.

De omnibus dubitandum est. Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

kaleką matematyką obliczamy swoją wartość (Emily Dickinson)

piątek, 28 czerwca 2013

"nie ma sensu czytać tyle"


"W pokoju pana Zdzisława półki z książkami. Przeglądanie ich, niby łakomie, a ze znudzeniem. Nie ma sensu czytać tyle. Im więcej się czyta, tym więcej się zapomina i myli. Zrastają się jedne rzeczy z drugimi i nawet przestaje się rozróżniać autorów. Zresztą na tym by mi nie zależało. Chodzi o to, że takie czytanie ubiernia bardzo i zatyka czas. Mnie do pisania nigdy nie było specjalnie potrzebne wielkie czytanie. Czytanie w przerwach między pisaniami. A tak to wpływało na mnie rozgadanie się z dobrymi partnerami. Puszczenie w ruch myślenia. Tak jakby od siebie. I od swoich bliskich. Myślę, że ja żyję bardziej tym, co jest koło mnie, i moimi bliskimi, którzy bardzo mi są pomocni w pisaniu. Tak jak inni czerpią z autorów książek".


Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, z części drugiej "Nadawanie", pod datą 23 czerwca 1979 roku, str. 633, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

*******

"Są książki, które mnie nie interesują tak jak kiedyś. Albo wręcz nudzą. To nie to, że brak cierpliwości w ogóle. Ale cierpliwość się przemieszcza. Taką cierpliwość można również nazwać wytrzymałością w miarę potrzeb".

Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, z części drugiej "Nadawanie", pod datą 20 sierpnia 1979 roku, str. 650, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.


środa, 26 czerwca 2013

niespodziewane, częśc pierwsza


Dzień. Zjadłam. Boli. Ukasz też zjadł i nie boli. Zwijam się, przesypiam, budzę, wściekle boli. Noc, twardzielka sięga po przeciwbólowy. Zasypiam. Budzę się. Boli. Chodzę. Przestaje. Nareszcie. Idę na umówioną wiele dni wcześniej wizytę u ortopedy. Wspominam, że boli. Nakrzyczał i wygonił do chirurga przyszpitalnego najbliższego w trybie bezwzględnie natychmiastowym. Szpital Dzieciątka Jezus. Chyba przeginam z wędrówką śladami Mirona. To tu leżał w 1974 roku po pierwszym zawale. Zaczyna padać. Szukam "emergency", jest SOR. Kładą od razu na łóżko, w ciuchach, butach, tętno, ciśnienie, płyny do analizy, wkłucie, wenflon, kroplówka, przychodzi ratownik medyczny, stażystka, lekarz, pytają, badają, uciskają. Leżę, płyn z butli kapie, rozpoznaję wzrokowo teren, za oknem grzmi. Ze mną jeden gej, drugi rodzi kamień. Wiozą nas meleksem na drugi koniec kompleksu szpitalnego (dawne koszary) na USG. Cisza, pochmurno, rześko, jedziemy przez Aleję Kasztanową. Badają nam brzuchy. Burza szaleje z piorunami, grzmotami. Jedziemy z powrotem mokrym meleksem, cicho, rześko, tylko wdychać. Ale nie, łóżko i kapanie, choć przerwane brakiem współpracy naczyń krwionośnych. Jeszcze jedna konsultacja, idę z pielęgniarzem przez park, już noc. Czekam, komary szaleją. Wokół kobiety z dużymi brzuszkami. Badają. Przychodzi pielęgniarz, wracamy przez park. Nikt nie ma pojęcia, co mi jest, dr USG wykluczył aliena, stan kosmitów w organizmie zero. Zdrowa. Ale boli. Wypisali z SOR-u. O 3 w nocy jadę meleksem Aleją Kasztanową na chirurgię, ach, romantycznie. Kładą mnie na pustej sali. Wszystko się lepi, myślałam, że z brudu, a to od płynu dezynfekującego. W zasadzie zdrowa zasypiam jak zabita. Dwie godziny później budzi mnie przystojny miły pan dr. Rozkręca się szpitalna karuzela. Wenflony, strzykawki, pobrania, ciśnienie, kroplówki (woreczki małe i duże), EKG, rentgen, w końcu tomografia z kontrastem, jadę na nią karetką. Bingo, jednak wyrostek, skurczybyk nie chciał się dać zdiagnozować, stawiał zacięty opór. Zwiedzam pięterko. Kibelek masakra, pokoik kąpielowy czyściutki, przytulny. Jestem głodna, chce mi się pić! Wkładam kusą kiecę rozciętą na plecach, bandażują mi nogi, taka procedura antyżylakowa. Jadę na wózku na ciachanie. Serducho trochę kołacze, ale pojęcia nie mam, czemu. Przecież JA się nie boję nic a nic. Twardzielka. Okablowują mnie całą, krząta się dziki tłum ludzi - na jeden kilkucentymetrowy wyrostek, maseczka i ...

