środa, 20 stycznia 2010
codzienność
Trzeci czy czwarty dzień z kolei usiłuję dokończyć czytanie Chińczyka Mankella. Liczyłam na porządny szwedzki kryminał, a tu niespodzianka. Brnę przez współczesną zmuszającą do myślenia powieść. Wydeptuję mimowolnie niezliczone ścieżki myślowe, przemierzam kulę ziemską wraz z bohaterką. Byłam w Pekinie, gdzie Szwedka marzła niczym ja w Szkocji ( :) ), w Zimbabwe, Mozambiku, Londynie, Kopenhadze... O ludzie, ależ mnie po świecie przeciągnęło, co prawda, nie dosłownie, ale mam tak bujną wyobraźnię, że prawie. Zostało mi pięć stron do końca. Polecam, warto.
Co poza Chińczykiem? Ciepłe posiłki i obiadki domowe. Wojna wypowiedziana stojącym wszędzie kartonom, to już półtora roku, może się jednak coś da z tym zrobić, jakimś cudem... A, i Ukasz oznajmił, że rzuca szkołę, jak skończy 18 lat. Codzienność.
Pierwszy raz w życiu widziałam, u koleżanki, jamnika, który przykrywał się na noc kołderką. Otulony i śpiący wyglądał jak z bajki dla dzieci, w której zwierzęta maja ludzkie cechy. Szkoda, że nie zrobiłam mu zdjęcia. U koleżanki też zobaczyłam, jak wygląda nastolatek uśmiechnięty i zadowolony z życia, byłam w szoku. Ja mam teraz w domu okres burzy i naporu. Jest ciężko. Myślę, że się jakoś w bólach ułoży, ale jeszcze muszę to jakoś PRZETRWAĆ.
Kilka spraw URZĘDOWYCH, które usiłuję jakoś zamknąć, mimo mojej niespotykanej alergii na urzędy i urzędników, dopełniają słodkiego obrazka kobiety chwilowo niepracującej.
Od początku roku zabieram się do rozebrania choinki, ale ta, jak zaczarowana, zahibernowana, zmutowana, zmodyfikowana - NIE SYPIE SIĘ. Niepojęte. Tym bardziej, że w zeszłym roku w tym samym miejscu i czasie, w takich samych warunkach ostał się sam suchy badyl.
A może by tak do Haiti wyjechać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz