sobota, 9 listopada 2013

Checkpoint Charlie


Dwa tygodnie po upadku Berliner Mauer wylądowałam w Berlinie, przez przypadek. Syn właścicielki mojego poznańskiego studenckiego pokoiku wpadł w odwiedziny do mamy i okazało się, że wybiera się w krótką podróż do kolegi za zachodnią granicę i stanęło na tym, że ja z nim. Bez grosza przy duszy, ale zawsze żądna przygód ;) Mama zadzwoniła, kiedy wychodziłam na dworzec, oczywiście coś ją tknęło, ale nie wygadałam się, że właśnie jadę nach Berlin. Artur dał konduktorowi pociągu jakieś dolary, ten nas wpuścił do kuszetki i przekimaliśmy sobie bezstresowo całą podróż. Dzikość na Checkpoin Charli, przejściu granicznym pomiędzy Wschodem a Zachodem, tłum, żywioł. Jakby ludzie się bali, że niedługo znów zamkną, że to tylko na chwilę. Pierwsze spojrzenie na nieznane, zachwyty, oczy pożerały wystawy, autobusy piętrowe. Zatrzymaliśmy się u kolegi Artura mieszkającego na squacie tuż przy Murze. Zapisałam sobie wtedy:

"Parę dni na Zachodzie. Klimat chwilowej emigracji polskiej. Muzycy, malujący, dusze wyzwolone lub na pograniczu wystraszenia i wolności. Raczej z przechyłem na wystraszenie".


Jedliśmy chleb turecki na jedną markę z keczupem i owoce uzbierane na bazarze. Słuchaliśmy The Clash. Ludzie przy Murze łupali ile się dało, każdy chciał mieć dla siebie i na zaś. My tylko patrzyliśmy, nie mam fragmentu. Robiłam zdjęcia, ale do dziś większości nie wywołałam i nie wiem czy jeszcze się da. Sprawdzę.


W drodze powrotnej zgubiliśmy się na przejściu w tłumie. Kilka godzin przesiedziłam na Hauptbanhof czekając na pociąg do Poznania. Dwoje Rosjan, Murzyn i cała masa Polaków. Znalazł się Artur, Berolina 15.30 nam uciekła, pojechaliśmy dopiero wieczornym. Do Kunowic jechałam na gapę, kiedy sprawdzano bilety wyszłam do toalety. W Kunowicach zgłosiłam brak biletu i wykupiłam u konduktora za 4500 zł. To jedyny koszt jaki poniosłam, cała wyprawa w sumie spadła mi z nieba.

Tak mi się przypomniało rocznicowo, po 24 latach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz