga jest nieprzewidywalna. Na dodatek dostałam burę za sam fakt udania się do "punktu". Anioły i wieloryby pilnują ;)

Nie chce mi się wychodzić z domu, mam głośniczki i mogę oglądać filmy bez uwiązania do kompa, co czynię na potęgę. A co za tym idzie znowu nie czytam za dużo. Bibliotekarka zaprzyjaźniona tylko mi przedłuża te, na które nikt nie czeka, a jeśli ktoś czeka, oddaję nieprzeczytane lub czytam w ostatnie dwa dni.

W ogóle dziś mało mi się chce, produkcja słów też idzie opornie. Muszę iść wieczorkiem na nagranie, muszę kupić coś do jedzenia, muszę wpaść do apteki. Dobrze czasem coś musieć.

W nawiązaniu do powyższego: lenistwo jest dobrą metodą na odchudzanie. Nie mieć w domu niczego do jedzenia, ewentualnie coś obrzydliwie zdrowego i lekkostrawnego, co można wtrząchać do oporu, a ślad nie zostanie. Plus czerwona herbata, w której działanie nikt nie wierzy, kiedy opowiadam. A ja ją litrami, uwielbiam, czasem z sokiem jabłkowym. Dieta zaczyna się podczas robienia zakupów. Dobra, lecę po twarożek, może z rzodkiewką? Oczywiście, że bez pieczywa. Glutenowi na pohybel. Niech żyją soczewice, kasze gryczana i jaglana, ryże i WARZYWKA. No i owoce owoce owoce w każdej ilości. Znalazłam fajny sklep z bułkami bezglutenowymi, pychotka, kukurydziane. Ktoś chce namiar?

3 komentarze:

  1. Kochana , z tego co na zdjeciach przeroznych widzialam schudlas bardzo !!! jestes zupelnie bezglutenowa? lepiej sie czujesz?pa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem prawie zupełnie bezglutenowa, ale żyję w świecie rzeczywistym i siłą rzeczy czasem ktoś czymś gdzieś częstuje, a jeśli akurat odczuwam głód, to wsuwam co jest. Nadal jem gdy czuję głód i piję gdy mam pragnienie ;) Ale myślę, wkładając tzw. pożywienie do ust. Zdarzają się zaćmienia, bezmyślność, ale tępię, trzebię. Ciało stanowczo i zdecydowanie czuje się lepiej, kiedy się nie trzęsie, nie przelewa, nie musi samo siebie dźwigać z mozołem. No i kiedy wchodzi prawie w każdy ciuch! Najchętniej robię zakupy w kooperatywie spożywczej, wszystko prosto od rolnika bez jakichkolwiek zanieczyszczeń i przetworzeń. Ale z głową trzeba sobie radzić w tradycyjny sposób, na nią sposób odżywiania nie ma zbyt dużego wpływu ;) :)

      Usuń
    2. Korekta: wchodzi w prawie każdy ciuch :)

      Usuń