... budzę się na OIOM-ie. Teraz to dopiero boli. Jęczę rozdzierająco, błagam o cokolwiek przeciwbólowego, twardzielka się ulotniła, rozpuściła w narkozie. Mają mnie dosyć, a ja ich i całej sytuacji. Lecą mi łzy, bo co bezsilnej babie pozostaje. W końcu ból przycicha, da się wytrzymać. Każą wstawać, siadam, wszystko się dziwnie rusza. Chcę do łazienki, przynoszą basen. Okablowują, monitor, serce, ciśnienie, w wenflonie już dwa kabelki z kranem, oba pompują, cewnik. Kleik i szpitalna herbatka, powoli i niepewnie przyswajam, śniadanko kończy się gwałtownym protestem trwającym kilka najbliższych godzin z przerwami. Zasiadam na wózeczku, wiozą na salę. Wstaję jakoś, twardzielka wróciła, snuję się zgięta wpół po ścianach, dosłownie. Trzeba chodzić, wyganiają, żeby nie było zrostów. Padam, na szczęście okablowują, więc mam wymówkę. Tankują mnie niemal non stop. Kłują, w ramię, w brzuch, pobierają, mierzą. Wstaję za pomącą drabinki metodą podciągania, wenflon przeszkadza we wszystkim, 

Ciąg dalszy nastąpi niebawem. Mały, którego już nie ma, protestuje z niebytu i zarządza leżenie, jednak.

Odcinek Scrubs z wyrostkiem :)


"Stolica" z Mironem



Warszawski magazyn "Stolica" poświęcił wiele stron Mironowi Białoszewskiemu. Już mam, rzuciłam okiem, przeczytam z namaszczeniem, "ciekawe ciekawe", polecam gorąco.

środa, 19 czerwca 2013

dni pod dwoma psami



Szczęście na osiem łap i dwa ogony nawiedziło mnie nagle i niespodziewanie. Pieski znane i lubiane, oba ze schroniska ale już grzeczne, ułożone i wychowane. Ale jednak zwierzęta, podlegają instynktom, biorą je od natury w ciemno. Człowiek instynkty systematycznie wypiera, udaje, że ich nie ma, że zanikły, a nieprawda. I jest rozdźwięk między psem a człowiekiem w podporządkowaniu instynktom. Pies półsłomiana półsierotka tęskni za swoimi, i za tymi na długim wyjeździe, i za tymi, którzy w pracy do wieczora. Pies tęskniący wyje, jęczy, lamentuje, cierpi, nie rozumie, czuje się porzucony, zdezorientowany. Bryś malutki popłakuje przez godzinę regularnie, przez drugą z przerwami. Sunia trochę bardziej zaprawiona w bojach, cierpliwsza, rozumiejąca, ale do chórku z solidarności swoje dokłada. Ćwiczę cnotę cierpliwości. Wchodzę do łazienki, kiedy znikam za drzwiami koncert na dwa psie głosy w pełnej krasie, ile sił w płucach. Wychodzę z łazienki - idealny spokój. Dzwoni telefon - koncert. Pieski mnie znają i lubią, z wzajemnością, ucieszyłam się w sumie, że oprócz moli i pająków coś żywego i nie człowiek obwącha moje cztery kąty. Karetka na sygnale - o litości, zmiłowania, jak śmiała tak drażnić psie uszy. Moje uszy podrażnione w dwójnasób, kontynuuję ćwiczenie cnoty cierpliwości. Spacer. Nawiązuję konwersację z mniej więcej co drugim mijanym człowiekiem, mimowolnie, pieski zahaczają ludzi, ludzie oglądają i chwalą jakie ładne, emerytki, staruszkowie, robotnicy, ochroniarze, menele, ludzie z pieskami. Nagle smycz wyrywa mi rękę z barku, Sunia gna za kotem, jest w stanie udusić się na własnej obroży, byleby futrzanego gnojka dopaść. Sunia wdrapuje się na pochyłe drzewo, za kotem. Włazi na drucianą siatkę wszystkimi czterema łapami, Spider-Menka się znalazła, za kotem, nie wierzę w to co widzę. Szczeka tak, że sąsiedzi mnie wygnają z dzielnicy, pójdę do więzienia za przekroczenie norm decybeli. Przydałby się zastrzyk na uspokojenie, nie wiem komu bardziej, Suni czy mnie. Wracamy. Domek, łóżko zabezpieczone kocykiem, już calutkie w psiej sierści.

 

Bryś uwielbia przesiadywać na kolankach. I jak tu czytać, kiedy miejsce na książkę zajęte? Każde moje poruszenie wywołuje WIELKIE ZAMIESZANIE. Pieski na baczność, bo po cóż miałabym wstawać i coś robić, na pewno chodzi o michę, psie żarełko, ewentualnie o kolejne wyjście w poszukiwaniu kotów. Bryś malutki, cały czas przy nodze. Nie sposób nie szturchnąć. Poruszam się krokiem księżycowym. Kiedy zatrzymuję się na dłużej w kuchni, kładzie się na moich stopach. Wytrzymuję tak trzy dni, już nawet bez awantury mogę do łazienki. Ćwiczenie cnót nie pomaga i psi jazgot cyklicznie odtwarzany z byle powodu (domofon, sąsiad, hałas z ulicy) prześwidrowuje się do mózgu. Dosyć, aktywuje się instynkt przetrwania, ja albo one. Kiedy właściciele odbierają pieski wieczorem, klepię dziękczynne paciorki. Jaka cisza, jaki świat piękny, ja uszczęśliwiona, głowa leciutka.

zdjęcia: xbw

wtorek, 18 czerwca 2013

"bo czytelników na jakiś sposób przecież się kocha"


          "Teraz jeszcze zostaje nadzieja na przyszłość daleką, nieco po życiu. Co łączy się z wiarą (w siebie i odbiór). Bo mowa tu o pamięci, więc głównie o skutkach pisania. To też się łączy z miłością, bo czytelników na jakiś sposób przecież się kocha. Przynajmniej w czasie pisaniowo-czytaniowego kontaktu, który rozciąga się w czasie, i chodzi o to, żeby w jak najdłuższym czasie.
          Tego, co później kiedyś po mnie - nie będę przeżywał. Ale przeżywam to trochę teraz. Jest to nieco analogiczne z przeżywaniem mimo odległości.
          To tak wygląda z mojej strony. Czytelnika nie obchodzi (raczej), czy ja żyję, często o tym nie będzie wiedział. I to wtedy też mnie ożywi, czego nie będę czuł wtedy, ale mogę poodczuwać potencjalnie na zapas teraz, szczególnie przy pisaniu."


Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, z "Listów do Eumenid", zapis z 5 maja 1983 roku, str. 903, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

sobota, 15 czerwca 2013

Miron mieszkał





zdjęcia: xbw

Pojutrze minie trzydzieści lat. Miron Białoszewski zmarł 17 czerwca. Od 1975 do ostatniego zawału mieszkał w mrówkowcu na "Chamowie", na ulicy Lizbońskiej. Przejechałam się tam dziś. Mrówkowiec stoi. Gdzieś na dziewiątym piętrze znajdują się okna, kiedyś zamalowane i należące do pokoju i kuchni Białoszewskiego. Nade mną skrzeczały wrony, ciągle im pośród bloków dobrze. Na klatce pamiątkowy wizerunek słynnego poety i pisarza, niestety ZAMALOWANY!

Przed Lizbońską Miron mieszkał z Le. na placu Dąbrowskiego, tam tablica piękna, szkoda, że z boku budynku i wysoko. Mieszkałam kilka lat w budynku obok.

Zaczęłam czytać "Chamowo".


klatka przy teatrze














Odkryłam świetną bramę przy Teatrze Syrena, a w niej ciekawe kafelki.


















zdjęcia: xbw

wtorek, 11 czerwca 2013

dekorowanie przestrzeni






Plac Unii Lubelskiej, urosło nowe, jeszcze niczemu nie służy oprócz dekorowania przestrzeni. Wkrótce zatętni zaludnione i zatrudnione rozmaicie.




zdjęcia: xbw


wtorek, 4 czerwca 2013

mieniąca się możliwość - znowu święto - "Orzeł"


"Co się tak skrzy, tak pachnie i tak odurza jak możliwość?" - od lat głowiłam się, skąd to zdanie, utkwiło w mojej pamięci bez źródła. I znalazłam w zdjętym z półki Pustelniku z 69 ulicy Jerzego Kosińskiego jako wypowiedź Sørena Kierkegaarda.

Dziś znowu święto nowe, aż się zdenerwowałam. Niedługo trzeba będzie normalnego zwykłego dnia ze świecą szukać. Czy ludzie już na tyle ogłupieli i otępieli, że bez ustanowionej oficjalnie i obchodzonej z pompą rocznicy niczego nie zapamiętają?


Na Morzu Północnym znaleziono wrak okrętu podwodnego z czasów wojny i wróciły nadzieje, że to może nasz ORP "Orzeł". Kiedyś już tu pisałam o "Orle", kto ciekawy może kliknąć w etykietę okręty podwodne :)