piątek, 28 lutego 2014

nadprzestrzeń z pluszowymi misiami


No i jak teraz czytać kryminały? Nawet te najlepsze wydają się rozwlekłe, nudne, wręcz prymitywne. Bo oglądając serial Sherlock wchodzi się w nadprzestrzeń, z której trudno powrócić i zstąpić na ziemię. Scenarzyści i twórcy serialu, głównie chyba Steven Moffat i Mark Gatiss, poszli na całość i zrobili serial prawie doskonały. Moffat, specjalista od wywoływania skrajnych emocji i Gatiss, homoseksualista z rodziny górniczej, w oparciu, rzecz jasna, o materiały źródłowe w postaci twórczości Sir Arthura Conan Doyle'a wyprodukowali mieszankę wybuchową, którą można oglądać od najbliższej niedzieli w TV. Obejrzałam wszystkie trzy serie. Z powodu zaległości uszczęśliwiłam się w dość krótkim czasie dziewięcioma odcinkami plus pilotem. I teraz jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca :) Ale głównie mega zachwycona, idealnie dobranymi aktorami (na pewno Sherlock, Watson, Lestrade, pani Hudson, Molly, Janine, Wiggins, Henry Knight, Moriarty, Magnussen), świetną scenografią, dialogami, muzyką a najbardziej - przytulnością wszelako pojmowaną. Większość pozytywnych bohaterów ma w sobie coś przytulnego właśnie, są jak, dajmy na to, pluszowe misie. Mieszkanko na two two one bee Baker Street z kominkiem i wygodnymi fotelami aż przyzywa ludzkim głosem. A propos, już sam język jest fascynujący, przynajmniej dla mnie, uwielbiam angielską wymowę! Mam nadzieję, że dane Wam będzie, kto JESZCZE nie widział, obejrzeć w oryginale, ewentualnie z napisami.


C i u t  s p a m u  t e r a z  b ę d z i e, ale tylko odrobinę. Serial najbardziej jest o przyjaźni i o różnych stopniach bycia człowiekiem. Najpierw widzimy relację Sherlock-Watson, potem Mycroft-Sherlock, Watson-Mary. I wyłania się takie nierówne stopniowanie Mysroft - Sherlock - Watson - Mary, potem wszystko trochę się zaciera. Ludzką (z uczuciami, silnymi emocjami) stronę Sherlocka poznajemy w scenach, kiedy Benka C. zastępuje małe, bezbronne, osamotnione dziecko, posunięcie doskonałe. A co do przyjaźni Sherlocka z Watsonem, to jest urocza i rozbrajająca. Ich relacje są jedyne w swoim rodzaju i mogą stanowić wzorzec z Sevres, oczywiście jeśli chodzi o istotę relacji.

Sherlock, guru ludzi normalnych po swojemu, pokazany jest w serialu na wiele sposobów, a jeden dziwniejszy od drugiego. Czasem zachowuje się jak Ptasiek, czasem drażniąco nerwowy. Zapewne nie czytał Mirona Białoszewskiego twierdzącego, że "nerwowość jest nudna, brzydka, śmieszna". Może powinien zapatrzyć się w bohaterów typu "spoko wodza", jak Winnetou czy Bruce Lee ;)

Szkoda, że scenarzyści pominęli Sir Arhurowe napomknięcie o piątym aksjomacie Euklidesa. Choć w zamian mamy Bee Gees, piwo w menzurkach i Sherlocka à la Kopernik.

Mogłabym tak o Sherlocku i Sherlocku i Benku i w ogóle klikać do rana, co skończyłoby się pewnie opisaniem kadr po kadrze moich ulubionych momentów czyli znakomitej większości scen (overreacting). Napiszę więc tylko o jednej, symbolicznie, tej z 1. odcinka 3. serii, kiedy Sherlock stoi na ruchomych schodach w metrze a w tle nakładają się na siebie różne ruchome obrazy.

Pozostaje mi teraz, czekając niecierpliwie ("remember, remember", nerwowość jest śmieszna) na sezon 4. przeczytać ostatnią powieść o Sherlocku ("Dolina trwogi" - UWAGA, MIELIZNA. Jedno z wydawnictw pod tym tytułem wydało pierwszą powieść o Sherlocku (!)), wszystkie opowiadania, których jeszcze nie znam i być może książkę Anthonego Horowitza "Dom jedwabny".

Ciekawe czy ktoś się teraz odważy nakręcić kolejną wersję przygód detektywa Holmesa, bardzo wątpię, ale jeśli już, to na pewno mnóstwo wody w Tamizie do tego wydarzenia upłynie. Serial BBC jest bardzo bliski ideału, a Benek jako Sherlock jest doskonały. Jak można przebić najlepsze?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz